Jak dążyć do prawdy (18)

Kilka dni temu doszło do poważnego incydentu: antychryści przeszkadzali w dziele szerzenia ewangelii. Czy wam o tym wiadomo? (Tak). Po tym incydencie rozpoczęła się reorganizacja pracy ewangelizacyjnej domu Bożego. Niektórym ludziom powierzono nowe obowiązki, inni zostali przeniesieni, a pewne kwestie związane z pracą zostały zmodyfikowane, zgadza się? (Tak). Coś tak znaczącego wydarzyło się w domu Bożym i antychryści pojawili się wokół was – czy udało wam się wynieść jakąś naukę z tego istotnego zdarzenia? Czy poszukiwaliście prawdy? Czy dzięki zetknięciu z takim poważnym zdarzeniem dostrzegliście istotę pewnych problemów i zdołaliście się czegoś nauczyć? Kiedy coś się dzieje, czy większość ludzi nie wyciąga z tego tylko pozornej nauki? Udaje im się zrozumieć kilka doktryn, ale nie docierają do istoty tego zdarzenia oraz nie uczą się, jak postrzegać ludzi i rzeczy, a także jak zachowywać się i działać w zgodzie z prawdą. Niektórzy po prostu oddają się rozważaniom, kierując się własnym umysłem i kalkulacjami, bez względu na to, co im się przytrafia. Daleko im do przestrzegania prawdozasad, brakuje im też inteligencji i mądrości. Skrótowo rozważają to, czego się nauczyli, i postanawiają: „Gdy coś takiego znów się kiedyś zdarzy, muszę zachować ostrożność i pamiętać o tym, czego nie mogę powiedzieć i czego nie mogę zrobić, a także zwracać baczną uwagę na to, których ludzi powinienem się wystrzegać, a których powinienem się trzymać”. Czy to można nazwać wyciągnięciem nauki i zdobyciem doświadczenia? (Nie). Gdy zatem dzieją się takie rzeczy, bez względu na to, czy są to zdarzenia poważne, czy mniej istotne, jak ludzie powinni ich doświadczać, jak do nich podchodzić i jak głęboko w nie wkroczyć, aby dzięki doświadczeniu tych okoliczności mogli wynieść naukę, zrozumieć prawdy i umocnić swoją postawę? Większość ludzi się nad tym nie zastanawia, czyż nie? (Tak). Jeśli się nad tym nie zastanawiają, to czy są ludźmi, którzy poszukują prawdy? Czy są to ludzie dążący do prawdy? (Nie). Czy wy uważacie się za ludzi dążących do prawdy? Na jakiej podstawie twierdzicie, że nie jesteście ludźmi dążącymi do prawdy? A na jakiej podstawie czasami uważacie się za ludzi dążących do prawdy? Gdy znosicie trochę cierpienia i płacicie cenę, wypełniając obowiązki, i od czasu do czasu poważniej traktujecie swoją pracę w kościele, wykładacie trochę pieniędzy, porzucacie rodzinę, rezygnujecie z pracy, studiów lub małżeństwa, aby ponosić koszty dla Boga, albo powstrzymujecie się od podążania za światowymi trendami, unikacie złych ludzi i tak dalej – gdy jesteście w stanie tak właśnie postępować, czy macie wtedy poczucie, że jesteście ludźmi, którzy dążą do prawdy i są prawdziwymi wierzącymi? Czy nie tak właśnie myślicie? (Tak). Na jakiej podstawie tak myślicie? Czy na podstawie słów Boga i prawdy? (Nie). Są to pobożne życzenia; wydajecie werdykt we własnej sprawie. Gdy okazjonalnie przestrzegacie niektórych reguł i postępujecie, jak należy, gdy okazjonalnie przejawiacie dobre człowieczeństwo, gdy potraficie być cierpliwymi i tolerancyjnymi, gdy zachowujecie się pokornie, skromnie, bezpretensjonalnie i bez arogancji, gdy wykazujecie się pewną dozą odpowiedzialnej determinacji lub takiegoż nastawienia w pracy domu Bożego, uważacie, że faktycznie dążycie do prawdy i że jesteście rzeczywiście ludźmi, którzy dążą do prawdy. Czy tego rodzaju przejawy składają się na dążenie do prawdy? (Nie). Mówiąc precyzyjnie, te zewnętrzne działania, zachowania i przejawy nie są dążeniem do prawdy. Dlaczego więc ludzie zawsze uważają, że są one dążeniem do prawdy? Dlaczego zawsze uważają się za kogoś, kto dąży do prawdy? (Ludzie kierują się swoimi pojęciami, wedle których ktoś, kto trochę się poświęca i wysila, przejawia tym samym, że dąży do prawdy. Gdy zatem ludzie płacą cenę i trochę cierpią, wykonując obowiązki, uważają się za osoby, które dążą do prawdy, ale nigdy wcześniej nie starali się dojść do tego, co słowa Boga mówią o tej sprawie ani jak Bóg ocenia, czy ktoś dąży do prawdy. W rezultacie stale żyją w bańce swoich pojęć i wyobrażeń, uważając się za wspaniałych ludzi). Ludzie nigdy nie wyzbywają się swoich pojęć, a gdy idzie o istotną kwestię ustalenia, czy są ludźmi, którzy dążą do prawdy, zawsze opierają się na swoich pojęciach, wyobrażeniach i pobożnych życzeniach. Dlaczego postępują w ten sposób? Czy nie dlatego, że czują się komfortowo, gdy myślą i działają w ten sposób, wierząc, że nie muszą tak naprawdę płacić ceny, aby dążyć do prawdy, że ostatecznie i tak mogą osiągnąć korzyść i dostąpić błogosławieństw? Jest jeszcze jeden powód, a mianowicie: tak zwane dobre zachowanie ludzi, na przykład ich wyrzeczenia, cierpienia, płacenie ceny i tak dalej, to coś, co są oni w stanie osiągnąć, zgadza się? (Tak). Łatwo jest ludziom wyrzec się rodziny i pracy, ale trudniej jest im rzeczywiście dążyć do prawdy, praktykować ją i działać w oparciu o prawdozasady – to już nie przychodzi im łatwo. Nawet jeśli pojmujesz trochę prawdy, ciężko ci będzie wyzbyć się swoich idei i pojęć oraz swojego zepsutego usposobienia, a także bardzo trudno ci będzie trzymać się prawdozasad. Jeśli jesteś kimś, kto dąży do prawdy, to czemu nie wydaje się, żebyś poczynił jakiekolwiek postępy w odniesieniu do różnych aspektów prawdy przez te lata wiary w Boga? Bez względu na to, czy zapłaciłeś cenę, bez względu na to, czego się wyrzekłeś lub co porzuciłeś, czy to, co udało ci się ostatecznie osiągnąć, osiągnąłeś dzięki dążeniu do prawdy i praktykowaniu jej? Niezależnie od tego, jak wielką cenę zapłaciłeś, jak wiele wycierpiałeś i jak wielu cielesnych rzeczy się wyrzekłeś, co takiego ostatecznie uzyskałeś? Czy zdobyłeś prawdę? Czy uzyskałeś cokolwiek w związku z prawdą? Czy poczyniłeś postępy w swoim wkraczaniu w życie? Czy odmieniłeś swoje zepsute usposobienie? Czy posiadasz realną zdolność podporządkowania się Bogu? Nie będziemy mówić o czymś tak głębokim jak podporządkowanie się Bogu, a zamiast tego pomówimy o najprostszej sprawie. Wyrzekłeś się wszystkiego, cierpiałeś i płaciłeś cenę przez wiele lat – czy potrafisz chronić interesy domu Bożego? Zwłaszcza w sytuacji, gdy antychryści i nikczemnicy czynią zło, aby zakłócić pracę kościoła, czy przymykasz na to oko, pilnując interesów tych nikczemników i chroniąc siebie, czy też stajesz po stronie Boga, zapewniając ochronę interesom Jego domu? Czy praktykowałeś zgodnie z prawdozasadami? Jeśli nie, to twoje cierpienie i koszty, jakie poniosłeś, nie różnią się niczym od Pawłowych. Robisz to wszystko przez wzgląd na błogosławieństwa i robisz to wszystko nadaremno. Przypomina to właśnie słowa Pawła o tym, że stoczył walkę, którą miał stoczyć, i ukończył bieg, który miał ukończyć, i ostatecznie należą mu się błogosławieństwa i nagroda – nie ma tu żadnej różnicy. Podążasz ścieżką Pawła, nie dążysz do prawdy. Myślisz, że twoje wyrzeczenia, poświęcenia, cierpienia i cena, jaką zapłaciłeś, to praktykowanie prawdy, a więc ile prawd zrozumiałeś w ciągu tych lat? Jak wiele prawdorzeczywistości posiadasz? W ilu sprawach ochroniłeś interesy domu Bożego? W ilu sprawach stanąłeś po stronie prawdy i Boga? W ilu swoich działaniach powstrzymałeś się od czynienia zła lub postępowania wedle własnej woli, ponieważ masz serce bojące się Boga? Te sprawy ludzie powinni zrozumieć i zgłębić. Jeśli ich nie zgłębiają, to im dłużej wierzą w Boga, a zwłaszcza im dłużej wykonują obowiązki, tym bardziej są przeświadczeni, że wnieśli chwalebny wkład, że z całą pewnością zostaną zbawieni oraz że należą do Boga. Jeżeli pewnego dnia zostaną zdemaskowani, zwolnieni i wydaleni, powiedzą wówczas: „Nawet jeśli moja posługa nie była godna pochwały, to przynajmniej ciężko pracowałem, a jeśli nie pracowałem ciężko, to przynajmniej namęczyłem się za dwóch. Biorąc pod uwagę, że cierpiałem i płaciłem cenę przez wiele lat, dom Boży nie powinien mnie zwalniać ani traktować w ten sposób. Dom Boży nie powinien mnie zwyczajnie wyrzucać po tym, jak dla niego pracowałem!”. Jeśli rzeczywiście jesteś kimś, kto dąży do prawdy, nie powinieneś takich rzeczy mówić. Jeśli jesteś kimś, kto dąży do prawdy, to ile razy wdrożyłeś zarządzenia robocze domu Bożego skrupulatnie i co do joty? Jak wiele z nich wdrożyłeś? Jak wiele elementów pracy monitorowałeś? Jak wiele z nich sprawdziłeś? W zakresie powierzonych ci obowiązków i zadań, a także biorąc pod uwagę to, co jesteś w stanie osiągnąć w oparciu o twój charakter, twoją zdolność rozumienia i twój zakres pojmowania prawdy, jak często robiłeś wszystko, co w twojej mocy? Które obowiązki wykonywałeś należycie? Ile dobrych uczynków masz na swoim koncie? To są standardy weryfikujące, czy ktoś jest osobą dążącą do prawdy. Jeśli to wszystko spartoliłeś i nie masz żadnych wyników, to dowodzi, że przez te wszystkie lata cierpiałeś i płaciłeś cenę w nadziei na otrzymanie błogosławieństw i że wcale nie praktykujesz prawdy ani nie podporządkowujesz się Bogu; wszystko, co robiłeś, robiłeś dla siebie, dla statusu, dla błogosławieństw, a nie tak wygląda podążanie drogą Boga. Do czego zatem doprowadzi wszystko, co uczyniłeś? Czy ostateczny wynik w przypadku takich ludzi nie jest taki sam jak dla Pawła? (Tak). Ci ludzie podążają ścieżką Pawła, więc to naturalne, że ostatecznie osiągną takim sam wynik. Nie myśl, że wniosłeś chwalebny wkład tylko dlatego, że wierzysz w Boga, porzuciłeś pracę, rodzinę, a w niektórych przypadkach nawet swoje małe dzieci. Otóż nie, nie wniosłeś żadnego chwalebnego wkładu, jesteś jedynie istotą stworzoną, wszystko, co robisz, robisz dla samego siebie, i są to rzeczy, które powinieneś robić. Czy byłbyś w stanie cierpieć i płacić cenę, gdybyś nie liczył na to, że w ten sposób otrzymasz błogosławieństwa? Czy byłbyś w stanie wyrzec się rodziny i porzucić pracę? Nie traktuj porzucenia rodziny, rezygnacji z pracy, swojego cierpienia i płacenia ceny jako czegoś równoznacznego z dążeniem do prawdy i ponoszeniem kosztów dla Boga. Jeśli tak czynisz, to tylko oszukujesz i mamisz samego siebie.

Ci, którzy nie przyjmują prawdy ani tego, że inni ich przycinają i się z nimi rozprawiają, są demaskowani i wydalani jeden po drugim, ilekroć dom Boży przeprowadza duże obmywanie. Niektórym, przejawiającym problemy niezbyt poważne, pozwala się pozostać pod obserwacją i daje szansę na okazanie skruchy po tym, jak zostali zdemaskowani. Inni, przejawiający problemy zbyt poważne, są niereformowalni mimo powtarzanej pod ich adresem krytyki, nie zmieniają swojego postępowania i popełniają raz za razem te same błędy, zakłócają, zaburzają i niszczą pracę kościoła, więc ostatecznie są wyrzucani i wydalani zgodnie z zasadami oraz nie dostają już więcej żadnych szans. Niektórzy mówią: „Żal mi ich, bo nie dostają już żadnej szansy”. Czy nie dostali ich już dość? Nie wierzą w Boga po to, by słuchać Jego słów, by przyjąć Jego karcenie i sąd ani by przyjąć Jego obmywanie i zbawienie; zajmują się własnymi interesami. Gdy już zajmą się pracą kościoła lub wykonywaniem obowiązków, zaczynają czynić wszelkiego rodzaju zło, zakłócając i zaburzając pracę kościoła, narażając ją na poważne szkody i powodując pokaźne straty w interesach domu Bożego. Po daniu im wielu szans i po wydaleniu ich z kolejnych grup wykonujących obowiązki, dom Boży przenosi ich, powierzając im obowiązki w zespole ewangelizacyjnym, ale gdy ci ludzie tam się zjawią, nie przykładają się do pracy i znów popełniają różnego rodzaju złe uczynki, nie okazując żadnej skruchy i nie zmieniając wcale swojego zachowania. Bez względu na to, jak dom Boży omawia prawdę i jakie zarządzenia robocze wprowadza, na nic się to nie zdaje, podobnie jak dawanie tym ludziom szansy, ostrzeżeń, a nawet przycinanie ich i rozprawianie się z nimi. Nie są oni zbyt otępiali, lecz zbyt zatwardziali. Oczywiście ta zatwardziałość wynika z ich zepsutego usposobienia. W istocie swojej nie są to w ogóle ludzie, ale diabły. Po przystąpieniu do kościoła, oprócz tego, że działają w charakterze szatanów, nie robią niczego, co przynosiłoby korzyść pracy domu Bożego i dziełu kościoła. Czynią oni wyłącznie rzeczy złe; zjawiają się tylko po to, by przeszkadzać w pracy kościoła i niszczyć ją. Po pozyskaniu raptem kilku osób podczas głoszenia ewangelii mają poczucie, że zbili swój prywatny kapitał i że wnieśli godny pochwały wkład, więc spoczywają na laurach, przeświadczeni, że mogą teraz rządzić jak królowie w domu Bożym, że mogą wydawać rozkazy i podejmować decyzje dotyczące każdego aspektu pracy, a następnie zmuszać ludzi, by te decyzje wcielali w życie. Bez względu na to, jak Zwierzchnik omawia prawdę lub organizuje pracę, ci ludzie nie traktują tego poważnie. Mogą być mili w obejściu i szafować pięknymi słówkami: „Zarządzenia robocze domu Bożego są dobre, dokładnie tego potrzebujemy, udało się skorygować sprawy na czas, inaczej byśmy nie wiedzieli, jak bardzo zbłądziliśmy”. Ale niech tylko się odwrócą, a od razu zmieniają front i zaczynają szerzyć własne idee. Powiedzcie Mi, czy są oni rzeczywiście ludźmi? (Nie). Jeśli nie są ludźmi, czym są? Z pozoru wyglądają na ludzi, przyoblekają się w ludzką skórę, ale w istocie nie postępują jak ludzie – są demonami! Za swoje zadanie obierają sobie zakłócić różne elementy pracy w domu Bożym. Zakłócają każdą pracę, za którą się wezmą; nigdy nie szukali prawdy ani zasad, nigdy nie przejmowali się zarządzeniami roboczymi i nie postępowali w zgodzie z nimi. Gdy tylko zdobędą trochę władzy, obnoszą się z tym i zgrywają ważniaków w obecności wybrańców Bożych. Wszyscy mają oblicza demonów i są pozbawieni jakiegokolwiek podobieństwa do człowieka. Nigdy nie leżały im na sercu interesy domu Bożego, dbają jedynie o własne interesy i własny status. Bez względu na to, na jakim szczeblu przywództwa służą i jaką pracę nadzorują, gdy tylko zostanie im powierzone jakieś zadanie, staje się ono ich własnością, to oni mają ostatnie słowo i inni niech się lepiej nie mieszają, niech nie próbują tej pracy monitorować ani nadzorować, nie mówiąc już o interweniowaniu. Czy nie są to autentyczni antychryści? (Są). I ci ludzie chcą wciąż jeszcze otrzymać błogosławieństwa! Mam dwa słowa na określenie tych ludzi: bezrozumni i niereformowalni. Ci, którzy nie dążą do prawdy, mogą potknąć się w każdej chwili i daleko nie zajdą. Kiedyś stale wam powtarzałem: „Jeśli potraficie pełnić służbę aż do końca i być lojalnymi posługującymi, to też dobrze”. Niektórzy ludzie nie miłują prawdy i nie mają chęci, aby do niej dążyć. Co należy wtedy zrobić? Powinni zostać posługującymi. Jeśli jesteś w stanie przykładać się do pełnienia służby, bez powodowania zakłóceń i niepokojów, bez czynienia zła, które doprowadzi do tego, że zostaniesz wyrzucony, i jeśli możesz zagwarantować, że nie będziesz czynił zła i będziesz pełnił służbę aż do końca, to zdołasz przetrwać. Choć nie przypadną ci wielkie błogosławieństwa, to przynajmniej będziesz miał na swoim koncie służbę w okresie dzieła Bożego, będziesz lojalnym posługującym i na koniec Bóg nie potraktuje cię źle. Teraz jednak są wśród posługujących tacy, którzy nie są w stanie pełnić służby aż do końca. Dlaczego tak jest? Bo nie mają w sobie ducha ludzkiego. Nie będziemy zajmować się tym, jakiego ducha w sobie mają, ale biorąc pod uwagę ich zachowanie od początku do końca, można na pewno powiedzieć, że ich istota jest diabelska, nie zaś człowiecza. W ogóle nie przyjmują prawdy i jeszcze dalej są od dążenia do niej.

Dziesięć lat temu, gdy nie został jeszcze szczegółowo omówiony każdy aspekt prawdy, ludzie nie rozumieli, co to znaczy dążyć do niej albo postępować w oparciu o prawdozasady. Niektórzy ludzie kierowali się swoją własną wolą, swoimi wyobrażeniami i pojęciami lub po prostu przestrzegali reguł. Można to było wybaczyć, bo brak im było zrozumienia. Dzisiaj wszakże, dziesięć lat później, choć nasze omówienie różnych aspektów prawdy nie dobiegło jeszcze końca, to przynajmniej różne fundamentalne prawdy dotyczące pracy i wykonywania obowiązków zostały klarowanie objaśnione pod kątem zasad. Bez względu na to, jakie obowiązki wykonują, ludzie posiadający serce i ducha, którzy miłują prawdę i potrafią do niej dążyć, powinni umieć praktykować część prawdozasad, kierując się sumieniem i rozumem. Ludziom daleko jest do osiągnięcia wyższych i głębszych prawd oraz brakuje im wglądu w istotę niektórych problemów lub w istotę tej czy innej kwestii związanej z prawdą, ale powinni umieć wcielać w życie te prawdy, do których mają dostęp i które zostały wyraźnie określone. Powinni przynajmniej umieć stosować i szerzyć zarządzenia robocze, które zostały jasno wskazane przed dom Boży. Ci jednak, którzy z demonami dzielą istotę, nawet tego nie potrafią. To tacy właśnie nie są w stanie pełnić służby aż do końca. Gdy jest tak, że nie są w stanie pełnić służby aż do końca, to znaczy, że zostaną wyrzuceni z wagonu w połowie podróży. Dlaczego zostaną wyrzuceni z wagonu? Gdyby po prostu siedzieli cicho w wagonie, gdyby zapadli w sen, nie ruszali się z miejsca albo znaleźli sobie jakąś rozrywkę, pod warunkiem, że nie przeszkadzaliby innym ani nie zmieniali kierunku, w którym porusza się cały pociąg, któż miałby serce, żeby ich wyrzucać. Nikt. Gdyby faktycznie zdolni byli pełnić służbę, Bóg też by ich nie wyrzucił. Jednak posługiwanie się teraz tymi ludźmi w charakterze pełniących służbę przyniosłoby więcej strat niż zysków. Różne aspekty pracy domu Bożego doznały zbyt wielu strat wskutek zakłóceń powodowanych przez tych ludzi. Za dużo kłopotów przysparzają! Nie rozumieją prawdy bez względu na to, jak jest omawiana, a potem i tak czynią złe rzeczy. Interakcje z tymi ludźmi oznaczają jedynie niekończące się rozmowy i wzbudzają jedynie niekończący się gniew. Kluczowe jest to, że ludzie ci dokonali zbyt wiele zła i zaszkodzili w zbyt wielkim stopniu pracy ewangelizacyjnej domu Bożego. W ramach wykonywania tych niewielu obowiązków, jakie są im powierzane, doprowadzają oni jedynie do zakłóceń i perturbacji, a straty, jakie powodują w pracy domu Bożego, są nieodwracalne. Ci ludzie robią wszelkiego rodzaju złe rzeczy. Przebywając w otoczeniu zwykłych członków kościoła, postępują wedle własnej woli, marnotrawią datki, zawyżają liczbę osób, które rzekomo pozyskali, głosząc ewangelię, i w niewłaściwy sposób wykorzystują innych ludzi. Posługują się złymi ludźmi, ludźmi otępiałymi i takimi, którzy wpadają w szał i popełniają występki. Nie słuchają sugestii innych oraz nękają i karzą każdego, kto śmie wyrazić jakąś opinię. Pod ich nadzorem słowa Boga, Boże wymagania i zarządzenia robocze nie są wdrażane, tylko odkładane na bok. Ci ludzie stają się lokalnymi dręczycielami i despotami; stają się tyranami. Powiedzcie Mi, czy takich ludzi należy zatrzymać? (Nie). Obecnie niektórzy zostali zwolnieni i gdy się to stało, zaczynają mówić o „podporządkowaniu się zarządzeniom domu Bożego”, aby pokazać, jacy to oni są szlachetni i posłuszni, jak dążą do prawdy. Mówiąc takie słowa, wskazują jedynie, że nie mają nic do powiedzenia na temat tego, co robi dom Boży, i że są skłonni podporządkować się jego zarządzeniom. Mówią, że chcą się podporządkować zarządzeniom domu Bożego – dlaczego więc uczynili tyle zła, które doprowadziło do ich zwolnienia przez kościół? Czemu tego nie rozumieją? Dlaczego na ten temat nawet się nie zająknęli? Przysporzyli różnego rodzaju kłopotów i strat pracy domu Bożego, gdy byli aktywni – czy nie muszą się otworzyć i obnażyć swojego postępowania w tym zakresie? Czy sprawa jest zamknięta, bo oni po prostu o niej nie wspominają? Mówią, że chcą się podporządkować zarządzeniom domu Bożego, pokazując, jacy są szlachetni i wspaniali – to nic innego tylko pozory i podstęp! Jeśli teraz uczą się podporządkowywać zarządzeniom domu Bożego, to czemu nie podporządkowali się uprzednim zarządzeniom? Czemu ich nie wdrożyli? Co wtedy robili? Komu tak naprawdę są posłuszni? Czemu z tego nie zdadzą sprawy? Kto jest ich panem? Czy wykonali każdy aspekt pracy zaplanowany przez dom Boży? Czy osiągnęli rezultaty? Czy ich praca z powodzeniem przejdzie uważną weryfikację? Jak zrekompensują straty, których doznała praca domu Bożego wskutek tego, że wpadali w szał i czynili zło? Czy ta sprawa nie zasługuje na jakiś komentarz? Czy mogą po prostu powiedzieć, że podporządkują się zarządzeniom domu Bożego, i tyle wystarczy? Powiedzcie Mi, czy tacy ludzie posiadają człowieczeństwo? (Nie). Są pozbawieni człowieczeństwa, rozumu i sumienia, a na dodatek nie mają wstydu! Nie mają też poczucia, że uczynili tak wiele zła i przysporzyli tak wielkich strat domowi Bożemu. Spowodowali tak wiele zakłóceń i perturbacji, nie czując wcale skruchy, nie czując, że ciąży na nich dług wdzięczności, w ogóle się w tym nie orientując. Jeśli spróbujesz pociągnąć ich do odpowiedzialności, powiedzą: „Nie tylko ja tak robiłem” – oni mają swoje wymówki. Chodzi im o to, że nie można wymierzać kar, jeśli każdy jest winowajcą, i że skoro każdy czynił zło, to oni nie powinni być obarczani odpowiedzialnością. To jest niewłaściwe. Powinni odpowiedzieć za zło, jakie uczynili – każdy człowiek musi odpowiedzieć za zło, jakie uczynił. Powinni podporządkować się zarządzeniom domu Bożego i odpowiednio podejść do własnych problemów. Jeśli wykażą się taką postawą, mogą dostać jeszcze jedną szansę i pozostać, ale nie mogą bez ustanku czynić zła! Jeśli w ich sumieniach nie ma świadomości, jeśli nie są w stanie poczuć, że mają dług wobec Boga, i jeśli nie okazują żadnej skruchy, to z ludzkiej perspektywy można dać im szansę, pozwolić im dalej wykonywać obowiązki i nie pociągać ich do odpowiedzialności, ale w jaki sposób widzi to Bóg? Jeśli ludzie nie pociągną ich do odpowiedzialności, czy Bóg również tego nie uczyni? (Bóg to uczyni). Bóg traktuje wszystkich ludzi i wszystkie sprawy według zasad. Bóg nie będzie szedł z tobą na kompromis i nie będzie niczego zamiatał pod dywan; On – w przeciwieństwie do ciebie – nie stara się ludziom przypodobać. Bóg ma zasady, ma sprawiedliwe usposobienie. Jeśli naruszasz zasady i dekrety administracyjne domu Bożego, kościół i dom Boży muszą rozprawić się z tobą zgodnie z zasadami i wytycznymi dekretów administracyjnych. Jeśli chodzi o konsekwencje tego, że obraziłeś Boga, to w głębi serca wiesz, jak Bóg cię postrzega i jak cię traktuje. Jeśli rzeczywiście traktujesz Boga jako Boga, powinieneś stanąć przed Nim, wyznać swoje winy i okazać skruchę. Jeśli brak ci takiej postawy, to jesteś fałszywym wierzącym, jesteś diabłem, jesteś wrogiem Boga i powinieneś zostać przeklęty! Jaki ma to sens, żebyś słuchał kazań? Powinieneś się wynieść: nie zasługujesz na to, żeby ich słuchać! Prawdy są wypowiadane dla zwykłych skażonych ludzi; choć tacy ludzie są obciążeni zepsutym usposobieniem, to mają determinację i wolę, by przyjąć prawdę, by się nad sobą zastanawiać, ilekroć coś im się przytrafia, i potrafią wyznać swoje winy, okazać skruchę i poprawić się, gdy zrobią coś złego. Tacy ludzie mogą dostąpić zbawienia i to dla nich prawdy są wypowiadane. Ludzie, którzy nie mają skruszonej postawy bez względu na to, co im się przytrafia, nie są zwykłymi skażonymi ludźmi, są czymś zupełnie innym; ich istota jest diabelska, a nie człowiecza. Choć może również nie dążą do prawdy, zwykli skażeni ludzie mogą zazwyczaj powstrzymać się od złych rzeczy, powodowani sumieniem, odrobiną wstydu zakorzenionego w ich zwykłym człowieczeństwie i krztyną rozumu, jaki posiadają, a poza tym nie mają intencji, by umyślnie powodować zakłócenia i perturbacje. W normalnych okolicznościach tacy ludzie są w stanie pełnić służbę i pójść aż do końca, są w stanie przetrwać. Istnieje jednak rodzaj ludzi, którzy nie mają sumienia ani rozumu, którzy nie mają honoru ani wstydu, którzy nie mają skruszonego serca bez względu na to, ile zła czynią, i którzy bezwstydnie ukrywają się w domu Bożym, wciąż licząc na błogosławieństwa i nie wiedząc, jak okazać skruchę. Gdy ktoś mówi: „Doprowadziłeś swoim postępowaniem do zakłóceń i perturbacji”, oni odpowiadają: „Naprawdę? W takim razie popełniłem błąd, następnym razem poradzę sobie lepiej”. W odpowiedzi na to słyszą: „Powinieneś zatem poznać swoje skażone skłonności”, a wtedy mówią: „Poznać jakie znowu skażone skłonności? Postąpiłem głupio i nierozważnie. Następnym razem pójdzie mi lepiej”. Brak im wnikliwego zrozumienia, zwodzą ludzi swoimi słowami. Czy ludzie z takim nastawieniem są w stanie okazać skruchę? Nie mają wstydu – nie są ludźmi! Niektórzy mówią: „Jeśli nie są ludźmi, czy są zatem zwierzętami?”. Są zwierzętami, ale gorszymi nawet od psów. Zastanów się nad tym: gdy pies zrobi coś nie tak lub źle się zachowa, to jeśli skarcisz go raz, momentalnie poczuje się z tym źle i będzie się łasił, chcąc przez to wyrazić: „Proszę, nie znienawidź mnie, już nigdy tego nie zrobię”. Gdy coś takiego zdarzy się ponownie, pies z rozmysłem spojrzy na ciebie wymownie, jakby chciał powiedzieć: „Nie zrobię tego, nie martw się”. Bez względu na to, czy pies boi się, że pan go zbije, czy próbuje zyskać jego przychylność, to jakby nie patrzeć, gdy pies wie, że jego pan czegoś nie lubi albo na coś nie pozwala, pies tego nie zrobi. Jest w stanie się opanować; ma poczucie wstydu. Nawet zwierzęta mają poczucie wstydu, a tym ludziom go brak. Czy są więc jeszcze ludźmi? Są gorsi od zwierząt, są nieludzcy, są bezduszni, są prawdziwymi diabłami. Nigdy się nad sobą nie zastanawiają i nie wyznają swoich przewin, choćby nie wiadomo ile zła uczynili, a już na pewno nie są zdolni do skruchy. Są przecież ludzie, którzy zrobiwszy coś tylko trochę złego, wstydzą się spojrzeć w oczy braciom i siostrom, a gdy dostają najwięcej głosów podczas wyborów, mówią: „Nie podejmę się tego obowiązku, nie nadaję się. Zdarzyło mi się robić głupstwa, które naraziły pracę kościoła na straty. Nie zasługuję na to stanowisko”. Tacy ludzie mają poczucie wstydu, mają sumienie i rozum, w odróżnieniu od ludzi złych, którzy poczucia wstydu nie mają za grosz. Jeśli poprosisz, żeby zostali przywódcami, od razu zerwą się na nogi i powiedzą: „Proszę bardzo! I co wy na to? Dom Boży nie jest w stanie sobie beze mnie poradzić. Jestem szychą, mam wielki talent!”. Powiedzcie Mi, czyż nie jest trudno takich ludzi zawstydzić? Jak bardzo jest to trudne? Trudniejsze niż wspiąć się na mury twierdzy Shanhaiguan – oni są bezwstydni! Bez względu na to, ile zła czynią, i tak bezwstydnie spędzają swoje dni w kościele, próżnując i obijając się. Nigdy nie są pokorni w kontaktach z braćmi i siostrami, żyją tak, jak zawsze żyli, a czasem chełpią się swoimi „wielkimi osiągnięciami”, wyrzeczeniami, poświęceniami, cierpieniem, ceną, jaką zapłacili, i swoją „chwałą i wielkością”. Gdy tylko mają okazję, od razu chełpią się i pysznią, mówiąc o swoim kapitale i popisując się kwalifikacjami, a jednocześnie nigdy nie wspominają ani słowem o tym, ile zła uczynili, ile datków roztrwonili i na ile strat narazili pracę domu Bożego. Nie wyznają swoich win nawet wtedy, gdy modlą się do Boga na osobności, i nigdy uronią choćby łzy z powodu błędów, jakich się dopuścili, ani strat, jakie spowodowali w domu Bożym. Tak bardzo są zatwardziali i bezwstydni. Czyż nie są zupełnie bezrozumni i niereformowalni? (Są). Są niereformowalni i nie mogą zostać zbawieni. Bez względu na to, ile dasz im szans, to jest jak rzucanie grochem o ścianę albo proszenie diabłów i szatana, żeby oddawali cześć Bogu. Gdy zatem idzie o tego rodzaju ludzi, dom Boży ostatecznie się ich wyrzeka. Jeśli są skłonni wykonywać obowiązki, mogą to robić, a dom Boży da im szansę. Jeśli natomiast nie chcą wykonywać obowiązków i mówią: „Idę teraz do pracy, będę zarabiać pieniądze i tak będą mijać mi dni; zajmę się własnymi interesami”, to niech idą, drzwi domu Bożego są otwarte, mogą od razu się zabierać! Nie chcę już więcej oglądać ich twarzy, są tacy odrażający! Po co oni w ogóle udają? Te błahe cierpienia, które znosili, drobna cena, jaką zapłacili, ich trywialne wyrzeczenia i poświęcenia były tylko warunkami wstępnymi, przygotowaniami do czynienia zła. Jeśli pozostaną w domu Bożym, jaką służbę mogą dla niego pełnić? Jaki pożytek są w stanie przynieść pracy domu Bożego? Czy macie pojęcie, jak wiele zakłóceń i perturbacji w pracy kościoła mogą spowodować złe uczynki i złe rzeczy dokonywane przez jedną złą osobę, jednego antychrysta, w ciągu sześciu miesięcy? Powiedzcie Mi, ilu braci i sióstr będzie musiało pracować, by jakoś to zrekompensować? Czy warto zatem choćby w niewielkim stopniu posłużyć się tą złą osobą, tym antychrystem, na potrzeby służby w domu Bożym? (Nie warto). Nie będziemy mówić o skali strat, jakie może spowodować banda antychrystów, którzy zmówią się, żeby czynić zło, ale ile szkód może ponieść praca kościoła z powodu jednego błędu i diabelskiej wypowiedzi wychodzącej z ust antychrysta lub z powodu jednego niedorzecznego wydanego przez niego zarządzenia? Powiedzcie Mi, ilu ludzi będzie musiało potem naprawiać te szkody i przez jak długi czas? Kto weźmie odpowiedzialność za te straty? Nikt! Czy można te straty nadrobić? (Nie). Niektórzy mówią: „Jeśli zaangażujemy więcej ludzi do pomocy, a bracia i siostry wezmą na siebie trochę więcej cierpienia, to może nadrobimy te straty”. Być może częściowo nadrobimy, ale ile siły roboczej i zasobów materialnych będzie to kosztować dom Boży? A zwłaszcza kto jest w stanie nadrobić stracony czas i straty, jakie dotknęły wybrańców Bożych, jeśli chodzi o ich wejście w życie? Nikt nie jest w stanie. Dlatego krzywdy wyrządzone przez antychrystów nie mogą zostać wybaczone! Niektórzy mówią: „Antychryści powiedzieli: »Przyprowadzimy więcej ludzi w zamian za tych, których utraciliśmy«”. To jest minimum. Muszą zrekompensować zło, którego się dopuścili! Ale kto nadrobi stracony czas? Czy oni są w stanie tego dokonać? Nie da się już tego czasu nadrobić. Dlatego krzywdy wyrządzone przez tych ludzi są najohydniejszymi z grzechów. Nie zasługują na przebaczenie. Powiedzcie Mi, czyż nie tak się sprawy mają? (Tak).

Gdy niektórzy ludzie widzą, że dom Boży traktuje antychrystów dość surowo, nie dając im szansy i od razu ich wypędzając, przychodzą im do głowy takie myśli: „Czy dom Boży nie mówił, że daje ludziom szanse? Czy dom Boży nie chce nikogo, kto popełnił jakiś drobny błąd? Czy nie daje temu komuś szansy? Powinien dać mu szansę. Dom Boży jest aż do przesady nieczuły!”. Powiedzcie Mi, ile szans ci ludzie dostali? Ilu kazań wysłuchali? Czy dano im zbyt mało szans? Kiedy pracują, czyż nie zdają sobie sprawy, że wykonują obowiązki? Czyż nie wiedzą, że szerzą ewangelię i wykonują dzieło domu Bożego? Czyż nie uświadamiają sobie tych rzeczy? Czy prowadzą firmę, działalność gospodarczą albo fabrykę? Czy zarządzają swoim własnym przedsiębiorstwem? Ile szans dom Boży dał tym ludziom? Każdy z nich miał ich bardzo wiele. Jeśli chodzi o tych, którzy zostali przeniesieni z różnych grup do zespołu ewangelizacyjnego, czy ktokolwiek z nich został zwolniony po zaledwie kilku dniach w zespole ewangelizacyjnym? Żaden z nich, chyba że zło, którego się dopuścił, było nazbyt zuchwałe, wtedy został zwolniony. Każdy z nich miał dość szans, ale oni nie wiedzą, że powinni te szanse docenić i że powinni okazać skruchę. Podążają swoją drogą, zawsze krocząc ścieżką Pawła. Z ich ust wypływają przyjemnie brzmiące i klarowne słowa, ale oni wcale nie zachowują się jak ludzie. Czy należy dawać im kolejne szanse? (Nie). Gdy dano im szansę, zostali potraktowani jak ludzie, ale oni ludźmi nie są. Nie robią rzeczy, które robią ludzie, więc przykro mi, drzwi domu Bożego są otwarte – niech się stąd zabierają. Dom Boży nie będzie się już z ich pracy korzystał. Dom Boży ma swobodę, jeśli chodzi o to, z czyjej pracy korzysta, przysługuje mu to prawo. Czy to będzie w porządku, jeśli dom Boży nie będzie z ich pracy korzystał? Jeśli chcą wierzyć, mogą to robić poza domem Bożym. W każdym razie dom Boży niczego już im nie powierzy – nie może, bo przysparzają za dużo kłopotu! Narazili dom Boży na zbyt wielkie straty i nikt nie jest w stanie tych strat pokryć – nikogo na to nie stać! Nie chodzi o to, że oni mają pecha, nie chodzi o to, że dom Boży nie dał im szansy, nie chodzi o to, że dom Boży jest nieczuły i zbyt surowo ich traktuje, a już na pewno nie jest tak, że dom Boży się ich pozbywa, gdy już wykonali swoje zadanie. Chodzi o to, że ci ludzie posunęli się za daleko, nie sposób już ich tolerować i nie potrafią oni zdać sprawy z tego, co zrobili. W odniesieniu do każdego elementu pracy dom Boży określił zasady robocze, a Zwierzchnik osobiście udostępnił wytyczne, kontrole i poprawki. Nie chodzi tu jedynie o kilka zgromadzeń i kilka słów domu Bożego i Zwierzchnika; dom Boży i Zwierzchnik wypowiedzieli wiele słów i zorganizowali wiele zgromadzeń, gorliwie napominając ludzi, a na koniec dostali w zamian jedynie krętactwo i ostatecznie praca kościoła została zakłócona i zaburzona, popadła w zupełny chaos. Powiedzcie Mi, kto byłby wciąż skłonny dać tym ludziom jeszcze jedną szansę? Kto obstawałby przy tym, żeby ci ludzie pozostali w domu Bożym? Mogą oni w dzikim szale dopuszczać się zła, ale z pewnością nie zabronią domowi Bożemu potraktowania ich w sposób zgodny z zasadami, zgadza się? Takiego ich potraktowania nie należy nazywać nieczułym i pozbawionym miłości, należy tu raczej mówić o przestrzeganiu zasad. Miłością obdarza się ludzi, którzy mogą być kochani, ludzi bez rozeznania, którym można wybaczyć; nie obdarza się miłością ludzi złych, diabłów lub tych, co umyślnie doprowadzają do zakłóceń i perturbacji, nie obdarza się miłością antychrystów. Antychryści zasługują jedynie na to, by ich przekląć! Dlaczego jedynie na to zasługują? Bo bez względu na to, ile zła czynią, nie okazują skruchy, nie wyznają swoich przewin i nie zmieniają się – rywalizują z Bogiem aż do samego końca. Ktoś taki staje przed Jego obliczem i mówi: „Jeśli mam umrzeć, to umrę wyprostowany. Jestem niezłomny. Gdy stanę przed Tobą, nie uklęknę ani się nie pokłonię. Nie uznam porażki!”. O co tu chodzi? Nawet w obliczu śmierci taki ktoś powie: „Będę stawiał opór domowi Bożemu aż do końca i nie wyznam swoich grzechów – nie uczyniłem nic złego!”. W porządku, jeżeli tacy ludzie nie uczynili nic złego, mogą odejść. Dom Boży nie będzie z ich pracy korzystał. Czy to będzie w porządku, jeśli dom Boży nie będzie z ich pracy korzystał? Zupełnie w porządku! Niektórzy mówią: „Jeśli dom Boży nie powierzy mi pracy, to nie znajdzie nikogo innego”. Tacy ludzie powinni się zastanowić, czy faktycznie nie ma nikogo takiego – czy praca domu Bożego opiera się na ludziach? Kto byłby w stanie dotrzeć tam, gdzie jest dzisiaj, bez dzieła Ducha Świętego i bez Bożej ochrony? Który element pracy udałoby się zachować aż do teraz? Czy ci ludzie myślą, że znajdują się w świecie laickim? Gdyby jakakolwiek grupa w świecie laickim utraciła podporę w postaci zespołu utalentowanych i zdolnych ludzi, nie byłaby w stanie doprowadzić do końca swoich projektów. Praca w domu Bożym wygląda inaczej. To Bóg zapewnia podporę, ochronę i przewodnictwo dla pracy w domu Bożym. Nie myślcie, że praca domu Bożego zależy od jakiejkolwiek konkretnej osoby. Nie tak się sprawy mają, to tylko fałszywi wierzący tak na to patrzą. Czy uważacie za właściwe, że dom Boży porzuca złych ludzi, takich jak antychryści i fałszywi wierzący? (Tak). Czemu jest to właściwe? Bo straty wynikające z powierzenia pracy tym ludziom są zbyt duże; marnotrawią oni bez opamiętania nie tylko zasoby ludzkie, ale również środki finansowe, nie trzymają się żadnych zasad. Nie słuchają słowa Bożego, a w swoich działaniach kierują się wyłącznie własnymi ambicjami i pragnieniami. W ogóle nie szanują słów Boga ani zarządzeń roboczych domu Bożego, ale gdy antychryst coś powie, traktują to z największym poszanowaniem i zgodnie z tym praktykują. Słyszałem o takim jednym głupcu, zamieszkałym w Europie, ale wykonującym zadania na potrzeby regionu azjatyckiego. Dom Boży chciał powierzyć mu pracę ewangelizacyjną w Europie, żeby oszczędzić mu kłopotów z różnicą czasu, ale on nie chciał się na to zgodzić; nie chciał realizować zadań w Europie, mimo że dom Boży tak to zaaranżował, ponieważ antychryst, któremu oddawał cześć, przebywał w Azji – ten człowiek nie chciał porzucić swojego mistrza. Czy to nie głupiec? (Tak). Powiedzcie Mi, czy jest on godzien wypełniania obowiązków? Czy chcemy kogoś takiego? Zarządzenia robocze domu Bożego były właściwe. Jeśli przebywasz w Europie, powinieneś realizować zadania w Europie, a nie w Azji. Gdziekolwiek się znajdujesz, właśnie tam powinieneś wykonywać zadania, dzięki czemu nie musisz przejmować się strefami czasowymi – to doskonałe rozwiązanie! Mimo to ten człowiek nie chciał się zgodzić. Słowa domu Bożego nie trafiały do niego; dom Boży nie był w stanie nakłonić go do przeniesienia, bowiem człowiek ten chciał, żeby to jego mistrz i pan decydował. Gdyby jego pan powiedział: „Zajmij się zadaniami w Europie”, ten człowiek od razu by tak uczynił. Gdyby jego pan powiedział: „Nie możesz zajmować się zadaniami w Europie, potrzebuję cię tutaj”, ten człowiek odpowiedziałby: „Oczywiście, jak najbardziej”. Komu on służył? (Swojemu panu). Tak, służył swojemu panu, antychrystowi. Czy zatem nie należy go wydalić wraz z jego panem? Czy nie powinien zostać wyrzucony? (Powinien). Dlaczego pałam takim gniewem wobec ludzi tego rodzaju? Bo czynią zbyt wielkie zło; każdy wpadłby we wściekłość. Ci ludzie próbują oszukać Boga bez mrugnięcia okiem – taka podłość to już przesada! Powiedzcie Mi, dlaczego pałam takim gniewem wobec ludzi tego rodzaju? (Mówią oni, że wierzą w Boga, ale tak naprawdę słuchają swoich panów. W rzeczywistości nie idą za Bogiem i się Mu nie podporządkowują). Oddali się całkowicie podążaniu za diabłami i szatanami. Gdy mówią, że podążają za Bogiem, jest to jedynie fasada. Podążają za szatanem, któremu służą, stwarzając pozory podążania za Bogiem i poświęcania się dla Niego, a na koniec chcą jeszcze uzyskać od Niego nagrody i błogosławieństwa. Czy to nie jest do szczętu bezwstydne? Czy nie jest to całkiem bezrozumne i niereformowalne? (Jest). Powiedzcie Mi, czy dom Boży zatrzymałby u siebie takich ludzi? (Nie). Jak zatem należy z nimi postąpić? (Wydalić, razem z ich panami). Lubią podążać za swoimi panami, bezwzględnie gotowi są zaharować się dla nich na śmierć; nie chronią interesów domu Bożego, gdy wykonują swoje obowiązki; nie wykonują swoich obowiązków dla Boga, służą swoim panom, tworząc gang antychrystów – taka jest istota ich pracy. Toteż bez względu na to, co robią, nie zostanie to zapamiętane. Takich ludzi należy wyrzucić, nie są godni nawet tego, by pełnić służbę! Czy myślicie zatem, że ci ludzie takimi się okazują tylko dlatego, że napotykają złe osoby albo wykonują taką pracę? Czy wpływa na nich środowisko, w którym przebywają, albo źli ludzie sprowadzają ich na manowce? (Ani jedno, ani drugie). Dlaczego więc tacy są? (Są tacy w swojej naturoistocie). Ci ludzie mają taką samą naturoistotę jak ich panowie, antychryści. Jest to ten sam rodzaj ludzi. Łączy ich to, że mają takie same hobby, myśli i poglądy, a także środki i metody działania; mówią tym samym językiem i podążają tą samą ścieżką, charakteryzują ich identyczne pragnienia, pobudki i metody praktykowania prowadzące do zdradzenia Boga i zakłócenia pracy domu Bożego. Pomyślcie o tym: wykazują oni taką samą postawę względem zarządzeń roboczych domu Bożego, czyli okłamują przełożonych i ukrywają różne rzeczy przed ludźmi, którzy im podlegają. Stosują określone procedury wobec tych, co stoją wyżej od nich w hierarchii, i określone strategie wobec tych, co stoją niżej. W stosunku do stojących wyżej wykazują się pozornym posłuszeństwem, zaś wobec tych, co stoją niżej, zapalczywie czynią zło. Mają wspólne metody i sposoby działania. Gdy Zwierzchnik rozprawia się z nimi, mówią: „Popełniłem błąd, myliłem się, jestem zły, jestem nieposłuszny, jestem diabłem!”. Potem jednak odwracają się i mówią: „Nie wdrażajmy zarządzeń roboczych Zwierzchnika!”. Następnie zaś robią wszystko po swojemu. Gdy głoszą ewangelię, robią wszystko po łebkach, zawyżają liczby i oszukują dom Boży. Takie są metody stosowane przez te gangi antychrystów. Zawsze traktują oni zarządzenia robocze w oparciu o własne strategie i metody – czy ich demoniczne oblicza nie zostały ujawnione? Czy oni są ludźmi? Nie, nie są, oni są demonami! Nie zadajemy się z demonami, więc szybko ich stąd przepędźmy. Nie chcę oglądać ich demonicznych twarzy; niech się wynoszą! Ci, którzy chcą pełnić służbę, mogą zostać posłani do grupy B, a tych, którzy nie chcą pełnić służby, można wydalić. Czy takie działanie jest słuszne? (Tak). Jest to działanie najwłaściwsze! Współdzielą oni jedną istotę, więc gdy przemawiają i działają razem, bardzo gładko im to wychodzi, i gdy różne rzeczy robią wspólnie, jest między nimi niewiarygodna spójność i ciche porozumienie. Gdy tylko ci mistrzowie otworzą usta, to bez względu na diabelskie słowa, jakie wypowiadają, ich wyznawcy od razu te słowa powtarzają i w głębi serca odczuwają coś w rodzaju dumy, myśląc: „Masz rację, zróbmy to w ten sposób! Zarządzenia robocze Zwierzchnika są zbyt drobiazgowe, nie da się pracować w taki sposób”. Bez względu na to, jak dobrze lub jak konkretnie zarządzenia robocze Zwierzchnika są sformułowane, ci ludzie ich nie wdrożą; bez względu na to, jak wypaczone lub niedorzeczne jest to, co mówią diabły i szatany, ci ludzie ich właśnie będą słuchać. Komu zatem ci ludzie służą? Czy ludzie tego rodzaju są w stanie pełnić służbę w domu Bożym aż do samego końca? (Nie). Nie są w stanie pełnić służby aż do samego końca. Gdy Bóg wykazuje się cierpliwością w stosunku do jakiejś osoby lub do działań diabła, zawsze istnieją granice tej cierpliwości. Bóg jest tolerancyjny wobec ludzi w możliwie największym stopniu, ale gdy określona granica zostanie przekroczona, On zdemaskuje tych, którzy powinni zostać zdemaskowani, i wypędzi tych, którzy powinni zostać wypędzeni. Gdy do tego dojdzie, ci ludzie znajdą się u kresu swojej drogi. Nie chodzi po prostu o to, że nie dążą do prawdy i jej nie miłują, chodzi o to, że ich naturoistota jest wroga prawdzie. Pomyśl o tym: ilekroć mówisz o rzeczach pozytywnych, o czystym rozumieniu lub zasadach zgodnych z prawdą, oni nie słuchają. Im czystsze są twoje słowa, tym oni gorzej się czują. Gdy tylko zaczniesz mówić o prawdozasadach, oni nie są w stanie usiedzieć spokojnie, szukają wymówek, żeby pociągnąć rozmowę w inną stronę, żeby zmienić temat, albo po prostu wstają, żeby nalać sobie szklankę wody. Gdy tylko zaczynasz omawiać prawdę lub mówić o samopoznaniu, oni czują obrzydzenie i nie chcą słuchać. Jeśli nie muszą akurat skorzystać z toalety, to są spragnieni albo głodni, opanowuje ich nagła senność, muszą pilnie do kogoś zatelefonować albo czymś się zająć. Zawsze mają jakąś wymówkę i nie są w stanie spokojnie usiedzieć na miejscu. Jeśli zastosujesz ich metody i zaczniesz mówić o ich wypowiedziach i podejściach, które nieodmiennie powodują zakłócenia i perturbacje, nagle się ożywią i będą w stanie mówić bez końca. Jeśli nie znajdziesz z nimi wspólnego języka, zbudzi się w nich awersja do ciebie i będą cię unikać. To są właśnie typowe diabły! Niektórzy wciąż nie potrafią takich diabłów przejrzeć i myślą, że są to po prostu ludzie, którzy nie dążą do prawdy. Jak można być aż tak naiwnym? Jak można mówić takie niedorzeczności? Czy ci ludzie po prostu nie dążą do prawdy? Nie, oni są złymi demonami, którzy skrajnie brzydzą się prawdą. Na zgromadzeniach zachowują się dość poprawnie, ale to tylko pozory. Czy tak naprawdę słuchają tego, co jest omawiane, albo słów Boga odczytywanych podczas zgromadzeń? Ilu słów tak naprawdę słuchają? Ile słów przyjmują? Ilu słowom są w stanie być posłuszni? Nie potrafią się wypowiedzieć nawet na temat najprostszych i najczęściej omawianych doktryn. Jeśli chodzi o ludzi tego rodzaju, to bez względu na to, jak długo pracują i na jakim szczeblu przywództwa pełnią służbę, nie potrafią wygłaszać kazań ani dzielić się swoimi doświadczeniami. Jeżeli ktoś powie: „Podziel się swoją wiedzą na ten temat. Nie musisz mieć jakichś swoich doświadczeń w tym zakresie, po prostu powiedz, co o tym wiesz i jak to rozumiesz”, oni nie będą w stanie ust otworzyć, jak gdyby ich całkiem zamurowało, nie będą umieli nawet o doktrynach niczego powiedzieć. Jeśli nawet zdołają wydusić z siebie jakieś wymuszone słowa na ten temat, będzie to brzmiało niezręcznie i dziwacznie. Niektórzy bracia i niektóre siostry mówią: „Czemu tak jest, że kiedy pewni przywódcy wygłaszają kazania, brzmią jak nauczyciele odczytujący tekst dzieciom? Dlaczego wydaje się to takie niezręczne i dziwaczne?”. Jest to zwyczajnie przykład braku umiejętności głoszenia kazań. A skąd bierze się to, że ludzie ci nie umieją wygłaszać kazań? Otóż brakuje im prawdorzeczywistości. Dlaczego brakuje im prawdorzeczywistości? Ponieważ nie akceptują prawdy, brzydzą się prawdą w swoich sercach i stawiają opór każdej zasadzie bądź wypowiedzi zawierającej prawdę. Jeśli mówi się, że stawiają opór, możliwe, że nie będziesz w stanie tego dostrzec, patrząc z boku, po czym więc można to poznać? Bez względu na to, jak dom Boży omawia prawdę, oni będą jej zaprzeczać i odrzucać ją w głębi serca, będą odczuwać do niej bezbrzeżny wstręt. Bez względu na to, jak inni będą mówić o swojej wiedzy na temat prawdy, oni pomyślą: „Ty może w to wierzysz, ale ja nie”. Jaką miarę przykładają, by ocenić, czy coś jest prawdą? Jeśli tylko jest to coś, co oni sami uważają za dobre i słuszne, będą myśleć, że to właśnie jest prawda. Jeśli jakieś stwierdzenie im się nie podoba, to choćby było ze wszech miar słuszne, oni nie uznają go za prawdę. Toteż, próbując wniknąć w istotę tej kwestii, dostrzegamy, że w głębi serca ci ludzie opierają się prawdzie, brzydzą się nią i nienawidzą jej. W ich sercach nie ma w ogóle miejsca na prawdę – oni nią gardzą. Niektórzy ludzie nie są na tyle przenikliwi, by to dostrzec, i mówią: „Na ogół nie słyszę, żeby oni obrażali Boga, bluźnili przeciwko prawdzie lub naruszali prawdozasady”. Jest wszak jeden fakt, który ludziom tak mówiącym nie umyka: każdy konkretny szczegół określony w zarządzeniach roboczych domu Bożego jest konieczny i służy temu, by chronić interesy dzieła Boga, postępy czynione w życiu przez wybrańców Bożych, normalny porządek życia kościoła i normalną ekspansję pracy ewangelizacyjnej. Cel, jaki przyświeca zarządzeniom roboczym w każdym czasie, oraz wdrażaniu, organizacji i modyfikacji każdego aspektu pracy, to ochrona normalnego przebiegu pracy domu Bożego, a w jeszcze większym stopniu pomoc braciom i siostrom w zrozumieniu prawdozasad i wkroczeniu w nie. Posługując się słowami bardziej precyzyjnymi, można powiedzieć, że w ten sposób przyprowadza się braci i siostry przed oblicze Boga i pomaga się im wkroczyć w prawdorzeczywistości, że w ten sposób wszyscy prowadzeni są do przodu, trzymani za ręce, uczeni, wspierani i zaopatrywani. Jeśli chodzi o wdrożenie zarządzeń roboczych, bez względu na to, czy odbywa się to poprzez omówienie na zgromadzeniach, czy przekazywane jest z ust do ust, cel, jaki jest w ten sposób realizowany, polega na tym, by umożliwić wybrańcom Bożym doświadczenie dzieła Boga i zyskanie prawdziwego wejścia w życie. Zawsze sprzyja to i służy wejściu w życie przez wybrańców Bożych. Nie ma ani jednego zarządzenia, które przynosiłoby szkodę pracy domu Bożego lub wejściu w życie przez wybrańców Bożych, a także żadne z tych zarządzeń nie prowadzi do perturbacji ani zniszczeń. Mimo to antychryści nigdy nie przestrzegają tych zarządzeń roboczych ani ich nie wdrażają. Zamiast tego mają je w pogardzie, myśląc, że są nazbyt proste i nijakie, że nie są tak imponujące jak ich własna praca i że ich prestiż, status i reputacja nie zwiększą się poprzez zastosowanie tych wytycznych. W związku z tym nigdy nie słuchają zarządzeń roboczych ani ich nie akceptują, nie mówiąc już o ich wdrażaniu. Zamiast tego po prostu postępują wedle własnego widzimisię. Powiedzcie Mi, czy biorąc to wszystko pod uwagę, problem antychrystów polega tylko na tym, że nie dążą do prawdy? Z tej perspektywy wyraźnie widać, że oni nienawidzą prawdy. Choć mówi się wam, że oni nienawidzą prawdy, to nie będziecie w stanie tego dostrzec. Będziecie mogli rozeznać się w tej kwestii dopiero wtedy, gdy przyjrzycie się temu, jak ci antychryści traktują wdrażanie zarządzeń roboczych. Jest nad wyraz jasne, że gdy chodzi o to, w jaki sposób fałszywi przywódcy i pracownicy podchodzą do zarządzeń roboczych, stać ich jedynie na to, by stwarzać pozory – jeden raz wspomną o zarządzeniach roboczych i to wszystko. Potem już nie doglądają pracy, nie monitorują jej ani nie wykonują konkretnych zadań, jak należy. To są właśnie fałszywi przywódcy. Fałszywi przywódcy potrafią przynajmniej wdrożyć zarządzenia robocze, wykonać pewne rutynowe czynności i utrzymać owe zarządzenia w mocy. Tymczasem antychryści nie potrafią nawet utrzymać zarządzeń w mocy, po prostu odmawiają ich przyjęcia i wdrożenia, i zamiast tego robią wszystko po swojemu. Co ich w gruncie rzeczy obchodzi? Status, sława i prestiż. Przejmują się jedynie tym, czy Zwierzchnik ich docenia, ilu braci i sióstr ich wspiera, w sercach ilu ludzi mają swoje miejsce, nad sercami ilu ludzi panują, kontrolując ich, i ilu ludzi trzymają w garści. Tym się przejmują i to właśnie ich obchodzi. Nie zajmuje ich to, jak podlewać i zaopatrywać braci i siostry w ramach tworzenia fundamentu pod prawdziwą drogę, a już na pewno nie zajmuje ich to, jak przebiega wkraczanie w życie przez braci i siostry, jak braciom i siostrom idzie wykonywanie obowiązków, czy chodzi o głoszenie ewangelii, czy inne rodzaje obowiązków, ani to, czy bracia i siostry potrafią przestrzegać zasad; ci ludzie nigdy nie dbali o to, jak przyprowadzić braci i siostry przed oblicze Boga. Zupełnie ich te sprawy nie obchodzą. Czy nie macie tych wszystkich faktów przed oczami? Czy nie są to przejawy, które często zauważacie u antychrystów? Czy te fakty nie dowodzą bezsprzecznie, że ci ludzie nienawidzą prawdy? (Tak). W każdym momencie wszystkim, co obchodzi antychrysta, jest status, sława i prestiż. Przypuśćmy, że antychrystowi powierzona zostaje odpowiedzialność za życie kościoła, za umożliwienie braciom i siostrom prawidłowego życia w kościele, za pomaganie im w zrozumieniu prawdy i w ugruntowaniu się w ramach kościelnego życia, za wypracowanie w sobie prawdziwej wiary w Boga, za to, by przyszli przed oblicze Boga, by zyskali zdolność niezależnego życia, a także wiarę, w oparciu o którą będą wykonywać swoje obowiązki. Dzięki temu praca domu Bożego, polegająca na szerzeniu ewangelii, zyskałaby siły wsparcia i bardziej utalentowanych ewangelizatorów, którzy byliby dostępni na bieżąco, aby wypełniać obowiązki związane z głoszeniem ewangelii. Czy w ten sposób myślałby antychryst? Nie ma mowy. Antychryst powiedziałby: „Jakie znaczenie ma życie kościoła? Jeśli wszyscy wkładają całe serce w życie kościoła, czytają słowa Boga i rozumieją prawdę, to kto będzie wtedy słuchał moich rozkazów? Kto będzie się mną w ogóle przejmował? Kto będzie zwracał na mnie uwagę? Nie mogę pozwolić na to, by wszyscy koncentrowali się obsesyjnie i przez cały czas na życiu kościoła. Jeśli wszyscy stale czytają słowa Boga i jeśli wszyscy przyszli przed oblicze Boga, to kto pozostanie przy mnie?”. Czy takie jest nastawienie antychrysta? (Tak). Antychryst jest przekonany, że jeśli skupi się na wspieraniu braci i sióstr w pozyskiwaniu prawdy i życia, zaszkodzi to jego dążeniu do prestiżu, zysku i statusu. Antychryst myśli: „Jeśli cały swój czas poświęcę na robienie różnych rzeczy dla braci i sióstr, to czy zostanie mi jeszcze jakiś czas na dążenie do prestiżu, zysku i statusu? Jeśli wszyscy bracia i wszystkie siostry będą wychwalać imię Boga i za Nim będą podążać, to nie będzie nikogo, komu mógłbym rozkazywać. To by mnie postawiło w strasznie niezręcznej sytuacji!”. Tak przedstawia się oblicze antychrysta. To nie jest tak, że antychryści po prostu nie dążą do prawdy; oni do cna brzydzą się prawdą. W swojej subiektywnej świadomości nie mówią: „Nienawidzę prawdy, nienawidzę Boga i nienawidzę wszystkich zarządzeń roboczych, wypowiedzi i praktyk, które przynoszą korzyść braciom i siostrom”. Nie powiedzą tego. Posługują się natomiast pewnymi podejściami i sposobami zachowania, by stawiać opór zarządzeniom roboczym domu Bożego. Toteż istotą tych podejść i sposobów zachowania jest samowola i podporządkowywanie sobie ludzi. Dlatego bez względu na to, co zrobi dom Boży, antychryści tego nie uszanują. Czy nie tak się sprawy mają? (Tak). O przejawach zachowania antychrystów mówiliśmy dość obszernie w przeszłości. Wasza postawa jest słaba, a wasze rozumienie prawdy jest płytkie; antychryści uczynili wiele zła na waszych oczach, a wam nie udało się nawet w tym rozeznać. Jesteście głupi, żałośni, otępiali i nierozgarnięci, nędzni i ślepi. To właśnie naprawdę przejawiacie, taka jest wasza prawdziwa postawa. Antychryści powodują wielki kłopot i narażają pracę domu Bożego na wielkie straty, a mimo to wciąż wielu ludzi mówi, że należy im powierzać pełnienie służby. Więcej złego niż dobrego wynika z posługiwania się antychrystami, a jednak wy nie wiecie, jak należy ich potraktować i że należy ich zwolnić – ile lat musi minąć, żeby ta wasza postawa i te wasze idee uległy zmianie? Niektórzy ludzie ciągle się przechwalają: „Jestem osobą, która dąży do prawdy”, ale nie potrafią rozpoznać antychrysta nawet wtedy, gdy mają go przed nosem, a bywa, że zaczynają podążać za antychrystami – gdzie w tym przejawy dążenia do prawdy? Wysłuchali tak wielu kazań, a wciąż brak im rozeznania. Dobrze więc, w tym miejscu zakończę omawianie tego wątku, a następnym razem przejdziemy do naszego głównego tematu.

Na ostatnim zgromadzeniu omawialiśmy kwestię oczekiwań rodziców w kontekście wyzbywania się obciążeń związanych z rodziną. Zakończyliśmy omawianie zasad i głównych tematów w tym zakresie. W następnej kolejności omówimy kolejny aspekt wyzbywania się obciążeń związanych z rodziną, a mianowicie: wyzbywanie się oczekiwań wobec swoich dzieci. Tym razem odwrócimy role. Jeśli chodzi o kwestię podejścia do oczekiwań rodziców, oto rzeczy, które ludzie powinni czynić, jeśli spojrzy się z perspektywy dziecka. Jeśli chodzi o to, jak dzieci powinny traktować różne oczekiwania swoich rodziców oraz różne metody, jakie rodzice wobec nich stosują, a także zasady, które dzieci powinny praktykować, mamy tu kwestię prawidłowego podejścia do różnych problemów, których powodem z perspektywy dziecka są jego rodzice. Dziś omówimy temat wyzbywania się oczekiwań wobec swoich dzieci, czyli radzenia sobie z problemami dotyczącymi dzieci z perspektywy rodzica. Temat ten obejmuje rzeczy, jakich należy się nauczyć, i zasady, których należy przestrzegać. Z punktu widzenia dziecka najważniejsze jest to, jak masz traktować oczekiwania swoich rodziców, jaką postawę przyjąć wobec tych oczekiwań, jaką drogą podążać i jakie zasady praktykować w danej konkretnej sytuacji. Naturalnie każdy ma szansę zostać rodzicem i wielu już rodzicami zostało; wiąże się to z oczekiwaniami i postawami ludzi wobec ich dzieci. W zależności od tego, czy jesteś rodzicem, czy dzieckiem, powinieneś kierować się odpowiednimi zasadami traktowania oczekiwań drugiej strony. Dzieci mają zasady, których powinny przestrzegać w odniesieniu do oczekiwań swoich rodziców, a ci, co naturalne, mają prawdozasady, których powinni przestrzegać, jeśli chodzi o oczekiwania swoich dzieci. Zastanówcie się na początek: w oparciu o jakie zasady rodzice powinni traktować swoje dzieci? Rozmowa o zasadach może być dla was zbyt abstrakcyjna, a temat ten może być zbyt szeroki i głęboki, więc pomówmy raczej o oczekiwaniach, jakie miałbyś wobec swoich dzieci, gdybyś był rodzicem. (Boże, gdybym kiedyś został rodzicem, po pierwsze, chciałbym, żeby moje dzieci były zdrowe i żeby zdrowo rosły. Ponadto, chciałbym, żeby miały swoje marzenia, żeby z ambicją podchodziły do spełniania swoich marzeń i żeby miały dobre widoki na przyszłość. To dwie najważniejsze rzeczy). Czy miałbyś nadzieję, że twoje dzieci zostaną urzędnikami wysokiego szczebla albo że będą bardzo bogate? (To też. Chciałbym przynajmniej, żeby im się powiodło w świecie, żeby były lepsze od innych i żeby inni patrzyli na nie z podziwem). Podstawowe oczekiwania rodziców, jeśli chodzi o ich dzieci, to zdrowie, udana kariera, wysoki status społeczny i powodzenie w życiu. Czy rodzice mają jeszcze jakieś inne oczekiwania dotyczące dzieci? Kto ma dzieci, niech zabierze głos. (Mam nadzieję, że moje dzieci będą zdrowe, że będzie im się w życiu układać, że będą żyły spokojnie i bezpieczne. Mam nadzieję, że będą żyć w harmonii z rodziną, że będą umiały szanować starszych i opiekować się młodymi). Co jeszcze? (Gdybym któregoś dnia został rodzicem, to oprócz oczekiwań, o których była już mowa, liczyłbym też na to, że moje dzieci okażą się posłuszne i roztropne, że będą mi okazywać szacunek i oddanie należne rodzicom od dzieci i że zatroszczą się o mnie na stare lata). To oczekiwanie jest kluczowe. Rodzice liczący na szacunek i oddanie ze strony dzieci to przykład tradycyjnego oczekiwania, zakorzenionego w ludzkich pojęciach i w podświadomości. Jest to kwestia dość reprezentatywna.

Wyzbywanie się oczekiwań dotyczących swoich dzieci to bardzo istotna część wyzbywania się obciążeń związanych z rodziną. Wszyscy rodzice mają jakieś oczekiwania wobec swoich dzieci. Czy są małe, czy duże, czy mieszkają blisko, czy daleko, te oczekiwania wyrażają postawę rodziców względem postępowania, działań i życia swoich dzieci oraz względem tego, jak dzieci traktują swoich rodziców. Te określone wymagania, z perspektywy dzieci, wskazują, jak one same powinny postępować, bo według tradycyjnych pojęć dzieciom nie wolno sprzeciwiać się rodzicom – jeśli to robią, są wyrodnymi dziećmi. Dlatego wielu ludzi dźwiga na swoich barkach wielkie obciążenia z tym związane. Czyż ludzie zatem nie powinni zrozumieć, czy określone oczekiwania rodziców wobec dzieci są rozsądne, czy nie, czy ich rodzice powinni mieć takie oczekiwania, a także które z nich są rozsądne, a które nie, które są zasadne i uprawnione, a które są wymuszone i nieuzasadnione? Ponadto istnieją prawdozasady, które ludzie powinni zrozumieć i stosować, jeśli chodzi o to, jak odnosić się do oczekiwań rodziców, czy je akceptować, czy może odrzucać, a także z jaką postawą i z jakiej perspektywy je postrzegać i do nich podchodzić. Jeśli te kwestie nie są należycie rozstrzygnięte, rodzice często biorą na siebie tego rodzaju obciążenia, myśląc, że jest ich odpowiedzialnością i obowiązkiem, żeby mieć oczekiwania wobec swoich dzieci, oraz że powinni mieć tych oczekiwań nawet więcej. Uważają, że gdyby nie mieli żadnych oczekiwań w odniesieniu do swoich dzieci, to tym samym uchylaliby się od odpowiedzialności i obowiązków wobec dzieci, czyli nie postępowaliby tak, jak rodzice postępować powinni. Myślą, że staliby się przez to złymi rodzicami, rodzicami, którzy nie wypełniają swoich obowiązków. Toteż jeśli chodzi o oczekiwania wobec swoich dzieci, ludzie mimowolnie formułują i nakładają na swoje dzieci różne wymagania. Wymagania te różnią się zależnie od dziecka, czasu i okoliczności. Ponieważ mają takie podejście i niosą to brzemię, jeśli chodzi o swoje dzieci, rodzice postępują tak, jak nakazują im te niepisane zasady, bez względu na to, czy są one słuszne, czy nie. Rodzice stawiają dzieciom żądania, traktując to jako swój obowiązek i swoją odpowiedzialność, a jednocześnie wymuszają na dzieciach spełnienie tych żądań. Podzielimy ten temat na kilka części, aby omówienie było klarowniejsze.

Zanim dzieci wejdą w dorosłość, rodzice już stawiają im różnego rodzaju wymagania. Oczywiście w ramach tych wymagań obciążają je różnymi swoimi oczekiwaniami. I tak, podczas gdy rodzice obciążają swoje dzieci różnymi oczekiwaniami, dzieci osobiście ponoszą za to różne koszty i wypracowują rozmaite podejścia, aby te oczekiwania spełnić. Zanim więc dzieci osiągną pełnoletność, rodzice edukują je na różne sposoby i stawiają im rozmaite wymagania. Na przykład, gdy dzieci są jeszcze bardzo małe, rodzice mówią im: „Musisz dobrze się uczyć i przykładać do nauki. Będziesz lepszy od innych i ludzie nie będą patrzeć na ciebie z góry pod warunkiem, że będziesz mieć dobre oceny w szkole”. Są też rodzice, którzy uczą swoje dzieci, by okazywały im szacunek i oddanie, gdy już dorosną; dochodzi nawet do tego, że już gdy dziecko ma dwa lub trzy lata, rodzice raz po raz pytają je: „Czy będziesz opiekował się tatusiem, kiedy dorośniesz?”. Dziecko odpowiada: „Tak”. „A mamusią?”. „Tak”. „Kogo kochasz bardziej, mamusię czy tatusia?”. „Tatusia”. „Nie, najpierw powiedz, że kochasz mamusię, a potem, że tatusia”. Tego właśnie dzieci uczą się od rodziców. Ta rodzicielska edukacja, czy to słowem, czy przykładem, w istotnym stopniu kształtuje młody umysł dziecka. Przy okazji, oczywiście, dzieci przyswajają sobie pewną ilość podstawowej wiedzy, uczą się, że ich rodzice kochają je i uwielbiają najbardziej na świecie i że to rodzicom powinny okazywać posłuszeństwo, szacunek i oddanie. W młodych umysłach dzieci zakorzenia się idea brzmiąca: „Ponieważ rodzice są mi najbliższymi osobami na świecie, muszę zawsze okazywać im posłuszeństwo”. Jednocześnie dziecko zaczyna myśleć, że skoro rodzice są mu najbliżsi, to wszystko, co robią, służy temu, by miało ono lepsze życie. To prowadzi z kolei do przekonania, że powinno bezwarunkowo akceptować działania swoich rodziców; bez względu na to, jakich metod używają rodzice i czy zachowują się po ludzku, czy też nie, dzieci są przeświadczone, że powinny to zaakceptować. W wieku, w którym dzieci nie mają jeszcze zdolności odróżniania dobra od zła, rodzice słowem lub przykładem zasiewają tę ideę w umysłach swoich dzieci. W rezultacie rodzice mogą stawiać dzieciom różne żądania pod pozorem tego, że chcą dla nich jak najlepiej. Choć niektóre z tych żądań mogą być sprzeczne z człowieczeństwem albo nie uwzględniać talentów, charakteru lub preferencji dzieci, to w tych okolicznościach, gdy dzieci nie mają prawa działać z własnej inicjatywy i pozbawione są autonomii, nie mają wyboru i możliwości sprzeciwienia się tak zwanym oczekiwaniom i żądaniom rodziców. Mogą tylko być posłuszne każdemu słowu rodziców, na wszystko im pozwalać, zdać się na ich łaskę i pozwolić sobą kierować. Toteż zanim dzieci dorosną, wszystko, co robią rodzice, nieumyślnie lub kierowani dobrymi intencjami, będzie miało pozytywny bądź negatywny wpływ na zachowanie i działania ich dzieci. Wszystko, co robią rodzice, zasiewa różne idee i mniemania w umyśle dziecka, idee i mniemania, które mogą skrywać się głęboko w jego podświadomości, a gdy dziecko dorośnie, będą one nadal wpływać na to, jak ten dorosły już człowiek postrzega ludzi i rzeczy, jak się zachowuje i postępuje, a także jakimi ścieżkami kroczy.

Zanim osiągną pełnoletność, dzieci nie mają możliwości stawiania oporu środowisku życia, cechom dziedziczonym i edukacji narzucanej przez rodziców, bo nie są jeszcze osobami dorosłymi i wielu rzeczy zbyt dobrze nie rozumieją. Mówiąc o okresie przed wejściem w dorosłość, chodzi Mi o czas, kiedy dziecko nie potrafi samodzielnie myśleć i odróżniać dobra od zła. W tych okolicznościach dzieci mogą jedynie zdać się na łaskę swoich rodziców. Właśnie dlatego, że zanim dzieci dorosną, to rodzice o wszystkim decydują, w tym złym okresie będą oni stosować odpowiednie metody wychowawcze oraz wpajać idee i poglądy oparte na trendach społecznych, aby pobudzać swoje dzieci do wykonywania określonych czynności. Na przykład, obecnie rywalizacja w społeczeństwie jest bardzo zażarta. Rodzice pozostają pod wpływem atmosfery różnych społecznych trendów i konwencji, więc godząc się z tym, że rywalizacja jest zażarta, wpajają to swoim dzieciom. Akceptują zjawisko i trend zażartej rywalizacji w społeczeństwie, ale odczuwają swego rodzaju presję. Kiedy czują tę presję, od razu myślą o swoich dzieciach i mówią: „Rywalizacja w społeczeństwie jest obecnie bardzo bezwzględna, nie było tak za czasów naszej młodości. Jeśli nasze dzieci będą uczyć się, pracować i mieć do społeczeństwa, różnych ludzi i spraw takie podejście, jakie my mieliśmy, to szybko wypadną na margines społeczny. Musimy więc wykorzystać to, że są jeszcze młode, i zacząć je już teraz przygotowywać – nie możemy pozwolić, żeby przegrały już na starcie”. Obecnie rywalizacja w społeczeństwie jest bezwzględna i wszyscy pokładają wielkie nadzieje w swoich dzieciach, więc szybko przenoszą społeczną presję, jaką sami odczuwają, na swoje dzieci. Czy dzieci są tego świadome? Nie dorosły jeszcze, więc nie są tego świadome. Nie wiedzą, czy ta presja ze strony rodziców jest czymś dobrym, czy złym, czy powinny ją zaakceptować, czy odrzucić. Gdy rodzice widzą swoje dzieci zachowujące się w ten sposób, karcą je: „Jak możesz być tak głupi? Rywalizacja w społeczeństwie jest dziś tak zażarta, a ty wciąż niczego nie rozumiesz. Pospiesz się i jazda do przedszkola!”. W jakim wielu dzieci idą do przedszkola? Niektóre w wieku trzech lub czterech lat. Dlaczego tak jest? W społeczeństwie krąży obecnie taka opinia: Nie możesz pozwolić na to, by twoje dzieci przegrały już na starcie, więc edukacja powinna zacząć się już od bardzo młodego wieku. Małe dzieci cierpią, idąc do przedszkola już w wieku trzech lub czterech lat. A jakie przedszkola ludzie wybierają? W zwykłych przedszkolach nauczyciele często bawią się z dziećmi w „Orła i kurczaki”, więc rodzice uznają, że takie przedszkole się nie nadaje. Szukają przedszkola na poziomie, najlepiej dwujęzycznego. Nauka tylko jednego języka to w ich mniemaniu za mało. Choć dzieci nie mówią jeszcze zbyt dobrze w języku rodzimym, już muszą uczyć się jakiegoś języka obcego. Czyż nie jest to zbytnie obciążenie dla dziecka? Co mówią rodzice? „Nie możemy pozwolić, żeby nasze dziecko przegrało już na starcie. Obecnie opiekunki uczą już dzieci jednoroczne. Rodzice mówią w języku rodzimym, a opiekunka w języku obcym, ucząc dzieci angielskiego, hiszpańskiego czy portugalskiego. Nasze dziecko ma cztery lata, a to już dużo. Jeśli teraz nie zaczniemy nauki, to potem będzie za późno. Musimy rozpocząć edukację dziecka jak najwcześniej i znaleźć dwujęzyczne przedszkole, w którym nauczyciele mają dyplom licencjata lub magistra”. Ludzie mówią: „Taka edukacja jest bardzo kosztowna”. Na co słyszą w odpowiedzi: „To żaden problem. Mamy duży dom, możemy przeprowadzić się do mniejszego. Zamienimy dom z trzema sypialniami na taki z dwiema. Za zaoszczędzone pieniądze poślemy nasze dziecko do przedszkola na wysokim poziomie”. Wybór dobrego przedszkola nie wystarczy; rodzice uznają, że muszą znaleźć dla dziecka korepetytorów, by w wolnym czasie mogło przygotować się do olimpiady matematycznej. Nawet jeśli dzieci wcale nie chcą się uczyć do olimpiady, to i tak muszą to robić, ale jeśli im będzie im kiepsko szło, to zaczną uczyć się tańca. Jeśli z tańcem się nie uda, to będą uczyć się śpiewu. Jeśli ze śpiewem nie wyjdzie, to rodzice, widząc, że ich dziecko ma ładną sylwetkę, długie ramiona i nogi, uznają, że może zrobić karierę w modelingu. Wysyłają dziecko do szkoły artystycznej, żeby zdobyło potrzebne umiejętności. I tak dzieci trafiają do szkoły z internatem w wieku czterech lub pięciu lat, a ich rodzina przenosi się z domu z trzema sypialniami do domu z dwiema sypialniami, potem do domu z jedną sypialnią, aż w końcu do wynajmowanego mieszkania. Zajęcia dodatkowe z korepetytorami są coraz częstsze, a kolejne domy coraz mniejsze. Są nawet rodzice, którzy przenoszą całą rodzinę na południe albo na północ, aby dzieci mogły chodzić do dobrej szkoły, aż w końcu sami nie wiedzą, dokąd się przenieść, a dzieci nie wiedzą, gdzie jest ich rodzinne miasto – jeden wielki bałagan. Zanim dzieci osiągną pełnoletność, rodzice ponoszą różne koszty na rzecz przyszłości swoich dzieci, by dzieci nie przegrały na starcie, by przystosowały się do coraz większej rywalizacji w społeczeństwie, by w przyszłości znalazły dobrą pracę i miały stabilne dochody. Niektórzy rodzice są bardzo obrotni, prowadzą duże firmy lub zajmują wysokie stanowiska urzędnicze, bardzo dużo inwestują w swoje dzieci. Inni rodzice nie mają aż takich możliwości, ale również chcą posłać dzieci do elitarnej szkoły, zapisać je na zajęcia pozaszkolne, zajęcia z tańca i sztuk plastycznych, zajęcia językowe, zajęcia z muzyki, wywierając dużą presję na swoich dzieciach i przysparzając im cierpień. Dzieci myślą wtedy: „Kiedy będzie mi wolno się pobawić? Kiedy będę mógł sam decydować, jak dorośli? Kiedy nie będę już musiał chodzić do szkoły, jak dorośli? Kiedy będę mógł oglądać telewizję, dać umysłowi odpocząć, pójść na spacer samemu, bez kontroli rodziców?”. Ale ich rodzice często mówią: „Jeśli nie będziesz się uczyć, to czeka cię żebranie o jedzenie. Popatrz, jakie masz kiepskie widoki na przyszłość! Nie czas teraz na zabawę, będziesz mógł się bawić, gdy podrośniesz! Jeśli teraz będziesz się bawić, to nie osiągniesz sukcesów w przyszłości; jeśli będziesz się bawić później, to zabawa będzie lepsza i będzie jej więcej, będziesz mógł podróżować po świecie. Czy nie widzisz, jak wygląda życie bogaczy? Czy oni się bawili, gdy byli dziećmi? Nie, bo się uczyli”. Rodzice zwyczajnie kłamią swoim dzieciom. Czy rodzice widzieli na własne oczy, że ci bogacze w dzieciństwie tylko się uczyli i w ogóle nie bawili? Czy rozumieją tę kwestię? Niektórzy z najbogatszych ludzi nie skończyli żadnych studiów – to jest fakt. Czasem rodzice zwyczajnie oszukują swoje dzieci. Nim dzieci wkroczą w dorosłość, rodzice mówią im kłamstwa, by lepiej kształtować ich przyszłość, by je kontrolować i uczynić posłusznymi. Oczywiście sami rodzice też cierpią i ponoszą różne koszty. Jest to tak zwana „godna pochwały miłość rodzicielska”.

Aby zrealizować oczekiwania dotyczące swoich dzieci, rodzice pokładają w nich duże nadzieje. W związku z tym nie tylko edukują, prowadzą i wpływają na swoje dzieci za pomocą słów, ale jednocześnie stosują konkretne działania, aby regulować zachowanie dzieci, by uczynić dzieci posłusznymi oraz by zapewnić, że będą postępować i żyć zgodnie z trajektorią i kierunkiem wyznaczonymi przez rodziców. Bez względu na to, czy dzieci faktycznie chcą to robić, ostatecznie rodzice mówią jedno: „Jeśli nie będziesz się mnie słuchać, to pożałujesz! Jeśli nie będziesz mi posłuszny i nie przyłożysz się do nauki, a kiedyś tego pożałujesz, to nie przychodź do mnie, nie mów, że ci nie powiedziałem, co masz robić!”. Pewnego razu weszliśmy do jakiegoś budynku i byliśmy świadkiem takiej oto sceny: pracownicy firmy organizującej przeprowadzki wnosili po schodach meble, co kosztowało ich sporo wysiłku. Na swojej drodze spotkali matkę z synem, idących w dół. Normalna osoba powiedziałaby: „Ci ludzie wnoszą meble, odsuńmy się na bok i dajmy im przejść”. Ludzie schodzący po schodach musieliby zrobić miejsce, żeby ci, którzy wnoszą meble, mogli przejść. Natomiast ta matka postanowiła przy tej okazji nauczyć czegoś swojego syna. Wciąż dobrze pamiętam, co powiedziała. A co takiego powiedziała? Otóż coś takiego: „Popatrz, jakie ciężkie meble niosą, jakie to jest męczące. Oni nie przykładali się do nauki, kiedy byli dziećmi, i teraz nie są w stanie znaleźć dobrej pracy, więc muszą ciężko harować przenosząc meble. Czy rozumiesz?”. Wydawało się, że syn to po części rozumie i uznaje to, co mówi matka, za słuszne. Szczery wyraz strachu, zgrozy i wiary malował się na jego twarzy, gdy syn kiwał głową, patrząc na ludzi niosących meble. Matka wykorzystała tę okazję, aby natychmiast wygłosić synowi taki oto wykład: „Czy rozumiesz? Jeśli nie będziesz się przykładał do nauki teraz, kiedy jesteś młody, to w dorosłym życiu będziesz musiał nosić meble i ciężko pracować, żeby zarobić na swoje utrzymanie”. Czy słuszne są te słowa? (Nie). W jakim sensie nie są słuszne? Ta matka skorzystała z okazji, by czegoś swojego syna nauczyć – jak sądzicie, jakie przekonanie uformowało się w umyśle syna, gdy usłyszał jej słowa? Czy był w stanie rozeznać się co do słuszności lub niesłuszności jej słów? (Nie). Co zatem sobie pomyślał? („Jeśli nie przyłożę się do nauki, to będę musiał kiedyś pracować tak ciężko jak oni”). Pomyślał sobie: „O nie, wszyscy ludzie, którzy muszą ciężko pracować, nie przykładali się do nauki. Muszę słuchać mamy i dobrze się uczyć. Mama ma rację, każdy, kto nie przykłada się do nauki, musi bardzo ciężko pracować”. Przekonania, jakie wpaja mu matka, stają się w jego sercu prawdami na całe życie. Powiedzcie Mi, czy ta matka nie jest głupia? (Jest). W jakim sensie jest głupia? Jeśli w ten sposób próbuje nakłonić syna do nauki, czy to znaczy, że jej syn na pewno coś w życiu osiągnie? Czy to gwarantuje, że nie będzie musiał ciężko pracować w pocie czoła? Czy jest czymś dobrym, że matka korzysta z tej okazji, by nastraszyć syna? (Jest to czymś złym). Rzuci to cień na całe jego życie. Nie ma w tym nic dobrego. Nawet jeśli dziecko, gdy dorośnie, zyska jakieś rozeznanie co do jej słów, trudno mu będzie tę wyrażoną przez matkę teorię wykorzenić ze swojego serca i swojej podświadomości. Do pewnego stopnia ta teoria będzie go zwodzić i krępować jego myślenie, będzie nadawać kierunek jego postrzeganiu. Większość oczekiwań rodziców wobec dzieci w okresie ich dorastania jest następująca: dzieci mają przykładać się do nauki, bardzo się starać, wykazywać się pilnością i spełniać oczekiwania rodziców. Toteż zanim dzieci wkroczą w dorosłość, ich rodzice, bez względu na koszt, robią wszystko dla swoich dzieci, poświęcają własną młodość, swoje lata i swój czas, a także swoje zdrowie i normalne życie, a niektórzy rodzice rezygnują z pracy, własnych aspiracji, a nawet wiary, by szkolić swoje dzieci i pomagać im w nauce, gdy jeszcze chodzą do szkoły. W kościele jest sporo ludzi, którzy cały czas spędzają ze swoimi dziećmi, szkoląc je, by mogły stać przy ich boku, gdy dorosną, by osiągnęły sukces zawodowy i miały stabilną pracę, a także by wszystko dobrze się w ich życiu układało. Ci rodzice nie chodzą na zgromadzenia i nie wykonują obowiązków. W sercu stawiają sobie pewne żądania odnośnie do własnej wiary, mają trochę determinacji i aspiracji, ale ponieważ nie potrafią wyrzec się oczekiwań dotyczących swoich dzieci, postanawiają, że będą wspierać je w okresie dorastania, porzucając swoje powinności istot stworzonych, a także swoje dążenia związane z wiarą. Jest to coś najtragiczniejszego. Niektórzy rodzice płacą wielką cenę, aby szkolić swoje dzieci na aktorów, artystów, pisarzy i naukowców oraz umożliwić dzieciom spełnienie oczekiwań, jakie wobec nich mają. Porzucają pracę, rezygnują z kariery, a co więcej, rezygnują ze swoich marzeń i radości, by towarzyszyć swoim dzieciom. Są nawet tacy rodzice, którzy dla swoich dzieci rezygnują z małżeństwa. Po rozwodzie biorą na siebie ciężkie brzemię wychowywania i edukowania dzieci w pojedynkę, całe swoje życie poświęcają dzieciom i ich przyszłości, aby móc zrealizować swoje oczekiwania wobec nich. Są także tacy rodzice, którzy robią wiele rzeczy, jakich robić nie powinni, którzy ponoszą niepotrzebne koszty, poświęcają swój czas, zdrowie fizyczne i dążenia, zanim ich dzieci wkroczą w dorosłość, po to, aby dzieciom w przyszłości dobrze się powodziło i by mogły zdobyć pozycję w społeczeństwie. Po pierwsze, są to ze strony rodziców niepotrzebne poświęcenia. Po drugie, dla dzieci takie działania rodziców są ogromną presją i brzemieniem w okresie dorastania. Jest tak dlatego, że rodzice ponoszą zbyt duże koszty, że za dużo inwestują pieniędzy, czasu i energii. Jednak zanim osiągną pełnoletność i gdy wciąż nie potrafią odróżniać dobra od zła, dzieci nie mają wyboru; mogą jedynie godzić się na takie postępowanie rodziców. Nawet jeśli coś sobie myślą w głębi serca, to i tak przystają na to, co robią rodzice. W takich okolicznościach dzieci niepostrzeżenie zaczynają myśleć, że ich rodzice ponieśli wielkie koszty, aby je wyuczyć i wychować, i że one, dzieci, nie będą w stanie nigdy w zupełności odwdzięczyć się rodzicom ani im tego wynagrodzić w tym życiu. Toteż w czasie, gdy rodzice je uczą i wspierają, dzieci są przekonane, że jedynym, co mogą uczynić, aby odwdzięczyć się rodzicom, jest ich uszczęśliwianie, osiągnięcie wielkich rzeczy, aby rodziców zadowolić, oraz unikanie rozczarowywania rodziców. Jeśli chodzi o rodziców, w tym czasie, zanim ich dzieci wkroczą w dorosłość i gdy już rodzice ponieśli te koszty i ich oczekiwania dotyczące dzieci zwiększają się coraz bardziej, zmienia się stopniowo ich nastawienie i zaczynają swoim dzieciom stawiać żądania. Innymi słowy, gdy już rodzice ponieśli te tak zwane koszty i dokonali tych tak zwanych wydatków, żądają od swoich dzieci, aby w podzięce za te koszty i wydatki odniosły sukces i dokonały wielkich rzeczy. Toteż bez względu na to, czy przyjmujemy perspektywę rodzica, czy dziecka, w ramach tej relacji, w której jedna strona ponosi koszty, a na rzecz drugiej strony koszty są ponoszone, oczekiwania rodziców wobec dzieci stają się coraz większe. „Ich oczekiwania stają się coraz większe” – to dobre określenie. Im większe koszty rodzice ponoszą i im więcej poświęcają, tym bardziej w głębi serca myślą, że dzieci powinny im się odwdzięczyć, osiągając sukcesy, a jednocześnie uważają, że dzieci są im coś winne. Im większe koszty rodzice ponoszą, tym większe mają nadzieje i tym większe stają się ich oczekiwania dotyczące tego, że ich dzieci powinny się im odwdzięczyć. Oczekiwania rodziców dotyczące dzieci, zanim te osiągną pełnoletność – na przykład: „Muszą się wielu rzeczy nauczyć, nie mogą przegrać na starcie” albo „Gdy dorosną, muszą osiągnąć sukces w świecie i zdobyć pozycję w społeczeństwie” – stopniowo przeradzają się w żądania stawiane dzieciom. Te żądania brzmią: Gdy dorośniesz i zdobędziesz pozycję w społeczeństwie, nie zapomnij o swoich korzeniach, nie zapomnij o swoich rodzicach, którym w pierwszej kolejności musisz się odwdzięczyć, musisz okazać im szacunek i oddanie oraz pomagać im dobrze żyć, bo oni są twoimi dobroczyńcami, to oni cię wyedukowali i wyszkolili; to, że masz teraz ugruntowaną pozycję w społeczeństwie, i wszystko, z czego teraz korzystasz i co posiadasz, zostało okupione mozolnymi wysiłkami twoich rodziców, więc powinieneś do końca życia okazywać im wdzięczność, wynagradzać im te wysiłki i być dla nich dobry. Oczekiwania rodziców wobec dzieci, zanim wkroczą one w dorosłość – osiągnięcie sukcesu w świecie i zdobycie pozycji w społeczeństwie – ewoluują, stopniowo zmieniając się z normalnych oczekiwań rodzicielskich w żądania stawiane dzieciom przez rodziców. Przypuśćmy, że w okresie dorastania dzieci nie mają dobrych ocen w szkole, że się buntują, nie chcą się przykładać do nauki i okazują rodzicom nieposłuszeństwo. Ich rodzice powiedzą: „Czy myślisz, że jest mi łatwo? Robię to dla twojego dobra, czyż nie? Wszystko, co robię, robię dla ciebie, a ty tego nie doceniasz. Czy ty głupi jesteś?”. Takimi słowami będą zastraszać swoje dzieci, czyniąc z nich swoich zakładników. Czy takie podejście jest słuszne? (Nie). Ta „szlachetna” cecha rodziców jest jednocześnie ich podłą cechą. Co jest nie tak z tymi słowami? (Gdy rodzice mają oczekiwania wobec swoich dzieci i je edukują, jest to przedsięwzięcie jednostronne. Rodzice wywierają presję na swoich dzieciach, każąc im się uczyć różnych rzeczy, aby miały dobre widoki na przyszłość, by stały się dla rodziców powodem do dumy i by okazywały rodzicom szacunek i oddanie. W istocie rodzice robią to wszystko dla samych siebie). Jeśli pominiemy fakt, że rodzice myślą o sobie i są samolubni, i uwzględnimy tylko idee, jakie rodzice wpajają swoim dzieciom, zanim wkroczą one w dorosłość, a także presję, jakiej rodzice poddają swoje dzieci, żądając, by uczyły się różnych rzeczy, by po wkroczeniu w dorosłość robiły taką czy inną karierę i by osiągały takie czy inne sukcesy – to jaka jest natura takiego podejścia? Na razie nie będziemy dociekać, dlaczego rodzice tak postępują ani czy takie podejście jest właściwe, czy nie. Najpierw omówimy i przeanalizujemy naturę tego podejścia i wskażemy odpowiedniejszą ścieżkę praktykowania w oparciu o naszą analizę. Jeśli omówimy i zrozumiemy ten aspekt prawdy z tej perspektywy, dojdziemy do prawidłowych wniosków.

Przede wszystkim – czy te wymagania i podejście rodziców w odniesieniu do dzieci są słuszne, czy niesłuszne? (Niesłuszne). Gdzie zatem ostatecznie tkwi źródło błędu, jeśli chodzi o to, jak rodzice podchodzą do swoich dzieci? Czy tym źródłem nie są rodzicielskie oczekiwania dotyczące dzieci? (Tak). W swojej subiektywnej świadomości rodzice wyobrażają sobie, planują i ustalają różne rzeczy związane z przyszłością swoich dzieci i w rezultacie dochodzi do powstania tych oczekiwań. Powodowani nimi, rodzice żądają od swoich dzieci, aby zdobywały różne umiejętności, uczyły się aktorstwa i tańca, rozwijały się artystycznie i tak dalej. Żądają od swoich dzieci, aby stały się utalentowanymi osobami i aby w przyszłości były na górze hierarchii, a nie na dole. Żądają od swoich dzieci, aby zostały urzędnikami wysokiego szczebla, a nie szeregowcami; żądają, aby zostały kierownikami, prezesami i dyrektorami, pracującymi w jednej z 500 najwyżej notowanych firm na świecie, i tak dalej. Wszystko to są subiektywne zamysły rodziców. Czy dzieci przed wejściem w dorosłość mają jakiekolwiek pojęcie na temat oczekiwań swoich rodziców? (Nie). Nie mają żadnego pojęcia, nie rozumieją tych rzeczy. Co rozumieją małe dzieci? Rozumieją tylko to, że mają chodzić do szkoły, żeby nauczyć się czytać, że mają przykładać się do nauki, że mają być grzeczne i dobrze się zachowywać. Uczęszczanie na zajęcia szkolne zgodnie z ustalonym planem lekcji i odrabianie zadań domowych – to jest coś, co dzieci rozumieją, a reszta to tylko zabawa, jedzenie, fantazjowanie, marzenia i tak dalej. Zanim wkroczą w dorosłość, dzieci nie mają pojęcia o nieznanych rzeczach na ścieżkach życia ani nie mają na ich temat żadnych wyobrażeń. Wszystko to, co dzieci sobie wyobrażają na temat swojej dorosłości, i to, jak się na nią zapatrują, pochodzi od rodziców. Toteż opaczne oczekiwania rodziców w odniesieniu do dzieci nie są w żadnej mierze wytworem samych dzieci. Te muszą jedynie rozeznać się co do istoty rodzicielskich oczekiwań. Na czym te oczekiwania się opierają? Skąd się biorą? Otóż biorą się ze społeczeństwa i ze świata. Racją bytu tych wszystkich rodzicielskich oczekiwań jest umożliwienie dzieciom przystosowania się do tego świata i do społeczeństwa, by nie zostały przez świat bądź społeczeństwo odrzucone, by mogły wyrobić sobie pozycję w społeczeństwie, by miały stabilną pracę, stabilną rodzinę i stabilną przyszłość – takie subiektywne oczekiwania mają rodzice w odniesieniu do swojego potomstwa. Na przykład, w dzisiejszych czasach modny jest zawód programisty komputerowego. Niektórzy ludzie mówią: „Moje dziecko zostanie w przyszłości programistą komputerowym. Można w tej branży dużo zarobić, można chodzić z komputerem pod pachą przez cały dzień i zajmować się programowaniem. Na mnie również spłynie prestiż!”. W tych okolicznościach, gdy dzieci nie mają o niczym pojęcia, ich rodzice planują im przyszłość. Czy nie jest to błędem? (Jest). Rodzice pokładają nadzieję w swoich dzieciach w oparciu o punkt widzenia, poglądy, perspektywy i preferencje, jakie ma w w sprawach świata osoba dorosła. Czy nie jest to subiektywne? (Jest). Delikatnie mówiąc, jest to subiektywne, ale czym to jest w rzeczywistości? Jak inaczej można zinterpretować tę subiektywność? Czy nie jest to samolubstwo? Czy nie jest to przymus? (Tak). Podoba ci się ta czy inna praca, taka czy inna kariera, podoba ci się ugruntowana pozycja, olśniewające życie, stanowisko urzędnicze i bogactwo, więc popychasz swoje dzieci w tym kierunku, aby stały się takimi osobami i podążyły tą ścieżką – ale czy im się będzie podobać życie w takim środowisku i wykonywanie takiej pracy, gdy dorosną? Czy się do tego nadają? Jakie jest ich przeznaczenie? Jakie są zarządzenia i decyzje Boga względem twoich dzieci? Czy wiesz to? Niektórzy ludzie mówią: „Te rzeczy mnie w ogóle nie obchodzą, liczy się to, co mi jako ich rodzicowi się podoba. Pokładam w nich nadzieje w oparciu o moje własne preferencje”. Czy nie jest to samolubne? (Jest). Mówiąc delikatnie, jest to bardzo subiektywne, jest to decydowanie o wszystkim samemu, ale czym to jest w rzeczywistości? Jest to postępowanie bardzo samolubne! Tacy rodzice nie biorą pod uwagę charakteru i talentów swoich dzieci, nie obchodzą ich zarządzenia Boga dotyczące przeznaczenia i życia każdego człowieka. Nie uwzględniają tych rzeczy, tylko narzucają dzieciom własne preferencje, zamysły i plany, przybierające postać pobożnych życzeń. Niektórzy mówią: „Muszę te rzeczy narzucać dzieciom. Są zbyt młode, by je zrozumieć, a gdy już zrozumieją, będzie za późno”. Czy faktycznie tak jest? (Nie). Jeśli rzeczywiście jest za późno, to taki już los, rodzice za to nie odpowiadają. Jeśli narzucasz swoim dzieciom rzeczy, które ty rozumiesz, to czy one zrozumieją je szybciej dlatego, że ty je rozumiesz? (Nie). Nie ma związku między tym, jak rodzice wychowują swoje dzieci, a tym, kiedy dzieci zrozumieją kwestie takie jak wybór ścieżki życiowej, wybór kariery i to, jak ich życie będzie wyglądać. One mają swoje własne ścieżki, swoje tempo i swoje prawidła. Zastanówcie się nad tym: gdy dzieci są małe, ich wiedza o społeczeństwie jest jak niezapisana tablica bez względu na to, jak rodzice je wychowują. Gdy dorosną, odczują na własnej skórze rywalizację, złożoność i mroczne strony społeczeństwa oraz występujące w nim niesprawiedliwości. Rodzice nie są w stanie nauczyć tego swoich dzieci już od małego. Nawet jeśli rodzice uczą dzieci już od małego, że „w relacjach z ludźmi nie można być jak otwarta księga”, dzieci potraktują to jak swego rodzaju doktrynę. Gdy będą w stanie rzeczywiście wcielić rady rodziców w życie, wtedy dopiero je zrozumieją. Jeśli nie rozumieją rad rodziców, to będą one dla nich jedynie doktryną bez względu na to, jak bardzo rodzice będą próbować im te rady wpoić. Czy można zatem obronić to przeświadczenie rodziców, że „światem rządzi rywalizacja i ludzie żyją pod wielką presję, więc jeśli nie zacznę edukować dzieci już od małego, będą w przyszłości cierpieć”? (Nie można). Obarczasz swoje dzieci tą presją już od wczesnych lat, żeby mniej cierpiały w przyszłości, i muszą one dźwigać to brzemię już w takim wieku, kiedy niczego nie rozumieją – czy nie krzywdzisz w ten sposób swoich dzieci? Czy faktycznie robisz to wszystko dla ich dobra? Lepiej jest, że nie rozumieją tych rzeczy, bo mogą przez kilka lat żyć w sposób szczęśliwy, czysty, prosty i łatwy. Gdyby miały zrozumieć je już we wczesnym okresie, to czy byłoby to błogosławieństwo, czy przekleństwo? (Przekleństwo). Tak, byłoby to przekleństwo.

To, co osoby z każdej grupy wiekowej powinny robić, zależy od ich wieku i dojrzałości ich człowieczeństwa, a nie od edukacji otrzymywanej od ich rodziców. Zanim osiągną pełnoletność, dzieci powinny się po prostu bawić, przyswajać prostą wiedzę i kształcić się w podstawowym zakresie, uczyć się różnych rzeczy, uczyć się interakcji z innymi dziećmi i z dorosłymi, a także dowiadywać się, jak radzić sobie z niektórymi rzeczami wokół siebie, których nie rozumieją. Zanim ludzie osiągną pełnoletność, powinni robić rzeczy, których nie robią dorośli. Nie powinni obarczać się presją, regułami gry i skomplikowanymi rzeczami, jakie na swoich barkach powinni dźwigać dorośli. Takie rzeczy wyrządzają krzywdę umysłom osób, które nie wkroczyły jeszcze w dorosłość – nie są to błogosławieństwa. Im wcześniej ludzie dowiadują się o tych sprawach dorosłych, tym silniejszy cios spada na ich młode umysły. Nie pomoże im to w życiu ani w egzystencji, gdy już wejdą w dorosłość; wręcz przeciwnie – ponieważ zetknęli się z tymi sprawami zbyt wcześnie, stają się one brzemieniem lub rzucają niewidoczny cień na ich młode umysły, do tego stopnia, że sprawy te będą ich dręczyć już do końca życia. Pomyślcie o tym: gdy ludzie są młodzi i usłyszą o czymś okropnym, czego nie potrafią zaakceptować, o jakiejś sprawie dorosłych, której nie potrafią sobie wyobrazić ani zrozumieć, to taka scena lub sprawa, czy nawet ludzie, rzeczy i słowa z nią związane, zostaną z nimi już na całe życie. Będzie to jak cień, wpływający na ich osobowość i sposób postępowania w życiu. Na przykład, wszystkie dzieci są niegrzeczne w wieku sześciu czy siedmiu lat. Powiedzmy, że dziecko zostaje zbesztane przez nauczyciela podczas lekcji, bo szeptało coś do kolegi, ale nauczyciel nie poprzestaje na zwykłym zwróceniu uwagi, tylko atakuje dziecko słownie, mówiąc, że ma gębę jak fretka i oczy jak szczur, a nawet posuwa się do stwierdzeń w rodzaju: „No i co z ciebie wyrośnie? Będziesz nieudacznikiem przez całe swoje życie! Jeśli nie przyłożysz się do nauki, to skończysz jako zwykły robol. Będziesz musiał żebrać o jedzenie! Wyglądasz jak złodziejaszek; masz zadatki na złodziejaszka!”. Choć dziecko nie rozumie tych słów i nie wie, czemu nauczyciel mówi takie rzeczy ani czy są one prawdą, czy nie, to te słowa personalnego ataku staną się w sercu dziecka niewidzialną, złą siłą, obniżając jego samoocenę i krzywdząc je. „Masz gębę jak fretka, oczy jak szczur i lilipucią głowę!” – te obelżywe słowa wypowiedziane przez nauczyciela będą ciągnąć się za tym dzieckiem przez całe życie. Gdy będzie wybierać karierę, gdy będzie stać w obliczu przełożonych i współpracowników, gdy będzie stykać się z braćmi i siostrami, te napastliwe słowa wypowiedziane przez nauczyciela będą od czasu do czasu powracać z nagłą siłą, wpływając na jego emocję i życie. Oczywiście niektóre niewłaściwe oczekiwania, jakie twoi rodzice mają wobec ciebie, i niektóre emocje, przesłania, słowa, myśli i przekonania, które twoi rodzice ci wpoili, również rzucają cień na twój młody umysł. Patrząc z perspektywy subiektywnej świadomości twoich rodziców, nie mają oni żadnych złych intencji, ale ponieważ są ignorantami, ponieważ są skażonymi ludźmi i w tym, jak cię traktują, nie stosują metod zgodnych z zasadami, mogą w stosunku do ciebie postępować jedynie zgodnie z trendami obecnymi w świecie, a ostateczny rezultat jest taki, że wpajają ci różne negatywne przesłania i emocje. W okolicznościach, w których brakuje ci jakiegokolwiek rozeznania, wszystko, co mówią twoi rodzice, i wszystkie te błędne idee, którymi cię indoktrynują i które ci wszczepiają, stają się dominującą częścią twojej osobowości, ponieważ masz z nimi styczność w pierwszej kolejności. Stają się one celem twoich dążeń i zmagań na całe życie. Chociaż różne oczekiwania, jakie rodzice mają wobec ciebie, zanim wkroczysz w dorosłość, są ciosem, który sieje zniszczenie w twoim młodym umyśle, i tak żyjesz pod presją tych oczekiwań, a także pod brzemieniem różnych kosztów, jakie rodzice ponieśli dla ciebie, rozumiejąc ich wolę i przyjmując z pocałowaniem ręki różne ich pełne życzliwości uczynki. Gdy już zaakceptujesz te różne koszty i poświęcenia ponoszone dla ciebie przez rodziców, masz poczucie, że jesteś im coś winny, i w głębi serca wstydzisz się spojrzeć im w twarz, myślisz, że będziesz musiał im się jakoś odwdzięczyć, gdy dorośniesz. Odwdzięczyć się za co? Odwdzięczyć się za ich bezrozumne oczekiwania wobec ciebie? Odwdzięczyć się za to, jak bardzo cię zaburzyli, zanim wkroczyłeś w dorosłość? Czy to nie jest mylenie czarnego z białym? Tak naprawdę, mówiąc o tym pod kątem źródła i istoty sprawy, oczekiwania twoich rodziców wobec ciebie są po prostu subiektywne, to jedynie pobożne życzenia. Pod żadnym względem nie są to rzeczy, które dziecko powinno posiadać, praktykować lub urzeczywistniać, ani nie są też czymś, czego dziecko potrzebuje. Aby podążać za trendami światowymi, by przystosować się do świata i by nadążać za jego postępem, twoi rodzice każą ci, żebyś podążał w ślad za nimi, każą ci znosić tę presję tak samo jak znoszą ją oni, każą ci akceptować te złe trendy i się nimi kierować. Toteż, ulegając uporczywym oczekiwaniom rodziców, wiele dzieci usilnie przykłada się do zdobywania różnych umiejętności, bierze udział w rozmaitych kursach i przyswaja sobie różne dziedziny wiedzy. Najpierw próbują spełnić oczekiwania rodziców, a potem aktywnie zaczynają dążyć de celów wynikających z tych oczekiwań. Innymi słowy, zanim wkroczą w dorosłość, ludzie biernie akceptują oczekiwania swoich rodziców, a gdy już wchodzą w dorosłość, aktywnie akceptują oczekiwania subiektywnej świadomości swoich rodziców i ochoczo przyjmują tego rodzaju presję oraz oszustwo, kontrolę i ograniczenia mające swoje źródło w społeczeństwie. Podsumowując, przechodzą stopniowo z postawy biernej do aktywnego uczestnictwa. Dzięki temu ich rodzice czują się usatysfakcjonowani. Dzieci też osiągają wewnętrzny spokój i mają poczucie, że nie zawiodły rodziców, że dały rodzicom to, czego oni chcieli, i że same dorosły – i nie chodzi tylko o to, że są już osobami dorosłymi, ale także osobami utalentowanymi w oczach swoich rodziców, że spełniają rodzicielskie oczekiwania. Choć tym ludziom po wejściu w dorosłość udaje się zostać utalentowanymi osobami w oczach swoich rodziców, i wydawałoby się, że koszty poniesione przez rodziców zostały im wynagrodzone, a ich oczekiwania nie okazały się płonne, to jak się przedstawia rzeczywistość? Te dzieci osiągnęły jedynie tyle, że stały się marionetkami swoich rodziców, udało im się zaciągnąć wielki dług u rodziców, udało im się wykorzystać resztę swojego życia na realizację oczekiwań swoich rodziców, na odegranie roli, jaką rodzice dla nich zaplanowali, na przysporzenie rodzicom uznania i prestiżu, a także udało im się zadowolić rodziców: dzieci stały się dla nich powodem do dumy i radości. Rodzice takich dzieci wszystkich dokoła informują: „Moja córka jest kierowniczką w firmie X”; „Moja córka jest projektantką znanej marki Y”; „Moja córka doskonale posługuje się językiem obcym, płynnie się w nim komunikuje i wykonuje tłumaczenia z tego języka”; „Moja córka jest programistką komputerową”. Te dzieci osiągnęły sukces w tym sensie, że stały się dla swoich rodziców powodem do dumy i radości, udało im się w życiu to, że są cieniami własnych rodziców. Dlatego też będą stosować te same metody, edukując i szkoląc własne dzieci. Uważają, że ich rodzice odnieśli sukces wychowawczy, więc będą kopiować metody wychowawcze rodziców w stosunku do własnych dzieci. Tym sposobem ich dzieci są skazane na to samo nieszczęście, tragiczne cierpienie i wyniszczenie, jakiego doznali ich rodzice ze strony swoich rodziców.

Wszystko, co robią rodzice, aby spełniły się ich oczekiwania dotyczące dzieci, zanim wejdą one w dorosłość, jest wbrew sumieniu, rozumowi i prawom natury. Co więcej, jest też wbrew zarządzeniom i władzy Boga. Choć dzieci nie potrafią odróżniać dobra od zła ani myśleć niezależnie, ich los i tak podlega władzy Boga, a nie władzy rodziców. Dlatego, oprócz tego, że głupi rodzice w swojej świadomości żywią oczekiwania dotyczące swoich dzieci, ponadto przejawiają oni określone sposoby zachowania, to jest podejmują więcej działań, bardziej się poświęcają i ponoszą większe koszty, robiąc wszystko, co chcą i co skłonni są robić dla swoich dzieci, bez względu na to, czy chodzi o inwestowanie pieniędzy, czasu, energii bądź innych zasobów. Mimo że rodzice robią to wszystko dobrowolnie, ich zachowanie jest nieludzkie i nie wpisuje się w obowiązki, jakie rodzice powinni wypełniać; wykroczyli oni już poza zakres swoich zdolności i właściwych obowiązków. Czemu to mówię? Bo rodzice podejmują pierwsze próby planowania i kontrolowania przyszłości swoich dzieci, zanim te osiągną pełnoletność. Czy to nie głupie? (Głupie). Na przykład, powiedzmy, że Bóg z góry ustalił, że ktoś będzie zwykłym robotnikiem i że w tym życiu będzie w stanie zarobić na podstawowe potrzeby – jedzenie i ubranie – ale jego rodzice upierają się, żeby został celebrytą, bogaczem lub urzędnikiem wysokiego szczebla, planując i aranżując mu przyszłość, zanim wejdzie w dorosłość, ponosząc różne tak zwane koszty i próbując kontrolować jego życie i przyszłość. Czy to nie głupie? (Głupie). Choć ich dziecko ma dobre oceny, idzie na studia, po wejściu w dorosłość zdobywa różne umiejętności i ma pewne uzdolnienia, to gdy zaczyna szukać pracy, ostatecznie i tak trafia mu się posada szeregowego robotnika. Co najwyżej może mu się poszczęścić i zostanie brygadzistą, co już jest niezłym osiągnięciem. Dostaje podstawową pensję i nigdy nie będzie w stanie zarabiać takich pieniędzy jak urzędnik wysokiego szczebla lub człowiek zamożny, jak tego żądali jego rodzice. Ci jednak stale chcą, żeby piął się coraz wyżej, żeby dużo zarabiał, żeby został urzędnikiem na wysokim szczeblu, bo dzięki temu oni również ogrzeją się w jego blasku. Miał dobre oceny w szkole i był posłuszny, rodzice ponieśli dla niego wiele kosztów, dostał się na studia, a mimo to jego losem jest praca w charakterze zwykłego robotnika – tego rodzice się nie spodziewali. Gdyby mogli to przewidzieć, nie dręczyliby się aż tak bardzo. Ale czy rodzice potrafią przestać się zadręczać? (Nie). Sprzedają dom, działkę i majątek rodzinny, niektórzy sprzedają nawet swoją nerkę, żeby ich dzieci mogły dostać się na renomowany uniwersytet. Gdy dziecko się na to nie godzi, matka mówi: „Mam dwie nerki, bez jednej mogę żyć. Jestem już stara, jedna nerka mi wystarczy”. Co dziecko czuje, słysząc takie słowa? „Nawet jeśli mam przez to nie pójść na studia, to przecież nie mogę pozwolić ci sprzedać nerki”. A matka na to: „Nie pójdziesz na studia? Co za nieposłuszne, wyrodne dziecko! Po co sprzedaję tę swoją nerkę? Chyba po to, żebyś mógł odnieść sukces w przyszłości?”. Dziecko jest wzruszone i myśli: „W porządku, niech mama sprzeda swoją nerkę. Nie zawiodę jej”. Ostatecznie matka faktycznie to robi – oddaje swoją nerkę za przyszłość dziecka, a potem to dziecko wchodzi w dorosłość i zostaje robotnikiem, nie osiąga sukcesu. Matka sprzedała nerkę i w zamian jej dorosłe już dziecko pracuje jako robotnik – czy jest to właściwe? (Nie). Koniec końców matka to dostrzega i mówi: „Twoim losem jest być robotnikiem. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, nie sprzedałabym nerki, żeby cię posłać na studia. Mogłeś bez żadnych studiów zostać robotnikiem, zgadza się? Po co ci był ten cały uniwersytet?”. Jest już za późno! Kto kazał jej wtedy tak głupio postąpić? Kto kazał jej marzyć o tym, żeby jej dziecko zostało wysoko postawionym urzędnikiem i zarabiało dużo pieniędzy? Zaślepiła ją chciwość, sama sobie na to zasłużyła! Poniosła wielkie koszty dla swojego dziecka, ale czy dziecko jest jej coś winne? Nie. Poniosła te koszty z własnej woli i dostała to, na co zasłużyła! Nawet gdyby sprzedała dwie nerki, to przecież nikt by jej do tego nie zmuszał. Aby posłać swoje dzieci na prestiżowy uniwersytet, niektórzy sprzedają swoje rogówki, sprzedają swoją krew, poświęcają wszystko, co mają, i wyprzedają majątek rodzinny, ale czy jest to tego warte? Tak jak gdyby myśleli, że sprzedaż krwi albo narządu może wpłynąć na czyjąś przyszłość i zmienić czyjś los. Czy może? (Nie może). Ludzie są tacy głupi! Oczekują szybkiego zwrotu z inwestycji, zaślepiają ich prestiż i zysk. Stale myślą: „Cóż, takie jest już moje życie”, więc pokładają nadzieje w swoich dzieciach. Czy to znaczy, że los ich dzieci będzie na pewno lepszy niż ich własny? Że ich dzieci osiągną sukces w świecie? Że ich życie będzie inne? Jak ludzie mogą być aż tak głupi? Czy oni myślą, że skoro mają duże oczekiwania wobec swoich dzieci, to one z pewnością prześcigną innych ludzi i spełnią te oczekiwania? Los każdego człowiek nie zależy od jego rodziców, tylko od Boga. To jasne, że żaden rodzic nie chce, żeby jego dzieci skończyły jako żebracy. Ale przecież nie muszą upierać się, żeby ich dzieci wspięły się na szczyty w świecie, żeby zostały urzędnikami wysokiego szczebla albo grubymi rybami w wyższych kręgach społecznych. Co jest dobrego w przynależności do wyższych warstw społecznych? Co jest dobrego w osiąganiu sukcesów w świecie? To są ruchome piaski, nie ma w tym nic dobrego. Czy jest czymś dobrym, że ktoś zostaje celebrytą, wielką postacią, supermenem albo kimś posiadającym pozycję i status? Najdogodniejsze jest życie zwykłej osoby. Co jest złego w nieco uboższym, trudniejszym i bardziej męczącym życiu, z trochę gorszym jedzeniem na talerzu i gorszym ubraniem w szafie? Jedno jest pewne: ponieważ nie masz styczności ze społecznymi trendami wyższych klas społeczeństwa, to przynajmniej nie będziesz tyle grzeszył i rzadziej będziesz sprzeciwiać się Bogu. Jako zwykła osoba, nie będziesz narażony na duże lub częste pokusy. Choć twoje życie będzie trochę cięższe, to przynajmniej nie będziesz zmęczony w duchu. Pomyśl o tym: będąc robotnikiem, musisz martwić się tylko o to, żeby zjeść trzy posiłki dziennie. Urzędnik nie ma tak łatwo. Musi walczyć o swoje i nigdy nie wie, kiedy jego stanowisko będzie zagrożone. Ale to nie koniec – ludzie, którym urzędnik się naraził, będą usiłowali wyrównać rachunki i urzędnika spotka kara z ich rąk. Życie celebrytów, znamienitych ludzi i bogaczy jest bardzo wyczerpujące. Bogacze stale się martwią, że kiedyś utracą swój majątek i że tego nie przeżyją. Celebryci stale obawiają się, że ich sława przeminie, i ciągle o tę sławę zabiegają, bojąc się odrzucenia przez tę epokę i jej trendy. Ich życie jest takie męczące! Rodzice nigdy tego nie dostrzegają i stale popychają swoje dzieci w sam środek tej walki, posyłając je do jaskini lwa i na ruchome piaski. Czy rodzice faktycznie mają dobre intencje? Jeśli powiem, że nie mają dobrych intencji, nie będziecie chcieli tego słuchać. Jeśli powiem, że oczekiwania waszych rodziców wpływają na was negatywnie na wiele sposobów, czy skłonni będziecie się z tym zgodzić? (Tak). Krzywdzą was bardzo dotkliwie, czyż nie? Niektórzy z was nie chcą się z tym zgodzić, mówicie: „Moi rodzice chcą mojego dobra”. Mówisz, że twoi rodzice chcą twojego dobra – a gdzie jest to twoje dobro? Twoi rodzice chcą twojego dobra, ale ile pozytywnych rzeczy dzięki nim zrozumiałeś? Twoi rodzice chcą twojego dobra, ale ile z twoich wielu nieprawidłowych i niepożądanych myśli i przekonań naprostowali? (Żadnych). Czy więc jesteście teraz w stanie przejrzeć to wszystko na wylot? Czujecie, że oczekiwania rodziców są nierealistyczne, zgadza się?

Analizując istotę oczekiwań, jakie rodzice mają wobec swoich dzieci, dostrzegamy, że te oczekiwania są samolubne, że są sprzeczne z człowieczeństwem, a co więcej, że nie mają nic wspólnego z obowiązkami rodziców. Gdy rodzice narzucają swoim dzieciom różne oczekiwania i wymagania, nie wypełniają swoich obowiązków. Jakie są zatem ich „obowiązki”? Najbardziej podstawowe obowiązki, które rodzice powinni wypełniać, to nauczyć dzieci mówić, nauczyć je tego, żeby były życzliwe i żeby nie były złymi ludźmi, oraz prowadzić je w pozytywnym kierunku. To są fundamentalne obowiązki rodziców. Ponadto powinni oni pomagać swoim dzieciom w przyswajaniu różnych rodzajów wiedzy, w rozwijaniu talentów i tak dalej, kierując się przy tym wiekiem dzieci, ich możliwościami, charakterem i zainteresowaniami. Nieco lepsi rodzice pomagają też swoim dzieciom zrozumieć, że ludzie zostali stworzeni przez Boga i że Bóg istnieje w tym wszechświecie, nakłaniając dzieci do modlitwy i czytania słów Bożych i opowiadając im historie zawarte w Biblii z nadzieją, że gdy dorosną, będą podążać za Bogiem i spełniać powinność istoty stworzonej, zamiast gonić za trendami światowymi, dać się schwytać w pułapkę różnych skomplikowanych relacji międzyludzkich i zatracić się w różnych modach tego świata i społeczeństwa. Obowiązki, które rodzice powinni wypełniać, nie mają nic wspólnego z ich oczekiwaniami. Obowiązki, które powinni wykonywać jako rodzice, obejmują zapewnienie dzieciom pozytywnego przewodnictwa i odpowiedniej pomocy, zanim te osiągną pełnoletność, a także zatroszczenie się o potrzeby ciała, które obejmują jedzenie, ubranie, dach nad głową i opiekę w czasie choroby. Jeśli dzieci chorują, rodzice powinni zapewnić im odpowiednie leczenie; nie powinni zaniedbywać swoich dzieci ani mówić im: „Nie opuszczaj szkoły, ucz się, nie możesz mieć zaległości w nauce. Jeśli będziesz mieć zbyt duże zaległości, to ich nie nadrobisz”. Gdy dzieci potrzebują odpoczynku, rodzice powinni im na to pozwolić; gdy dzieci chorują, rodzice powinni pomóc im wyzdrowieć. Takie są obowiązki rodziców. Po pierwsze, muszą troszczyć się o zdrowie fizyczne swoich dzieci; po drugie, muszą je wspierać, edukować i pomagać im w zakresie ich zdrowia psychicznego. Takie obowiązki powinni wypełniać rodzice, zamiast narzucać dzieciom nierealistyczne oczekiwania lub wymagania. Rodzice muszą wypełniać swoje obowiązki, jeśli chodzi o zarówno potrzeby psychiczne dzieci, jak i potrzeby fizyczne. Rodzice nie mogą pozwolić, żeby w zimie dzieci marzły, powinni wpoić im ogólną wiedzę życiową, na przykład: w jakich okolicznościach mogą złapać przeziębienie, że powinny jeść ciepłe posiłki, że będą je bolały brzuchy, jeśli zjedzą zimny posiłek, że nie powinny narażać się na podmuchy zimnego wiatru ani w zimne dni zdejmować ubrań w miejscach, gdzie są przeciągi, pomagając w ten sposób dzieciom uczyć się, jak dbać o swoje zdrowie. Co więcej, gdy w umysłach dzieci pojawią się jakieś dziecinne, niedojrzałe mniemania dotyczące przyszłości lub radykalne myśli, rodzice muszą szybko sprowadzić dzieci na właściwą drogę, gdy tylko coś takiego zauważą, zamiast przymusem tłumić takie myśli i mniemania; powinni pozwolić, aby dzieci dały wyraz i upust tym myślom i przekonaniom, bo tylko tak problem może faktycznie zostać rozwiązany. Wypełnianie obowiązków rodzica oznacza, z jednej strony, troskę o dzieci, a z drugiej strony – nakierowywanie i korygowanie ich zachowania, a także wskazywanie na właściwe myśli i przekonania. Obowiązki, jakie rodzice powinni wypełniać, nie mają nic wspólnego z oczekiwaniami, jakie mają w stosunku do swoich dzieci. Możesz żywić nadzieję, że twoje dzieci będą się cieszyć dobrym zdrowiem i będą posiadać człowieczeństwo, sumienie i rozum, gdy dorosną, albo możesz liczyć na to, że będą ci okazywać szacunek i oddanie, ale nie powinieneś oczekiwać, że staną się takimi czy innymi celebrytami lub wielkimi osobistościami, a już na pewno nie powinieneś im często powtarzać: „Popatrz, jak posłusznym dzieckiem jest Xiaoming u naszych sąsiadów!”. Twoje dzieci to twoje dzieci – twoim obowiązkiem nie jest mówienie im, jak wspaniały jest ich sąsiad Xiaoming, albo sugerowanie, żeby brały z niego przykład. Rodzice nie powinni tak robić. Każdy jest inny. Ludzie różnią się, jeśli chodzi o myśli, przekonania, zainteresowania, hobby, charakter i osobowość, a także jeśli chodzi o to, czy istota ich człowieczeństwa jest dobra, czy nikczemna. Niektórzy ludzie to urodzone gaduły, inni są z natury introwertyczni i mogą przez cały dzień w ogóle się nie odzywać. Toteż jeśli rodzice chcą wypełniać swoje obowiązki, powinni starać się zrozumieć osobność, skłonności, zainteresowania i charakter swoich dzieci, a także potrzeby ich człowieczeństwa, zamiast czynić z własnej dorosłej gonitwy za światem, prestiżem i zyskiem oczekiwań wobec swoich dzieci, narzucając im tę społecznie generowaną pogoń za prestiżem, zyskiem i światem. Rodzice mówią o tych rzeczach, używając przyjemnie brzmiącego określenia „oczekiwania wobec dzieci”, ale mijają się z prawdą. Jest jasne, że próbują wepchnąć swoje dzieci do paleniska i posłać je w ramiona diabła. Jeśli rzeczywiście jesteś dobrym rodzicem, to powinieneś wypełniać swoje obowiązki związane ze zdrowiem fizycznym i psychicznym twoich dzieci, zamiast narzucać im twoją wolę, zanim osiągną pełnoletność, na siłę obciążając ich młode umysły tym, czym nie powinny być obciążane. Jeśli rzeczywiście kochasz i hołubisz swoje dzieci i chcesz wypełniać swoje obowiązki wobec nich, to powinieneś troszczyć się o ich ciała i dopilnować, żeby były fizycznie zdrowe. Oczywiście są dzieci, które rodzą się delikatne i chorowite. Jeśli ich rodzice mają ku temu warunki, mogą zapewnić im suplementy o większej wartości odżywczej albo skonsultować się ze specjalistą w dziedzinie chińskiej medycyny tradycyjnej lub z dietetykiem, otaczając takie dzieci dodatkową opieką. Ponadto na każdym etapie życia dziecka przed wkroczeniem w dorosłość, od niemowlęctwa, przed dzieciństwo aż do okresu nastoletniego, rodzice powinni więcej uwagi poświęcać zmianom w osobowości i zainteresowaniach dzieci oraz ich potrzebom w zakresie eksplorowania własnego człowieczeństwa, okazując im dodatkową troskę. Powinni też zapewnić swoim dzieciom pozytywne i ludzkie przewodnictwo, pomoc i wsparcie, jeśli chodzi o ich zmiany psychologiczne i uprzedzenia oraz nieznane aspekty dotyczące potrzeb ich człowieczeństwa, kierując się praktycznym rozeznaniem, doświadczeniem i wszystkim tym, czego sami się nauczyli, gdy dorastali i przeżywali to samo, co teraz ich dzieci. Rodzice powinni pomagać dzieciom dorastać bez zakłóceń na każdym etapie i unikać okrężnych dróg, niewłaściwych skrętów i skrajności. Gdy ich młode, skołowane umysły cierpią z powodu doznanych krzywd lub ciosów, rodzice powinni od razu reagować, zapewniając troskę, uczucie, opiekę i wsparcie. To są obowiązki, jakie rodzice powinni wypełniać. Jeśli chodzi o plany dzieci na przyszłość – niezależnie od tego, czy chcą zostać nauczycielami, artystami, urzędnikami i tak dalej – to jeśli te plany są rozsądne, rodzice mogą je wspierać i udzielać dzieciom pomocy w oparciu o własne okoliczności, edukację, charakter, człowieczeństwo, sytuację rodzinną i tak dalej. Rodzice jednak nie powinni wychodzić poza zakres własnych możliwości, nie powinni sprzedawać swoich aut, domów, nerek czy krwi. Nie ma potrzeby tego czynić, zgadza się? (Tak). Powinni po prostu pomagać dzieciom w miarę swoich możliwości jako rodziców. Jeśli dzieci mówią: „Chcę iść na studia”, rodzice mogą odpowiedzieć: „Jeśli chcesz iść na studia, będę cię wspierać i nie będę się sprzeciwiać, ale nasza rodzina nie jest zamożna. Od teraz będę musiał co dzień odkładać jakieś pieniądze na czesne za twoje studia. Jeśli zaoszczędzę dość pieniędzy, to gdy nadejdzie czas, pójdziesz na studia. Jeśli mi się to nie uda, będziesz musiał znaleźć własne rozwiązanie”. Rodzice powinni dojść do takiego porozumienia ze swoimi dziećmi, osiągnąć konsensus, a następnie rozwiązać problem dotyczący potrzeb dzieci w związku z ich przyszłością. Rzecz jasna, jeśli rodzice nie są w stanie zrealizować planów i zamierzeń dzieci w odniesieniu do ich przyszłości, nie powinni czuć się winni i myśleć tak: „Zawiodłem moje dzieci, jestem do niczego i moje dzieci musiały cierpieć z tego powodu. Dzieci innych ludzi dobrze się odżywają, noszą markowe ubrania, po mieście uniwersyteckim jeżdżą samochodami, a do domu wracają samolotem. Moje dzieci muszą jeździć pociągiem na twardych siedzeniach, nie stać mnie nawet na miejsce w wagonie sypialnym. Zawiodłem moje dzieci!”. Rodzice nie powinni czuć się winni. Taka jest ich sytuacja i nawet gdyby sprzedali nerkę, nie byłoby ich stać na to wszystko, więc powinni zaakceptować swój los. Bóg umieścił ich w takim środowisku, więc nie powinni czuć się winni wobec swoich dzieci i mówić: „Zawiodłem cię. Jeśli nie będziesz okazywał nam szacunku i oddania, nie będę się skarżył. Jesteśmy do niczego i nie zapewniliśmy ci dobrego środowiska do życia”. Nie ma potrzeby, żeby rodzice tak mówili. Rodzice muszą jedynie wypełniać swoje obowiązki z czystym sumieniem, robiąc wszystko, co w ich mocy, i umożliwiając dzieciom zdrowy rozwój fizyczny i umysłowy. To wystarczy. „Zdrowy” oznacza tu, że rodzice robią wszystko, by ich dzieci miały pozytywne myśli, a także aktywne, pogodne i optymistyczne myśli i postawy względem swojego codziennego życia i swojej egzystencji. Gdy coś idzie nie po ich myśli, dzieci nie powinny wpadać w szał, dokonywać prób samobójczych ani przysparzać rodzicom kłopotów; nie powinny też wyzywać rodziców od nieudaczników, którzy nie potrafią zarabiać pieniędzy: „Popatrzcie na innych rodziców. Jeżdżą ekstra samochodami, mieszkają w rezydencjach, wybierają się na luksusowe rejsy morskie i podróżują po Europie. A my co? Nigdy nie wyściubiliśmy nosa poza nasze miasto i nie jechaliśmy pociągiem ekspresowym!”. Jeśli twoje dzieci mają takie napady złości, jak powinieneś zareagować? Powinieneś powiedzieć: „Masz rację, takimi jesteśmy nieudacznikami. Przyszedłeś na świat w tej rodzinie i powinieneś zaakceptować swój los. Jeśli jesteś zdolny, to w przyszłości sam zarobisz krocie. Nie obrażaj nas i nie żądaj, byśmy coś dla ciebie robili. Wypełniliśmy już swoje obowiązki wobec ciebie i nic nie jesteśmy ci winni. Kiedyś sam będziesz rodzicem i też będziesz musiał tak czynić”. Gdy sami będą mieć dzieci, zobaczą, że rodzicom nie jest tak łatwo zarobić na utrzymanie siebie i wszystkich członków rodziny, tak młodych, jak i starych. Podsumowując, powinieneś nauczyć swoje dzieci niektórych zasad postępowania. Jeśli są w stanie to przyjąć, powinieneś pomówić z nimi o wierze w Boga i podążaniu ścieżką dążenia do prawdy, aby dostąpić zbawienia, a także o właściwych myślach i przekonaniach, jakie przekazał ci Bóg. Jeśli twoje dzieci chętne są, by przyjąć dzieło Boga i wierzyć w Boga razem z tobą, to jeszcze lepiej. Jeśli jednak nie czują takiej potrzeby, wystarczy, że wypełniasz swoje obowiązki wobec nich; nie musisz bez ustanku rozwodzić się na temat słów lub doktryn dotyczących wiary w Boga, by swoje dzieci przekonać. Nie ma takiej potrzeby. Nawet jeśli twoje dzieci nie wierzą, to o ile cię wspierają, o tyle możecie pozostać dobrymi przyjaciółmi i wspólnie omawiać różne inne sprawy. Nie powinniście stać się wrogami i nie możesz mieć do nich urazy. Bądź co bądź, łączą was przecież więzy krwi. Jeśli twoje dzieci skłonne są wypełniać swoje obowiązki wobec ciebie, by okazać ci szacunek, oddanie i posłuszeństwo, to możesz utrzymywać z nimi relacje rodzinne i normalnie się do nich odnosić. Nie musisz stale przeklinać albo rugać dzieci za to, że mają inne niż ty zapatrywania i przekonania dotyczące wiary. Nie ma takiej potrzeby. Nie ma potrzeby, żebyś dawał się ponieść emocjom ani żebyś myślał, że skoro twoje dzieci nie wierzą w Boga, to jest to istny koniec świata, jakbyś utracił swoje życie i swoją duszę. Sprawa nie jest aż tak poważna. Jeśli nie wierzą, to znaczy, że mają swoje ścieżki, którymi postanowiły podążać. Ty też masz ścieżkę, którą powinieneś iść, i obowiązek, który powinieneś wykonywać, a z twoimi dziećmi nie ma to nic wspólnego. Jeśli twoje dzieci nie są wierzące, nie musisz ich do tego przymuszać. Być może właściwy czas jeszcze nie nadszedł albo Bóg po prostu ich nie wybrał. Jeśli Bóg ich nie wybrał, a ty zmuszasz je do wiary, to jesteś nieposłusznym ignorantem. Jeśli natomiast Bóg je wybrał, ale właściwy czas nie nadszedł, to żądając, żeby uwierzyły w Niego już teraz, za bardzo się spieszysz. Jeśli Bóg zechce działać, nikt nie umknie Jego władzy. Jeśli Bóg zaplanował, że twoje dzieci będą wierzyć, to potrafi do tego doprowadzić jednym słowem lub jedną myślą. Jeśli tego nie zaplanował, to twoje dzieci nie zostaną poruszone, a jeśli nie zostaną poruszone, to żadne twoje słowa niczego tu nie zmienią. Jeśli twoje dzieci nie wierzą, nie jesteś im nic winien; jeśli wierzą, nie twoja to zasługa. Czyż nie tak się sprawy mają? (Tak). Bez względu na to, czy ty i twoje dzieci macie wspólne cele w odniesieniu do wiary albo czy myślicie tak samo na temat wiary, to w każdym razie musisz jedynie wypełniać swoje obowiązki wobec nich. Jeśli wypełniłeś te obowiązki, to nie znaczy, że okazałeś im życzliwość, a jeśli one nie wierzą, nie oznacza to, że jesteś im coś winien, bo przecież wypełniłeś swoje obowiązki i na tym koniec. Wasze relacje pozostają niezmienione i możesz traktować swoje dzieci w taki sam sposób, w jaki traktowałeś je do tej pory. Gdy twoje dzieci natrafiają na trudności, powinieneś im pomagać w miarę swoich możliwości. Jeśli twoje warunki materialne pozwalają ci pomagać twoim dzieciom, to powinieneś to czynić; jeśli jesteś w stanie naprostować myśli i przekonania swoich dzieci na poziomie psychologicznym bądź mentalnym oraz w jakimś stopniu zapewnić im przewodnictwo i pomoc, umożliwiając im uporanie się z dylematami, to dobrze. Podsumowując, zanim dzieci wkroczą w dorosłość, ich rodzice powinni wypełniać obowiązki rodzicielskie, dowiadując się, co dzieci chcą robić oraz jakie mają zainteresowania i aspiracje. Jeśli dzieci chcą mordować ludzi, wywoływać pożary i popełniać zbrodnie, to rodzice powinni je surowo zdyscyplinować, a nawet ukarać. Jeśli jednak dzieci są posłuszne, nie różnią się niczym od innych zwyczajnych dzieci, w szkole dobrze się zachowują i robią wszystko, co mówią im rodzice, to wystarczy, że rodzice wypełniają swoje obowiązki wobec takich dzieci. Jeśli oprócz wypełniania owych obowiązków rodzice mają jakieś oczekiwania lub wymagania bądź myślą o przyszłości swoich dzieci, jest to całkiem niepotrzebne. Dlaczego mówię, że jest to niepotrzebne? O losie każdej osoby przesądza Bóg, rodzice nie mogą w tej kwestii decydować. Bez względu na to, jakie oczekiwania mają rodzice w odniesieniu do swoich dzieci, niemożliwe jest, żeby wszystkie te oczekiwania się spełniły. Nie determinują one przyszłości ani życia dzieci. Niezależnie od tego, jak wspaniałe oczekiwania mają rodzice albo jak wielkich poświęceń dokonują i jakie koszty ponoszą na rzecz tych oczekiwań, wszystko to na nic; nie wpłyną w ten sposób na przyszłość i życie swoich dzieci. Toteż rodzice nie powinni robić głupstw. Nie powinni niepotrzebnie poświęcać się dla swoich dzieci, zanim wkroczą one w dorosłość, i nie powinni się tym aż tak stresować. Wychowywanie dzieci polega na tym, że rodzice uczą się i zdobywają różne doświadczenia, poruszając się w różnych środowiskach, a następnie umożliwiają dzieciom czerpanie korzyści z tych doświadczeń. To jest wszystko, co rodzice powinni robić. Jeśli chodzi o przyszłość dzieci i ich ścieżki życiowe, nie ma to nic wspólnego z oczekiwaniami rodziców. Znaczy to, że oczekiwania twoich rodziców nie kształtują twojej przyszłości. Nie jest tak, że jeśli twoi rodzice mają wobec ciebie duże oczekiwania lub spodziewają się po tobie wielkich rzeczy, to znaczy, że będzie ci się dobrze w życiu wiodło; ale nie jest też tak, że jeśli twoi rodzice nie mają żadnych oczekiwań w stosunku do ciebie, to wylądujesz na ulicy i będziesz musiał żebrać. Nie ma tu żadnego koniecznego związku. Powiedzcie Mi, czy te tematy, które omawiam, łatwo jest zrozumieć? Czy łatwo jest ludziom to osiągnąć? Czy może trudno? Rodzice powinni zwyczajnie wypełniać swoje obowiązki wobec dzieci, wychowywać je i wprowadzać w dorosłość. Nie muszą wychować dzieci na utalentowane osoby. Czy łatwo to osiągnąć? (Łatwo). To łatwe zadanie – nie musisz brać na siebie odpowiedzialności za przyszłość i życie swoich dzieci, nie musisz snuć dla nich planów ani przewidywać, jakimi ludźmi się staną, jakie życie będą mieć w przyszłości, do jakich kręgów społecznych wejdą, jaka będzie jakość ich życia w tym świecie i jaki status sobie wyrobią pośród ludzi. Nie musisz tego przewidywać ani kontrolować; musisz po prostu wypełniać obowiązki rodzicielskie. To takie proste. Gdy dzieci osiągają wiek szkolny, powinieneś zapisać je do szkoły, ewentualnie opłacić czesne i kupić im to, czego potrzebują do szkoły. Wystarczy, że wypełnisz te obowiązki. Jeśli chodzi o to, co jedzą i jak się ubierają przez cały rok, musisz zwyczajnie zatroszczyć się o ich ciała zależnie od okoliczności. Zanim wkroczą w dorosłość, gdy nie wiedzą jeszcze, jak troszczyć się o własne ciało, zapewnij im odpowiednie leczenie w razie choroby, nie zaniedbuj tego. Bez zbędnej zwłoki koryguj ich wady i złe nawyki, pomagaj im rozwijać dobre nawyki życiowe, dawaj im rady i bądź przewodnikiem dla ich młodych umysłów, pilnując, żeby nie popadały w skrajność. Jeśli podobają im się jakieś złe rzeczy w świecie, ale ty wiesz, że to dobre dzieci i że uległy wpływowi złych trendów świata, powinieneś szybko naprowadzić je na właściwą drogę i pomóc w wyzbyciu się wad i złych nawyków. To są obowiązki rodziców i funkcje, jakie powinni spełniać. Rodzice nie powinni popychać swoich dzieci w stronę trendów społecznych i nie powinni zbyt wcześnie obciążać dzieci różnego rodzaju presjami, które są częścią świata dorosłych. Rodzice nie powinni tak postępować. Są to rzeczy łatwe do osiągnięcia, ale mimo to niektórzy ludzie tego nie potrafią. Ponieważ ci ludzie nie są w stanie wyrzec się swojej pogoni za światowym prestiżem i zyskiem lub za złymi trendami świata i ponieważ boją się, że świat ich odrzuci, to zanim ich dzieci osiągną pełnoletność, każą im się przystosowywać do społeczeństwa już bardzo wcześnie i bardzo szybko na poziomie mentalnym. Jeśli dzieci mają takich właśnie rodziców, to jest pech. Bez względu na to, jakich sposobów lub pretekstów używają rodzice, okazując swoim dzieciom miłość, hołubiąc je i ponosząc dla nich koszty, niekoniecznie jest to dla tych dzieci czymś dobrym – można nawet powiedzieć, że są to swego rodzaju katastrofy. Jest tak dlatego, że pod przykrywką swoich oczekiwań rodzice niszczą młode umysły swoich dzieci. Innymi słowy, w oczekiwaniach tych rodziców nie chodzi tak naprawdę o to, żeby ich dzieci miały zdrowe umysły i ciała; rodzice oczekują po prostu, że ich dzieci zdobędą pozycję w społeczeństwie i że nie zostaną przez społeczeństwo odrzucone. Celem, jaki przyświeca ich oczekiwaniom, jest to, żeby ich dzieci miały dobre życie, by przewyższały innych ludzi, by nie musiały żebrać, by uniknęły dyskryminacji i nękania ze strony innych ludzi oraz by przystosowały się do złych trendów i zasymilowały się ze złymi grupami ludzi. Czy to jest czymś dobrym? (Nie). Toteż nie musicie brać sobie do serca tego rodzaju rodzicielskich oczekiwań. Jeśli twoi rodzice kiedyś mieli wobec ciebie takie oczekiwania lub jeśli ponieśli wielkie koszty, żeby te oczekiwania się spełniły, przez co czujesz, że masz wobec nich dług i zamierzasz całe życie wynagradzać im koszty, jakie dla ciebie ponieśli – jeśli tak właśnie myślisz i tego pragniesz, to wyzbądź się tego od razu. Nic nie jesteś im winny, a wręcz przeciwnie – twoi rodzice cię skrzywdzili i okaleczyli. Nie tylko ponieśli porażkę jako rodzice, ale na domiar złego wyrządzili ci krzywdę, zatruli twój młody umysł i zostawili po sobie różne negatywne wspomnienia i piętna. Krótko mówiąc, tacy rodzice nie są dobrymi rodzicami. Jeśli przed twoim wkroczeniem w dorosłość rodzice wpływali na ciebie i przemawiali do ciebie poprzez sposób, w jaki cię wychowali, jeśli zawsze liczyli na to, że będziesz się przykładać do nauki, że osiągniesz sukces i nie skończysz jako zwykły robotnik, że będziesz mieć dobre widoki na przyszłość, że staniesz się dla nich powodem do dumy i radości, że okryjesz ich chwałą i splendorem, to już dziś powinieneś odciąć się od ich tak zwanej życzliwości i nie powinieneś już brać jej sobie do serca. Czyż nie tak? (Tak). Takie oczekiwania mają rodzice w odniesieniu do swoich dzieci, zanim rozpoczną one dorosłe życie.

Natura oczekiwań rodziców wobec dzieci nie zmienia się, gdy dzieci wkroczą w dorosłość. Choć dorosłe dzieci potrafią myśleć niezależnie, komunikować się, mówić i omawiać sprawy z pozycji i z perspektywy osoby dorosłej, rodzice wciąż żywią wobec nich te same oczekiwania z perspektywy rodzicielskiej. Ich oczekiwania zmieniają się z oczekiwań wobec niepełnoletniego dziecka w oczekiwania wobec dziecka dorosłego. Choć oczekiwania rodziców wobec dzieci dorosłych różnią się od tych, które dotyczą dzieci niepełnoletnich, to rodzice, jako zwykli, zepsuci ludzie oraz członkowie społeczeństwa i mieszkańcy świata, mają cały czas taki sam rodzaj oczekiwań wobec swoich dzieci. Mają nadzieję, że dzieciom będzie się dobrze układać w pracy, że będą szczęśliwe w małżeństwie i będą mieć idealną rodzinę, że będą dostawać podwyżki i awanse, że zyskają uznanie szefów, że będą mieć udaną karierę i nie doświadczą żadnych trudności. Jaki jest pożytek z tych oczekiwań? (Żaden). Żaden, są one całkowicie zbędne. Rodzice uważają, że są w stanie czytać w twoich myślach, bo cię wychowali i dawali ci wsparcie, więc wierzą, że wiedzą wszystko o tym, co myślisz, czego chcesz i jaka jest twoja osobowość, choć jesteś już teraz osobą dorosłą. I choć jesteś dorosły i niezależny oraz potrafisz zarobić na swoje utrzymanie, rodzice mają poczucie, że wciąż mogą cię kontrolować, a w sprawach, które cię dotyczą, wciąż mają prawo zabierać głos, angażować się, decydować, ingerować w nie, a nawet mieć ostatnie słowo. Na przykład w kwestii małżeństwa: jeśli się z kimś spotykasz, twoi rodzice od razu mówią: „Niedobrze, ona jest gorzej wykształcona niż ty, nie jest zbyt urodziwa, a jej rodzina mieszka na wsi. Gdy się z nią ożenisz, jej krewni ze wsi zjawią się całą wielką zgrają, nie będą wiedzieć, jak korzystać z łazienki, i wszystko upaprają. Z pewnością nie czeka cię z nią dobre życie. Nie ma mowy, nie godzę się, żebyś się z nią żenił!”. Czy to nie jest ingerencja? (Jest). Czy nie jest to zbędne i odrażające? (Jest zbędne). Synowie i córki muszą uzyskać zgodę rodziców, jeśli chodzi o wybór partnera lub partnerki. Dlatego niektórzy nie mówią nawet swoim rodzicom, że sobie kogoś znaleźli, żeby uniknąć ingerencji z ich strony. Kiedy rodzice pytają: „Masz kogoś na stałe?”, oni odpowiadają: „Nie, to za wcześnie, jestem jeszcze młody, nie ma pośpiechu”, a tak naprawdę spotykają się z kimś już od dwóch lub trzech lat, tylko nic nie powiedzieli rodzicom. A czemu nic nie powiedzieli? Bo ich rodzice chcą się do wszystkiego wtrącać; są bardzo wybredni, więc dzieci nie mówią im, że się z kimś spotykają. Gdy są gotowi na ślub, przyprowadzają swoją partnerkę lub partnera do domu rodziców i mówią: „Czy dajesz swoją zgodę? Jutro się pobieramy. Tak właśnie zdecydowałem, czy się zgodzicie na to, czy też nie. Jeśli się nie zgodzicie, i tak się pobierzemy i będziemy mieć dzieci”. Tacy rodzice za bardzo wtrącają się w życie swoich dzieci i nawet w kwestii ich małżeństwa też chcą mieć coś do powiedzenia. Jeśli ktoś, z kim spotyka się ich syn lub córka, nie spełnia ich oczekiwań, jeśli się z tą osobą nie dogadują lub jej nie lubią, to próbują doprowadzić do zerwania tego związku. Jeśli syn lub córka się opiera, rodzice płaczą, urządzają awantury i grożą, że się zabiją, aż w końcu syn lub córka nie wie, czy ma się śmiać, czy płakać – zupełnie nie wie, co robić. Niektórzy synowie i niektóre córki mówią, że mają już swoje lata i nie chcą wchodzić w związek małżeński, a ich rodzice odpowiadają na to: „Niedobrze. Liczyłem, że gdy dorośniesz, to weźmiesz ślub i będziesz mieć dzieci. Patrzyłem, jak dorastasz, a teraz chcę patrzeć, jak bierzesz ślub i masz dzieci. Wtedy mogę umierać w spokoju. Jeśli nie weźmiesz ślubu, to moje życzenie nigdy się nie spełni. Nie będę mógł umrzeć, a jeśli umrę, to nie w spokoju. Musisz wziąć ślub, pospiesz się i znajdź sobie kogoś. Może to być tymczasowy partner, ważne, żebym mógł się mu przyjrzeć”. Czy to nie jest ingerencja? (Jest). Jeśli chodzi o wybór męża lub żony przez dorosłe dzieci, rodzice mogą dać dobrą radę, coś podpowiedzieć lub pomóc w ocenie kandydata bądź kandydatki, ale nie powinni ingerować ani wpływać na decyzję dzieci. One mają swoje własne uczucia, jeśli chodzi o osoby, z którymi się spotykają, jeśli chodzi o to, czy się z nimi dogadują, czy mają wspólne zainteresowania i czy będą razem szczęśliwi. Rodzice raczej tego nie wiedzą, a jeśli nawet, to mogą jedynie dawać sugestie, natomiast nie wolno im stawać dzieciom na drodze ani ingerować w ich wybory. Niektórzy rodzice mówią nawet: „Gdy mój syn lub moja córka kogoś sobie znajdzie, musi to być osoba o takim samym statusie społecznym co moja rodzina. Jeśli tak nie będzie i jeśli ta osoba będzie miała jakieś zakusy w związku z moim synem lub moją córką, to nie pozwolę na ślub, będę musiał pokrzyżować im plany. Jeśli będą chcieli przekroczyć próg mojego domu, nie wpuszczę ich!”. Czy to oczekiwanie jest właściwe? Czy jest racjonalne? (Nie jest racjonalne). Jest to ważna kwestia w życiu ich dzieci i jest czymś nieracjonalnym, gdy rodzice próbują ingerować. Ale z perspektywy takich rodziców jest inaczej: jeśli jakaś kwestia jest ważna w życiu ich dzieci, tym bardziej mają powód, żeby ingerować. Jeśli dzieci mają znajomych przeciwnej płci, z którymi spotykają się, żeby pogadać, rodzice się nie wtrącają, ale jeśli w grę wchodzi perspektywa małżeństwa, uważają, że muszą ingerować. Są nawet tacy rodzice, którzy podejmują wielkie wysiłki, żeby szpiegować swoje dzieci, sprawdzają na telefonie lub komputerze swoich dzieci dane kontaktowe i informacje o osobach płci przeciwnej i śledzą swoje dzieci, doprowadzając do sytuacji, w której dzieci nie mają wyjścia, nie są w stanie się temu przeciwstawić ani uniknąć tego całego zamieszania. Czy tacy rodzice postępują właściwie? (Nie). Jeśli rodzice sprawiają, że dzieci mają ich serdecznie dość, to znaczy, że ci rodzice zachowują się nieznośnie. Wobec swoich dorosłych dzieci rodzice powinni po prostu wykonywać swoje rodzicielskie obowiązki, pomagać im na różnych ścieżkach życia, dawać rozsądne i cenne rady, podpowiadać i napominać, aby dzieci nie dały się oszukać w pracy albo w sytuacji, gdy stykają się z różnymi osobami, zdarzeniami i rzeczami, by unikały podążania okrężnymi drogami, robienia sobie niepotrzebnych kłopotów albo narażania się na pozwy. Rodzice powinni przyjąć postawę osób doświadczonych i dawać swoim dzieciom użyteczne i cenne rady oraz zapewniać im jakiś punkt odniesienia. Jeśli chodzi o to, czy dzieci ich posłuchają, czy też nie, to już nie jest sprawa rodziców. Rodzice powinni po prostu wypełniać swoje obowiązki. Nie mają wpływu na to, jak wiele cierpienia doświadczą ich dzieci, ile bólu doznają ani jak wiele błogosławieństw otrzymają. Jeśli ich dzieci muszą przejść w tym życiu przez jakieś próby i jeśli rodzice nauczyli je tego, czego powinni, ale gdy coś się dzieciom przytrafia, reagują one opornie, to znaczy, że mają cierpieć, taki już ich los, i rodzice nie powinni się za to obwiniać, zgadza się? (Tak). Bywa tak, że ludziom nie układa się w małżeństwie, nie dogadują się i w końcu postanawiają się rozwieść, a po rozwodzie spierają się o to, kto ma wychowywać dzieci. Rodzice takich ludzi mieli nadzieję, że wszystko dobrze będzie się im układać w pracy, że odnajdą szczęście i błogość w swoim małżeństwie, że w ich wspólnym życiu nie będzie żadnych rozdźwięków ani problemów, ale koniec końców nic nie poszło po ich myśli. W rezultacie tacy rodzice martwią się o swoje dzieci, płaczą, skarżą się sąsiadom, pomagają synowi lub córce znaleźć prawników, aby wywalczyć w sądzie opiekę nad dziećmi. Niektórzy rodzice, widząc, że ich córka została skrzywdzona, stają do walki w jej imieniu, udają się do domu zięcia i krzyczą: „Dlaczego skrzywdziłeś moją córkę? Nie pozwolę, żeby ta zniewaga uszła ci na sucho!”. Czasami przyprowadzają ze sobą krewnych, aby dać upust złości w imieniu córki, i bywa, że dochodzi do rękoczynów. Robi się z tego wielka scena. Gdyby cała rodzina się nie wtrąciła i gdyby napięcie między mężem a żoną powoli się rozładowało, to po uspokojeniu emocji prawdopodobnie by się nie rozwiedli. Ale ponieważ wmieszali się w to wszystko rodzice, zrobiła się z tego wielka awantura; zepsutego małżeństwa nie dało się już naprawić, a przepaści zasypać. Rodzice zrobili tak wielkie zamieszanie, że zachwiali stabilnością małżeństwa swoich dzieci, i tym ci rodzice też musieli się martwić. Powiedzcie Mi, czy było to warte zachodu? Jaki pożytek z tego, że rodzice się w to wszystko wmieszali? Bez względu na to, czy chodzi o małżeństwo ich dzieci, czy o ich pracę, wszyscy rodzice myślą, że spoczywa na nich wielka odpowiedzialność: „Muszę się zaangażować, muszę się tej sprawie bacznie przyglądać”. Obserwują małżeństwo swoich dzieci pod kątem tego, czy dzieci są szczęśliwe, czy mają jakieś problemy uczuciowe, czy ich synowie lub zięciowie mają romans. Niektórzy rodzice wtrącają się, krytykują albo knują coś, jeśli chodzi o różne aspekty życia swoich dzieci, aby zrealizować własne oczekiwanie dotyczące małżeństwa dzieci lub innych spraw, a to w poważny sposób narusza normalny tryb życia i pracy dzieci. Czy tacy rodzice nie są obrzydliwi? (Są). Niektórzy rodzice wtrącają się nawet w styl życia i nawyki swoich dzieci, a gdy nie mają nic do roboty, udają się do domu swoich dzieci, aby zobaczyć, jak radzi sobie ich synowa, aby sprawdzić, czy w tajemnicy nie wysyła prezentów lub pieniędzy swojej rodzinie albo czy nie umawia się z innymi mężczyznami. Ich dzieci postrzegają takie postępowanie jako odstręczające i obrzydliwe. Jeśli rodzice to ciągną, ich dzieci będą czuły, że jest to odstręczające i obrzydliwe, więc jest jasne, że takie działania są nieracjonalne. Jeśli przyjąć inny punkt widzenia, można, rzecz jasna, powiedzieć, że takie działania są też niemoralne i pozbawione człowieczeństwa. Bez względu na to, jakie oczekiwania mają rodzice wobec swoich dzieci, to gdy już dzieci wejdą w dorosłość, rodzice nie powinni wtrącać się w ich życie, rodzinę lub pracę, a tym bardziej nie powinni ingerować w różne aspekty życia dzieci ani próbować ich kontrolować. Są tacy rodzice, którzy bardzo kochają pieniądze, i mówią swoim dzieciom: „Aby szybko dobrze zarobić, musisz rozkręcić swoją firmę. Popatrz na syna państwa X, rozwinął swoją działalność, z małego sklepu zrobił duży, a duży sklep przekształcił we franczyzę, i teraz jego rodzice mogą dobrze zjeść i dobrze się napić przy jednym stole ze swoim synem. Musisz więcej zarabiać. Zarabiaj więcej, otwórz więcej sklepów, a wtedy będziemy wspólnie pławić się w twojej chwale”. Bez względu na trudności lub życzenia swoich dzieci tacy rodzice chcą zaspokoić własne samolubne pragnienia; chcą, żeby dzieci dużo zarabiały, bo dzięki temu będą mogli oddawać się przyjemnościom ciała, to jest właśnie ich cel. Takich rzeczy rodzice nie powinni robić. Są to rzeczy niemoralne i pozbawione człowieczeństwa. Tacy rodzice nie wypełniają swoich obowiązków. Nie taką postawę powinni przyjmować rodzice wobec swoich dorosłych dzieci. Tacy rodzice wykorzystują swoje starszeństwo, wtykają nos w życie swoich dorosłych dzieci, w ich pracę, małżeństwo i tak dalej, pod przykrywką odpowiedzialności za swoje dzieci. Bez względu na to, jak zdolne są czyjeś dorosłe dzieci, jaki mają charakter, status społeczny i dochody, taki los przeznaczył im Bóg – los ten podlega Bożej władzy. Rodzice nie powinni wtrącać się w to, jak żyją ich dzieci, chyba że nie podążają właściwą ścieżką lub łamią prawo – wtedy rodzice powinni je surowo zdyscyplinować. Ale w normalnych okolicznościach, gdy dorosłe dzieci mają poukładane w głowie i potrafią samodzielnie żyć i przetrwać, ich rodzice powinni się wycofać, bo dzieci są już dorosłe. Jeśli dzieci dopiero co wkroczyły w dorosłość, mają 20 lub 21 lat, wciąż nie rozumieją różnych skomplikowanych sytuacji społecznych, nie wiedzą, jak postępować i jak prowadzić życie towarzyskie, oraz mają słabe zdolności przetrwania, to rodzice powinny im udzielić odpowiedniej pomocy, wspierając je w tym okresie przejściowym, aż w końcu dzieci nauczą się żyć samodzielnie. Na tym polega wypełnianie obowiązków rodzicielskich. Ale gdy już pomogą dzieciom się ogarnąć i zdobyć umiejętność samodzielnego życia, rodzice powinni się wycofać. Nie powinni nadal traktować dzieci, jak gdyby nie były już dorosłe albo jak gdyby miały braki intelektualne. Nie powinni mieć nierealistycznych oczekiwań wobec swoich dzieci ani mieszać się pod przykrywką rodzicielskich oczekiwań do ich prywatnego życia ani do ich postaw, poglądów i działań w zakresie pracy, rodziny, małżeństwa, różnych osób i zdarzeń. Jeśli rodzice robią takie rzeczy, to nie wypełniają swoich obowiązków.

Gdy ich synowie i córki są już w stanie samodzielnie przetrwać, rodzice powinni okazywać im konieczną troskę i pomoc, jeśli chodzi o ich pracę, życie i rodzinę, albo udzielać im odpowiedniego wsparcia w sytuacjach, w których dzieci nie potrafią czegoś osiągnąć lub z czymś się uporać o własnych siłach. Przypuśćmy na przykład, że twój syn lub twoja córka ma dziecko, a przy tym oboje małżonków ma dużo na głowie w ramach pracy zawodowej. Dziecko jest bardzo małe i czasami nie ma się kto nim zaopiekować. W takich okolicznościach możesz pomóc, opiekując się ich dzieckiem. To jest odpowiedzialność rodzica, bo przecież łączą cię z twoimi dziećmi więzy krwi i bezpieczniej jest, żebyś to ty zaopiekował się ich małym dzieckiem, a nie ktoś inny. Jeśli twój syn lub twoja córka z zaufaniem powierza ci opiekę nad swoim małym dzieckiem, to powinieneś się nim zaopiekować. Jeśli twoje dzieci nie czują się komfortowo, powierzając ci opiekę nad swoim małym dzieckiem, i nie chcą, żebyś się nim opiekował, lub nie powierzają ci tej opieki, bo troszczą się o ciebie i boją się, że fizycznie nie podołasz temu zadaniu, to nie doszukuj się w tym niczego złego. Czasami synowie i córki po prostu nie ufają swoim rodzicom, uważają, że ich rodzice nie potrafią zajmować się małym dzieckiem, że umieją je tylko rozpieszczać, a nie wiedzą, jak je wychowywać, no i nie poświęcają dość uwagi temu, co małe dzieci jedzą. Jeśli twój syn lub twoja córka nie ufa ci i nie chce, żebyś się opiekował jego lub jej małym dzieckiem, to nawet lepiej, będziesz mieć więcej wolnego czasu. To się nazywa obopólna zgoda: ani rodzic, ani dziecko nie miesza się w sprawy drugiej strony, a jednocześnie okazują sobie wzajemnie troskę. Gdy dzieci potrzebują pomocy, troskliwości i opieki, rodzice powinni zapewnić im odpowiednią i konieczną pomoc, troskę i finansowe wsparcie, zarówno w zakresie emocjonalnym, jak i w każdym innym. Przypuśćmy na przykład, że rodzic ma jakieś oszczędności albo że dobrze radzi sobie w pracy i posiada stałe źródło dochodu. Gdy dzieci potrzebują pieniędzy, rodzic może im pomóc, jeśli jest w stanie. Jeśli zaś nie jest w stanie, to nie jest to konieczne, żeby sprzedawał wszystko, co ma, albo żeby pożyczał pieniądze na lichwiarski procent, byle tylko pomóc swoim dzieciom. Rodzice powinni robić to, co mogą, by wywiązać się z obowiązków wynikających z więzi pokrewieństwa. Nie ma żadnej potrzeby, żeby wyprzedawali cały swój dobytek, żeby sprzedawali swoją nerkę albo krew lub zaharowywali się na śmierć, by pomóc swoim dzieciom. Twoje życie należy do ciebie, dostałeś je od Boga i masz swoje własne misje do zrealizowania. To życie zostało ci dane, żebyś te misje wypełnił. Twoje dzieci też mają swoje życie po to, żeby szły do końca swoimi ścieżkami i zrealizowały swoje misje, a nie po to, żeby okazywały ci szacunek i oddanie. Toteż bez względu na to, czy dzieci są już dorosłe, czy nie, życie ich rodziców należy do rodziców, a nie do dzieci. To całkiem naturalne, że rodzice nie są darmowymi opiekunkami czy niewolnikami swoich dzieci. Bez względu na to, jakie oczekiwania mają rodzice w odniesieniu do swoich dzieci, nie jest konieczne, żeby pozwalali swoim dzieciom za darmo rozstawiać się po kątach, albo żeby rodzice stawiali się służącymi bądź niewolnikami swoich dzieci. Bez względu na to, jakie uczucia żywisz do swoich dzieci, jesteś przecież niezależną osobą. Nie powinieneś brać odpowiedzialności za ich dorosłe życie, jak gdyby właśnie takie postępowanie było słuszne, bo to są twoje dzieci. Nie ma takiej potrzeby. One są dorosłe; wypełniłeś już swój obowiązek wychowania ich. Jeśli chodzi o to, czy będą żyły dobrze, czy źle, czy będą bogate, czy biedne, czy będą szczęśliwe, czy nieszczęśliwe, to już nie twoja sprawa. Te kwestie nie mają już z tobą nic wspólnego. Ty, jako rodzic, nie masz obowiązku, żeby próbować coś w tym zakresie zmienić. Jeśli twoje dzieci mają nieszczęśliwe życie, nie masz obowiązku powiedzieć: „Jesteś nieszczęśliwy, zastanowię się nad tym, jak to naprawić. Sprzedam wszystko, co mam, zużyję całą swoją energię życiową, żeby cię uszczęśliwić”. Nie ma potrzeby tak czynić. Musisz jedynie wypełnić swoje obowiązki, to wszystko. Jeśli chcesz pomóc swoim dzieciom, zapytaj, czemu są nieszczęśliwe, pomóż im w zrozumieniu problemu na poziomie teoretycznym i psychologicznym. Jeśli przyjmą twoją pomoc, to nawet lepiej. Jeśli nie, wypełnij po prostu swoje rodzicielskie obowiązki i na tym poprzestań. Jeśli twoje dzieci chcą cierpieć, to już ich sprawa. Nie ma potrzeby, żebyś się tym zamartwiał lub niepokoił, żebyś przez to nie jadł albo nie spał, jak należy. To byłaby przesada. Dlaczego to byłaby przesada? Bo twoje dzieci są dorosłe. Powinny same uczyć się radzić sobie ze wszystkim, co je w życiu spotyka. Jeśli martwisz się o nie, to tylko uczucie; jeśli się nie martwisz, to wcale nie znaczy, że jesteś bez serca albo że nie wypełniasz swoich obowiązków. One są dorosłe, a dorośli ludzie muszą stawiać czoła problemom dorosłości i radzić sobie ze wszystkim, co dorosłość przynosi. Nie powinni we wszystkim polegać na swoich rodzicach. To jasne, że rodzice nie powinni brać na siebie odpowiedzialności za to, czy ich dorosłym dzieciom dobrze się wiedzie, jeśli chodzi o pracę, karierę, rodzinę lub małżeństwo. Możesz się martwić o te sprawy, możesz się o nie dopytywać, ale nie musisz brać ich w swoje ręce, przykuwając dzieci do siebie, biorąc je ze sobą, dokądkolwiek idziesz, obserwując je zawsze i wszędzie, myśląc nieustannie: „Czy dobrze dziś zjadły? Czy są szczęśliwe? Czy w pracy dobrze się im układa? Czy szef ich docenia? Czy doświadczają miłości w małżeństwie? Czy dzieci się ich słuchają? Czy ich dzieci mają dobre oceny w szkole?”. Co to wszystko ma z tobą wspólnego? Twoje dzieci potrafią rozwiązać swoje własne problemy, nie musisz się w to angażować. Dlaczego pytam, co to wszystko ma z tobą wspólnego? Chcę w ten sposób powiedzieć, że to wszystko nie ma z tobą nic wspólnego. Wypełniłeś swoje obowiązki, wychowałeś swoje dzieci i wprowadziłeś je w dorosłość, teraz jest czas, żebyś się wycofał. Gdy to zrobisz, to wcale nie znaczy, że nic ci już nie pozostało. Jest wciąż wiele rzeczy, którymi powinieneś się zająć. Poza wychowaniem dzieci masz jeszcze inne misje, które musisz w tym życiu zrealizować. Oprócz tego, że jesteś rodzicem swoich dzieci, to jesteś również istotą stworzoną. Powinieneś przyjść przed oblicze Boga i przyjąć od Niego swój obowiązek. Czym jest twój obowiązek? Czy go wypełniłeś? Czy poświęciłeś się dla niego? Czy wkroczyłeś na ścieżkę do zbawienia? Nad tym właśnie powinieneś się zastanowić. Jeśli chodzi o to, w jakim kierunku podążą twoje dzieci w dorosłym życiu, jak będzie wyglądać ich życie, w jakich okolicznościach się znają i czy będą szczęśliwe i radosne, to wszystko nie ma z tobą nic wspólnego. Twoje dzieci są już samodzielne pod względem formalnym i mentalnym. Pozwól im na tę samodzielność, odpuść i nie staraj się ich kontrolować. Jeśli chodzi o kwestie formalne, więzi uczuciowe bądź więzi pokrewieństwa, to już wypełniłeś swoje obowiązki z tym związane i nie istnieje już żadna relacja między tobą a twoimi dziećmi. Nie ma żadnego związku między ich misjami a twoimi misjami, nie ma żadnego związku między ścieżkami życiowymi, którymi one podążają, a twoimi oczekiwaniami. Twoje oczekiwania ich dotyczące i twoje obowiązki wobec nich dobiegły kresu. To naturalne, że nie powinieneś mieć względem nich żadnych oczekiwań. One to one, a ty to ty. Jeśli twoje dzieci nie wejdą w związek małżeński, to patrząc przez pryzmat waszych losów i misji, jesteście zupełnie niepowiązanymi i niezależnymi osobami. Jeśli wejdą w związek małżeński i założą rodzinę, to twoja i ich rodzina będą całkowicie z sobą niepowiązane. Twoje dzieci mają swoje nawyki i style życia, mają swoje potrzeby dotyczące jakości życia, a z drugiej strony ty też masz swoje własne nawyki i swoje własne potrzeby związane z jakością życia. Ty masz swoją ścieżkę w życiu i twoje dzieci mają swoją. Ty masz swoje misje i one również mają swoje. To jasne, że ty masz swoją wiarę, a twoje dzieci mają swoją. Jeśli one swoją wiarę pokładają w pieniądzach, prestiżu i zysku, to całkowicie różnicie się od siebie. Jeśli wyznają taką samą wiarę jak ty, jeśli dążą do prawdy i idą ścieżką zbawienia, to przecież i tak jesteście odmiennymi osobami. Ty to ty, a one to one. Nie powinieneś ingerować, jeśli chodzi o ścieżki, które obierają twoje dzieci. Możesz je wspierać, pomagać im i troszczyć się o nie, możesz je napominać, ale nie musisz się mieszać ani angażować. Nikt nie jest w stanie zdecydować o tym, jaką ścieżką pójdzie ktoś inny, jaką osobą się stanie w życiu albo jakie będzie mieć dążenia. Pomyślcie o tym: na jakiej podstawie siedzę tutaj, rozmawiam z wami i mówię wam o tym wszystkich rzeczach? Na podstawie waszej chęci słuchania. Przemawiam, ponieważ z chęcią słuchacie Moich szczerych napomnień. Gdybyście nie chcieli słuchać lub gdybyście wyszli, przestałbym mówić. Liczba słów, jakie wypowiadam, zależy od tego, czy jesteście chętni, aby ich słuchać, i czy chcecie w tym celu poświęcać wasz czas i waszą energię. Gdybyś miał powiedzieć: „Nie rozumiem tego, co mówisz, czy możesz wejść w szczegóły?”, to zrobiłbym, co w Mojej mocy, żeby wejść w szczegóły, żebyś mógł zrozumieć Moje słowa i w nie wkroczyć. Gdy już skierują cię na właściwą drogę, gdy przyprowadzę cię do Boga i do prawdy oraz gdy umożliwię ci zrozumienie prawdy i podążanie drogą Boga, moje zadanie będzie zakończone. Jednak to już nie jest moja sprawa, czy będziesz skłonny praktykować Moje słowa po tym, jak ich wysłuchasz, jaką ścieżką podążysz, jakie życie dla siebie wybierzesz lub do czego będziesz dążyć. Gdybyś powiedział: „Mam pytanie dotyczące tego aspektu prawdy, chcę dowiedzieć się więcej”, to cierpliwie odpowiedziałbym na twoje pytanie. Gdybyś jednak nigdy nie wyraził chęci dążenia do prawdy, czy rozprawiłbym się z tobą z tego powodu? Nie. Nie zmuszałbym cię do szukania prawdy, nie kpiłbym z ciebie ani bym cię nie wyśmiewał, i z pewnością nie potraktowałbym cię chłodno. Postępowałbym tak samo jak wcześniej. Jeśli popełniasz błąd, wypełniając obowiązki, lub umyślnie powodujesz zakłócenia lub perturbacje, mam swoje zasady i metody, które wobec ciebie zastosuję. Możesz jednak powiedzieć: „Nie chcę słuchać, jak mówisz o tych sprawach, i nie mam zamiaru zaakceptować Twoich poglądów. Będę dalej wykonywać swoje obowiązki tak, jak to zawsze robiłem”. W takim razie nie wolno ci naruszać zasad i dekretów administracyjnych. Jeśli naruszysz dekrety administracyjne, rozprawię się z tobą. Jeśli jednak nie naruszasz dekretów administracyjnych i jesteś w stanie poprawnie się zachowywać, żyjąc w kościele, nie będę się wtrącał, nawet jeśli nie dążysz do prawdy. Nie będę się mieszał do twojego życia prywatnego, do tego, co chcesz jeść, w co chcesz się ubierać i z jakimi ludźmi chcesz spędzać czas. Pod tymi względami masz pełną swobodę. Dlaczego? Jasno powiedziałem ci o wszystkich zasadach i treściach związanych z tymi kwestiami. Reszta zależy od twoich własnych wolnych wyborów. Ścieżka, którą postanawiasz iść, zależy od tego, jaką jesteś osobą, to oczywiste. Jeśli nie jesteś osobą, która miłuje prawdę, kto mógłby zmusić cię, żebyś ją miłował? Ostatecznie każdy bierze odpowiedzialność za ścieżkę, którą podąża, i za rezultaty, które się z tym wiążą. Ja nie muszę brać za to odpowiedzialności. Jeśli dążysz do prawdy, robisz to dobrowolnie. Jeśli nie dążysz do prawdy, to również robisz dobrowolnie – nikt cię nie powstrzymuje. Jeżeli dążysz do prawdy, nikt nie będzie cię zachęcał i nie otrzymasz żadnej szczególnej łaski ani materialnych błogosławieństw. Ja po prostu wykonuję i wypełniam swoje obowiązki, przekazując wam wszystkie prawdy, które powinniście zrozumieć i w które powinniście wkroczyć. Jeśli chodzi o to, jak wygląda wasze prywatne życie, nigdy się o to nie dopytywałem ani się do tego nie mieszałem. Taką mam postawę. Rodzice powinni w taki sam sposób postępować wobec swoich dzieci. Dorośli potrafią odróżnić dobro od zła. To ich sprawa, czy wybierają dobro, czy zło, czy wybierają czarne, czy białe, czy wybierają rzeczy pozytywne, czy negatywne – zależy to od ich wewnętrznych potrzeb. Jeśli ktoś ma złą istotę, nie będzie wybierał rzeczy pozytywnych. Jeśli ktoś stara się być dobrą osobą i posiada człowieczeństwo, świadomość sumienia i poczucie wstydu, będzie wybierał rzeczy pozytywne; nawet jeśli nie od razu, to przecież w końcu wkroczy na właściwą ścieżkę. Jest to nieuniknione. Toteż rodzice powinni wykazywać się taką właśnie postawą wobec swoich dzieci i nie ingerować w ich decyzje. Niektórzy rodzice stawiają swoim dzieciom takie oto wymogi: „Nasze dzieci powinny wkroczyć na właściwą ścieżkę, powinny wierzyć w Boga, porzucić świecki świat i swoją pracę. W przeciwnym razie, gdy my wejdziemy do królestwa, one nie będą mogły do nas dołączyć, zostaniemy rozdzieleni. Byłoby cudownie, gdyby cała nasza rodzina mogła wejść do królestwa! Bylibyśmy razem w niebie, tak samo jak jesteśmy razem tu, na ziemi. Gdy będziemy w królestwie, nie wolno nam się rozdzielać, musimy być razem już na wieki!”. Okazuje się jednak, że ich dzieci nie wierzą w Boga, gonią za rzeczami świata doczesnego, usiłują zarabiać dużo pieniędzy i stać się zamożnymi ludźmi; noszą modne ubrania, podążają na najnowszymi trendami i rozmawiają o nich – krótko mówiąc, nie spełniają życzeń swoich rodziców. W rezultacie rodzice się martwią, modlą i poszczą; poszczą przez tydzień, przez 10 dni, przez dwa tygodnie, podejmują ogromne starania na rzecz swoich dzieci w tym względzie. Nierzadko są już tak głodni, że kręci im się w głowie, i często modlą się do Boga ze łzami w oczach. Ale bez względu na to, jak dużo się modlą i jak bardzo się starają, ich dzieci są niewzruszone i nie potrafią się przebudzić. Im bardziej dzieci odrzucają wiarę, tym bardziej ich rodzice myślą: „O nie! Zawiodłem moje dzieci, nie potrafiłem dotrzeć do nich z ewangelią, nie przywiodłem ich ze sobą na ścieżkę zbawienia. Co za głupcy – to jest przecież ścieżka do zbawienia!”. Dzieci nie są głupie; po prostu nie odczuwają tej potrzeby. To ci rodzice są głupcami, bo próbują siłą wepchnąć swoje dzieci na tę ścieżkę, czyż nie? Gdyby dzieci odczuwały tę potrzebę, czy byłoby konieczne, żeby ich rodzice mówili im o tych rzeczach? Ich dzieci uwierzyłyby same z siebie. Tacy rodzice stale myślą: „Zawiodłem moje dzieci. Jeszcze kiedy były malutkie, namawiałem je, żeby poszły na studia, a odkąd to zrobiły, już nie zawróciły z tej drogi. Nie przestaną gonić za rzeczami światowymi, a ilekroć są w domu, mówią jedynie o pracy, o zarabianiu pieniędzy, o tym, kto dostał awans albo kupił samochód, kto się bogato ożenił, kto wyjechał do Europy, żeby robić doktorat albo na wymianę studencką, i o tym, jak świetnie wiedzie się innym ludziom. Ilekroć są w domu, mówią w kółko o takich sprawach, a ja nie chcę tego słuchać, ale nic nie jestem w stanie na to poradzić. Bez względu na to, co mówię, żeby skłonić ich do wiary w Boga, one nie chcą słuchać”. W rezultacie pogarszają się ich relacje z dziećmi. Ilekroć się z nimi spotykają, mają zachmurzone twarze; ilekroć z nimi rozmawiają, na ich obliczach maluje się gorycz. Niektóre dzieci nie wiedzą, co robić, i myślą: „Nie wiem, co jest nie tak z moimi rodzicami. Jeśli nie wierzę w Boga, to po prostu w Niego nie wierzę. Czemu oni wciąż traktują mnie w taki sposób? Myślałem, że im bardziej ktoś wierzy w Boga, tym lepszą osobą się staje. Jak to możliwe, że ludzie wierzący w Boga mają tak mało uczuć dla swoich rodzin?”. Ci rodzice tak bardzo martwią się o swoje dzieci, że mało brakuje, żeby pękła im żyłka; mówią: „To nie są moje dzieci! Zrywam z nimi wszelkie stosunki, wyrzekam się ich!”. Mówią tak, ale w rzeczywistości wcale tak nie myślą. Czyż tacy rodzice nie są głupi? (Są). Stale chcą wszystko kontrolować i wszystkim się zajmować, ciągle chcą decydować o przyszłości swoich dzieci, o ich wierze i ścieżkach, którymi podążają. To jest takie głupie! Nie można tak robić. Niektóre dzieci gonią za rzeczami świata doczesnego, awansują na stanowiska kierownicze i zarabiają mnóstwo pieniędzy. Przynoszą do domu ogromne ilości żeńszenia, złote kolczyki i złote naszyjniki jako prezenty dla rodziców, a rodzice mówią na to: „Nie chcę tego wszystkiego, mam tylko nadzieję, że będziecie zdrowi i wraz ze mną będziecie wierzyć w Boga. Wiara w Boga to coś wspaniałego!”. Dzieci odpowiadają: „Nawet nie zaczynaj o tym mówić. Awansowano mnie, a ty nawet mi porządnie nie pogratulowałeś. Gdy inni rodzice słyszą, że ich dzieci dostały awans, otwierają butelki szampana i idą do restauracji na wielką ucztę, ale kiedy ja kupuję ci naszyjniki i kolczyki, to cię wcale nie uszczęśliwia. W czym cię zawiodłem? Dąsacie się, bo nie wierzę w Boga”. Czy to jest właściwe, kiedy rodzice tak się dąsają? Ludzie mają różne dążenia, kroczą różnymi ścieżkami i sami sobie te ścieżki wybierają. Rodzice powinni prawidłowo się do tego odnosić. Jeżeli twoje dzieci zaprzeczają istnieniu Boga, to nie powinieneś żądać, aby w Niego wierzyły – przymus nigdy nie przynosi efektu. Jeśli nie chcą wierzyć w Boga i po prostu nie są tego rodzaju osobami, to im więcej będziesz na ten temat mówił, tym bardziej one będą cię irytować i ty będziesz irytował ich – wszyscy będziecie poirytowani. Ale ta wasza obopólna irytacja wcale nie jest ważna – ważne jest to, że będziesz wstrętny Bogu i powie On, że twoje uczucia są zbyt silne. Skoro jesteś w stanie ponosić tak ogromne koszty tylko dlatego, że twoje dzieci nie wierzą w Boga, i tak bardzo przejmujesz się tym, że gonią za rzeczami światowymi, to co byś uczynił, gdyby Bóg któregoś dnia odebrał ci twoje dzieci? Czy skarżyłbyś się na Boga? Jeśli w głębi serca czujesz, że twoje dzieci są dla ciebie wszystkim, jeśli są twoją przyszłością, twoją nadzieją i twoim życiem, to czy wciąż jesteś kimś, kto wierzy w Boga? Czy takie twoje zachowanie nie będzie Bogu wstrętne? Postępujesz niemądrze i w sposób niezgodny z zasadami, Bóg nie będzie z tego zadowolony. Toteż jeśli jesteś mądry, nie będziesz takich rzeczy robił. Jeśli twoje dzieci nie wierzą, to powinieneś odpuścić. Wytoczyłeś wszystkie argumenty, jakie powinieneś wytoczyć, powiedziałeś to, co miałeś powiedzieć, więc niech teraz twoje dzieci same zdecydują. Utrzymuj z nimi takie relacje, jakie łączyły was dotychczas. Jeśli chcą okazywać ci szacunek i oddanie i zaopiekować się tobą, nie ma potrzeby, żebyś to odrzucał. Jeśli chcą cię zabrać na wycieczkę do Europy, ale taki wyjazd przeszkodzi ci w wykonywaniu obowiązków i nie chcesz jechać, to nie jedź. Ale jeśli chcesz jechać i masz na to czas, to jedź. Nie ma niczego złego w poszerzaniu horyzontów. Nie ubrudzisz sobie rąk z tego powodu i Bóg tego nie potępi. Jeśli twoje dzieci coś ci kupują, na przykład smaczne jedzenie albo ładne ubrania, a ty uważasz, że nie uwłacza to osobie świętej, żeby takie rzeczy nosić lub ich używać, to ciesz się nimi i uznaj je za łaskę od Boga. Jeśli natomiast gardzisz takimi rzeczami, nie cieszą cię one, uważasz je za kłopotliwe i odrażające oraz nie masz zamiaru z nich korzystać, to możesz odmówić ich przyjęcia, mówiąc: „Cieszę się po prostu, że was widzę, nie musicie przynosić mi upominków ani wydawać na mnie pieniędzy, nie potrzebuję tych rzeczy. Chcę jedynie, żebyście żyli szczęśliwie i bezpiecznie”. Czy to nie jest wspaniałe? Jeśli wypowiadasz takie słowa i wierzysz w nie w głębi serca, jeśli rzeczywiście nie potrzebujesz, żeby twoje dzieci dogadzały ci pod względem materialnym albo żeby pozwalały ci pławić się w ich świetle, to będą cię podziwiać, czyż nie? Jeśli chodzi o trudności, jakich doświadczają w życiu lub w pracy, rób, co w twojej mocy, żeby im pomóc, kiedy tylko możesz. Jeśli taka pomoc koliduje z wykonywaniem twoich obowiązków, możesz odmówić – to jest twoje prawo. Ponieważ nic już im nie jesteś winny, ponieważ nie masz już wobec nich żadnych zobowiązań i ponieważ są już one samodzielnymi osobami dorosłymi, mogą same zająć się swoim życiem. Nie musisz im usługiwać bezwarunkowo i być na każde ich zawołanie. Jeśli proszą cię o pomoc, a ty nie chcesz im pomóc albo taka pomoc przeszkodzi ci w wykonywaniu obowiązków, możesz powiedzieć „nie”. To jest twoje prawo. Choć łączą cię z nimi więzy krwi i jesteś ich rodzicem, jest to relacja oparta na pewnych względach formalnych oraz na pokrewieństwie i uczuciu – jeśli chodzi o twoje zobowiązania wobec twoich dzieci, zostałeś już z nich zwolniony. Jeśli zatem rodzice są mądrzy, nie będą mieli żadnych oczekiwań, wymagań ani standardów w odniesieniu do swoich dorosłych dzieci, nie będą przyjmować perspektywy lub pozycji rodzicielskiej i wymagać, żeby ich dzieci postępowały w określony sposób albo robiły określone rzeczy, bo ich dzieci są już samodzielne i niezależne. Gdy twoje dzieci osiągają niezależność, oznacza to, że wypełniłeś już wszystkie swoje obowiązki względem nich. Toteż bez względu na to, co robisz dla swoich dzieci, gdy okoliczności na to pozwalają, okazując im troskliwość, wynika to jedynie z uczucia, jakim je darzysz, i jest to zbędne. Jeśli twoje dzieci proszą cię, żebyś coś zrobił, to także jest zbędne, nie jest to coś, do czego byłbyś zobowiązany. Powinieneś to zrozumieć. Czy rzeczy te są jasne? (Tak).

Przypuśćmy, że ktoś z was powie: „Nie mogę opuścić moich dzieci, nigdy. Urodziły się słabowite, są z natury bojaźliwe i nieśmiałe. Ponadto nie mają zbyt dobrego charakteru i dają się nękać innym ludziom. Nie mogę ich opuścić”. To, że nie jesteś w stanie opuścić swoich dzieci, nie znaczy, że nie wypełniłeś już swoich obowiązków wobec nich, jest to jedynie skutek twoich uczuć. Możesz powiedzieć: „Stale się martwię i myślę o tym, czy moje dzieci dobrze się odżywiają, czy nie mają problemów z żołądkiem. Jeśli nie spożywają posiłków o właściwych porach dnia i ciągle tylko kupują jedzenie na wynos, to czy aby nie nabawią się problemów żołądkowych? Czy nie dopadnie ich jakaś choroba? Jeśli zachorują, to czy ktoś się nimi zaopiekuje i okaże im miłość? Czy ich współmałżonek troszczy się od nich?”. Twoje zmartwienia wynikają po prostu z twoich uczuć i więzów pokrewieństwa z dziećmi, ale nie są one twoimi obowiązkami. Obowiązki, jakie Bóg nałożył na rodziców, dotyczą wychowywania i opieki nad dziećmi, zanim osiągną pełnoletność. Gdy dzieci wkroczą w dorosłość, ich rodzice nie mają już wobec nich żadnych zobowiązań. Tak wyglądają obowiązki, które rodzice powinni wypełniać, jeśli spojrzeć z perspektywy Bożego zarządzenia. Czy to pojmujecie? (Tak). Twoje uczucia mogą być bardzo silne, a twoje rodzicielskie instynkty aktywne, ale nie na tym polega wypełnianie twoich obowiązków – to są tylko uczucia. Skutki twoich uczuć nie biorą się z właściwego człowieczeństwu rozumu ani z zasad, jakich Bóg nauczył ludzi, ani też z podporządkowania się człowieka prawdzie, a już na pewno nie biorą się z obowiązków człowieka – ich źródłem są ludzkie uczucia, to, co nazywamy uczuciami. Jest w tym domieszka miłości rodzicielskiej i pokrewieństwa. Ponieważ są to twoje dzieci, stale się o nie martwisz, zastanawiasz się, czy cierpią i czy inni ludzie się nad nimi znęcają. Zastanawiasz się, czy dobrze im się układa w pracy, czy spożywają posiłki o właściwych porach dnia. Zastanawiasz się, czy zachorowały i czy będzie je stać na opłacenie leczenia. Często myślisz o tych rzeczach, ale nie mają one nic wspólnego z twoimi obowiązkami rodzicielskimi. Jeśli nie potrafisz wyzbyć się tych trosk, można jedynie powiedzieć, że żyjesz swoimi uczuciami i nie umiesz się od nich wyzwolić. Żyjesz swoimi uczuciami i podchodzisz do swoich dzieci przez ich pryzmat, zamiast kierować się definicją obowiązków rodzicielskich podaną przez Boga. Nie żyjesz zgodnie ze słowami Boga, odczuwasz, postrzegasz i traktujesz te wszystkie rzeczy w oparciu o swoje uczucia. To oznacza, że nie podążasz drogą Boga. To jest oczywiste. Z bożej nauki wynika, że twoje obowiązki rodzicielskie zakończyły się w momencie, gdy twoje dzieci osiągnęły pełnoletność. Czy metoda praktykowania, jakiej nauczył się Bóg, nie jest łatwa i prosta? (Jest). Jeśli praktykujesz w oparciu o słowa Boga, to nie będziesz angażował się w bezużyteczne czynności, będziesz dawał swoim dzieciom pewną ilość swobody i szansę na samorozwój, bez przysparzania im kłopotów i nakładania na nie dodatkowych obciążeń. Ponieważ są dorosłe, będą dzięki temu mogły stawić czoło światu, życiu i różnym problemom napotykanym na co dzień z perspektywy osoby dorosłej, stosując metody i światopogląd niezależnej osoby dorosłej w postrzeganiu tych rzeczy i radzeniu sobie z nimi. Są to swobody i prawa przysługujące twoim dzieciom, a co więcej, są to rzeczy, które powinny one robić po wejściu w dorosłość i które ciebie nie dotyczą. Jeśli stale chcesz się wtrącać, przyprawia to o mdłości. Jeśli stale chcesz się mieszać do tych spraw i ingerować, doprowadzisz do destrukcyjnych konsekwencji i ostatecznie sprawy nie tylko nie pójdą po twojej myśli, ale twoje dzieci zaczną odczuwać do ciebie niechęć i twoje życie stanie się dość męczące. Na koniec będzie przepełniała cię gorycz i będziesz skarżył się, że twoje dzieci są wyrodne, nieposłuszne i w ogóle ich nie obchodzisz; będziesz narzekał, że są pozbawionymi serca niewdzięcznikami, którzy niczego nie potrafią docenić. Są też nieokrzesani i irracjonalni rodzice, którzy płaczą, robią sceny i grożą, że się zabiją, wykorzystując wszelkie fortele, jakie mają pod ręką. To jest jeszcze bardziej odrażające, czyż nie? (Tak). Jeśli jesteś mądry, pozwolisz sprawom toczyć się naturalnym torem, żyjąc w odprężeniu i po prostu wypełniając swoje obowiązki rodzicielskie. Jeśli mówisz, że chcesz dbać o swoje dzieci i okazać im troskę przez wzgląd na uczucie, to dozwolone jest okazywanie im koniecznej troski. Nie mówię, że rodzice powinni zerwać kontakty z dziećmi w momencie, gdy wypełnili swoje obowiązki i gdy dzieci wkroczyły w dorosłość. Rodzice nie powinni zupełnie zapominać o swoich dorosłych dzieciach, dając im krzyżyk na drogę, ignorując trudności, jakich dzieci doświadczają, nawet gdyby trudności te oznaczały zagrożenie śmiercią, i odmawiając pomocy, gdy dzieci ich potrzebują. To też jest niewłaściwe, jest to skrajność. Gdy dzieci chcą ci się zwierzyć, powinieneś ich wysłuchać, a potem zapytać, co myślą i co zamierzają zrobić. Możesz też coś im zasugerować. Jeśli mają swoje myśli i plany oraz nie przyjmują twoich sugestii, powiedz po prostu: „W porządku. Skoro już podjąłeś decyzję, to sam weźmiesz na siebie konsekwencje swoich działań. To twoje życie. Musisz iść do końca swoją własną ścieżką. Nikt inny nie może wziąć odpowiedzialności za twoje życie. Jeśli już zdecydowałeś, będę cię wspierać. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, mogę ci jakąś sumę zaoferować. Jeśli potrzebujesz mojej pomocy, mogę ci pomóc w miarę moich możliwości. Jestem przecież twoim rodzicem, więc nic więcej nie trzeba mówić. Ale jeśli mówisz, że nie potrzebujesz mojej pomocy ani moich pieniędzy, tylko chcesz, żebym cię wysłuchał, to nawet łatwiej”. W ten sposób powiesz to, co masz do powiedzenia, i twoje dzieci tak samo; wyleją swoje żale i dadzą upust złości. Obetrą łzy i zrobią to, co mają zrobić, a ty będziesz mógł powiedzieć, że wypełniłeś swoje obowiązki rodzicielskie. Jest to czynione przez wzgląd na uczucie; nazywamy to uczuciem. A dlaczego? Bo jako rodzic nie masz żadnych złych zamiarów wobec swoich dzieci. Nie krzywdzisz ich, nie knujesz przeciwko nim, nie szydzisz z nich i z pewnością nie naśmiewasz się z tego, że są słabe i nieudolne. Mogą płakać, dawać upust emocjom i skarżyć się przed tobą bez skrępowania, jakby wciąż były małymi dziećmi; mogą zachowywać się jak rozpieszczone, nadąsane lub samowolne dzieci. Jednak po wszystkim powinny uczynić to, co powinny, i zająć się tym, z czym się mierzą. Jeśli są w stanie tego dokonać bez twojej pomocy, to dobrze, będziesz mieć więcej czasu dla siebie. A ponieważ twoje dzieci powiedziały to, co powiedziały, powinieneś wykazać się samoświadomością. Twoje dzieci dorosły, są niezależne. Chciały po prostu z tobą porozmawiać o tej czy innej sprawie, nie prosiły cię o pomoc. Jeśli brak ci rozsądku, możesz pomyśleć: „To jest istotna sprawa. Mówiąc mi o niej, okazujesz mi szacunek, więc czy nie powinienem ci czegoś doradzić? Czy nie powinienem pomóc ci w podjęciu decyzji?”. Jest to przeszacowanie własnych możliwości. Twoje dzieci zwyczajnie rozmawiały z tobą o tej sprawie, ale ty traktujesz siebie, jakbyś był ważną figurą. To niewłaściwe. Dzieci powiedziały ci o tej sprawie, bo jesteś ich rodzicem, szanują cię i ufają ci. Od jakiegoś czasu mają już swoje zdanie na ten temat, a teraz ty chcesz ingerować. To niewłaściwe. Dzieci ufają ci i musisz okazać się godnym tego zaufania. Uszanuj ich decyzję i nie próbuj się do tego mieszać. Jeśli dzieci chcą, żeby się w tej sprawie jakoś zaangażował, możesz to zrobić. Przypuśćmy, że gdy już się zaangażujesz, uświadomisz sobie: „Ile z tym kłopotu! To przeszkodzi mi w wykonywaniu obowiązków. Nie mogę się do tego mieszać; jako osoba wierząca w Boga, nie mogę takich rzeczy robić”. Powinieneś wtedy od razu się wycofać. Przypuśćmy, że dzieci dalej chcą, żebyś się angażował, a ty myślisz: „Nie będę w to ingerował. Sam się tym zajmij. Dość już zrobiłem, kiedy wysłuchałem twoich skarg i wszystkich tych bzdur. Wypełniłem już rodzicielskie obowiązki. Nie mogę się do tej sprawy mieszać. To palenisko, do którego nie mam zamiaru wskakiwać. Jeśli ty chcesz, to proszę bardzo, skacz”. Czyż nie jest to właściwe podejście? To się nazywa „zająć stanowisko”. Nie powinieneś nigdy wyrzekać się zasad i swojego stanowiska. Tak właśnie rodzice powinni postępować. Czy zrozumieliście to? Czy łatwo jest to osiągnąć? (Tak). Rzeczywiście, łatwo to osiągnąć, ale jeśli stale kierujesz się uczuciami i dajesz się złapać w ich pułapkę, będzie ci bardzo trudno to osiągnąć. Będziesz miał wrażenie, że pęka ci serce, że nie możesz tej sprawy porzucić, a jednocześnie, że nie możesz wziąć jej na swoje barki. Jak to można opisać? Będziesz między młotem a kowadłem, jakbyś się zaklinował. Chcesz słuchać słów Boga i praktykować prawdę, ale nie umiesz wyzbyć się uczuć; bardzo kochasz swoje dzieci, ale czujesz, że taka miłość nie jest właściwa, że sprzeciwia się naukom Boga i Jego słowom – jesteś w kłopocie. Musisz dokonać wyboru. Możesz albo wyzbyć się oczekiwań w stosunku do swoich dzieci, zrezygnować z prób ich kontrolowania i dać im wolność, bo są już dorosłe i niezależne, albo możesz dalej mieć na nie baczenie. Musisz wybrać jedną z tych dwóch opcji. Jeśli postanowisz iść drogą Boga i słuchać Jego słów, jeśli przestaniesz zamartwiać się o swoje dzieci i wyzbędziesz się uczuć do nich, to powinieneś zrobić to, co rodzic powinien, obstawać przy swoim stanowisku i swoich zasadach oraz powstrzymać się od rzeczy, które Bóg uznaje za wstrętne i odrażające. Czy potrafisz tego dokonać? (Tak). W rzeczywistości łatwo jest tego dokonać, gdy tylko uwolnisz się od krępujących cię uczuć. Najprostsza metoda polega na tym, żeby nie ingerować w życie swoich dzieci, niech robią, co chcą. Jeśli chcą pomówić z tobą o swoich trudnościach, wysłuchaj ich. Wystarczy, żebyś wiedział, jak się sprawy mają. Gdy skończą mówić, powiedz im: „Słyszę, co mówisz. Czy chcesz mi jeszcze coś powiedzieć? Jeśli chcesz coś zjeść, przygotuję posiłek. Jeśli nie, to możesz wracać do domu. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, mogę dać drobną sumę. Jeśli potrzebujesz pomocy, zrobię, co w mojej mocy. Jeśli nie będę w stanie ci pomóc, będziesz musiał sam sobie poradzić”. Jeśli będą się upierać, żebyś im pomógł, możesz powiedzieć: „Wypełniliśmy już nasze obowiązki wobec ciebie. Takie są nasze możliwości, widzisz to – nie jesteśmy tak zdolni jak ty. Jeśli chcesz osiągnąć sukces w świecie, to twoja sprawa, nie mieszaj nas do tego. Jesteśmy już dość starzy, nasz czas minął. Naszym rodzicielskim obowiązkiem było przygotować cię do wejścia w dorosłość. Jeśli chodzi o twoją ścieżkę w życiu i o to, jak się zamęczasz, nie mieszaj nas do tego. Nie zamierzamy zamęczać się wraz z tobą. Zakończyliśmy już naszą misję w odniesieniu do ciebie. Mamy własne sprawy, własny sposób życia i własne misje. Nasze misje nie polegają na tym, żeby robić coś dla ciebie, i nie potrzebujemy twojej pomocy, żeby te misje realizować. Sami je wykonamy. Nie proś, żebyśmy angażowali się w twoje życie codzienne lub twoją egzystencję. Nie ma to z nami nic wspólnego”. Wyraź się jasno i na tym sprawa się skończy; możesz potem kontaktować się z dziećmi w miarę potrzeby. To takie proste! Jakie korzyści przynosi takie postępowanie? (Ułatwia ono życie). Potraktujesz przynajmniej kwestię miłości rodzinnej, w ciele mającej swoje źródło, w sposób prawidłowy i właściwy. Twoje mentalne i duchowe światy będę spokojne, nie będziesz dokonywał zbędnych poświęceń ani nie będziesz ponosił dodatkowych kosztów; będziesz podporządkowywał się zarządzeniom Boga i pozwalał Mu zajmować się tymi wszystkimi rzeczami. Będziesz wypełniał wszystkie obowiązki, jakie ludzie powinni wypełniać, i nie będziesz robił niczego, czego ludziom robić nie wolno. Nie będziesz wyciągał ręki, by angażować się w rzeczy, których ludzie robić nie powinni, i będziesz żył tak, jak Bóg ci nakazuje. Sposób, w jaki Bóg nakazuje ludziom żyć, to najlepsza ścieżka, która umożliwia im życie w odprężeniu, szczęściu, radości i spokoju. Ale co ważniejsze, żyjąc w taki sposób, nie tylko będziesz mieć więcej czasu i energii na należyte i pełne oddania wykonywanie swoich obowiązków, ale również będziesz mieć więcej czasu i energii na podejmowanie wysiłków w związku z prawdą. Z drugiej strony, jeśli pozwolisz, by twój czas i twoją energię zagarnęły twoje uczucia, twoje ciało, twoje dzieci i miłość do rodziny, to nie będziesz mieć żadnej dodatkowej energii na dążenie do prawdy. Zgadza się? (Tak).

Gdy ludzie robią karierę w świecie, myślą tylko o tym, żeby podążać za światowymi trendami, prestiżem, zyskiem i zadowoleniem ciała. Co się z tym wiąże? Twoją energię, twój czas i twoją młodość pochłaniają te właśnie rzeczy. Czy są to rzeczy mające znaczenie? Co ostatecznie dzięki nim zyskasz? Nawet jeśli zdobędziesz prestiż i zysk, będzie to i tak puste. A co jeśli zmienisz swój sposób życia? Jeśli twój czas, twoją energię i twój umysł zajmują tylko prawda i zasady, jeśli myślisz jedynie o rzeczach pozytywnych, na przykład o tym jak dobrze wypełniać obowiązki i jak przychodzić przed oblicze Boga, oraz jeśli poświęcasz swój czas i swoją energię na te pozytywne rzeczy, to zyskasz coś całkiem innego. Zyskasz najbardziej substancjalne korzyści. Dowiesz się, jak żyć, jak się zachowywać i jak traktować każdy rodzaj ludzi, zdarzeń i rzeczy w swoim życiu. Gdy już będziesz to wiedzieć, to w dużym stopniu pozwoli ci to w naturalny sposób podporządkować się ustaleniom i zarządzeniom Boga. Gdy jesteś w stanie w naturalny sposób podporządkować się ustaleniom i zarządzeniom Boga, to bezwiednie staniesz się taką osobą, jaką Bóg akceptuje i miłuje. Pomyśl o tym, czyż nie jest to czymś dobrym? Być może jeszcze tego nie wiesz, ale żyjąc w ten sposób oraz przyjmując słowa Boga i prawdozasady, niepostrzeżenie zaczniesz żyć, postrzegać ludzi i sprawy, a także zachowywać się i działać zgodnie ze słowami Boga. Oznacza to, że nieświadomie podporządkujesz się słowom Boga, będziesz posłuszny Jego wymaganiom i będziesz je spełniał. Wtedy będziesz już taką osobą, jaką Bóg akceptuje i miłuje oraz której ufa, choć nie będziesz zdawał sobie z tego sprawy. Czyż to nie wspaniałe? (Tak). Toteż jeśli poświęcasz czas i energię na dążenie do prawdy i należyte wypełnianie obowiązków, ostatecznie zyskasz coś najcenniejszego. Z drugiej strony, jeśli stale tylko żyjesz dla swoich uczuć, ciała, dzieci, pracy, prestiżu i zysku, jeśli stale jesteś w te rzeczy uwikłany, to co na koniec zyskasz? Nic poza pustką. Niczego nie zyskasz i będziesz oddalał się coraz bardziej od Boga, a na koniec Bóg wzgardzi tobą i cię odrzuci. Skończy się wtedy twoje życie i utracisz szansę na zbawienie. Toteż rodzice powinni wyzbyć się wszystkich swoich emocjonalnych trosk, przywiązań i uwikłań w związku ze swoimi dorosłymi dziećmi bez względu na to, jakie mają względem nich oczekiwania. Nie powinni z pozycji rodzica narzucać swoim dzieciom żadnych oczekiwań na poziomie emocjonalnym. Jeśli jesteś w stanie to wszystko osiągnąć, to wspaniale! Wypełnisz przynajmniej swoje rodzicielskie obowiązki i będziesz należytą osobą – która przy okazji jest rodzicem – w oczach Boga. Bez względu na to, jaką ludzką perspektywę przyjąć, są zasady mówiące, co ludzie powinni robić oraz jakie zapatrywania i stanowiska powinni przyjmować, a ponadto Bóg ma standardy dotyczące tych rzeczy, zgadza się? (Tak). Zakończmy tutaj nasze omówienie oczekiwań rodziców względem ich dzieci i zasad, jakie rodzice powinni praktykować, gdy ich dzieci wkroczą w dorosłość. Do zobaczenia!

21 maja 2023 r.

Wstecz: Jak dążyć do prawdy (17)

Dalej: Jak dążyć do prawdy (19)

Koniec wszelkich rzeczy jest blisko. Czy chcecie wiedzieć, jak Pan wynagrodzi dobro i ukarze zło i ustali wynik człowieka, kiedy On powróci? Zapraszamy do kontaktu z nami, aby pomóc Ci znaleźć odpowiedź.

Ustawienia

  • Tekst
  • Motywy

Jednolite kolory

Motywy

Czcionka

Rozmiar czcionki

Odstęp pomiędzy wierszami

Odstęp pomiędzy wierszami

Szerokość strony

Spis treści

Szukaj

  • Wyszukaj w tym tekście
  • Wyszukaj w tej książce

Połącz się z nami w Messengerze