Jak dążyć do prawdy (19)

Czy zazwyczaj odnosicie hymny, których słuchacie, do własnych stanów wewnętrznych i doświadczeń? Czy słuchając rozmyślacie nad pewnymi słowami i treściami odnoszącymi się do waszych doświadczeń i waszego rozumienia lub takimi, które jesteście w stanie wcielić w życie? (Czasem, Boże, gdy czegoś doświadczam, odnoszę hymny do swojej sytuacji, a czasem po prostu poddaję się rutynie). Przez większość czasu poddajecie się rutynie, czyż nie? Jeśli przez 95 procent czasu poświęcanego na słuchanie hymnów poddajecie się rutynie, czy takie słuchanie ma jakikolwiek sens? Jaki jest cel słuchania hymnów? Co najmniej taki, że ludzie mogą się uspokoić, opróżnić serce z różnych zagmatwanych spraw i myśli, wyciszyć się przed Bogiem, stając przed słowami Boga, by uważnie słuchać i rozważać każde zdanie i każdy akapit. Czy jesteście teraz tak zajęci zadaniami, że brak wam czasu na słuchanie i energii na rozmyślanie, a może po prostu nie wiecie, jak modlitewnie czytać słowa Boga, rozważać prawdę i wyciszyć się przed Bogiem? Co dzień rzucacie się w wir obowiązków; choć może to być ciężkie i męczące, uważacie każdy dzień za szczelnie wypełniony, nie czujecie w sobie pustki ani duchowej bezradności. Macie poczucie, że dzień nie poszedł na marne, że ma wartość. Życie bez celu każdego dnia nazywamy dryfowaniem. Zgadza się? (Tak). Powiedzcie Mi, jeśli tak dalej pójdzie, to czy po kolejnych trzech, pięciu, ośmiu lub dziesięciu latach będziecie mogli się pochwalić czymkolwiek istotnym? (Nie). Jeśli nie napotykacie na swojej drodze szczególnych zdarzeń lub okoliczności zaaranżowanych przez Boga i jeśli Zwierzchnik was osobiście nie prowadzi, organizując dla was zgromadzenia i omówienia, analizując istotę różnych osób, zdarzeń i rzeczy, biorąc was za rękę i nauczając was, to każdego dnia marnujecie mnóstwo czasu, wasze postępy są nikłe i prawie nic nie zyskujecie, jeśli chodzi o wejście w życie. Gdy zatem coś się wydarza, wasza zdolność rozeznania się nie zwiększa, wasze doświadczenie i rozumienie prawdy nie rośnie, a ponadto nie udaje wam się niczego doświadczyć ani poczynić postępów w waszej wierze w Boga i w podporządkowywaniu się Bogu. Gdy znów coś się dzieje, wciąż nie wiecie, jak się z tym uporać w oparciu o prawdozasady. Wykonując swoje obowiązki i doświadczając różnych rzeczy, nadal nie potraficie aktywnie szukać zasad i praktykować zgodnie z prawdozasadami. Marnujecie czas. Do jakich ostatecznych konsekwencji prowadzi marnowanie czasu? Tracicie czas i energię, na próżno ponosicie koszty w postaci mozolnych wysiłków. Ścieżkę, którą podążacie od lat, można nazwać ścieżką Pawła. Jeśli jesteś przywódcą lub pracownikiem od wielu lat, ale twoje wejście w życie jest nikłe, twoja postawa marna i nie rozumiesz żadnych prawdozasad, to nie nadajesz się do swojej roli i nie potrafisz samodzielnie wykonać jakiegokolwiek zadania. Przywódcy i pracownicy nie nadają się do swoich ról, a zwykli bracia i siostry nie są w stanie wieść życia w kościele w sposób niezależny, nie są w stanie jeść i pić słów Boga samodzielnie, nie wiedzą, jak doświadczać dzieła Boga i nie wkraczają w życie. Jeśli nikt nad nimi nie czuwa i nie prowadzi ich, to mogą zbłądzić; jeśli przywódcy i pracownicy nie są nadzorowani i kierowani w swojej pracy, mogą zejść na manowce, ustanowić niezależne królestwo, dać się omamić antychrystom, a nawet podążyć za nimi, nie zdając sobie z tego sprawy, w przeświadczeniu, że ponoszą koszty dla Boga. Czy to nie jest godne pożałowania? (Jest). Właśnie taka jest wasza obecna sytuacja: marna i godna pożałowania. Gdy coś się wam przytrafia, jesteście bezradni i nie wiecie co robić. Jeśli chodzi o realne problemy i realną pracę, nie wiecie, jak powinniście postępować ani co robić; wszystko jest zagmatwane i nie macie pojęcia, jak się z tego wyplątać. Cieszycie się, że tyle macie do roboty każdego dnia, fizycznie jesteście wyczerpani i mentalnie odczuwacie dużą presję, ale wyniki waszej pracy wcale nie są takie dobre. Zasady każdej prawdy i ścieżki praktykowania zostały wam jasno wyłożone w zarządzeniach roboczych domu Bożego, ale brakuje wam ścieżki w waszej pracy, nie umiecie znaleźć zasad i jesteście skołowani w obliczu różnych sytuacji, nie wiedząc jak postąpić; cała wasza praca to jeden wielki bałagan. Czy to nie jest godne pożałowania? (Jest). W rzeczy samej.

Niektórzy mówią: „Wierzę w Boga od ponad dziesięciu lat; jestem zaprawionym wierzącym”. Inni mówią: „Wierzę w Boga od dwudziestu lat”. Jeszcze inni mówią: „Co to jest dwadzieścia lat? Ja wierzę w Boga od ponad trzydziestu lat”. Wierzycie w Boga od dłuższego czasu; niektórzy z was służyli jako przywódcy lub pracownicy przez wiele lat i mają spore doświadczenie. Ale jak wygląda wasze wejście w życie? Jak dobrze rozumiecie prawdozasady? Służyłeś jako przywódca lub pracownik przez wiele lat i zdobyłeś doświadczenie w swojej pracy, ale czy w obliczu różnych zadań, osób i rzeczy oprzesz swoje praktykowanie na prawdozasadach? Czy będziesz wierny Bożemu imieniu? Czy będziesz chronić interesy domu Bożego? Czy będziesz bronić dzieła Boga? Czy wytrwasz przy swoim świadectwie? Gdy praca kościoła będzie zakłócana i zaburzana przez antychrystów i złoczyńców, czy będziesz miał pewność siebie i siłę, by z nimi walczyć? Czy jesteś w stanie chronić wybrańców Boga i utrzymać w toku pracę domu Bożego, stojąc na straży interesów domu Bożego i broniąc imienia Boga przed zhańbieniem? Czy to potraficie? Z tego, co widzę, nie potraficie i nie czyniliście tego. Każdego dnia jesteście zajęci – co was tak zajmuje? Przez te wszystkie lata poświęciliście rodzinę i karierę, znosiliście cierpienie, płaciliście cenę i podejmowaliście wysiłki, ale niewiele zyskaliście. Niektórzy przywódcy i pracownicy stają w obliczu podobnych zdarzeń, osób i okoliczności po wielokroć, ale i tak popełniają wciąż te same błędy i te same wykroczenia. Czy to nie pokazuje, że nie wzrastają w życiu? Czy nie oznacza to, że nie zyskali prawdy? (Oznacza). Czyż nie pokazuje to, że wciąż są pod kontrolą ciemnej mocy szatana i nie dostąpili zbawienia? (Tak). Gdy w tym czy innym momencie masz do czynienia z różnymi zdarzeniami w kościele, okazujesz się bezsilny. Zwłaszcza gdy stajesz w obliczu antychrystów i złoczyńców, którzy zakłócają i zaburzają pracę kościoła, nie masz pojęcia, jak się z tym uporać. Zostawiasz sprawy własnemu biegowi albo, w najlepszym razie, wpadasz w złość i rozprawiasz się z tymi, którzy doprowadzili do zakłóceń, ale problem pozostaje nierozwiązany, a ty nie masz alternatywnego planu działania. Niektórzy myślą wręcz tak: „Włożyłem w to wszystkie moje siły i całe serce – czy Bóg nie powiedział, że tak właśnie powinniśmy postępować? Dałem z siebie wszystko; jeśli nic z tego nie wyszło, to nie moja wina. Ludzie są po prostu zbyt nikczemni: nawet gdy omawia się z nimi prawdę, nie słuchają”. Mówisz, że włożyłeś wszystkie swoje siły i całe serce, ale nie osiągnąłeś żadnych wyników. Nie utrzymałeś pracy kościoła w toku i nie ochroniłeś interesów domu Bożego, pozwoliłeś złoczyńcom przejąć kontrolę nad kościołem. Pozwoliłeś szatanowi się rozpanoszyć i znieważyć imię Boga, patrzyłeś na to z boku, nie potrafiąc nic z tym zrobić, niezdolny do działania, mimo że miałeś władzę. Nie byłeś w stanie wytrwać przy swoim świadectwie o Bogu, a przecież uważasz, że rozumiałeś prawdą i dałeś z siebie wszystko. Czy tak postępuje dobry zarządca? (Nie). Gdy wszelkiego rodzaju złoczyńcy i fałszywi wierzący pojawiają się i odgrywają różne role jako diabły i szatani, lekceważąc zarządzenia robocze i postępując całkowicie wbrew nim, okłamując i oszukując dom Boży; gdy zakłócają i zaburzają dzieło Boga, uwłaczając imieniu Boga i brukając dom Boży i kościół, ty nie robisz nic, tylko się złościsz, patrząc na to, ale nie potrafisz stanąć po stronie sprawiedliwości, zdemaskować złoczyńców, utrzymać w toku pracę kościoła, uporać się z tymi złoczyńcami i powstrzymać ich przed zakłócaniem pracy kościoła i przed brukaniem domu Bożego i kościoła. Poprzez te swoje zaniechania nie niesiesz świadectwa. Niektórzy mówią: „Nie mam śmiałości, żeby tak postąpić, boję się, że jeśli rozprawię się ze zbyt wieloma ludźmi, to ich rozzłoszczę, a jeśli wspólnie wystąpią przeciwko mnie, żeby mnie ukarać i usunąć ze stanowiska, to co uczynię?”. Powiedzie Mi, czy tacy ludzie są tchórzliwi i bojaźliwi, czy nie posiadają prawdy i nie potrafią rozeznać się co do ludzi lub przejrzeć na wylot szatańskich zakłóceń, czy może nielojalnie wykonują obowiązki, starając się tylko chronić siebie? Jaki problem się tu kryje? Czy zastanawialiście się nad tym? Jeśli jesteś z natury nieśmiały, delikatny i strachliwy, ale po wielu latach wiary w Boga, w oparciu o zrozumienie niektórych prawd, rozwijasz w sobie autentyczną wiarę w Boga, czyż nie będziesz w stanie przezwyciężyć swoich ludzkich słabości, swojej strachliwości i delikatności, i czyż nie przestaniesz się bać złoczyńców? (Tak). Jakie jest więc źródło waszej niezdolności do należytego uporania się ze złoczyńcami? Czy wasze człowieczeństwo jest z natury tchórzliwe i bojaźliwe? Nie jest to ani źródło, ani istota problemu. Istotą problemu jest to, że ludzie nie są lojalni wobec Boga; chronią siebie, dbają o własne bezpieczeństwo, swoją reputację, swój status i zabezpieczają sobie drogę wyjścia. Ich nielojalność przejawia się w tym, że zawsze chronią siebie, chowają się jak żółw do skorupy, ilekroć coś się dzieje, czekając, aż to minie, zanim znów wystawią głowę na zewnątrz. Cokolwiek im się przytrafia, chodzą jak na szpilkach, niepokoją się, martwią i obawiają, a przy tym nie potrafią się postawić i bronić pracy kościoła. Z jakim problemem mamy tu do czynienia? Czy nie jest to brak wiary? Nie masz prawdziwej wiary w Boga, nie wierzysz, że Bóg ma władzę nad wszystkim, i nie wierzysz, że twoje życie i wszystko, co masz, jest w rękach Boga. Nie wierzysz w te słowa Boga: „Bez Bożego pozwolenia szatan nie śmie ruszyć choćby jednego włosa na twoim ciele”. Polegasz na własnych oczach i oceniasz fakty, osądzasz sprawy w oparciu o swoje kalkulacje, zawsze chroniąc siebie. Nie wierzysz, że los człowieka jest w rękach Boga; boisz się szatana, złych sił i złych ludzi. Czyż nie tak przejawia się brak autentycznej wiary w Boga? (Tak). Dlaczego ludziom brak prawdziwej wiary w Boga? Czy dlatego, że ich doświadczenia są zbyt płytkie i ludzie nie potrafią przejrzeć tych spraw na wylot? A może dlatego, że pojmują zbyt mało prawdy? Jaka jest przyczyna? Czy ma ona coś wspólnego z zepsutym usposobieniem ludzi? Czy przyczyną jest to, że ludzie są nazbyt przebiegli? (Tak). Bez względu na to, ile rzeczy doświadczają, bez względu na to, ile faktów podsuwa się im pod nos, oni nie wierzą, że to jest dzieło Boga ani że los każdego człowieka spoczywa w Jego rękach. To jest jeden aspekt. Inny śmiertelnie poważny problem polega na tym, że ludzie za bardzo przejmują się sobą. Nie chcą płacić żadnej ceny ani poświęcać się dla Boga, dla Jego dzieła, dla interesów domu Bożego, dla imienia Boga ani dla Jego chwały. Nie chcą angażować się w nic, co wiąże się z najmniejszym zagrożeniem. Ludzie za bardzo myślą o sobie! Boją się śmierci, upokorzenia, pułapek zastawianych przez złoczyńców i wszelkiego rodzaju tarapatów, więc robią wszystko, aby ochronić swoje ciało i uniknąć jakichkolwiek niebezpiecznych sytuacji. Po pierwsze, pokazuje to, że ludzie są zbyt przebiegli, a po drugie, ujawnia się w tym ich dążenie do przetrwania i egoizm. Nie chcesz oddać się Bogu, a kiedy mówisz, że z ochotą poniesiesz dla Niego koszty, jest to jedynie przejaw twoich pobożnych życzeń, nic więcej. Gdy przychodzi co do czego i trzeba nieść świadectwo o Bogu, stanąć do walki z szatanem, stawić czoła niebezpieczeństwu, śmierci, trudom i znojom, to już ci się odechciewa. Twoje dobre chęci wyparowują i robisz wszystko, by przede wszystkim chronić siebie, a potem pracę, którą masz do zrobienia, za którą jesteś odpowiedzialny, robisz byle jak. Umysł człowieka jest mimo wszystko sprawniejszy od maszyny: ludzie wiedzą, jak się zaadaptować do różnych sytuacji, wiedzą, jakie działania przyniosą im korzyść, a jakie nie, i szybko stosują każdy środek, jaki mają do dyspozycji. W rezultacie dzieje się tak, że ilekroć coś ci się przytrafia, twoje nikłe zaufanie do Boga nie jest w stanie się ostać. Jesteś wobec Boga przebiegły, stosujesz taktyki wymierzone przeciwko Niemu i uciekasz się do sztuczek, a to ujawnia, że brak ci prawdziwej wiary w Boga. Myślisz, że Bogu nie można zaufać, że On może nie być w stanie cię ochronić i zapewnić ci bezpieczeństwa, a nawet że może pozwolić ci umrzeć. Masz poczucie, że na Bogu nie można polegać i że liczyć możesz tylko na samego siebie. Jak to się kończy? Bez względu na to, w jakich okolicznościach bądź sytuacjach się znajdujesz, podchodzisz do nich w oparciu o te metody, taktyki i strategie, nie jesteś w stanie wytrwać przy swoim świadectwie o Bogu. Bez względu na okoliczności okazujesz się nie zasługiwać na stanowisko przywódcy lub pracownika, nie wykazujesz się cechami i działaniami zarządcy i nie okazujesz całkowitej lojalności, przez co tracisz swoje świadectwo. Niezależnie od tego, co cię spotyka, nie potrafisz oprzeć się na swojej wierze w Boga, by wykazać się lojalnością i odpowiedzialnością. Rezultat końcowy jest taki, że nie zyskujesz nic. W każdej sytuacji, którą Bóg dla ciebie przygotował i w której stawałeś do walki z szatanem, zawsze salwowałeś się ucieczką. Nie podążałeś trajektorią, którą Bóg ci wskazał i dla ciebie wyznaczył. Dlatego w samym środku tej bitwy umykają ci prawda, zrozumienie i doświadczenia, które powinieneś zdobyć. Ilekroć znajdujesz się w okolicznościach przygotowanych przez Boga, postępujesz identycznie i doprowadzasz do tego samego końca. W efekcie poznajesz cały czas te same doktryny, nie uczysz się niczego nowego. Nie wzbogacasz się o autentyczne zrozumienie, po prostu przyswoiłeś sobie kilka nauk i doświadczeń, nic więcej. Nauczyłeś się na przykład tego: „Nie powinienem tak postępować w przyszłości. Gdy znajdę się w podobnej sytuacji, muszę być ostrożny, muszę o tym pamiętać, muszę uważać na tego rodzaju osoby, unikać ich i mieć się przed nimi na baczności”. I to wszystko. Co takiego zyskałeś? Rozeznanie i wgląd, czy doświadczenie i naukę? Jeśli to, co zyskałeś, nie ma nic wspólnego z prawdą, to nie zyskałeś niczego, niczego z tego, co tak naprawdę powinieneś był zyskać. Toteż w okolicznościach zaaranżowanych przez Boga rozczarowałeś Go; nie zyskałeś tego, co dla ciebie zamierzył, więc bez wątpienia zawiodłeś Boga. W tej próbie lub sytuacji przygotowanej przez Boga nie zyskałeś prawdy, którą On chciał, abyś zyskał. Twoja bojaźń Boża się nie umocniła, prawdy, jakie powinieneś zrozumieć, pozostają mgliste, brak ci zrozumienia w obszarach, w których musisz poznać siebie, nie wyciągnąłeś z tego doświadczenia należytej nauki i prawdozasady, których powinieneś przestrzegać, umknęły ci. Jednocześnie nie wzrosła też twoja wiara w Boga; jest taka jak na początku. Stoisz w miejscu, nie posuwasz się ani o krok. Co zatem zyskałeś? Być może rozumiesz teraz niektóre doktryny lepiej niż wcześniej albo dostrzegłeś podłą stronę jakiegoś typu osób, z czego wcześniej nie zdawałeś sobie sprawy. Nie dostrzegłeś, nie zrozumiałeś, nie rozeznałeś ani nie doświadczyłeś jednak nawet najdrobniejszej cząstki prawdy. Kontynuując swoją pracę lub wykonywanie obowiązków, wciąż nie rozumiesz ani nie znasz zasad, których powinieneś przestrzegać. Dla Boga to wielkie rozczarowanie. W tych konkretnych okolicznościach nie umocniłeś w sobie lojalności wobec Boga ani wiary, która w naturalny sposób powinna się była w tobie umacniać. Nie osiągnąłeś ani jednego, ani drugiego, co jest pożałowania godne! Niektórzy mogą powiedzieć: „Twierdzisz, że niczego nie zyskałem, ale to nie tak. Zyskałem przynajmniej samowiedzę i zrozumienie ludzi, zdarzeń i rzeczy wokół mnie. Lepiej teraz pojmuję człowieczeństwo i samego siebie”. Czy zrozumienie tych kwestii liczy się jako autentyczne postępy? Gdy skończysz czterdzieści lub pięćdziesiąt lat, to będziesz mniej więcej obeznany z tymi kwestiami, nawet jeśli nie wierzysz w Boga. Nawet ludzie o słabym lub średnim charakterze są w stanie to osiągnąć; potrafią poznać samych siebie, swoje zalety i wady, mocne i słabe strony swojego człowieczeństwa, a także są świadomi tego, w czym są dobrzy, a w czym nie. Mając skończone czterdzieści czy pięćdziesiąt lat, powinni mniej więcej rozumieć, jakie człowieczeństwo przejawiają różne rodzaje ludzi, z którymi często się stykają. Powinni wiedzieć, z jakimi rodzajami ludzi interakcje przebiegają dobrze, a z jakimi nie, z którymi można przestawać, a których lepiej unikać, od których należy trzymać się z daleka, a z którymi można nawiązać bliższe kontakty – potrafią lepiej lub gorzej rozeznać się w tym zakresie. Jeśli ktoś ma pstro w głowie, jeśli ma fatalny charakter, jeśli jest idiotą lub jest intelektualnie niepełnosprawny, to nie może się pochwalić takim rozeznaniem. Jeśli wierzysz w Boga od wielu lat, słyszałeś dużo prawdy i doświadczyłeś wielu różnych okoliczności, a zyskujesz coś jedynie w zakresie wiedzy o ludzkim człowieczeństwie, rozeznania lub zrozumienia jakichś prostych spraw, to czy można powiedzieć, że coś rzeczywiście zyskałeś? (Nie można). Czym jest więc rzeczywisty zysk? Wiąże się z twoją postawą. Jeśli coś zyskujesz, to robisz postępy i umacniasz swoją postawę; jeśli niczego nie zyskujesz, to w swojej postawie nie wzrastasz. Do czego odnosi się ten zysk? Na pewno do prawdy, a mówiąc bardziej szczegółowo – do prawdozasad. Gdy rozumiesz prawdozasady, jesteś w stanie podążać za nimi i praktykować te z nich, które należy stosować w odniesieniu do różnych spraw i ludzi, oraz gdy te zasady staną się standardami twojego postępowania, to rzeczywiście coś zyskasz. Z chwilą, gdy te prawdozasady stają się kryteriami dla twojego postępowania, stają się też częścią twojego życia. Gdy ten aspekt prawdy zostaje ci wpojony, staje się twoim życiem i wtedy też twoje życie wzrasta. Jeśli jeszcze nie pojąłeś prawdozasad związanych z tymi sprawami i wciąż nie wiesz, jak sobie z takimi sprawami radzić, to w tym względzie nie zyskałeś prawdy. To jasne, że ten aspekt prawdy nie jest twoim życiem i że twoje życie nie wzrosło. Dar wymowy jest bezużyteczny – to i tak jedynie doktryna. Czy da się to zmierzyć? (Tak, da się). Czy w tym czasie poczyniliście postępy? (Nie). Posłużyłeś się jedynie ludzką wolą i ludzkim intelektem, aby podsumować niektóre doświadczenia, mówiąc na przykład: „Tym razem nauczyłem się, jakich rzeczy nie będę już robił ani mówił, jakich rzeczy będę robił więcej, a jakich mniej, a także jakich z całą pewnością robił nie będę w ogóle”. Czy to jest oznaka wzrastania w życiu? (Nie). Znaczy to tyle, że w poważnym stopniu brakuje wam duchowego zrozumienia. Jedyne, co potraficie, to streszczać reguły, słowa i slogany, a to nie ma nic wspólnego z prawdą. Czyż nie tak właśnie robicie? (Tak). Ilekroć czegoś doświadczasz, po jakimś ważnym zdarzeniu, napominasz samego siebie, mówiąc: „A niech to, w przyszłości muszę to zrobić tak albo siak”. Gdy jednak znajdziesz się potem w podobnej sytuacji, znów ponosisz porażkę, frustrujesz się i mówisz: „Czemu taki jestem?”. Złościsz się na siebie, myśląc, że nie spełniłeś własnych oczekiwań wobec siebie. Jaki z tego pożytek? To nie jest tak, że nie spełniłeś własnych oczekiwań wobec siebie, że jesteś głupi, że okoliczności zaaranżowane przez Boga są niewłaściwe albo że Bóg traktuje ludzi niesprawiedliwie. Chodzi o to, że nie szukasz prawdy ani nie dążysz do niej, nie postępujesz w zgodzie ze słowami Boga ani nie słuchasz ich. Wciągasz w to wszystko ludzką wolę; jesteś sobie panem i nie pozwalasz kierować się słowom Boga. Wolisz słuchać innych ludzi niż słów Boga. Czy nie tak to właśnie wygląda? (Tak). Czy myślisz, że gromadząc doświadczenia i wyciągając naukę z jakiegoś zdarzenia lub okoliczności, robisz postępy? Jeśli faktycznie poczyniłeś postępy, to gdy Bóg znów podda cię próbie, będziesz w stanie bronić imienia Boga, chronić interesy i pracę domu Bożego oraz zapewnić, że cała praca przebiega sprawnie, bez żadnych zakłóceń i obstrukcji. Dopilnujesz, żeby imię Boga nie zostało splamione ani zbrukane, żeby nie ucierpiało wzrastanie braci i sióstr w życiu oraz żeby datki dla Boga były bezpieczne. To oznacza, że poczyniłeś postępy, że jest z ciebie pożytek i że wkraczasz w życie. W tym momencie jeszcze nie dotarliście do tego momentu; choć macie niewielkie mózgi, pełno w nich różnych rzeczy i nie jesteście prostakami. Mimo że macie w sobie szczere chęci, by ponosić koszty dla Boga, i pragniecie dla Niego zrezygnować z wszystkiego i wszystko porzucić, to gdy stajecie w obliczu rozmaitych spraw, nie jesteście w stanie wyrzec się różnych swoich pragnień, intencji i planów. Im więcej trudności napotykają dom Boży i dzieło Boga, tym bardziej się wycofujesz, tym bardziej niewidzialny się stajesz i tym mniej prawdopodobne jest, że stanowczo weźmiesz sprawy w swoje ręce, aby chronić interesy domu Bożego i dzieło Boga. Gdzie się podziały twoje szczere chęci, by ponosić koszty dla Boga? Dlaczego ta odrobina szczerości jest taka krucha i ulotna? Gdzie się podziały twoje mikre chęci, aby Bogu wszystko poświęcić i dla Niego wszystkiego się wyrzec? Dlaczego te chęci nie są trwałe? Dlaczego są takie ulotne? O czym to świadczy? Otóż o tym, że brakuje ci realnej postawy, że twoja postawa jest żałośnie słaba i że mały demon może z łatwością pomieszać ci szyki: już w obliczu niewielkiej przeszkody odwrócisz się i pójdziesz za tym małym demonem. Nawet jeśli masz jako taką postawę, ogranicza się ona do twoich doświadczeń dotyczących spraw powierzchownych, niezwiązanych z twoimi interesami, i wciąż ledwo jesteś w stanie chronić interesy domu Bożego i zrobić tych kilka drobnych rzeczy, co do których czujesz, że potrafisz je osiągnąć i że są w zasięgu twoich możliwości. Gdy dochodzi do tego, że musisz wytrwać przy swoim świadectwie, gdy kościół staje w obliczu wielkich represji i prześladowań ze strony złoczyńców i antychrystów, to gdzie ty jesteś? Co robisz? Co sobie myślisz? To bardzo jasno ilustruje cały problem, czyż nie? Jeśli antychryst, wykonując swoje obowiązki, oszukuje tych, których ma pod sobą i nad sobą, oraz postępuje lekkomyślnie, zakłócając i zaburzając pracę kościoła, marnotrawiąc datki, oszustwem pociągając za sobą braci i siostry, a ty nie tylko nie rozpoznajesz w nim antychrysta, nie powstrzymujesz go ani nie zgłaszasz nikomu, co się dzieje, ale wręcz dopomagasz antychrystowi w osiągnięciu rezultatów, do których dąży w swoich działaniach, to powiedz Mi, gdzie się podziało twoje postanowienie, by faktycznie ponosić koszty dla Boga? Czyż to nie jest twoja prawdziwa postawa? Gdy antychryści, złoczyńcy i wszelkiego rodzaju fałszywi wierzący zakłócają i zaburzają pracę domu Bożego, zwłaszcza gdy szkalują kościół i przynoszą ujmę imieniu Boga, co ty wtedy robisz? Czy z całą stanowczością występujesz w obronie pracy domu Bożego? Czy stawiasz się im, aby dać odpór ich działaniom? Otóż nie – nie stawiasz im się ani nie próbujesz ich powstrzymać, dołączasz do nich i dopomagasz im w czynieniu zła, jesteś ich narzędziem i pachołkiem. Co więcej, gdy ktoś pisze list donoszący o problemie z antychrystami, ty przechwytujesz go i nie przekazujesz dalej. Co zatem w tym krytycznym momencie zostało z twojego postanowienia i pragnienia, by wszystkiego się wyrzec i z całą szczerością ponosić koszty dla Boga? Jeśli nic z nich nie zostało, to jest dość oczywiste, że to pragnienie i postanowienie nie są częścią twojej rzeczywistej postawy, nie są czymś, co zyskałeś dzięki tyluletniej wierze w Boga. Nie mogą one zastąpić prawdy; nie są ani prawdą, ani wejściem w życie. Nie charakteryzują osoby, która posiada życie, a są jedynie pobożnymi życzeniami, tęsknotą, jaką ludzie odczuwają za czymś pięknym – nie mają nic wspólnego z prawdą. Dlatego musicie się przebudzić i jasno ujrzeć własną postawę. Nie myślcie, że skoro macie jako taki charakter oraz wyrzekliście się wielu rzeczy takich jak edukacja, kariera, rodzina, małżeństwo i cielesność, to wasza postawa jest wspaniała. Niektórzy ludzie są przywódcami lub pracownikami od momentu, gdy położyli fundament pod swoją wiarę w Boga. Przez lata zgromadzili różne doświadczenia i wiele się nauczyli, potrafią głosić kazania na temat słów i doktryn. Z tego powodu mają poczucie, że ich postawa jest lepsza niż w przypadku innych ludzi, że wkroczyli w życie, że są filarami, na których wspiera się dom Boży, i że Bóg ich doskonali. Nic z tych rzeczy. Nie myślcie, że jesteście dobrzy – daleko wam do tego! Nie potraficie nawet rozpoznać antychrysta; nie macie prawdziwej postawy. Choć od wielu lat służycie w charakterze przywódców lub pracowników, nie ma obszaru, w którym byłby z was jakiś pożytek, nie potraficie wykonać zbyt wiele realnej pracy i niechętnie dajecie się do niej zaciągnąć. Nie macie wielkich talentów. Ci z was, którzy mają zapał do ciężkiej pracy i znoszenia trudów, są co najwyżej wołami roboczymi. Nie nadajecie się. Niektórzy ludzie zostają przywódcami lub pracownikami tylko dlatego, że wykazują się entuzjazmem, są wykształceni i mają w miarę dobry charakter. Co więcej, niektóre kościoły nie są w stanie znaleźć idealnego kandydata na przywódcę, więc ci ludzie są awansowani w ramach wyjątku od reguły i przechodzą szkolenie. Niektórzy spośród nich są po jakimś czasie zastępowani i wyrzucani, ponieważ zostali zdemaskowani jako należący do niewłaściwego typu ludzi. Chociaż ci, co wykazali się determinacją, zdołali utrzymać swoje stanowiska, to wciąż brak im rozeznania. Nie uczynili niczego złego i tylko dlatego wciąż są tam, gdzie są. Zresztą, tylko i wyłącznie dzięki zarządzeniom roboczym przychodzącym od Zwierzchnika, wraz z bezpośrednimi wytycznymi, nadzorem, kontrolą, monitorowaniem, przycinaniem i rozprawianiem się, ci ludzie są w stanie jakąś pracę wykonać – nie oznacza to wcale, że się nadają. To dlatego, że często wielbicie innych, podążacie za nimi, błądzicie, postępujecie niewłaściwie i pozwalacie, by zamąciły wam w głowach różne herezje i błędy, tracąc przy tym poczucie kierunku i nie wiedząc już w końcu, w kogo tak naprawdę wierzycie. Tak się przedstawia wasza rzeczywista postawa. Gdybym powiedział, że w ogóle nie wkroczyliście w życie, byłoby to niesprawiedliwe. Mogę jedynie powiedzieć, że zakres waszych doświadczeń jest zbyt ograniczony. Udaje wam się w jakimś stopniu wkroczyć w życie po tym, jak was przytną, jak się z wami rozprawią i poważnie was zdyscyplinują, ale jeśli chodzi o sprawy związane z istotnymi zasadami, a zwłaszcza w których konfrontujecie się z antychrystami i fałszywymi przywódcami, którzy oszukują i powodują zakłócenia, to nie macie się czym pochwalić i brak wam jakiegokolwiek świadectwa. Pod kątem doświadczeń życiowych i wejścia w życie wasze doświadczenia są zbyt płytkie, brak wam prawdziwego zrozumienia Boga. Niczym się w tym względzie nie wykazujecie. Jeśli chodzi o realną pracę kościoła, nie wiecie, jak omawiać prawdę i rozwiązywać problemy; w tym względzie też nie macie się czym pochwalić. Jeśli chodzi o te kwestie, do niczego nie doszliście. Dlatego nie nadajecie się na przywódców i pracowników. Jednak jako zwykli wierzący większość z was odrobinę wkroczyła w życie, ale tylko odrobinę i daleko wam do prawdorzeczywistości. Czy pomyślnie przejdziecie próby? To się jeszcze okaże. Tylko duże próby, silne pokusy lub poważne i bezpośrednie karcenie i sąd Boży weryfikują, czy masz autentyczną postawę i prawdorzeczywistość, czy jesteś w stanie zdać ten test i czy spełnisz Boże wymagania – wtedy to właśnie twoja rzeczywista postawa zostanie ujawniona. Teraz jest za wcześnie, by powiedzieć, że już ją posiadasz. Patrząc przez pryzmat roli przywódcy i pracownika, można stwierdzić, że nie macie żadnej realnej postawy. Gdy robi się gorąco, jesteście skołowani, a gdy konfrontujecie się z zakłóceniami, do których doprowadzają złoczyńcy i antychryści, ponosicie porażkę. Nie potraficie samodzielnie uporać się z żadnym ważnym zadaniem; aby je wykonać, potrzebujecie kogoś, kto będzie was nadzorował, prowadził i współpracował z wami. Innymi słowy, nie umiecie sterować statkiem. Czy gracie rolę pierwszo-, czy drugoplanową, sami sobie nie radzicie i nie potraficie samodzielnie wykonać zadania; jesteście pod tym względem beznadziejni – żebyście skończyli jakieś zadanie, konieczny jest nadzór i dogląd ze strony Zwierzchnika. Jeśli końcowa ocena waszej pracy wykaże, że dobrze sobie radzicie pod każdym względem, że wkładacie w pracę całe serce, że wszystko robicie, jak należy i zgodnie z prawdozasadami oraz że pracujecie w oparciu o klarowne rozumienie prawdy i poszukiwanie prawdozasad, a więc jesteście w stanie rozwiązywać problemy i dobrze pracować, to będzie oznaczać, że się nadajecie. Jednak jak do tej pory, sądząc po tym wszystkim, czego doświadczyliście, nie nadajcie się. Kluczowy problem w tym zakresie jest taki, że nie potraficie samodzielnie wykonać powierzonych wam zadań – to jest jeden aspekt. Po drugie, bez nadzoru ze strony Zwierzchnika możecie zwieść ludzi na manowce lub sprawić, że porzucą właściwą ścieżkę. Nie potraficie przyprowadzić ich do Boga ani wprowadzić braci i sióstr w kościele w prawdorzeczywistość albo na właściwą ścieżkę wiary w Boga, tak by wszyscy wybrańcy Boży mogli wypełniać swój obowiązek. Nie jesteś w stanie tego osiągnąć. Jeśli przez jakiś czas Zwierzchnik was nie dogląda, zawsze występują odchylenia i niedociągnięcia w pracy, za którą odpowiadacie, a także pojawiają się problemy każdego rodzaju i rozmiaru; jeśli Zwierzchnik osobiście się nimi nie zajmie i nie skoryguje ich, kto wie, jak daleko te odchylenia się posuną i kiedy ustaną. Taka jest wasza prawdziwa postawa. Dlatego mówię, że się nie nadajecie. Czy chcecie tego słuchać? Czy słuchając tego nie popadacie w zniechęcenie? (Boże, czujemy się nieswojo w głębi serca, ale to, co Bóg mówi, jest faktem. Nie mamy ani krzty postawy czy prawdorzeczywistości. Gdy pojawią się antychryści, nie będziemy w stanie ich rozpoznać). Muszę wam na te rzeczy zwracać uwagę; inaczej będziecie się stale czuć skrzywdzeni i źle traktowani. Nie rozumiecie prawdy; umiecie tylko omawiać niektóre słowa i doktryny. Przedstawiając doktrynę podczas zgromadzeń nie korzystacie już z notatek i nie odczuwacie tremy, więc myślicie, że macie postawę. Skoro masz postawę, to czemu się nie nadajesz? Czemu nie potrafisz omawiać prawdy i rozwiązywać problemów? Wiesz tylko, jak przemawiać na temat słów i doktryn, by zyskać aprobatę ze strony braci i sióstr. To Boga nie zadowala i nie sprawia, że się nadajesz. To, że potrafisz mówić o tych słowach i doktrynach, nie rozwiązuje żadnego realnego problemu. Bóg aranżuje drobną sytuację, która cię demaskuje, i oto staje się jasne, jak słaba jest twoja postawa, że wcale nie rozumiesz prawdy i niczego nie jesteś w stanie przejrzeć na wylot; wychodzi na jaw, że jesteś biedny, żałosny, ślepy i głupi. Czy nie tak się sprawy mają? (Tak). Jeśli potraficie to zaakceptować, to dobrze; jeśli nie, dajcie sobie czas i zastanówcie się nad tym. Pomyślcie o tym, co mówię. Czy ma to sens? Czy opiera się na rzeczywistości? Czy ma do was zastosowanie? Nawet jeśli ma do was zastosowanie, nie zniechęcajcie się. To nie pomoże wam rozwiązać żadnych problemów. Jeśli jako osoba wierząca w Boga chcesz wykonywać obowiązki i być przywódcą lub pracownikiem, to nie możesz się poddawać, gdy spotka cię niepowodzenie lub porażka. Musisz wstać z kolan i iść dalej naprzód. Musisz skupić się na tym, by zaopatrzyć się w określone aspekty prawdy w obszarach, których masz braki i poważne problemy. Jeśli się zniechęcisz lub wpadniesz w odrętwienie, to ci nic nie pomoże. Gdy stajesz przed jakimś kłopotem, zapomnij o słowach, doktrynach i różnych obiektywnych rozumowaniach – nic ci one nie pomogą. Gdy Bóg poddaje cię próbie, a ty mówisz: „W tamtym czasie kiepsko było z moim zdrowiem, byłem młody, dużo się wokół mnie działo”, czy Bóg będzie tego słuchał? Bóg zapyta: „Czy słyszałeś prawdę, gdy była ona z tobą omawiana?”. Jeśli odpowiesz: „Tak, słyszałem”, Bóg zapyta: „Czy masz zarządzenia robocze, które zostały przekazane?”. Ty wtedy powiesz: „Tak, mam je”, a Bóg na to: „To dlaczego się do nich nie stosowałeś? Czemu poniosłeś tak sromotną porażkę? Czemu nie potrafiłeś wytrwać przy swoim świadectwie?”. Żaden obiektywny powód, jaki podasz, nie usprawiedliwia cię. Boga nie obchodzą twoje wymówki i argumenty. On nie patrzy na to, ile doktryny jesteś w stanie przywołać ani jak umiejętnie potrafisz się bronić. Bóg chce, by twoja prawdziwa postawa i twoje życie wzrastały. Nieważne, kiedy i jakiego szczebla przywódcą zostaniesz, i nieważne, jak wysoki jest twój status, nigdy nie zapominaj, kim jesteś i kim jesteś w oczach Boga. Nie ma znaczenia, jak dużo i jak umiejętnie mówisz o doktrynie, nie ma znaczenia, czego dokonałeś i jaki wkład wniosłeś do domu Bożego – nic z tych rzeczy nie pokazuje, że masz realną postawę, nie oznacza, że posiadasz życie. Gdy wkroczysz w prawdorzeczywistość, pojmiesz zasady prawdy, będziesz trwać przy swoim świadectwie w obliczu różnych przeciwności, będziesz w stanie samodzielnie realizować zadania i będziesz się nadawał do tego, by się tobą posłużyć, wtedy będziesz miał realną postawę. Dobrze, na tym zakończmy te rozważania i przejdźmy do głównego tematu naszego omówienia.

Na czym skończyliśmy nasze omówienie podczas ostatniego zgromadzenia? (Na ostatnim zgromadzeniu Bóg omawiał temat „Wyzbywania się obciążeń związanych z rodziną”. Chodzi tu między innymi o wyzbycie się oczekiwań wobec swoich dzieci. Bóg objaśnił to w dwóch etapach: pierwszy dotyczył zachowania rodziców, gdy dzieci są niepełnoletnie, a drugi – zachowania rodziców, gdy dzieci są już dorosłe. Bez względu na wiek dzieci – czy są one już dorosłe, czy jeszcze nie – w rzeczywistości zachowanie i działania rodziców sprzeciwiają się władzy Boga i Jego zarządzeniom. Rodzice zawsze chcą kontrolować przeznaczenie swoich dzieci i ingerować w ich życie, ale wybierana przez dzieci ścieżka i posiadane przez nie dążenia nie są czymś, o czym mogą decydować ich rodzice. Przeznaczenie człowieka nie podlega kontroli jego rodziców. Bóg wskazał również prawidłowy sposób postrzegania rzeczywistości: bez względu na wiek dziecka wystarczy, aby rodzice wypełniali swoją powinność, a we wszystkim innym podporządkowali się władzy i zarządzeniom Boga oraz temu, co On przeznaczył). Ostatnim razem mówiliśmy o tym, że ludzie powinni wyzbyć się rodzicielskich oczekiwań wobec swoich dzieci. Jest oczywiste, że te oczekiwania mają swoje źródło w ludzkiej woli i wyobraźni oraz kłócą się z faktem, że to Bóg decyduje o przeznaczeniu ludzi. Te oczekiwania nie stanowią części ludzkiej odpowiedzialności i ludzie powinni się ich wyzbyć. Bez względu na to, jak wielkie oczekiwania mają rodzice wobec swoich dzieci, i bez względu na to, jak słuszne i właściwe są te oczekiwania w oczach samych rodziców, to jeśli stoją w sprzeczności z prawdą, mówiącą, że Bóg dzierży władzę nad przeznaczeniem ludzi, to należy się takich oczekiwań wyzbyć. Można też powiedzieć, że są one czymś negatywnym; nie są one ani właściwe, ani pozytywne. Idą wbrew obowiązkom rodzicielskim i wykraczają poza zakres odpowiedzialności rodziców, są nierealistyczne i sprzeczne z człowieczeństwem. Ostatnim razem mówiliśmy o pewnych anormalnych działaniach, a także o skrajnym zachowaniu rodziców względem dzieci, które nie wkroczyły jeszcze w dorosłość, co prowadzi do negatywnego wpływania na dzieci i wywierania na nich presji oraz niszczy ich fizyczny, mentalny i duchowy dobrostan. Wszystkie te rzeczy wskazują, że rodzice postępują w sposób niewłaściwy i nieodpowiedni. To są myśli i działania, których ludzie dążący do prawdy, powinni się wyzbyć, ponieważ z perspektywy człowieczeństwa są one okrutnym i nieludzkim sposobem rujnowania fizycznego i mentalnego dobrostanu dziecka. Dlatego to, co rodzice powinni robić dla swoich niepełnoletnich dzieci, sprowadza się do wypełniania obowiązków, które nie obejmują planowania, kontrolowania, koordynowania czy determinowania przyszłości i przeznaczenia dzieci. Czyż ostatnim razem nie powiedzieliśmy sobie o dwóch głównych aspektach obowiązków rodziców wobec nieletnich dzieci? (Tak było). Jeśli te dwa aspekty są realizowane, to znaczy, że spełniasz swoją powinność. Jeśli nie są realizowane, to nawet gdy wychowujesz swoje dzieci na artystów czy inne utalentowane osoby, to i tak nie spełniasz swojej powinności. Bez względu na to, ile wysiłku rodzice wkładają w wychowanie dzieci, bez względu na to, czy siwieją ze stresu lub chorują z powodu wyczerpania, bez względu na to, jaką cenę płacą, jak bardzo się angażują emocjonalnie i ile pieniędzy inwestują, nie oznacza to, że wywiązują się ze swojej odpowiedzialności. Co mam na myśli, mówiąc, że rodzice powinni wywiązać się ze swojej odpowiedzialności wobec swoich młodych dzieci? Jakie są dwa aspekty? Kto pamięta? (Ostatnim razem Bóg mówił o dwóch powinnościach. Jedną z nich jest troska o zdrowie fizyczne dziecka, a drugim przewodnictwo, wychowanie i pomoc w zakresie zdrowia psychicznego). To dość proste. W rzeczywistości troska o zdrowie fizyczne dziecka jest czymś łatwym; chodzi o to, żeby dziecko nie miało zbyt dużo guzów i siniaków, żeby nie jadło tego, czego nie powinno, żeby nie robiło rzeczy, które negatywnie wpływają na jego rozwój; w możliwie największym zakresie rodzice powinni zapewnić dziecku zdrowe i pożywne jedzenie oraz odpowiedni czas na odpoczynek, powinni dopilnować, żeby nie chorowało, a jeśli już choruje, żeby nie zdarzało się to często, oraz powinni od razu zapewnić mu odpowiednie leczenie. Czy większość rodziców jest w stanie spełnić te standardy? (Tak). Ludzie mogą to osiągnąć; Bóg daje ludziom łatwe zadania. Nawet zwierzęta są w stanie spełnić te standardy, więc jeśli ludzie tego nie potrafią, to czyż nie są gorsi od zwierząt? (Są). Jeśli zwierzęta potrafią to osiągnąć, a ludzie nie, to zaiste są godni politowania. Taka odpowiedzialność spoczywa na rodzicach, jeśli chodzi o fizyczne zdrowie ich dzieci. Ponadto rodzice wychowujący dzieci mają obowiązek dbać o ich dobrostan mentalny. Jeśli dzieci są fizycznie zdrowe, rodzice powinni też zatroszczyć się o ich zdrowie psychiczne i zdrowe myślenie, w tym dopilnować, aby ich dzieci myślały o problemach w sposób pozytywny, aktywny i optymistyczny, mogąc dzięki temu wieść lepsze życie i uniknąć radykalizmu, błędów i wrogiego nastawienia. Co jeszcze? Powinno się dzieciom umożliwić wyrośnięcie na normalnych, zdrowych i szczęśliwych ludzi. Na przykład, gdy dzieci zaczynają rozumieć, co mówią rodzice, i mogą brać udział w prostych, normalnych rozmowach oraz gdy okazują zainteresowanie nowymi rzeczami, rodzice mogą opowiadać im historie z Biblii albo dawać proste przykłady dotyczące prawidłowego postępowania. W ten sposób dzieci mogą zrozumieć, co to znaczy „zachowywać się” oraz co robić, aby być dobrym dzieckiem i dobrym człowiekiem. Jest to rodzaj mentalnego przewodnictwa dla dzieci. Rodzice nie powinni im mówić, że gdy dorosną, mają zarabiać dużo pieniędzy albo zostać urzędnikiem wysokiego szczebla, dzięki czemu nigdy im nie zabraknie bogactw i nie będą musiały cierpieć ani wykonywać ciężkiej pracy fizycznej; zdobędą władzę i prestiż, pozwalające rozstawiać innych ludzi po kątach. Rodzice nie powinni takich negatywnych rzeczy wpajać swoim dzieciom; powinni natomiast dzielić się z nimi tym, co pozytywne. Powinni opowiadać im historie odpowiednie do ich wieku i niosące pozytywny przekaz edukacyjny. Na przykład, powinni nauczyć je tego, żeby nie kłamały; dzieci muszą zrozumieć, że kłamstwo pociąga za sobą konsekwencje, a rodzice powinni jasno określić swój stosunek do kłamstwa, podkreślając, że dzieci, które kłamią, to niedobre dzieci i że ludzie takich dzieci nie lubią. Rodzice powinni przynajmniej przekazać dzieciom, że muszą być szczere. Ponadto powinni zapobiegać rodzeniu się w głowie dzieci pomysłów radykalnych lub skrajnych. Jak można to zrobić? Rodzice powinni nauczyć swoje dzieci tolerancji wobec innych, cierpliwości i wyrozumiałości, tak aby dzieci nie zachowywały się samowolnie lub samolubnie w określonych sytuacjach, by były życzliwe i zgodliwe w interakcjach z innymi; jeśli chodzi o nikczemnych i złych ludzi, którzy próbowaliby je skrzywdzić, powinny nauczyć się unikać konfrontacji i przemocy. Rodzice nie powinni zasiewać w umysłach swoich dzieci skłonności do przemocy. Powinni jasno powiedzieć, że nie akceptują przemocy i że dzieci skłonne do przemocy to niedobre dzieci. Jeśli ludzie są skłonni do przemocy, mogą popełniać przestępstwa, narażając się na ostracyzm społeczny i karę określoną przepisami prawa. Ludzie ze skłonnością do przemocy nie są dobrymi ludźmi i inni krzywo na nich patrzą. Dodatkowo rodzice powinni nauczyć swoje dzieci samodzielności. Dzieci nie powinny oczekiwać, że jedzenie i ubranie będą im zawsze zapewniane; powinny nauczyć się robić różne rzeczy samodzielnie, ilekroć są w stanie lub wiedzą jak, unikając nastawienia leniwego. Na różne sposoby rodzice powinni prowadzić swoje dzieci do zrozumienia tych pozytywnych i prawidłowych kwestii. Oczywiście, widząc, że dzieci robią lub planują coś negatywnego, rodzice powinni mówić dzieciom, że takie zachowanie jest niewłaściwe, że tak nie postępują dobre dzieci, że im, rodzicom, takie zachowanie się nie podoba i że dzieci, które tak robią, mogą w przyszłości być narażone na karę z mocy prawa lub na odwet. Krótko mówiąc, rodzice powinni uczyć swoje dzieci najprostszych i fundamentalnych zasad zachowywania się i działania. Nie będąc jeszcze osobami dorosłymi, dzieci powinny przynajmniej nauczyć się rozeznania, by odróżniać to, co dobre, od tego, co złe, by wiedzieć, jak postępuje osoba dobra, a jak osoba zła, jakie działania charakteryzują osobę dobrą, a jakie są uznawane za złe i charakteryzują osobę złą. Takie są podstawy, których dzieci należy nauczyć. Ponadto dzieci powinny zrozumieć, że niektóre sposoby zachowania spotykają się z pogardą, na przykład kradzież lub przywłaszczanie sobie rzeczy innych ludzi bez pozwolenia, wykorzystywanie ich rzeczy bez ich zgody, roznoszenie plotek i sianie niezgody. Takie i podobne działania są typowe dla osoby złej, są czymś negatywnym i nie są miłe Bogu. Gdy dzieci podrastają, należy uczyć je, żeby nie były nigdy samowolne, żeby szybko nie traciły zainteresowania, żeby nie były impulsywne ani popędliwe. Powinny myśleć o konsekwencjach tego, co chcą zrobić, i jeśli wiedzą, że te konsekwencje mogą być niekorzystne lub katastrofalne, powinny umieć się powstrzymać, zamiast dać się zaślepić zyskom lub pragnieniom. Rodzice powinni też uświadomić swoje dzieci, jeśli chodzi o typowe słowa i działania złych ludzi, by dzieci na podstawowym poziomie rozumiały, kim są źli ludzie i według jakich kryteriów należy ich oceniać. Dzieci powinny się nauczyć, że nie mogą ufać obcym ani brać ich obietnic za dobrą monetę, że nie wolno im nieostrożnie przyjmować podarków od nieznajomych. Tego wszystkiego trzeba dzieci nauczyć, bo świat i społeczeństwo są zwyrodniałe i pełne pułapek. Dzieci nie powinny być zbyt ufne; należy nauczyć je rozpoznawać złoczyńców i złych ludzi, zachować ostrożność i trzymać się od nich z dala, aby nie zostały oszukane albo wpędzone w tarapaty. Jeśli chodzi o te podstawy, rodzice powinni zapewnić swoim dzieciom przewodnictwo i ukierunkowanie w oparciu o pozytywną perspektywę w okresie formacyjnym. Po pierwsze, rodzice powinni podjąć wszelkie starania, by ich dzieci rosły zdrowe i silne, a po drugie, powinni zadbać o ich zdrowy rozwój umysłowy. Jakie są oznaki zdrowego umysłu? Osoba o zdrowym umyśle ma właściwe podejście do życia i podążą właściwą ścieżką. Nawet jeśli nie wierzy w Boga, to unika podążania za złymi trendami w okresie kształtowania się jej osobowości. Jeśli rodzice zauważają jakieś odchylenie w zachowaniu swoich dzieci, powinni to szybko skorygować i naprowadzić dzieci na właściwą drogę. Na przykład, jeśli dzieci na wczesnym etapie rozwoju są narażone na rzeczy powiązane z jakimiś złymi trendami, nieprawidłowym rozumowaniem lub fałszywymi poglądami, to nie mając rozeznania mogą za takimi trendami podążać lub je naśladować. Rodzice powinni dostrzegać takie sytuacje odpowiednio wcześnie i od razu korygować zachowanie dzieci. To także jest częścią odpowiedzialności rodzicielskiej. Krótko mówiąc, celem jest zapewnienie dzieciom fundamentalnego, pozytywnego i prawidłowego kierunku dla rozwoju ich myślenia, zachowania, traktowania innych, postrzegania różnych ludzi, zdarzeń i rzeczy, tak by dzieci mogły się rozwijać w kierunku konstruktywnym, a nie nikczemnym. Na przykład, ludzie niewierzący często mówią: „Życie i śmierć są z góry przesądzone; o bogactwie i zaszczytach decydują Niebiosa”. Ilość cierpienia i radości, jakich ktoś w życiu doświadcza, jest ustalona z góry przez Boga i ludzie nie są w stanie tego zmienić. Po pierwsze, rodzice powinni mówić swoim dzieciom o tych obiektywnych faktach, a po drugie, powinni uczyć je, że życie nie sprowadza się do fizycznych potrzeb, a już na pewno nie do przyjemności. Są dla ludzi ważniejsze rzeczy w życiu niż jedzenie, picie i rozrywka; ludzie powinni wierzyć w Boga, dążyć do prawdy i szukać zbawienia u Boga. Jeśli ludzie żyją jedynie dla przyjemności, jedzenia, picia i rozrywek ciała, to są jak zombie, a ich życie nie ma żadnej wartości. Nie tworzą żadnej pozytywnej ani znaczącej wartości, nie zasługują na to, by żyć, ani nawet na to, by być człowiekiem. Choćby dziecko nie wierzyło w Boga, niech przynajmniej będzie dobrą osobą, która spełnia swoją powinność. Oczywiście, jeśli ktoś został wybrany przez Boga i chce uczestniczyć w życiu kościoła oraz wypełniać swoje obowiązki w okresie dorastania, to jeszcze lepiej. W przypadku takich niepełnoletnich dzieci ich rodzice powinni wywiązywać się ze swojej odpowiedzialności wobec nich tym bardziej w oparciu o zasady, jakie Bóg przekazał ludziom. Jeśli nie wiesz, czy twoje dzieci uwierzą w Boga lub zostaną przez Niego wybrane, to przynajmniej powinieneś wywiązywać się ze swojej odpowiedzialności wobec nich w okresie kształtowania się ich osobowości. Nawet jeśli nie znasz lub nie potrafisz zrozumieć tych rzeczy, i tak powinieneś to robić. W możliwie najszerszym zakresie masz wypełniać te powinności i wywiązywać się z odpowiedzialności rodzicielskiej, dzieląc się ze swoimi dziećmi pozytywnymi myślami i przekonaniami, które już poznałeś. Dopilnuj przynajmniej, żeby ich rozwój duchowy szedł w konstruktywnym kierunku, żeby miały czysty i zdrowy umysł. Nie każ im przyswajać różnych umiejętności i wiedzy od małego w oparciu o twoje oczekiwania, narzucany im rozwój lub wywieraną presję. Jeszcze gorsza jest sytuacja, kiedy rodzice towarzyszą swoim dzieciom, które uczestniczą w różnych konkursach młodych talentów, olimpiadach szkolnych lub zawodach sportowych, podążając za wszelkiego rodzaju społecznymi trendami i biorąc udział w konferencjach prasowych, spotkaniach autorskich, sesjach edukacyjnych, konkursach i wystąpieniach na ceremonii rozdania nagród itp. Rodzice powinni przynajmniej nie pozwalać swoim dzieciom na podążanie ich śladem pod tym względem. Jeśli rodzice zabierają swoje dzieci na takie wydarzenia, to jest jasne, że nie wywiązują się ze swojej odpowiedzialności jako rodzice. Ponadto w jawny sposób prowadzą swoje dzieci na drogę bez powrotu, hamując ich konstruktywny rozwój mentalny. Dokąd tacy rodzice prowadzą swoje dzieci? Do podążania za złymi trendami. Jest to coś, czego rodzice nie powinni robić. Co więcej, jeśli chodzi o przyszłość dzieci i ich karierę w dorosłym życiu, rodzice nie powinni ukierunkowywać swoich dzieci w następujący sposób: „Popatrz na tego słynnego pianistę, zaczął się uczyć grać w wieku czterech lat. Nie marnował czasu na zabawę, nie miał przyjaciół ani zabawek, ćwiczył grę na fortepianie każdego dnia. Jego rodzice chodzili z nim na lekcje, konsultowali się z różnymi nauczycielami i zapisywali go na konkursy pianistyczne. Teraz jest sławny, dobrze odżywiony, dobrze ubrany, otacza go aura blasku i szacunku, gdziekolwiek się pojawi”. Czy taka edukacja sprzyja zdrowemu rozwojowi umysłu dziecka? (Nie sprzyja). Jakiego rodzaju jest to edukacja? Jest to edukacja diabelska. Ma szkodliwy wpływ na młode umysły. Rozbudza aspiracje do sławy i pragnienie aplauzu, zaszczytów, pozycji i przyjemności. Sprawia, że dzieci już od małego pragną tego wszystkiego i zaczynają do tego dążyć, w związku z czym budzą się w nich silne obawy, niepokój i strapienie; są w stanie zapłacić każdą cenę, byle tylko dostać to, czego chcą, wstają z łóżka wcześnie i siedzą do późna w nocy przy odrabianiu zadań domowych i przyswajaniu nowych umiejętności, tracą bezcenne lata dzieciństwa, poświęcają je, by zdobyć to, czego pragną. Jeśli chodzi o wszystko to, co lansują złe trendy, niepełnoletnie dzieci nie są zdolne się w tym rozeznać ani się temu oprzeć. Dlatego, jako opiekunowie swoich niepełnoletnich dzieci, rodzice powinni wziąć na siebie tę odpowiedzialność i pomóc im rozpoznać to, co ma swoje źródło w złych trendach świata, i inne negatywne rzeczy oraz pomóc im się temu oprzeć. Powinni zapewnić pozytywne przewodnictwo i kształcenie. Rzecz jasna, każdy ma swoje aspiracje i niektóre dzieci też mają swoje pragnienia, mimo że rodzice ich nie pochwalają. Niech dzieci sobie marzą, natomiast rodzice muszą wypełniać swoje powinności. Jako rodzic jesteś odpowiedzialny za unormowanie myśli twoich dzieci i prowadzenie ich w pozytywnym i konstruktywnym kierunku. Jeśli chodzi o to, czy będą cię słuchać i czy w dorosłym życiu będą postępować wedle tego, czego je nauczyłeś, wybór należy do nich, a ty nie możesz się do tego mieszać, nie próbuj tego kontrolować. W okresie kształtowania się osobowości dziecka na rodzicach spoczywają powinności i odpowiedzialność, obejmujące wpojenie dzieciom zdrowych, właściwych i pozytywnych myśli, perspektyw i celów życiowych. Za to odpowiadają rodzice.

Niektórzy rodzice mówią: „Nie wiem, jak mam edukować moje dzieci. Jestem otępiały od małego, zawsze robiłem to, co mówili mi rodzice, nie odróżniając dobra od zła. Teraz mam własne dzieci i nie wiem, czego powinienem je nauczyć”. Nie martw się tym, że nie wiesz; to nie musi być czymś złym. Gorsza jest sytuacja, kiedy wiesz, ale nie wcielasz tego życie, tylko uczysz swoje dzieci, że mają się wyróżniać i górować nad innymi, mówiąc: „Ze mnie już nic nie będzie, ale chcę, by moim dzieciom wiodło się lepiej niż mi. Młodsze pokolenie pławi się w świetle starszych, a powinno ich przyćmić. Jestem aktualnie szefem działu, więc moje dziecko powinno w przyszłości zostać burmistrzem, gubernatorem, ważną osobą w rządzie, a może nawet prezydentem”. Nie ma potrzeby wdawać się w rozmowę z takimi ludźmi. Z nimi się nie zadajemy. Odpowiedzialność rodzicielska, o której mówimy, jest pozytywna, proaktywna i związana z prawdą. Jeśli dążysz do prawdy i chcesz wypełniać swoje obowiązki względem swoich dzieci, ale nie wiesz, jak to robić, to zacznij się uczyć od samego początku – to łatwe. Uczenie dorosłych nie jest łatwe, ale uczenie dzieci jest łatwe, czyż nie? Ucz się i nauczaj jednocześnie, nauczaj tego, czego właśnie się nauczyłeś. Czy to nie jest łatwe? Uczenie dzieci jest łatwe. Jest jeszcze lepiej, jeśli wypełniasz swoją odpowiedzialność w zakresie troski o zdrowie psychiczne twoich dzieci. Nawet jeśli nie robisz tego idealnie, jest to lepsze niż pozostawienie ich samym sobie. Dzieci są młode i naiwne; jeśli pozwalasz im zdobywać informacje z telewizji i innych źródeł, realizować się tak, jak im się podoba, myśleć i działać wedle własnego widzimisię bez żadnego kształcenia ani unormowania, to nie wypełniasz obowiązków rodzicielskich. Zaniedbujesz je i nie wywiązujesz się z odpowiedzialności. Jeśli rodzice mają wypełniać swoją powinność względem swoich dzieci, to nie mogą być bierni, muszą aktywnie zdobywać wiedzę, która pomoże im zadbać o zdrowie psychiczne dzieci, a także powinni poznać podstawowe zasady związane z prawdą, zaczynając od samego początku. To wszystko rodzice powinni robić: na tym polega ich odpowiedzialność. Oczywiście twoja nauka nie pójdzie na marne. W procesie uczenia i wychowywania swoich dzieci ty również coś zyskasz. Ucząc swoje dzieci rozwijać umysł w konstruktywnym kierunku, ty, ja osoba dorosła, nieuchronnie zetkniesz się z określonymi pozytywnymi ideami. Zapoznając się z takimi pozytywnymi ideami bądź zasadami i kryteriami postępowania w sposób skrupulatny i poważny, nieświadomie coś zyskasz – nie będzie to na próżno. Gdy wypełniasz swoje obowiązki wobec własnych dzieci, nie robisz tego przez wzgląd na innych ludzi; powinieneś to robić przez wzgląd na więzi emocjonalne i więzi pokrewieństwa. Nawet jeśli potem twoje dzieci zachowują się lub postępują w sposób, który nie spełnia twoich oczekiwań, to przynajmniej coś zyskałeś. Wiesz już, co to znaczy wychowywać swoje dzieci i wypełniać swoją powinność względem nich. Krótko mówiąc, wziąłeś na siebie odpowiedzialność, jaka spoczywa na rodzicu. Jeśli zaś chodzi o ścieżki, jakimi później podążą twoje dzieci, sposób postępowania, który wybiorą, i przeznaczenie, jakie je w życiu czeka, ty już nie musisz się o to martwić. Gdy wejdą w dorosłość, możesz już tylko stać z boku i patrzeć, w jakim kierunku potoczy się ich życie i jakie przeznaczenie przypadnie im w udziale. Nie masz obowiązku się w to angażować, to nie twoja odpowiedzialność. Jeśli nie zapewniłeś im przewodnictwa i edukacji oraz nie wytyczyłeś granic w pewnych sprawach, gdy dzieci jeszcze dorastały, to możesz tego żałować, widząc, że w dorosłym życiu mówią lub robią coś nieoczekiwanego albo myślą bądź zachowują się w sposób, którego się nie spodziewałeś. Na przykład, w okresie ich dojrzewania powtarzałeś im: „Przykładaj się do nauki, idź na studia, zrób doktorat, znajdź dobrą pracę i załóż rodzinę z odpowiednią osobą, a wtedy będziesz mieć dobre życie”. Wskutek takiej twojej nauki, zachęty i różnych form nacisku twoje dzieci obrały kierunek, którymi im wskazałeś, i osiągnęły to, czego od nich oczekiwałeś, a teraz nie są już w stanie zawrócić. Jeśli zrozumiałeś niektóre prawdy i dzięki swojej wierze pojąłeś wolę Boga oraz naprostowałeś swoje myślenie i postrzeganie, i jeśli teraz próbujesz namawiać swoje dzieci, by zrezygnowały z dotychczasowych dążeń, to mogą ci odpowiedzieć tak: „Czy nie robię dokładnie tego, co chciałeś? Czy nie nauczyłeś mnie tego wszystkiego, gdy dorastałem? Czy nie tego ode mnie wymagałeś? Dlaczego mnie teraz powstrzymujesz? Czy to, co robię, jest niewłaściwe? Wiele osiągnąłem i teraz mogę się tym cieszyć; powinieneś być szczęśliwy, zadowolony i dumny ze mnie, czyż nie?”. Jak byś się poczuł, słysząc takie słowa? Uradowałbyś się, czy zapłakał? Czy żałowałbyś? (Tak). Teraz już swoich dzieci nie przekonasz. Gdybyś nie nauczył ich tego wszystkiego, gdy dorastały, gdybyś zapewnił im szczęśliwe dzieciństwo bez żadnej presji, nie wpajając im, że muszą górować nad innymi, zdobyć wysokie stanowisko, zarabiać dużo pieniędzy oraz dążyć do sławy, zysku i statusu, gdybyś po prostu pozwolił im być dobrymi, zwykłymi ludźmi, nie żądając, żeby zarabiały mnóstwo pieniędzy, żeby korzystały z życia i żeby ci się odwdzięczały, gdybyś chciał, żeby były po prostu zdrowe i szczęśliwe, żeby były prostymi, szczęśliwymi osobami, to być może wtedy byłyby otwarte na twój sposób myślenia i postrzegania, który nabyłeś po uwierzeniu w Boga. Wtedy miałyby szczęśliwe życie, nie odczuwając aż takiej presji społecznej. Choć nie zdobyłyby sławy i zysku, to przynajmniej ich serca byłyby szczęśliwe, wyciszone i spokojne. Tymczasem, wskutek twojego ciągłego nakłaniania, nalegania i wywierania presji w okresie ich dorastania, zaczęły zawzięcie dążyć do zdobywania wiedzy, pieniędzy, sławy i zysku. Ostatecznie zdobyły sławę, zysk i status, poprawiły sobie warunki życia, mają się z czego cieszyć i zarabiają dużo pieniędzy, ale takie życie jest wyczerpujące. Ilekroć je widzisz, mają zmęczone twarze. Tylko wtedy, gdy wracają do domu, do ciebie, ośmielają się zdjąć maski i przyznać, że są zmęczone, że chcą odpocząć. Ale gdy tylko znów opuszczają dom, nie są już takie same, z powrotem zakładają swoje maski. Patrzysz na ich znużone, żałosne twarze i jest ci ich żal, ale nie potrafisz sprawić, by zawróciły z tej drogi. One same tego nie potrafią. Jak do tego doszło? Czyż nie wiąże się to z tym, jak je wychowałeś? (Tak). Nic z tego, co przejawiają, nie przyszło im naturalnie, nie dążyły do tego od małego; ma to istotny związek z tym, jak je wychowałeś. Czy nie wytrąca cię to z równowagi, gdy widzisz ich twarze, gdy widzisz, jakie mają życie? (Wytrąca). Ale jesteś bezsilny; pozostaje tylko żal i smutek. Możesz mieć poczucie, że szatan odebrał ci twoje dzieci, że one nie są w stanie już zawrócić, a ty nie potrafisz ich uratować. To dlatego, że nie wypełniłeś swojej rodzicielskiej powinności. To ty je skrzywdziłeś, ty zwiodłeś je na manowce swoją fałszywą edukacją ideologiczną i błędnym przewodnictwem. One już nigdy nie wrócą, a tobie na koniec zostanie tylko żal. Patrzysz bezradnie, jak twoje dziecko cierpi, skażone przez złe społeczeństwo, obciążone życiową presją, i nie wiesz, jak mu pomóc. Możesz tylko powiedzieć: „Odwiedzaj mnie częściej, ugotuję coś pysznego”. Jakie problemy rozwiąże wspólny posiłek? Żadnych nie rozwiąże. Myśli twoich dzieci już dojrzały i nabrały kształtu, twoje dzieci nie zrezygnują już teraz ze sławy i statusu, które osiągnęły. Mogą tylko brnąć dalej i nigdy nie zawracać. To jest zgubny wpływ wychowania opartego na błędnym ukierunkowaniu i wpajaniu dzieciom niewłaściwych idei w okresie kształtowania się ich osobowości. Toteż w tym okresie rodzicie powinni wypełniać swoją powinność, dbać o zdrowie psychiczne swoich dzieci oraz kierować ich myślami i działaniami w sposób konstruktywny. Jest to bardzo istotna kwestia. Możesz powiedzieć: „Nie wiem zbyt wiele o wychowaniu dzieci”, ale czy nawet nie jesteś w stanie wypełnić swojej powinności? Jeśli faktycznie rozumiesz świat i to społeczeństwo, jeśli pojmujesz, czym są doczesna sława i zysk, jeśli potrafisz się ich wyrzec, to powinieneś chronić swoje dzieci i nie pozwolić na to, by społeczeństwo zaraziło je tymi błędnymi ideami w okresie kształtowania się ich osobowości. Na przykład, niektóre dzieci po rozpoczęciu nauki w szkole średniej zwracają uwagę na takie rzeczy jak: na ile miliardów dolarów opiera majątek jakiegoś potentata, jakie luksusowe samochody należą do najbogatszej osoby w okolicy, jak wysokie stanowisko ktoś zajmuje, ile ma pieniędzy, ile samochodów stoi zaparkowanych przed jego domem i w jaki sposób korzysta z życia. Myśli takiej młodej osoby zaczynają błądzić: „Jestem teraz w szkole średniej. Co jeśli nie znajdę dobrej pracy po studiach? Co zrobię, jeśli nie będzie mnie stać na wielką rezydencję i luksusowe auta? Jak mogę stać się kimś wyjątkowym bez pieniędzy?”. Zaczyna się zamartwiać i zazdrości tym, którzy cieszą się prestiżem oraz prowadzą ekstrawaganckie i luksusowe życie. Gdy dzieci uświadamiają sobie te rzeczy, zaczynają chłonąć różne informacje, zdarzenia i zjawiska społeczne; w swoich młodych umysłach zaczynają odczuwać presję i niepokój, zaczynają martwić się o swoją przyszłość i snują pierwsze plany. Czy w takiej sytuacji rodzice nie powinni wypełnić swojej powinności i zapewnić pokrzepienie i wsparcie, by pomóc dzieciom zrozumieć, jak właściwie postrzegać te sprawy i jak sobie z nimi radzić? Powinni dopilnować, żeby ich dzieci nie dały się zwieść już w młodym wieku, żeby rozwinęły prawidłowy sposób postrzegania. Powiedzcie Mi, jak rodzice powinni rozmawiać ze swoimi dziećmi na te tematy? Czy dziś dzieci już od małego nie mają styczności z różnymi aspektami społeczeństwa? (Mają). Czy dzieci nie wiedzą dziś bardzo dużo o piosenkarzach, gwiazdach filmowych, sławnych sportowcach, internetowych celebrytach, potentatach biznesowych, bogaczach i multimilionerach? O tym, ile zarabiają, jakie ubrania noszą, co lubią robić, ile mają luksusowych aut i tak dalej? (Wiedzą). Toteż w tym skomplikowanym społeczeństwie rodzice powinni wypełniać swoją rodzicielską powinność, chronić swoje dzieci i dbać o zdrowie ich umysłów. Gdy dzieci dowiadują się o tych rzeczach lub usłyszą jakąś szkodliwą informację, rodzice powinni skorygować ich myślenie i postrzeganie, tak by dzieci mogły możliwie szybko odciąć się od tych rzeczy. Rodzicie powinni przynajmniej wpoić dzieciom tę prostą zasadę: „Jesteś jeszcze młody i w tym wieku masz za zadanie dobrze się uczyć i przyswajać sobie wszystko to, co ci potrzebne. Nie myśl o innych sprawach; nie powinno cię teraz zajmować to, ile będziesz zarabiać albo co sobie kupisz – to są sprawy dorosłych. Na razie skup się na szkole, na nauce, na odrabianiu zadań domowych, na zajmowaniu się swoim życiem. Nie musi cię poza tym obchodzić nic innego. Nie będzie wcale za późno, jeśli tymi sprawami zajmiesz się, gdy staniesz się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa. Wszystko, co przynależy do sfery społeczeństwa, to sprawy dorosłych. Ty nie jesteś dorosły, więc nie są to sprawy, o których powinieneś myśleć lub w które miałbyś się angażować. W tym momencie skoncentruj się na tym, żeby dobrze się uczyć, i słuchaj tego, co ci mówimy. Jesteśmy dorośli i wiemy więcej niż ty, więc powinieneś uważnie słuchać tego, co mówimy. Jeśli dowiesz się czegoś o tym, jak funkcjonuje społeczeństwo, i będziesz próbował jakieś zachowania naśladować, nie skorzysta na tym twoja edukacja – możesz zacząć się przez to gorzej uczyć. To, kim zostaniesz w przyszłości i jaką karierę zrobisz, nie jest czymś, co powinno cię teraz obchodzić. Teraz twoim zadaniem jest przykładać się do nauki. Jeśli nie będziesz mieć dobrych wyników w nauce, to nie odniesiesz sukcesów w szkole i nie będziesz dobrym dzieckiem. Nie myśl o innych rzeczach; nie są one dla ciebie istotne. Gdy dorośniesz, wtedy je zrozumiesz”. Czy nie jest to najbardziej fundamentalna doktryną, jaką ludzie powinni pojąć? (Tak). Niech dzieci wiedzą: „Teraz masz się uczyć, a nie jeść, pić i bawić się. Jeśli nie będziesz się uczyć, stracisz tylko czas i zaniedbasz edukację. Ta sfera społeczna związana z jedzeniem, piciem, rozrywką i wieloma innymi rzeczami to sfera przeznaczona dla dorosłych. Osoby, które są wciąż niepełnoletnie, nie powinny takich rzeczy robić”. Czy łatwo jest dzieciom zaakceptować te słowa? (Tak). Nie pozbawiasz ich prawa do poznania tych spraw albo do odczuwania zazdrości w związku z nimi. Jednocześnie jasno wskazujesz im, czym powinny się zajmować. Czy to dobry sposób wychowywania dzieci? (Tak). Czy to prosty plan działania? (Tak). Rodzice powinni nauczyć się tak postępować i – w miarę swoich możliwości – uczyć się, jak wychowywać swoje niepełnoletnie dzieci w oparciu o własne zdolności, cechy i uwarunkowania; powinni wypełniać swoją rodzicielską powinność i robić to najlepiej, jak potrafią. Nie obowiązują tu żadne rygorystyczne standardy; są to kwestie indywidualne. Rodzinne życie każdej osoby jest inne, każdy ma też inne cechy. Toteż jeśli chodzi o wypełnianie powinności wychowawczych, każdy rodzic ma swoje własne metody. Powinniście stosować po prostu takie metody, które są skuteczne i dają pożądane wyniki. Dostosowujcie podejmowane działania do osobowości, wieku i płci waszych dzieci: niektóre będą wymagać nieco surowszego traktowania, a do innych dotrzecie łagodnym podejściem. Niektóre wyniosą korzyść z tego, że będziecie dużo od nich wymagać, a inne będą się o wiele lepiej rozwijać, jeśli nie będą czuć presji. Rodzice powinni dostosowywać swoje metody do indywidualnej sytuacji dziecka. W każdym razie ostatecznym celem jest troszczenie się o zdrowie psychiczne dzieci oraz prowadzenie ich w konstruktywnym kierunku, jeśli chodzi o ich sposób myślenia i kryteria postępowania. Nie narzucajcie niczego, co może być sprzeczne z człowieczeństwem i z prawami naturalnego rozwoju albo co przekracza możliwości dzieci w danym wieku lub jest poza zasięgiem ich zdolności. Jeśli rodzice są w stanie to wszystko osiągnąć, to znaczy, że udało im się wywiązać ze swojej rodzicielskiej odpowiedzialności. Czy trudno jest to osiągnąć? Nie jest to skomplikowana rzecz.

Oczekiwania rodziców wobec ich latorośli wiążą się z dwoma aspektami: jeden dotyczy oczekiwań w okresie, gdy dzieci dorastają, a drugi – oczekiwań po wkroczeniu dzieci w dorosłość. Ostatnim razem krótko omówiliśmy oczekiwania wobec dzieci w ich dorosłym życiu. O czym dokładnie mówiliśmy? (Boże, ostatnim razem mówiliśmy o rodzicach, którzy żywią nadzieję, że ich dorosłe dzieci będą miały pracę, w której wszystko będzie szło gładko, że znajdą szczęście i spełnienie w małżeństwie oraz osiągną sukces zawodowy). O tym mniej więcej mówiliśmy. Gdy rodzice odchowają swoje dzieci, wkraczają one w dorosłość, która wiąże się z pracą, karierą, małżeństwem, rodziną, samodzielnym życiem, a nieraz również z wychowywaniem własnych dzieci. Dzieci opuszczają ojca i matkę, stają się samodzielne i same stawiają czoła wszystkim problemom, jakie w życiu napotykają. Ponieważ dzieci są teraz dorosłe, rodzice nie mają już obowiązku troszczyć się o ich zdrowie fizyczne ani bezpośrednio angażować się w życie dzieci, czy chodzi o pracę, małżeństwo, rodzinę, czy też inne sfery. Oczywiście emocjonalne i rodzinne więzi sprawiają, że rodzice mogą okazywać dzieciom troskę, dawać rady od czasu do czasu, dzielić się sugestiami lub udzielać pomocy, bo mają przecież większe doświadczenie życiowe, i zapewniać opiekę, jeśli taka opieka jest tymczasowo konieczna. Krótko mówiąc, gdy dzieci wchodzą w dorosłość, rodzice zasadniczo wypełnili już swoje obowiązki względem nich. Toteż pewne oczekiwania, jakie rodzice mogą mieć wobec swoich dorosłych dzieci, są z Mojej perspektywy zbyteczne. Dlaczego są zbyteczne? Otóż dlatego, że bez względu na to, kim dzieci zgodnie z oczekiwaniami rodziców miałyby zostać, jakiego małżeństwa i jakiej rodziny, pracy i kariery rodzice oczekują dla swoich dzieci, i jakiego życia – czy to będzie życie w biedzie, czy w bogactwie – bez względu na to, jakie są jeszcze inne oczekiwania rodziców, są to tylko oczekiwania i nic więcej, a dorosłe dzieci same odpowiadają za swoje życie. Ostatecznie to Bóg decyduje o przeznaczeniu całego życia tych dzieci, w tym również o tym, czy będą żyć z biedzie, czy w bogactwie. Na rodzicach nie spoczywa żadna odpowiedzialność ani obowiązek, by się w te sprawy angażować, i nie mają oni żadnego prawa, by jakkolwiek ingerować. Toteż oczekiwania rodziców wynikają z ich uczuć i są wyrazem tego, że rodzice dobrze życzą swoim dzieciom. Żaden rodzic nie chce, by jego dziecko żyło w biedzie, by nie weszło w związek małżeński, by się rozwiodło, by żyło w rodzinie dysfunkcyjnej albo by doświadczało trudności w pracy. Każdy rodzic chce dla swoich dzieci jak najlepiej. Jeśli jednak oczekiwania rodziców kolidują z rzeczywistością życia ich dzieci lub ta rzeczywistość jest wręcz sprzeczna z tymi oczekiwaniami, to jak rodzice powinni do tego podejść? To właśnie powinniśmy omówić. Jeśli chodzi o stosunek rodziców do ich dorosłych dzieci, to powinni oni w duszy je błogosławić i dobrze im życzyć, bez względu na to, jakie życie dzieci prowadzą, jakie mają przeznaczenie i życie – rodzice mogą się z tym jedynie pogodzić. Żaden rodzic nie jest w stanie niczego w tym względzie zmienić ani kontrolować. Choć rodzice spłodzili i wychowali swoje dzieci, to przecież – o czym już mówiliśmy – nie są panami przeznaczenia swoich dzieci. Rodzice dają swoim dzieciom fizyczne ciało i wychowują je aż do wejścia w dorosłość, ale jeśli chodzi o przeznaczenie, jakie stanie się udziałem dzieci, nie jest ono dane im przez rodziców ani też rodzice o nim w żaden sposób nie decydują. Życzysz dobrze swoim dzieciom, ale czy to gwarantuje, że będzie im się dobrze wiodło? Nie chcesz, by spotkały je nieszczęścia, pech lub niefortunne zdarzenia, ale czy to oznacza, że twoje dzieci będą w stanie ich uniknąć? Bez względu na to, przed czym stają twoje dzieci, żadna z tych rzeczy nie podlega ludzkiej woli ani nie jest determinowana przez twoje potrzeby lub oczekiwania. Co ci to mówi? Gdy dzieci wkraczają w dorosłość, potrafią samodzielnie o siebie zadbać, mają niezależne myśli, poglądy i zasady postępowania, mają swój światopogląd i nie podlegają już wpływowi, ograniczeniom i władzy rodziców, to wtedy są faktycznie osobami dorosłymi. Co to znaczy, że wkroczyły w dorosłość? Znaczy to, że ich rodzice powinni odpuścić. Odpuścić – czyli pozwolić dzieciom na samodzielne poszukiwania i wybór własnej ścieżki w życiu. Jak to można jeszcze ująć? „Odsunąć się na bok”. Innymi słowy, rodzice powinni przestać rozkazywać swoim dorosłym dzieciom, mówiąc na przykład: „Powinieneś starać się o tę pracę, powinieneś zatrudnić się w tej branży. Nie rób tego, to zbyt ryzykowne!”. Czy jest czymś właściwym, żeby rodzicie rozkazywali swoim dorosłym dzieciom? (Nie jest). Rodzice stale chcą kontrolować życie swoich dorosłych dzieci, ich pracę, małżeństwo i rodzinę, chcą mieć wszystko na oku; niepokoją się, martwią i obawiają, jeśli o czymś nie wiedzą lub nie mają nad czymś kontroli, mówiąc: „A co jeśli mój syn dobrze się nad tym nie zastanowi? Czy może mieć kłopoty z prawem? Nie mam pieniędzy na proces sądowy! Jeśli zostanie pozwany, a pieniędzy nie ma, to czy trafi za kratki? Jeśli tak, to czy aby nie zostanie fałszywie oskarżony przez nikczemnych ludzi i skazany na osiem albo dziesięć lat? Czy żona go wtedy zostawi? Kto będzie opiekował się dziećmi?”. Im więcej o tym myślą, tym bardziej się zamartwiają. „Mojej córce źle się wiedzie w pracy. Ludzie stale nią pomiatają i jej szef też nie odnosi się do niej dobrze. Co możemy zrobić? Czy powinniśmy znaleźć jej inną pracę? Czy powinniśmy wykorzystać znajomości, szukać nowych kontaktów, zainwestować pieniądze i znaleźć dla niej pracę w departamencie rządowym, gdzie jako urzędniczka nie będzie się przemęczać? Choć pensja nie jest wysoka, to przynajmniej nie będą jej źle traktować. Nigdy jej nie uderzyliśmy, gdy była dzieckiem, rozpieszczaliśmy ją jak księżniczkę; teraz ludzie się nad nią znęcają. Co powinniśmy zrobić?”. Martwią się tak bardzo, że nie są w stanie jeść ani spać, a na ustach wyskakują im pęcherze. Ilekroć ich dzieci są w trudnej sytuacji, rodzice bardzo się tym przejmują. Chcą się we wszystko angażować, stawiać czoła każdej sytuacji. Gdy dzieci chorują lub mają jakieś trudności, ich rodzice się zadręczają i mówią: „Chcę, żeby ci się poprawiło. Czemu ci się nie poprawia? Chcę, żeby dobrze ci się wiodło, żeby wszystko toczyło się po twojej myśli, dokładnie tak, jak sobie to zaplanowałeś. Chcę, żebyś odnosił sukcesy, żeby pech cię omijał, żeby nikt cię nie oszukał ani nie wmanewrował w kłopoty z prawem!”. Niektóre dzieci biorą kredyt hipoteczny na trzydzieści lat, czasem na pięćdziesiąt lat. Rodzice zaczynają się martwić: „Kiedy oni to spłacą? Czy ktoś, kto bierze taki kredyt, nie staje się niewolnikiem? Ludzie z naszego pokolenia nie potrzebowali kredytu, żeby kupić dom. Żyliśmy w mieszkaniach służbowych i płaciliśmy niski czynsz. Nie musieliśmy się niczym stresować. Dziś młodzi ludzie nie mają tak łatwo, naprawdę jest im ciężko. Muszą zaciągać kredyty i choć dobrze im się żyje, to przecież muszą ciężko pracować, są wyczerpani! Często zostają do późna w pracy, biorą nadgodziny, mało śpią, nieregularnie jedzą, ciągle kupują tylko jedzenie na wynos. Źle to wpływa na trawienie i na stan zdrowia. Muszę dla nich gotować i sprzątać mieszkanie. Muszę zadbać o porządek, bo oni nie mają czasu – ich życie to jeden wielki bałagan. Jestem starą kobietą, bolą mnie kości i niewiele już jestem w stanie zrobić, więc zostanę ich służącą. Jeśli mieliby zatrudnić służącą, musieliby wydać na to pieniądze, a do tego obcym ludziom nie można ufać. Dlatego to ja, za darmo, zostanę ich służącą”. Zostaje więc służącą, codziennie sprząta mieszkanie dzieci, robi porządki, gotuje posiłki, kupuje warzywa i ryż, bierze na siebie najróżniejsze obowiązki. Z matki przeobraziła się w starą służącą. Gdy dzieci wracają do domu i są w kiepskim nastroju, ona uważnie je obserwuje i uważa na słowa, żeby tylko dzieciom wrócił dobry humor, i dopiero wtedy ona też jest szczęśliwa. Jest szczęśliwa, gdy jej dzieci są szczęśliwe. Martwi się, gdy jej dzieci się martwią. Czy warto tak żyć? Niczym się to nie różni od zatracenia siebie.

Czy to możliwe, żeby rodzice ponosili koszty za przeznaczenie swoich dzieci? Aby dążyć do sławy, zysku i doczesnych przyjemności, dzieci są skłonne znosić wszelkie trudy, jakie napotkają na swojej drodze. Co więcej, czy jako osoby dorosłe powinny stawiać czoła trudom niezbędnym do przetrwania? Jeśli z jednej strony cieszą się życiem, to z drugiej muszą być przygotowane na cierpienie – to całkiem naturalne. Ich rodzice wypełnili już swoje obowiązki, więc nie powinni ponosić kosztów niezależnie od tego, do czego dążą w życiu ich dzieci. Bez względu na to, jak dobrego życia chcą rodzice dla swoich dzieci, jeśli te chcą cieszyć się różnymi dobrymi rzeczami, to powinny same znosić presję i cierpienie, a nie ich rodzice. Toteż jeśli rodzice stale chcą wyręczać we wszystkim swoje dzieci i brać na siebie ich trudy, skwapliwie stając się ich niewolnikami, to czy nie jest to przesada? Jest to zbyteczne, bo wykracza poza to, czego powinno się oczekiwać od rodziców. Inny istotny powód jest taki, że bez względu na to, co lub jak dużo robisz dla swoich dzieci, nie jesteś w stanie zmienić ich przeznaczenia ani ulżyć ich cierpieniu. Każda osoba usiłująca przetrwać w społeczeństwie, czy dąży do sławy i zysku, czy też obiera właściwą ścieżkę w życiu, jako osoba dorosła musi brać odpowiedzialność za własne pragnienia i ideały oraz powinna sama płacić za siebie. Nikt nie powinien brać na siebie obowiązków za innych ludzi; dotyczy to nawet rodziców i dzieci – rodzice, którzy swoje dzieci spłodzili i wychowali, rodzice, którzy są najbliższymi osobami dla swoich dzieci, nie mają obowiązku, by za nie płacić lub mieć udział w ich cierpieniach. Dotyczy to również rodziców, bo nie są oni w stanie niczego zmienić. Dlatego cokolwiek robisz dla swoich dzieci, robisz na próżno. Z tego powodu powinieneś z takich działań zrezygnować. Choć rodzice mogą być starzy i już wywiązali się ze swojej odpowiedzialności i swoich zobowiązań wobec dzieci, choć wszystko, co robią rodzice, jest nieistotne w oczach ich dzieci, to powinni mieć swoją godność, swoje dążenia i swoją misję do wypełnienia. Jako ktoś, kto wierzy w Boga oraz dąży do prawdy i zbawienia, energię i czas, jakie ci jeszcze w życiu zostały, powinieneś wykorzystać na wykonywanie obowiązków i na wszystko to, co Bóg ci powierzył; nie powinieneś poświęcać czasu na swoje dzieci. Twoje życie nie należy do twoich dzieci, nie powinno być poświęcane na rzecz ich życia lub przetrwania ani na spełnianie twoich oczekiwań wobec nich. Powinieneś poświęcać swoje życie obowiązkom i zadaniom, jakie powierzył ci Bóg, a także misji, którą powinieneś realizować jako istota stworzona. W tym tkwi wartość i znaczenie twojego życia. Jeśli gotów jesteś utracić własną godność i stać się niewolnikiem swoich dzieci, martwić się o nie i robić dla nich wszystko, by spełniły się oczekiwania, jakie masz wobec nich, to jest to wszystko pozbawione wartości i znaczenia oraz niegodne zapamiętania. Jeśli będziesz się przy tym upierał i nie wyrzekniesz się tych idei i działań, oznacza to tylko, że nie jesteś kimś, kto dąży do prawdy, że nie jesteś godzien miana istoty stworzonej i że się buntujesz. Nie doceniasz życia i czasu, które dał ci Bóg. Jeśli twoje życie i twój czas służą jedynie twojemu ciału i uczuciom, a nie obowiązkom powierzonym ci przez Boga, to twoje życie jest zbędne i pozbawione wartości. Nie zasługujesz na to, żeby żyć, żeby cieszyć się życiem danym ci przez Boga, ani żeby cieszyć się czymkolwiek, co dał ci Bóg. Bóg obdarował cię dziećmi tylko po to, żebyś radował się ich wychowywaniem, żebyś zdobył doświadczenie i wiedzę jako rodzic, żebyś doświadczył czegoś wyjątkowego i niezwykłego w ludzkim życiu, i by twoje potomstwo mogło się dalej rozmnażać… Oczywiście chodzi też o to, by jako rodzic spełnić powinność istoty stworzonej. Tę powinność względem następnego pokolenia przeznaczył dla ciebie Bóg, podobnie jak rolę rodzica następnego pokolenia. Z jednej strony, chodzi o przejście przez ten niezwykły proces wychowywania dzieci, a z drugiej – o tworzenie następnego pokolenia. Gdy wypełnisz tę powinność i twoje dzieci wkroczą w dorosłość, to, czy osiągną wielki sukces, czy też będą prostymi, zwykłymi ludźmi, nie ma nic wspólnego z tobą, bo ich przeznaczenie od ciebie nie zależy, nie ty je wybierasz i z pewnością nie od ciebie ono pochodzi – jest ono przesądzone przez Boga. Ponieważ jest przesądzone przez Boga, nie powinieneś interweniować ani wtykać swojego nosa w życie swoich dzieci bądź ich przetrwanie. Ich nawyki, codzienna rutyna, postawa wobec życia i strategie przetrwania, a także ogólny pogląd na życie i nastawienie wobec świata – to są ich decyzje i nie powinny cię one obchodzić. Nie masz obowiązku, aby cokolwiek naprawiać albo znosić cierpienia w imieniu swoich dzieci, żeby zapewnić im szczęście każdego dnia. To wszystko jest zupełnie zbyteczne. O przeznaczeniu każdej osoby decyduje Bóg; toteż jeśli chodzi o to, ile błogosławieństw i ile cierpień doświadczą w życiu, jaką będą mieć rodzinę, małżeństwo i potomstwo, czego doświadczą, żyjąc w społeczeństwie, i co im się w życiu przydarzy, twoje dzieci nie są w stanie tego ani przewidzieć, ani zmienić, a ty, jako rodzic, tym bardziej. Dlatego też, jeśli dzieci napotykają trudności, rodzice powinni im pozytywnie i proaktywnie pomagać, jeśli tylko są w stanie. Jeśli nie, powinni odpuścić i postrzegać te sprawy z perspektywy istoty stworzonej, traktując swoje dzieci również jako istoty stworzone. To cierpienie, którego doświadczasz, musi także stać się ich udziałem; życie, które wiedziesz, one także muszą wieść; to, co przeżyłeś, wychowując swoje dzieci, również twoje dzieci przeżyją, wychowując własne; wzloty i upadki, oszustwa i podstępy, których doświadczasz, żyjąc w społeczeństwie i pośród ludzi, emocjonalne uwikłania i konflikty interpersonalne, wszystkie inne podobne rzeczy, których doświadczyłeś, staną się także udziałem twoich dzieci. One, tak samo jak ty, są zepsutymi ludźmi, porywanymi przez prądy zła, skażonymi przez szatana; nie uciekniesz od tego i one też nie. Dlatego ta chęć, by pomóc im uniknąć wszelkiego cierpienia i cieszyć się wyłącznie błogosławieństwami świata, to naiwna ułuda i głupia idea. Nieważne, jak wielkie są skrzydła orła, nie są w stanie chronić jego orląt przez całe ich życie. Młody orzeł w końcu dorasta i od tego momentu musi latać sam. Gdy młody orzeł wzbija się do samodzielnego lotu, nikt nie wie, który skrawek nieba będzie jego skrawkiem i dokąd postanowi polecieć. Dlatego gdy dzieci wkroczą już w dorosłość, najracjonalniejszą postawą ich rodziców jest odpuścić, pozwolić dzieciom doświadczać życia na własną rękę, żyć samodzielnie i samodzielnie stawiać czoła różnym wyzwaniom i radzić sobie z nimi. Jeśli dzieci szukają u ciebie pomocy i masz możliwość i warunki, żeby im pomóc, możesz to zrobić, możesz udzielić koniecznej pomocy. Jednak warunek jest taki, że bez względu na to, jaka to pomoc, finansowa czy psychologiczna, może być ona jedynie tymczasowa i nie może ingerować w żadne istotne kwestie. Twoje dzieci muszą kroczyć własną ścieżką w życiu, a ty nie masz żadnego obowiązku, aby brać na siebie ich sprawy albo konsekwencje ich działań. Taką postawą powinni wykazywać się rodzice wobec swoich dorosłych dzieci.

Czy zrozumiawszy postawę, jaką powinni przyjąć wobec swoich dorosłych dzieci, rodzice powinni też wyzbyć się oczekiwań, jakie mają względem swoich dorosłych dzieci? Niektórzy nierozgarnięci rodzice nie potrafią zrozumieć życia ani przeznaczenia, nie rozpoznają władzy Boga i często postępują głupio w stosunku do swoich dzieci. Na przykład, gdy ich dzieci stają się niezależne, mogą one stanąć w obliczu różnych szczególnych sytuacji, trudów lub zdarzeń; niektóre chorują, inne mają procesy sądowe, jeszcze inne się rozwodzą, niektóre dają się nabrać oszustom, inne zostają porwane, skrzywdzone, brutalnie pobite lub grozi im śmierć. Są też takie, które uzależniają się od narkotyków, i tak dalej. Co powinni zrobić rodzice w tym szczególnych i poważnych sytuacjach? Jaka jest typowa reakcja większości rodziców? Czy robią to, co powinni jako istoty stworzone i rodzice? Bardzo rzadko rodzice, dowiadując się o takich sytuacjach, reagują tak, jak gdyby dotyczyły one osób obcych. Większość rodziców siwieje ze stresu, nie śpi po nocach, traci apetyt, głowi się bez ustanku i gorzko płacze, aż ich oczy robią się czerwone i wysycha źródło łez. Żarliwie modlą się do Boga, prosząc Go, by miał wzgląd na ich wiarę i by chronił ich dzieci, by okazał im łaskę i błogosławił im, by obdarzył je swoim miłosierdziem i oszczędził ich życie. W takiej sytuacji ujawniają się słabości, wrażliwość i uczucia rodziców wobec dzieci. Co jeszcze się ujawnia? To, że podnoszą bunt przeciwko Bogu. Modlą się do Boga i błagają Go, by uchronił ich dzieci od nieszczęścia. Nawet jeśli wydarzy się katastrofa, oni modlą się o to, żeby ich dzieci nie spotkała śmierć, żeby uniknęły niebezpieczeństwa, żeby nie doznały krzywdy z rąk złoczyńców, żeby ich choroba się nie pogłębiła, żeby wyzdrowiały i tak dalej. O co tak naprawdę się modlą? (Boże, poprzez te modlitwy stawiają Bogu żądania, a na dodatek kryje się w tym nuta skargi). Rodzice są wyjątkowo niezadowoleni z niedoli swoich dzieci i skarżą się, uważając, że Bóg nie powinien był pozwolić na to, by coś takiego przytrafiło się ich dzieciom. Ich niezadowolenie miesza się ze skargą i proszą Boga, by zmienił zdanie, by tak nie postępował, by wybawił ich dzieci od niebezpieczeństwa, by je chronił, by uleczył ich choroby, by pomógł im w procesach sądowych, by oddalił od nich nieszczęście – krótko mówiąc, aby sprawił, że wszystko pójdzie gładko. Modląc się w ten sposób, rodzice, po pierwsze, skarżą się Bogu, a po drugie, stawiają Mu żądania. Czyż nie jest to przejaw buntu? (Jest). W zawoalowany sposób mówią, że to, co czyni Bóg, nie jest słuszne ani dobre, że nie powinien tak postępować. Ponieważ są osobami wierzącymi, to myślą, że Bóg nie powinien pozwalać, by takie rzeczy przytrafiały się ich dzieciom. Ich dzieci różnią się od innych; powinny otrzymywać od Boga preferencyjne błogosławieństwa. Przez wzgląd na to, że rodzice wierzą w Boga, powinien On błogosławić ich dzieciom, a jeśli tego nie czyni, rodzice zaczynają się zadręczać, płaczą, wpadają w szał i nie chcą już podążać za Bogiem. Jeśli ich dziecko umrze, czują, że sami nie są w stanie dłużej żyć. Czy nie tak właśnie myślą? (Tak myślą). Czyż nie jest to pewien rodzaj sprzeciwu wobec Boga? (Jest). Oni sprzeciwiają się Bogu. To tak jak psy, które żądają karmienia o określonej porze i dostają napadu złości przy najmniejszym opóźnieniu. Chwytają miskę zębami i tłuką nią o podłogę – czyż nie jest to niedorzeczne? (Jest). Czasem, jeśli przez kilka dni z rzędu dajesz im mięso do jedzenia, a potem przychodzi dzień posiłku bez mięsa, to psy w swojej zwierzęcej złości wywracają miskę z jedzeniem albo chwytają miskę zębami i rzucają nią o podłogę, komunikując ci w ten sposób, że chcą mięsa, że w swoim zwierzęcym mniemaniu powinny dostać mięso, że jest nie do przyjęcia, żeby mięsa nie dostały. Ludzie postępują równie bezrozumnie. Gdy ich dzieci mają kłopoty, rodzicie skarżą się Bogu, stawiają Mu żądania i sprzeciwiają się Mu. Czy nie przypomina to zachowania zwierząt? (Przypomina). Zwierzęta nie rozumieją prawdy ani tak zwanych doktryn i uczuć ludzkich. Gdy wpadają w szał, można to w jakimś stopniu zrozumieć. Ale czy ludzie postępują rozumnie, gdy sprzeciwiają się Bogu w taki sposób? Czy można im to wybaczyć? Jeśli zwierzęta tak się zachowują, ludzie mogą powiedzieć: „Ta bestyjka ma temperament. Wie nawet, jak wyrazić swój sprzeciw; jest bystra. Chyba nie powinniśmy jej lekceważyć”. Bawi ich to i uważają to zwierzę za nie takie głupie. Gdy więc zwierzę dostaje ataku furii, ludzie mają o nim lepsze zdanie. Gdyby jacyś ludzie sprzeciwili się Bogu, to czy powinien On wyrazić dla nich swoje uznanie i powiedzieć: „Skoro ten człowiek przychodzi z takimi żądaniami, to bynajmniej nie jest głupi!”? Czy Bóg wyraziłby dla ciebie takie uznanie? (Nie). Jak zatem Bóg określa takie zachowanie? Czy nie jest to bunt? (Jest). Czy ludzie wierzący w Boga nie wiedzą, że takie zachowanie jest niewłaściwe? Czy nie minęła już dawno epoka głosząca hasło: „Jeśli ktoś wierzy w Pana, to cała jego rodzina otrzymuje błogosławieństwa”? (Minęła). Dlaczego więc ludzie nadal poszczą i modlą się w ten sposób, bezwstydnie błagając Boga, by chronił ich dzieci i błogosławił im? Czemu nadal mają czelność sprzeciwiać się Bogu i walczyć z Nim, mówiąc: „Jeśli tego nie uczynisz, będę dalej się modlił i pościł!”? Co oznacza post? To strajk głodowy, czyli postępowanie bezwstydne i awanturnicze. Gdy ludzie postępują bezwstydnie wobec innych, mogą tupnąć nogą i powiedzieć: „Och, moje dziecko odeszło; nie chcę już dłużej żyć, nie dam rady!”. Nie postępują tak, gdy stają przed Bogiem; używają stonowanych słów i mówią: „Boże, błagam Cię, byś chronił moje dziecko i uzdrowił je. Boże, jesteś wielkim lekarzem, który wybawia ludzi, nie ma dla Ciebie nic niemożliwego. Błagam Cię, byś czuwał nad moim dzieckiem i chronił je. Twój Duch jest wszędzie, jesteś sprawiedliwy, jesteś Bogiem, który okazuje ludziom miłosierdzie. Otaczasz ich opieką i troską”. Co te słowa znaczą? Nie ma w nich nic niewłaściwego, są tylko wypowiadane w niewłaściwym momencie. Można domniemywać, że jeśli Bóg nie ocali i nie ochroni twojego dziecka i nie spełni Twoich życzeń, to nie jest miłującym Bogiem, jest wyzuty z miłości, nie jest Bogiem miłosiernym, po prostu nie jest Bogiem. Czy nie tak to wygląda? Czy to nie jest bezwstydne postępowanie? (Jest). Czy ludzie postępujący bezwstydnie oddają Bogu cześć jako Bogu wielkiemu? Czy mają w sercach bojaźń Bożą? (Nie). Ludzie postępujący bezmyślnie są podobni do łajdaków – nie mają w sercach bojaźni Bożej. Ośmielają się dyskutować z Bogiem i sprzeciwiać się Mu, a nawet postępować w sposób bezrozumny. Czyż nie jest to równoznaczne z szukaniem śmierci? (Jest). Co jest takiego wyjątkowego w twoich dzieciach? Gdy Bóg decyduje o losie kogoś innego, nie oponujesz, o ile tylko to ciebie nie dotyczy. Uważasz jednak, że Bóg nie powinien móc decydować o losie twoich dzieci? W oczach Boga cała ludzkość podlega Jego władzy i nikt nie jest w stanie uchylić się od podległości tej władzy i zarządzeniom Boga. Czemu twoje dzieci miałyby być wyjątkiem? Władza Boga jest przez Niego ustanowiona i zaplanowana. Czy to w porządku, że chcesz to zmienić? (Nie). Nie jest to w porządku. Toteż ludzie nie powinni postępować głupio i bezrozumnie. Wszystko, co Bóg czyni, opiera się na z góry ustalonym łańcuchu przyczynowo-skutkowym – to co ma wspólnego z tobą? Jeśli opierasz się władzy Boga, to szukasz śmierci. Jeśli nie chcesz, żeby twoje dzieci czegoś doświadczały, wynika to z emocji, a nie ze sprawiedliwości, miłosierdzia czy dobroci – jest to po prostu skutek o charakterze emocjonalnym. Emocja zaś jest rzeczniczką egoizmu. Ta emocja, którą czujesz, nie jest warta okazywania; sam przed sobą nie potrafisz jej usprawiedliwić, a i tak chcesz się nią posłużyć, by szantażować Boga. Niektórzy mówiąc wręcz: „Moje dziecko jest chore i jeśli umrze, to ja też już nie chcę żyć!”. Czy masz odwagę, żeby umrzeć? Proszę bardzo, spróbuj! Czy wiara takich ludzi jest autentyczna? Czy naprawdę przestaniesz wierzyć w Boga, jeśli twoje dziecko umrze? Co jego śmierć może zmienić? Jeśli nie wierzysz w Boga, nie zmienia to w niczym Jego tożsamości i statusu. Bóg wciąż jest Bogiem. On nie jest Bogiem, bo ty w Niego wierzysz, i nie przestaje być Bogiem, bo ty w Niego nie wierzysz. Nawet gdyby cała ludzkość nie wierzyła w Boga, Jego tożsamość i istota nie uległyby żadnej zmianie. Jego status pozostałby taki sam. On zawsze będzie Tym, który ma władzę nad losem całej ludzkości i nad całym wszechświatem. Nie ma to nic wspólnego z tym, czy ty wierzysz, czy nie. Jeśli wierzysz, zostanie ci okazana łaska. Jeśli nie wierzysz, nie będziesz miał szansy na zbawienie i nie dostąpisz go. Kochasz i chronisz swoje dzieci, masz uczucia do swoich dzieci, nie potrafisz się ich wyrzec, więc nie pozwalasz Bogu, by cokolwiek czynił. Czy to ma sens? Czy jest to w zgodzie z prawdą, moralnością lub człowieczeństwem? Nie jest to w zgodzie z niczym, nawet z moralnością, czyż nie? Nie hołubisz swoich dzieci, tylko je osłaniasz – działasz pod wpływem swoich uczuć. Mówisz nawet, że jeśli twoje dziecko umrze, to ty tego nie chcesz już żyć. Skoro tak nieodpowiedzialnie traktujesz własne życie, skoro nie doceniasz życia, jakim obdarzył cię Bóg, skoro chcesz żyć dla swoich dzieci, to proszę bardzo, umrzyj razem z nimi. Jeśli na coś zachorują, od razu zaraź się tą samą chorobą i umrzyj wraz z nimi; albo weź sznur i powieś się, czy to nie będzie łatwe? Gdy umrzesz, czy ty i twoje dzieci będziecie dzielić to samo bytowanie? Czy będą was nadal łączyć więzi fizyczne i uczuciowe? Gdy powrócisz do tamtego świata, zmienisz się. Czy nie tak właśnie będzie? (Tak). Gdy ludzie postrzegają rzeczy własnymi oczami i osądzają, czy są dobrzy, czy źli, albo jaką mają naturę, to na czym się opierają? Na swoich myślach. Postrzegając rzeczywistość własnymi oczami, nie widzą nic poza światem materialnym; nie dostrzegają świata duchowego. Jakie myśli pojawiają się w ich głowach? „W tym świecie ludzie, którzy mnie spłodzili i wychowali, są mi najbliżsi i najdrożsi. Kocham tych, którzy wydali mnie na ten świat i wychowali. Moje dziecko jest dla mnie zawsze kimś najbliższym, zawsze je hołubię najbardziej”. Taki jest zasięg ich mentalnego krajobrazu i horyzontu; tak „szerokie” są ich horyzonty mentalne. Czy głupotą jest mówić takie rzeczy? (Tak). Czy nie jest to dziecinne? (Jest). Takie dziecinne! W tym życiu z twoimi dziećmi łączą cię tylko więzy krwi; a co z ich przeszłym życiem? Jakie więzi ich z tobą łączyły? Dokąd pójdą, gdy umrą? Gdy umrą i wydadzą ostatnie tchnienie, ich dusze odejdą i pożegnają cię na dobre. Już cię nigdy więcej nie rozpoznają, nie zostaną nawet na chwilę, po prostu powrócą do tamtego świata. Gdy tak się dzieje, ty płaczesz, tęsknisz za nimi, czujesz się nieszczęśliwy i udręczony, mówisz: „Och, moje dziecko odeszło, już go nigdy więcej nie zobaczę!”. Czy martwe osoby mają jakąkolwiek świadomość? Nie są świadome ciebie, wcale za tobą nie tęsknią. Gdy już opuszczą ciało, od razu stają się kimś obcym, nic ich już z tobą nie łączy. W jaki sposób wówczas cię postrzegają? Mówią: „Ta starsza pani, ten starszy pan – kogo oni opłakują? Och, opłakują ciało. Czuję, że dopiero co zostałem oddzielony od tego ciała, nie czuję już tego ciężaru ani bólu choroby – jestem wolny”. Tak właśnie się czują. Gdy już umrą i opuszczą swoje ciało, nadal istnieją na tamtym świecie, przyjmując odmienną formę, a z tobą nic ich już nie łączy. Ty jesteś tutaj, płaczesz i tęsknisz za nimi, cierpisz z ich powodu, ale one nie czują już nic i nic już nie wiedzą. Po wielu latach, wskutek losu lub splotu okoliczności, mogą stać się twoimi współpracownikami lub twoimi rodakami, ale też mogą żyć daleko od ciebie. Choć będziecie żyć na tym samym świecie, będziecie zupełnie różnymi ludźmi, a między wami nie będzie żadnej więzi. Nawet jeśli niektórzy, dzięki szczególnym okolicznościom albo słowom, jakie padną, rozpoznają, kim te osoby były w poprzednim życiu, to przecież one nic nie czują, gdy cię widzą, i ty też nic nie czujesz, gdy je widzisz. Nawet jeśli były twoimi dziećmi w poprzednim życiu, teraz nic do nich nie czujesz – myślisz jedynie o swoim zmarłych dzieciach. Ci ludzie do ciebie też nic czują: mają swoich rodziców, swoją rodzinę i inne nazwisko – nic już ich z tobą nie łączy. Mimo to ty wciąż za nimi tęsknisz – ale za czym tak naprawdę tęsknisz? Zwyczajnie tęsknisz za fizycznym ciałem i imieniem, z którym kiedyś łączyły cię więzy krwi; to jedynie obraz, cień, który majaczy w twoich myślach, w twojej głowie – nie ma on żadnej rzeczywistej wartości. Oni przeszli reinkarnację, wcielili się na nowo jako ludzie lub inne istoty żywe – nic ich z tobą nie łączy. Dlatego kiedy niektórzy rodzice mówią: „Jeśli moje dziecko umrze, to ja nie chcę już dłużej żyć!”, to jest zwykła ignorancja! Ich życie dobiegło końca, ale czemu ty miałbyś przestać żyć? Czemu wypowiadasz tak nieodpowiedzialne słowa? Ich życie dobiegło końca, Bóg przeciął nić ich żywota i teraz stoi przed nimi inne zadanie – co ci do tego? Jeśli tobie też przypadnie inne zadanie, Bóg przetnie nić twojego życia, ale na razie tak nie jest, więc musisz dalej żyć. Jeśli Bóg chce, żebyś żył, to nie możesz umrzeć. Bez względu na to, czy chodzi o rodziców, dzieci, czy jakichkolwiek innych ludzi połączonych więzami pokrewieństwa, gdy w grę wchodzą uczucia, to ludzie powinni w następujący sposób to postrzegać i rozumieć: jeśli chodzi o uczucia łączące ludzi, którzy są ze sobą spokrewnieni, to wystarczy spełnić swoją powinność. Poza tymże spełnieniem powinności ludzie nie mają ani obowiązku, ani możliwości, żeby cokolwiek zmieniać. Toteż nieodpowiedzialne są słowa rodziców, którzy mówią: „Jeśli nasze dzieci odejdą, jeśli my, rodzice, będziemy zmuszeni pochować własne dzieci, to skończy się także nasze życie”. Jeśli dzieje się tak, że rodzice faktycznie stają nad grobem swoich dzieci, to można jedynie powiedzieć, że ich czas na tym świecie nie był długi, że musiały odejść. Ale rodzice nadal tu są, więc powinni dobrze żyć. Patrząc przez pryzmat człowieczeństwa, jest to oczywiście normalne, że ludzie myślą o swoich dzieciach, ale nie powinni marnować czasu, jaki im pozostał, na tęsknotę za zmarłymi dziećmi. To jest głupie. Toteż w takiej sytuacji ludzie powinni, po pierwsze, wziąć odpowiedzialność za własne życie, a po drugie, w pełni zrozumieć, czym są więzi rodzinne. Związek prawdziwie istniejący między ludźmi nie opiera się na więzach ciała i krwi, ale jest relacją między istotami żywymi stworzonymi przez Boga. Ta relacja nie ma nic wspólnego z więzami ciała i krwi; istnieje ona między dwiema niezależnymi istotami żywymi. Jeśli spojrzeć na to od tej strony, to gdy waszym dzieciom przytrafi się jakieś nieszczęście, gdy zachorują lub ich życie będzie w niebezpieczeństwie, wy, jako rodzice, powinniście prawidłowo do tego podejść. Nie powinniście poświęcać czasu, jaki wam pozostał, ścieżki, jaką powinniście obrać, oraz obowiązków, jakie powinniście wypełniać, z powodu niedoli lub śmierci waszych dzieci – musicie prawidłowo do tego podejść. Jeśli masz właściwy sposób myślenia i postrzegania oraz jesteś w stanie przejrzeć te sprawy na wylot, to szybko otrząśniesz się z rozpaczy, żalu i tęsknoty. Co jednak, jeśli nie potrafisz tych spraw przejrzeć? Będziesz wtedy żyć w udręce aż do dnia swojej śmierci. Jeśli jednak jesteś w stanie przejrzeć na wylot tę okoliczność, to ten okres w twoim życiu kiedyś się skończy, nie będzie trwał wiecznie i nie będzie ci towarzyszył przez resztę życia. Jeśli jesteś w stanie to przejrzeć, to w jakimś stopniu odpuścisz, co będzie z pożytkiem dla ciebie. Jeśli jednak nie zrozumiesz w pełni, czym są więzi rodzinne z twoimi dziećmi, to nie będziesz w stanie odpuścić i przysporzy ci to wiele bólu. Każdy rodzic ulega emocjom, gdy jego dziecko odchodzi. Gdy rodzice muszą pochować swoje dzieci albo gdy są świadkami nieszczęść, które je dotykają, to przez resztę życia będą o tym myśleć i zamartwiać się, wpadną w pułapkę cierpienia. Nikt nie jest w stanie przed tym uciec: to blizna i nieusuwalne znamię na duszy. Ludziom nie jest łatwo uwolnić się od tego emocjonalnego przywiązania, gdy żyją w ciele, więc z jego powodu cierpią. Jeśli jednak potrafisz przejrzeć na wylot to emocjonalne przywiązanie do swoich dzieci, jego siła zmniejszy się. Będziesz dalej cierpiał, ale już nie tak bardzo; niemożliwe jest całkowite usunięcie cierpienia, ale twoje cierpienie znacznie się osłabi. Jeśli pozostaniesz ślepy, to marny twój los, jeśli natomiast przejrzysz na oczy, stanie się to dla ciebie szczególnym doświadczeniem powodującym silną traumę emocjonalną, pozwalając ci głębiej zrozumieć i docenić życie, więzi rodzinne i człowieczeństwo, a także ubogacając twoje doświadczenie życiowe. Oczywiście takie szczególne ubogacenie jest czymś, czego nikt nie chce. Nikt nie chce znaleźć się w takiej sytuacji, ale jeśli ciebie to spotka, musisz właściwie się z tym uporać. Aby ochronić się przed okrutnym bólem, powinieneś wyzbyć się tradycyjnych, zgniłych i błędnych myśli i mniemań. Powinieneś we właściwy sposób podchodzić do swoich więzi emocjonalnych i rodzinnych oraz prawidłowo przyjąć śmierć swoich dzieci. Gdy to prawdziwie pojmiesz, będziesz w stanie całkowicie odpuścić i uwolnisz się od udręki. Czy Mnie rozumiesz? (Tak, rozumiem).

Niektórzy ludzie mówią: „Dzieci są zasobami danymi rodzicom przez Boga, więc są prywatną własnością rodziców”. Czy to stwierdzenie jest słuszne? (Nie jest). Niektórzy rodzice, słysząc to, mówią: „Ależ to jest słuszne stwierdzenie. Nic innego do nas nie należy oprócz naszych dzieci, zrodzonych z naszego ciała i naszej krwi. Są dla nas najdroższe”. Czy mają rację? (Nie). Dlaczego nie? Uzasadnijcie. Czy traktowanie dzieci jako swojej własności prywatnej jest czymś właściwym? (Nie jest). Czemu nie jest to właściwe? (Bo własność prywatna należy do jej właściciela i do nikogo innego. Tymczasem więź między dziećmi a rodzicami jest tylko więzią cielesną. Ludzkie życie pochodzi od Boga, jest to tchnienie dane przez Boga. Jeśli ktoś uważa, że obdarzył swoje dzieci życiem, przyjmuje nieprawidłowy punkt widzenia, a także nie wierzy wcale we władzę Boga i Jego zarządzenia). Czy nie tak się sprawy mają? Pomijając więź fizyczną, życie dziecka jest w oczach Boga czymś niezależnym od życia rodzica. Nie należą one do siebie nawzajem ani nie tworzą relacji hierarchicznej. Nie łączy je, rzecz jasna, więź posiadania i należenia. Życie dziecka i życie rodzica pochodzą od Boga i to On ma w swojej władzy ich przeznaczenie. Jest po prostu tak, że dzieci przychodzą na świat za sprawą swoich rodziców, rodzice są starsi od swoich dzieci, a dzieci – młodsze od swoich rodziców; w oparciu o tę relację, o to powierzchowne zjawisko, ludzie uważają jednak, że dzieci są akcesoriami i własnością prywatną swoich rodziców. Takie postrzeganie, zamiast sięgać głębiej, aż do korzeni, ślizga się jedynie po powierzchni, biorąc pod uwagę ciało i uczucia. Dlatego taki sposób myślenia i taki punkt widzenia są obarczone błędem. Czy nie jest tak? (Jest). Skoro dzieci nie są akcesoriami ani własnością prywatną swoich rodziców, ale niezależnymi osobami, to bez względu na to, jakie oczekiwania mają rodzice wobec swoich dorosłych dzieci, powinni zachować te oczekiwania dla siebie jako idee w umyśle, które nie mogą zostać urzeczywistnione. Nawet jeśli rodzice mają wobec swoich dorosłych dzieci jakieś oczekiwania, to nie powinni próbować ich urzeczywistniać, nie powinni poprzez nie spełniać swoich obietnic, nie powinni dokonywać żadnych poświęceń dla swoich dzieci ani płacić za nich ceny. Co zatem rodzice powinni czynić? Powinni odpuścić, gdy ich dorosłe dzieci zaczęły już żyć niezależnie i są w stanie zadbać o swoje przetrwanie. Tylko w ten sposób okażą dzieciom szacunek i wezmą za nie odpowiedzialność. Ciągłe próby dominacji i kontroli nad swoimi dziećmi albo chęć ingerencji i uczestnictwa w ich życiu i przetrwaniu to postępowanie głupie i bezrozumne, zachowanie iście dziecinne. Bez względu na to, jak dużo oczekują rodzice od swoich dzieci, to przecież te oczekiwania nie mogą niczego zmienić i nie urzeczywistnią się. Toteż jeśli rodzice są mądrzy, powinni wyzbyć się wszelkich swoich oczekiwań, zarówno realistycznych, jak i nierealistycznych, przyjąć właściwy punkt widzenia w odniesieniu do swojej relacji z dziećmi oraz mieć właściwe podejście do tego wszystkiego, co robią ich dzieci i co im się w życiu przytrafia. Taka jest zasada. Czy jest słuszna? (Tak, jest słuszna). Jeśli jesteś w stanie to osiągnąć, to dowodzi, że akceptujesz te prawdy. Jeśli nie jesteś w stanie tego osiągnąć i upierasz się, żeby robić wszystko po swojemu, myśląc, że uczucia rodzinne to coś najwspanialszego i najważniejszego w świecie, jak gdybyś mógł rzeczywiście czuwać nad losem swoich dzieci i kierować ich przeznaczeniem, to proszę bardzo, próbuj, a zobaczysz, czym się to skończy. Nie trzeba chyba mówić, że skończy się to żałosną porażką i nie przyniesie dobrego wyniku.

Poza tymi oczekiwaniami wobec swoich dorosłych dzieci rodzice w każdym zakątku świata wymagają od swoich dzieci jednej rzeczy, a mianowicie liczą na to, że dzieci będą ich darzyć uczuciem, szanować i dobrze traktować, jak przystoi dzieciom wobec swoich rodziców. W niektórych grupach etnicznych lub regionach spotkać można jeszcze inne, bardziej konkretne wymagania. Na przykład, dzieci muszą również opiekować się swoimi rodzicami aż do śmierci i zorganizować ich pogrzeby, muszą mieszkać z rodzicami po wejściu w dorosłość i wziąć odpowiedzialność za utrzymanie rodziców. To jest ostatni aspekt oczekiwań rodziców wobec swoich dzieci, który teraz omówimy – żądanie od dzieci należnego rodzicom szacunku i zapewnienia im opieki na starość. Czyż nie jest to pierwotna intencja przyświecająca rodzicom, kiedy decydują się mieć dzieci, a zarazem podstawowe wymaganie stawiane dzieciom przez rodziców? (Jest). Rodzice proszą swoje dzieci, gdy są jeszcze małe i niewiele rozumieją: „Gdy dorośniesz i będziesz zarabiać pieniądze, na kogo będziesz je wydawać? Na mamusię i tatusia?”. „Tak”. „Na rodziców tatusia?”. „Tak”. „Na rodziców mamusi?”. „Tak”. Ile pieniędzy jest w stanie zarabiać jedna osoba? Musi utrzymywać swoich rodziców, obu dziadków, obie babcie, a nawet dalszych krewnych. Powiedzcie Mi, czyż to nie jest duże obciążenie dla dziecka? Czyż nie jest to pech? (Jest). Choć dzieci, jak to dzieci, wypowiadają się w sposób niewinny i naiwny i nie wiedzą, co tak naprawdę mówią, odzwierciedla się w tym określona rzeczywistość – rodzice wychowują dzieci w pewnym celu i nie jest to cel ani czysty, ani prosty. Gdy dzieci są jeszcze małe, rodzice już zaczynają stawiać żądania i poddawać dzieci próbom, pytając: „Czy będziesz łożyć na utrzymanie mamusi i tatusia, kiedy dorośniesz?”. „Tak”. „A na utrzymanie rodziców tatusia?”. „Tak”. „A na utrzymanie rodziców mamusi?”. „Tak”. „Kogo kochasz najbardziej?”. „Mamusię”. Tata wtedy robi się zazdrosny: „A co z tatusiem?”. „Tatusia kocham najbardziej”. Mamusia robi się zazdrosna: „Kogo tak naprawdę kochasz najbardziej?”. „Mamusię i tatusia”. Wtedy oboje są zadowoleni. Dzieci dopiero co zaczynają mówić, a rodzice już uczą je, że powinny ich kochać i szanować, i mają nadzieję, że gdy dzieci dorosną, będą ich dobrze traktować. Choć te małe dzieci nie potrafią się jasno wysławiać i niewiele rozumieją, rodzice i tak chcą usłyszeć od nich obietnicę. Jednocześnie patrzą na swoje dzieci przez pryzmat własnej przyszłości i liczą na to, że dzieci, które teraz wychowują, nie okażą się niewdzięcznikami, ale wezmą odpowiedzialność za swoich rodziców, a nawet więcej – że będą mogli na swoich dzieciach polegać i że dzieci zapewnią im utrzymanie na stare lata. Choć zadają te pytania już wtedy, gdy dzieci są małe, nie są to wcale proste pytania. Są to wymagania i nadzieje mające swoje źródło w sercach rodziców – bardzo realne wymagania i bardzo realne nadzieje. Gdy tylko zatem dzieci zaczynają coraz więcej rozumieć, rodzice liczą na to, że jeśli sami zachorują, to dzieci się nimi zaopiekują, będą przy ich łóżku i otoczą ich troską, nawet gdyby miało chodzić tylko o przyniesienie szklanki z wodą. Choć dzieci nie są w stanie wiele zrobić, nie mogą udzielić pomocy finansowej czy praktycznej, to powinny przynajmniej w tym stopniu okazać oddanie należne rodzicom. Rodzice chcą widzieć to oddanie, gdy dzieci są jeszcze małe, i testować je pod tym kątem od czasu do czasu. Na przykład, gdy rodzice nie czują się dobrze lub są zmęczeni po pracy, sprawdzają, czy dzieci przyniosą im coś do picia, czy przyniosą im buty, czy wypiorą ich ubrania, czy przygotują prosty posiłek, choćby nawet jajecznicę z ryżem, i czy zapytają rodziców: „Jesteście zmęczeni? Jeśli tak, to zaraz zrobię coś do jedzenia”. Podczas różnych świąt rodzice wychodzą z domu i celowo nie wracają na czas, żeby przygotować posiłek, bo chcą sprawdzić, czy dzieci są już na tyle dojrzałe i rozsądne, żeby wiedzieć, że mają coś ugotować dla rodziców, że mają się o nich troszczyć i dzielić z nimi trudy życia, czy może są bezdusznymi niewdzięcznikami, z których rodzice nie mają żadnego pożytku. Podczas gdy dzieci dorastają, a nawet później, po ich wkroczeniu w dorosłość, rodzice nieustannie je testują i sprawdzają pod tym kątem, a jednocześnie stale stawiają dzieciom żądania: „Nie powinieneś być takim niewdzięcznikiem bez serca. Po co cię w ogóle wychowaliśmy? Otóż po to, żeby miał się kto nami zaopiekować na starość. Czy nie będzie z ciebie żadnego pożytku? Nie stawiaj się nam. Nie było nam łatwo cię wychować. To ciężka praca. Powinieneś zdawać sobie z tego sprawę i zawsze o tym pamiętać”. Zwłaszcza w tak zwanym okresie buntu, czyli między wiekiem młodzieńczym a dorosłym, niektóre dzieci bywają nierozsądne i nie mają rozeznania, więc często przeciwstawiają się rodzicom i przysparzają kłopotów. Rodzice krzyczą, robią sceny, zrzędzą i mówią: „Nie wiesz, ile wycierpieliśmy, opiekując się tobą, kiedy byłeś mały! Nie sądziliśmy, że wyrośniesz na takiego, co nie szanuje rodziców, nie pomaga im w domu ani nie dzieli z nimi trudów. Nie masz pojęcia, jakie to wszystko jest dla nas ciężkie. Co z ciebie za syn, umiesz tylko pyskować, nie jesteś dobrym człowiekiem!”. Złoszczą się na swoje dzieci, które są nieposłuszne albo mają różne wyskoki w szkole lub w codziennym życiu, ale złoszczą się również dlatego, że czarno rysuje im się przyszłość z takimi dziećmi, przewidują, że w przyszłości dzieci nie będą im okazywać należnego szacunku, że nie jest im żal rodziców, że w ich sercach nie ma miejsca dla rodziców albo, mówiąc precyzyjniej, że nie wiedzą, iż rodzicom należy się szacunek i wdzięczność ze strony dzieci. Rodzice mają więc poczucie, że nie mogą w takich dzieciach pokładać nadziei: mogą się okazać niewdzięczne lub oporne; rodzice mają złamane serca, czując, że wszystko, co dali swoim dzieciom, i koszty, jakie ponieśli, pójdą na marne, że oni sami źle na tym wyjdą, że nie było warto; żałują, czują smutek, dręczą się i rozpaczają. Ale przecież nie odzyskają już tego, co wydali, i im więcej o tym myślą, tym większy żal czują i tym bardziej żądają od swoich dzieci szacunku i wdzięczności, mówiąc: „Czy nie możesz okazać mi choć odrobiny szacunku? Czy nie możesz pójść po rozum do głowy? Czy nie będziemy mogli na ciebie liczyć, kiedy dorośniesz?”. Załóżmy na przykład, że rodzice potrzebują pieniędzy, ale nawet się o tym nie zająkną. Tymczasem dzieci przynoszą im pieniądze. Przypuśćmy, że rodzice mają ochotę na mięso lub coś pysznego i pożywnego, ale nic o tym nie mówią. Tymczasem dzieci przynoszą im takie właśnie jedzenie. Te dzieci otaczają swoich rodziców szczególną troską – bez względu na to, jak dużo pracują lub jakie mają własne obciążenia rodzinne, zawsze pamiętają o rodzicach. Rodzice wtedy myślą: „Na moich dzieciach można polegać, są już dorosłe, warto było poświęcić tyle energii na ich wychowanie, opłaciło się wydawać na nie pieniądze, nasza inwestycja zaczyna się zwracać”. Ale jeśli dzieci zrobią coś, co jest choćby trochę poniżej oczekiwań ich rodziców, to rodzice dojdą do wniosku, że dzieci ich nie szanują, że są niewdzięcznikami, że nie można na nich polegać i cały trud wychowawczy poszedł na marne, jak krew w piach.

Bywa też, że rodzice okazjonalnie zajęci pracą lub sprawunkami wracają do domu później niż zwykle i okazuje się, że dzieci zrobiły obiad, ale same wszystko zjadły i niczego rodzicom nie zostawiły. Ci młodzi ludzie jeszcze nie są jeszcze na tyle dojrzali, żeby o tym pomyśleć, nie mają może takiego nawyku albo brakuje im człowieczeństwa i nie są w stanie okazywać troski innym. Być może ulegają też wpływowi rodziców albo ich człowieczeństwo jest z natury samolubne, więc gotują dla siebie i zjadają wszystko, nie zostawiając nic rodzicom ani nie przygotowując dodatkowych porcji. Gdy rodzice przychodzą do domu i to widzą, robi im się bardzo przykro i się denerwują. Czym się denerwują? Dochodzą do wniosku, że ich dzieci nie okazują im należnego szacunku, że brak im rozsądku. Zwłaszcza jeśli chodzi o samotne matki: gdy widzą, że ich dzieci tak się zachowują, denerwują się jeszcze bardziej. Zaczynają krzyczeć: „Myślisz, że łatwo mi było cię wychowywać przez te wszystkie lata? Byłam ci matką i ojcem, wychowywałam cię. Ciężko pracuję, a kiedy wracam do domu, ty nawet nie przygotujesz mi czegoś do zjedzenia. Wystarczyłaby miska owsianki, choćby nawet zimnej – to byłby miły gest wyrażający twoją miłość. Jak możesz tego nie rozumieć, mając już tyle lat?”. Dzieci tego nie rozumieją i nie postępują właściwie, ale gdybyś nie miała wobec nich oczekiwań, to czy złościłabyś się aż tak? Czy traktowałabyś tę sytuację tak poważnie? Czy uznawałabyś to za kryterium oddania, jakie dzieci winne są rodzicom? Jeśli nie gotują dla ciebie, to przecież możesz sama zrobić sobie posiłek. Gdyby ich nie było, czy i tak nie musiałabyś jakoś żyć? Jeśli nie okazują ci należnego szacunku, to może lepiej byłoby, gdybyś nie sprowadzała ich na ten świat? Jeśli nigdy nie nauczą się, jak otaczać cię troską, to co powinnaś uczynić? Czy powinnaś potraktować to prawidłowo, czy też złościć się, denerwować i skarżyć, ciągle drzeć z nimi koty? Co jest słuszne? (Potraktować to prawidłowo). Jakby nie było, nadal nie wiesz, co robić. Na koniec mówisz ludziom: „Nie decydujcie się na dzieci, bo będziecie tego żałować. Nie ma nic dobrego w tym, że się ma dzieci, że się je wychowuje. Zawsze wyrastają na bezdusznych niewdzięczników! Lepiej jest zatroszczyć się o siebie zamiast pokładać w kimś nadzieje. Na nikim nie można polegać! Wszyscy mówią, że na swoich dzieciach można polegać, ale czego się można spodziewać? To raczej dzieci polegają na rodzicach. Dbasz o nie na sto różnych sposobów, a one myślą, że jeśli w zamian będą dla ciebie miłe, to jest to ogromna życzliwość, że w ten sposób są już z tobą kwita”. Czy to stwierdzenie jest niesłuszne? Czy jest to opinia, sposób myślenia i pogląd obecny w społeczeństwie? (Tak). „Każdy mówi, że wychowując dzieci, zapewniasz sobie spokój i wsparcie na stare lata. Tymczasem one nawet ci posiłku nie przygotują, nie mówiąc już o wsparciu na starość. Nie ma co na to liczyć!”. Co nam mówią te słowa? Czyż nie jest to zwykłe zrzędzenie? (Jest). Skąd się ono bierze? Czy nie stąd, że rodzice mają za wysokie oczekiwania wobec swoich dzieci. Mają standardy i wymagania, żądają od dzieci, żeby były im oddane i posłuszne we wszystkim, żeby liczyły się z rodzicami, okazywały im należny szacunek i postępowały tak, jak przystoi dzieciom. Gdy już określisz takie standardy i postawisz takie żądania, niemożliwe jest, żeby twoje dzieci im sprostały bez względu na to, jak się starają, a to sprawia, że ciągle tylko zrzędzisz i narzekasz. Bez względu na to, co robią twoje dzieci, żałujesz, że je masz, czujesz, że straty przeważają nad zyskami i że twoje inwestycja się nie zwróciła. Czyż nie tak się sprawy mają? (Tak). Czyż nie jest tak dlatego, że w wychowaniu dzieci przyświeca ci niewłaściwy cel? (Jest). Czy doprowadzanie do takich konsekwencji jest właściwe, czy niewłaściwe? (Niewłaściwe). Jest niewłaściwe, to jasne, i cel, jaki ci przyświecał w wychowywaniu dzieci też jest niewłaściwy. Rodzicielstwo jest samo w sobie odpowiedzialnością i obowiązkiem istot ludzkich. Pierwotnie był to instynkt, który z czasem przerodził się w powinność i odpowiedzialność. Dzieci nie muszą okazywać rodzicom szacunku i wdzięczności ani utrzymywać ich na stare lata; to nie jest tak, że ludzie mogą mieć dzieci tylko pod warunkiem, że te dzieci okazują im należny szacunek. Źródło tak określonego celu jest nieczyste, prowadząc ludzi do formułowania błędnego przekonania: „O rany, nie miejcie dzieci, choćby nie wiadomo co”. Ponieważ cel jest nieczysty, wynikające z niego przekonania i poglądy są nieprawidłowe. Czy zatem nie należy ich skorygować i się ich wyzbyć? (Należy). Jak powinno się to uczynić? Jaki cel jest celem czystym? Jakie przekonanie i stanowisko jest prawidłowe? Innymi słowy, jaki jest właściwy sposób ułożenia sobie relacji ze swoimi dziećmi? Po pierwsze, jeśli decydujesz się na dzieci, to jest twój wybór, to ty wydajesz je na świat, a one nie mają w tym względzie nic do powiedzenia. Oprócz tego, że Bóg powierzył ludziom zadanie i obowiązek rozmnażania się, i oprócz tego, że Bóg wszystkim zarządza, to jeśli chodzi o ludzi, którzy zostali rodzicami, subiektywny powód i punkt wyjścia był taki, że chcieli mieć dzieci. Jeśli chcesz mieć dzieci, to powinieneś je wychować i wprowadzić w dorosłość, pozwalając im stać się osobami samodzielnymi. Chcesz mieć dzieci i zyskałeś wiele, wychowując je – już odniosłeś wielką korzyść. Po pierwsze, spędziłeś ze swoimi dziećmi wiele radosnych chwil i cieszyłeś się, mogąc je wychowywać. Chociaż w procesie wychowawczym zdarzają się wzloty i upadki, to przez większość czasu wypełniało go szczęście płynące z przebywania w obecności dzieci, a proces taki jest koniecznym elementem człowieczeństwa. Czerpałeś radość z tego wszystkiego i bardzo wiele zyskałeś dzięki swoim dzieciom, zgadza się? Dzieci dają rodzicom szczęście i tworzą z nimi bliską więź, a rodzice, ponosząc koszty i poświęcając czas i energię, mogą patrzeć, jak ich pociechy wyrastają na dorosłych ludzi. Na początku są zdezorientowane i nie wiedzą niczego o świecie, ale stopniowo uczą się mówić, zaczynają łączyć ze sobą poszczególne słowa, tworząc sensowne wypowiedzi, zdobywają wiedzę różnego rodzaju i rozeznanie, komunikują się z rodzicami i uczą się rozmawiać, a także uczą się właściwego postrzegania rzeczywistości. W czymś takim rodzice biorą udział. Nic innego nie jest w stanie zastąpić tego doświadczenia bycia rodzicem. Rodzice czerpią z tego radość i wiele zyskują dzięki swoim dzieciom, co jest dla nich samo w sobie wielkim pokrzepieniem, a także nagrodą. Już sam fakt, że ktoś jest rodzicem i wychowuje swoje dzieci, sprawia, że bardzo wiele zyskuje. Jeśli chodzi o to, czy twoje dzieci odwdzięczą ci się szacunkiem i oddaniem, czy będziesz mógł na nich polegać, zanim umrzesz, i co od nich otrzymasz, to już zależy od tego, czy przeznaczone wam jest wspólne życie, czyli od tego, co zdecydował Bóg. Ponadto środowisko, w którym żyją twoje dzieci, warunki życia, to, czy stać je na zapewnienie ci opieki, czy mają stabilną sytuację finansową i czy mają na tyle pieniędzy, żeby wspomóc cię materialnie i zapewnić godziwe warunki życia – to wszystko również zależy od Boga. Co więcej, również od Bożego zarządzenia zależy to, czy tobie jako rodzicowi przypadnie w udziale taki los, że będziesz mógł cieszyć się rzeczami materialnymi, pieniędzmi lub emocjonalnym dobrostanem dzięki swoim dzieciom. Czyż nie jest właśnie tak? (Jest tak). Nie są to rzeczy, o które ludzie mogliby skutecznie zabiegać. Niektóre dzieci nie są lubiane przez swoich rodziców i rodzice nie chcą z nimi mieszkać, ale Bóg z góry przesądził, że mają mieszkać razem, więc dzieci nie mogą udawać się w dalekie podróże ani zostawić rodziców. Zostali skazani na wspólne mieszkanie z rodzicami do końca życia – nie są w stanie się od nich uwolnić. Z drugiej strony, niektóre dzieci mają rodziców, którzy bardzo chcą z nimi spędzać dużo czasu; dzieci i rodzice są nierozłączni, stale za sobą tęsknią, ale z różnych powodów nie są w stanie mieszkać w tym samym mieście czy nawet w tym samym kraju. Bardzo rzadko mogą się spotkać twarzą w twarz i porozmawiać; chociaż metody komunikacji bardzo się rozwinęły i czat wideo jest dostępną opcją, jest to przecież coś innego niż wspólne życie na co dzień. Dzieci z różnych powodów wyjeżdżają za granicę, mieszkają i pracują w innym miejscu po zawarciu małżeństwa i tak dalej, i od rodziców dzieli ich duża, bardzo duża odległość. Nie jest im łatwo doprowadzić do spotkania, a rozmowy telefoniczne i wideorozmowy trudno jest zgrać czasowo. Z powodu różnicy stref czasowych i innych niedogodności dzieci nie są w stanie kontaktować się z rodzicami bardzo często. Z czego wynikają te istotne aspekty? Czy nie wynikają z Bożego zarządzenia? (Wynikają). To, czego życzyliby sobie rodzice i dzieci, nie ma tu nic do rzeczy; zależy to przede wszystkim od Bożego zarządzenia. Ponadto rodzice martwią się, czy będą mogli liczyć na swoje dzieci w przyszłości. Do czego są ci one potrzebne? Żeby zaparzyły ci herbatę albo nalały wody? Co to za rodzaj bycia zależnym od innych? Czy sam nie potrafisz tego zrobić? Czy to nie wspaniałe, że jesteś zdrowy, poruszasz się bez trudu, potrafisz o siebie zadbać i robisz wszystko samodzielnie? Czemu miałbyś w czymkolwiek polegać na innych? Czy daje ci szczęście to, że twoje dzieci się tobą opiekują, dotrzymują ci towarzystwa i usługują ci przy stole i nie tylko? Niekoniecznie. Jeśli jesteś unieruchomiony i twoje dzieci muszą ci usługiwać przy stole i w innych sytuacjach, czy to jest w twoim odczuciu szczęście? Jeśli mógłbyś zdecydować, to co byś wolał: być zdrowym i nie potrzebować opieki ze strony dzieci, czy być sparaliżowanym i przykutym do łóżka, ale mieć dzieci przy swoim boku? Co byś wybrał? (Być zdrowym). Wiadomo, o wiele lepiej jest być zdrowym. Możesz sam o siebie zadbać, czy masz lat osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt czy nawet sto. Takie życie ma dobrą jakość. Choć się starzejesz, twój umysł nie pracuje już tak szybko, pamięć ci szwankuje, jesz mniej, robisz się powolny i niezdarny, a wyjście z domu nastręcza ci trudności, to przecież jesteś w stanie zadbać o swoje podstawowe potrzeby – a to już bardzo dużo. Wystarczy, że od czasu do czasu porozmawiasz z dziećmi przez telefon albo zaprosisz ich do siebie na święta. Czemu miałbyś żądać od nich czegoś więcej. Stale tylko szukasz oparcia w swoich dzieciach; czy będziesz szczęśliwy dopiero wtedy, gdy staną się twoimi niewolnikami? Czy to nie jest samolubne z twojej strony? Ciągle żądasz, aby twoje dzieci okazywały ci oddanie należne rodzicom, abyś mógł na nich polegać – ale w czym miałbyś na nich polegać? Czy twoi rodzice mieli w tobie oparcie? Jeśli twoi rodzice nie mieli w tobie oparcia, to dlaczego uważasz, że ty powinieneś mieć oparcie w swoich dzieciach? Czyż nie jest to myślenie niedorzeczne? (Jest).

Jeśli chodzi o rodziców oczekujących od swoich dzieci oddania i szacunku, muszą oni po pierwsze wiedzieć, że wszystko jest koordynowane przez Boga i zależy od Jego zarządzeń. Po drugie, ludzie powinni być rozsądni; wydając dzieci na świat, z natury doświadczają czegoś wyjątkowego. Dzięki swoim dzieciom bardzo wiele zyskują i w końcu doceniają radości i smutki, jakie przynosi rodzicielstwo. Jest to ubogacające doświadczenie życiowe, głęboko zapadające w pamięć. Rekompensuje też ono braki i ignorancję, którymi obarczone jest ich człowieczeństwo. Jako rodzice zyskali już to, co powinni zyskać dzięki procesowi wychowywania dzieci. Jeśli to ich nie zadowala i żądają, aby ich dzieci usługiwały im jak asystenci lub niewolnicy, oraz oczekują, że dzieci im się odwdzięczą, okazując im oddanie i szacunek, opiekując się nimi na stare lata, organizując im ceremonię pogrzebową, umieszczając ich ciała w trumnach, zapobiegając gniciu ich zwłok w domu, gorzko opłakując ich śmierć, nosząc po nich żałobę przez trzy lata i tak dalej, i w ten właśnie sposób spłacając swój dług wobec rodziców, to wówczas staje się to nieracjonalne i nieludzkie. Widzisz, jeśli chodzi o to, czego naucza Bóg w kwestii sposobu traktowania rodziców, wymaga On od ludzi jedynie tego, żeby okazywali swoim rodzicom należny szacunek, ale nie żeby utrzymywali ich aż do śmierci. Bóg nie narzuca ludziom tej odpowiedzialności i powinności – nigdy czegoś takiego nie mówił. Bóg zaleca jedynie, by dzieci szanowały rodziców. Okazywanie rodzicom oddania i szacunku to ogólne określenie o szerokim zakresie. Jeśli chodzi o konkrety, oznacza ono wypełnianie swoich obowiązków w ramach swoich możliwości i uwarunkowań – to wystarczy. Jest to aż tak proste, a przy tym jest to jedyne wymaganie stawiane dzieciom w odniesieniu do ich rodziców. Jak więc rodzice powinni to rozumieć? Bóg nie stawia żądania brzmiącego: „Dzieci muszą okazywać rodzicom oddanie, opiekować się nimi na starość i wyprawiać ich w ostatnią drogę”. Toteż rodzice powinni wyzbyć się egoizmu i nie oczekiwać, że ich dzieci będą na każde ich zawołanie tylko dlatego, że wydali je na świat. Jeśli życie dzieci nie kręci się wokół ich rodziców, to nie jest w porządku, gdy rodzice stale je rugają, robią wyrzuty i mówią takie rzeczy jak: „Jesteś niewdzięcznym, wyrodnym i nieposłusznym dzieckiem; przez tyle lat cię wychowywałem, a teraz nawet nie mogę na ciebie liczyć”, nieustannie strofując dzieci w taki sposób i obciążając je. Żądanie, aby dzieci były oddane rodzicom i im towarzyszyły, by się nimi opiekowały na starość i pochowały ich, by zawsze i wszędzie myślały o rodzicach, jest czymś z natury niewłaściwym, jest błędnym działaniem i jest wyrazem nieludzkiego myślenia. Ten sposób myślenia można zaobserwować, w mniejszym lub większym stopniu, w różnych krajach lub grupach etnicznych, ale w tradycyjnej kulturze chińskiej okazywanie rodzicom oddania i szacunku zajmuje szczególnie ważne miejsce. Od starożytności aż do dziś panuje przekonanie, że jest to element człowieczeństwa i kryterium, wedle którego można ocenić, czy ktoś jest dobrym, czy też złym człowiekiem. Zgodnie z powszechną praktyką i opinią panującą w społeczeństwie, jeśli dzieci są wyrodne, ich rodzice odczuwają wstyd, a same dzieci nie są w stanie znieść tej skazy na swojej reputacji. Pod wpływem różnych czynników rodzice są również głęboko skażeni tym tradycyjnym myśleniem, żądając bezrefleksyjnie i bez rozeznania, żeby ich dzieci okazywały im szacunek i oddanie. Jaki sens ma wychowywanie dzieci? Nie robisz tego dla własnych celów, to odpowiedzialność i obowiązek dane ci od Boga. Po pierwsze, rodzicielstwo bierze się z ludzkiego instynktu, a po drugie stanowi część ludzkiej odpowiedzialności. Decydujesz się na dzieci pod wpływem instynktu i odpowiedzialności, a nie po to, by przygotować się na starość i zapewnić sobie opiekę podczas jesieni swojego życia. Czy taki punkt widzenia nie jest słuszny? (Jest). Czy ludzie bezdzietni się nie zestarzeją? Czy człowiek stary jest z konieczności nieszczęśliwy? Nie jest, prawda? Ludzie bezdzietni też dożywają sędziwego wieku, niektórzy nawet w dobrym zdrowiu, czerpią radość z tego okresu swojego życia i umierają w spokoju. Czy ludzie posiadający dzieci zawsze cieszą się szczęściem i dobrym zdrowiem na starość? (Niekoniecznie). Toteż zdrowie, szczęście i sytuacja życiowa rodziców w podeszłym wieku, a także ich sytuacja materialna mają niewiele wspólnego z tym, czy ich dzieci są im oddane – nie istnieje tu żaden bezpośredni związek. Twoja sytuacja życiowa, jakość życia i stan fizyczny w podeszłym wieku wynikają z tego, co zaplanował dla ciebie Bóg, i ze środowiska życiowego, jakie On dla ciebie zaaranżował; nie mają zaś żadnego bezpośredniego związku z tym, czy twoje dzieci okazują ci szacunek i oddanie, czy też nie. Twoje dzieci nie są zobligowane do brania odpowiedzialności za twoją sytuację życiową na starość. Czyż tak nie jest? (Jest). Toteż bez względu na to, jaką postawę mają dzieci wobec swoich rodziców, czy są skłonne podjąć ten wysiłek i się nimi opiekować, czy traktują to po macoszemu, czy też nie chcą tego robić w ogóle, to już od nich zależy. Odsuńmy teraz na bok perspektywę dzieci i spróbujmy spojrzeć z perspektywy rodziców. Przede wszystkim, rodzice nie powinni żądać, aby ich dzieci były im bezgranicznie oddane, by się nimi opiekowały na stare lata i by niosły to brzemię, jakim jest starość rodziców – nie ma takiej potrzeby. Po pierwsze, rodzice powinni wystrzegać się takich żądań wobec swoich dzieci, a po drugie, powinni mieć swoją godność. Oczywiście jest też aspekt o wiele ważniejszy: to zasada, której rodzice powinni przestrzegać w odniesieniu do swoich dzieci. Jeśli twoje dzieci są troskliwe, oddane i chętne, by się tobą zaopiekować, nie musisz im tego wzbraniać; jeśli jednak nie chcą tego wszystkiego robić, nie ma potrzeby, żebyś biadolił i jęczał przez cały dzień, żebyś czuł dyskomfort lub niezadowolenie ani żebyś chował urazę do swoich dzieci. Powinieneś w miarę swoich możliwości brać za siebie odpowiedzialność i dźwigać brzemię własnego życia i przetrwania, a nie obarczać tym innych ludzi, zwłaszcza swoich dzieci. Powinieneś proaktywnie i prawidłowo stawiać czoła życiu bez towarzystwa i pomocy swoich dzieci, a nawet jeśli jesteś daleko od nich, to i tak możesz stawić samodzielnie czoła wszystkiemu, co przynosi życie. Jeśli potrzebujesz pomocy od dzieci w kwestiach podstawowych, możesz o nią poprosić, ale nie powinieneś przy tym kierować się przekonaniem, że dzieci mają być ci oddane albo że powinieneś móc na nich polegać. Obie strony powinny patrzeć na to z perspektywy wywiązywania się ze swojej odpowiedzialności, aby relację między rodzicami a dziećmi traktować w sposób racjonalny. Rzecz jasna, jeśli obie strony zachowują się racjonalnie, dają sobie nawzajem przestrzeń, szanują się wzajemnie, to ostatecznie będą się dobrze dogadywać i zapanuje harmonia, będą cieszyć się rodzinnymi uczuciami, troską i odwzajemnianą miłością. Takie postępowanie oparte na wzajemnym szacunku i zrozumieniu jest bardziej ludzkie i właściwsze. Czy nie tak się sprawy mają? (Tak). Gdy dzieci są w stanie prawidłowo wypełniać swoje powinności, a ty, jako rodzic, nie stawiasz im przesadnych czy zbytecznych żądań, to odkryjesz, że wszystko, co twoje dzieci robią, jest dość naturalne i normalne, oraz uznasz to za coś dobrego. Nie będziesz już dłużej patrzył na nie krytycznym okiem, nie będziesz już miał poczucia, że to, co robią, jest niezadowalające, niewłaściwe i niewystarczające, aby spłacić dług wobec ciebie. Wręcz przeciwnie – będziesz miał w końcu właściwe nastawienie, będziesz wdzięczny Bogu za towarzystwo i szacunek twoich dzieci, uznasz, że są całkiem przyzwoite i że zachowują się po ludzku. Zresztą, nawet jeśli nie będą przy tobie i nie będą okazywać ci szacunku i oddania, to nie będziesz obwiniał Boga, nie będziesz żałował, że je wychowałeś, a już na pewno nie będziesz ich nienawidził. Krótko mówiąc, jest czymś kluczowym, aby rodzice prawidłowo odnosili się do postawy, jaką przyjmują wobec nich dzieci. Oznacza to, że nie powinni stawiać dzieciom przesadnych żądań, nie powinni wpadać w skrajności w swoim zachowaniu wobec dzieci, a już na pewno nie powinni w sposób nieludzki i negatywny krytykować bądź osądzać tego, jak ich dzieci postępują. Tym sposobem zaczniesz żyć godnie. Jako rodzic, w oparciu o swoje możliwości, uwarunkowania i, rzecz jasna, Boże zarządzenia, powinieneś cieszyć się wszystkim tym, co daje ci Bóg, a jeśli czegoś ci nie daje, to również powinieneś Mu dziękować i się Mu podporządkować. Nie porównuj się do innych, mówiąc: „Popatrzcie na tę rodzinę, syn jest tak bardzo oddany rodzicom, stale zabiera ich na przejażdżki i na wakacje na południu. Ilekroć wracają, są obładowani torbami najróżniejszych rozmiarów. To jest ideał synowskiej miłości! Spójrzcie na niego, na nim rodzice mogą polegać. Takiego syna trzeba sobie wychować, żeby sobie zapewnić dobrą opiekę na starość. A teraz spójrzcie na naszego syna: rzadko nas odwiedza, a jeśli już, to przychodzi z pustymi rękami. Jeśli do niego nie zadzwonię, to się nie zjawia. A gdy już przychodzi, to chce tylko jeść i pić, żadnej pracy się nie ima”. Skoro tak, to go po prostu nie zapraszaj. Jeśli go zapraszasz, czy sam nie jesteś sobie winien? Wiesz, że jak cię odwiedzi, to będzie tylko jadł i pił na krzywy ryj, więc po co go zapraszasz? Gdybyś nie miał żadnego powodu, żeby go zaprosić, czy i tak byś to zrobił? Czy to nie dlatego, że się upokarzasz i jesteś samolubny? Chcesz stale mieć w nim oparcie, licząc, że nie wychowałeś go nadaremno, że nie okaże się bezdusznym niewdzięcznikiem. Bez przerwy próbujesz dowieść, że twoje dziecko nie jest bezdusznym niewdzięcznikiem, że nie jest wyrodnym dzieckiem. Jaki z tego pożytek? Czy nie możesz po prostu zająć się własnym życiem i żyć dobrze? Czy nie możesz żyć bez swoich dzieci? (Mogę). Możesz. Jest aż za dużo takich przykładów, czyż nie?

Niektórzy uparcie obstają przy okropnym i przestarzałym przekonaniu, mówiącym: „Nie ma znaczenia, czy ludzie mają dzieci po to, by sobie zaskarbić ich oddanie, i czy dzieci są faktycznie oddane rodzicom, gdy ci jeszcze żyją; ważne jest to, że gdy rodzice umrą, dzieci muszą ich pochować. Jeśli nie mają dzieci u swego boku, to nikt nie będzie wiedział, że umarli, i ich zwłoki zgniją w domu”. No i co z tego, że nikt nie będzie wiedział? Kto umarł, ten nie żyje, nie jest już niczego świadomy. Gdy ciało umiera, dusza od razu je opuszcza. Nieważne, gdzie znajduje się ciało ani jak wygląda po śmierci – przecież jest już i tak martwe, prawda? Nawet jeśli ciało zostanie wyniesione w trumnie i pochowane z wielką pompą, i tak zgnije, czyż nie? Ludzie myślą: „Jest czymś chwalebnym, jeśli dzieci są u twego boku, odpowiednio cię ubierają, załatwiają kosmetykę pośmiertną, wkładają cię do trumny i organizują wspaniały pogrzeb. Jeśli umrzesz i nikt nie urządzi ci pogrzebu ani cię nie pożegna, to tak, jakby twojemu życiu zabrakło należytego zwieńczenia”. Czy to słuszne myślenie? (Nie). Dziś młodzi ludzie nie przykładają wagi to tych spraw, ale na prowincji są ludzie, a wśród nich ludzie starsi o słabym rozeznaniu, którzy mają głęboko zakorzenione przekonanie, że dzieci powinny opiekować się rodzicami na stare lata i pochować ich, gdy umrą. Bez względu na to, jak omawiasz z nimi prawdę, ci ludzie jej nie akceptują – jaka jest tego ostateczna konsekwencja? Straszliwie cierpią. Ten guz już od dawna w nich tkwi i zatruwa im życie. Gdy go znajdą i usuną, nie będzie ich już zatruwał i odzyskają wolność. Wszelkiego rodzaju niewłaściwe czyny biorą swój początek z niewłaściwych myśli. Jeśli ludzie boją się umrzeć i zgnić w domu, będą stale myśleć: „Muszę mieć syna. Gdy dorośnie, nie mogę pozwolić, żeby za bardzo się oddalił. Co jeśli nie będzie przy mnie, gdy umrę? Jeśli nie będę miał kogoś, kto zaopiekuje się mną na starość i mnie pochowa, to będzie największy błąd w moim życiu! Jeśli będzie przy mnie ktoś, kto to dla mnie zrobi, to moje życie nie pójdzie na marne. To będzie doskonałe życie. Choćby nie wiem co, nie mogę stać się pośmiewiskiem dla sąsiadów”. Czyż nie jest to paskudna ideologia? (Jest). Jest ograniczona i zdegenerowana, bo zbyt wielkie znaczenie przypisuje fizycznemu ciału! W rzeczywistości fizyczne ciało jest bezwartościowe: po doświadczeniu narodzin, choroby, starości i śmierci nic z niego nie pozostaje. Tylko jeśli ludzie pozyskali prawdę za życia, gdy dostąpili zbawienia, to będą żyć wiecznie. Jeśli nie pozyskałeś prawdy, to gdy twoje ciało umrze i ulegnie rozkładowi, nic nie pozostanie; bez względu na to, jak oddane są ci twoje dzieci, nie będziesz mógł się tym cieszyć. Gdy ktoś umiera i jego dzieci wkładają go do trumny, a trumnę do grobu, czy to stare ciało cokolwiek czuje? Czy cokolwiek postrzega? (Nie, to niemożliwe). Niczego już nie postrzega. Ale za życia ludzie przykładają do tego wielką wagę, żądając od swoich dzieci ostatniego pożegnania – czy to nie głupie? (Głupie). Niektóre dzieci mówią swoim rodzicom: „Wierzymy w Boga. Póki żyjecie, będziemy wam oddani, będziemy się wami opiekować i wam usługiwać. Ale kiedy umrzecie, nie urządzimy wam pogrzebu”. Gdy rodzice to słyszą, ogarnia ich złość. Nic innego z tego, co mówicie, ich nie gniewa, ale gdy tylko poruszacie ten temat, wybuchają, mówiąc: „Co powiedziałeś? Wyrodne nasienie, połamię ci nogi! Żałuję, że cię urodziłam, zabiję cię!”. Żadne inne wasze słowa ich nie obchodzą, tylko to. Za życia rodziców ich dzieci miały wiele sposobności, by dobrze ich traktować, ale oni upierają się przy ostatniej posłudze – pochówku. Ponieważ dzieci zaczęły wierzyć w Boga, powiedziały: „Gdy umrzesz, nie zorganizujemy żadnej uroczystości. Skremujemy cię i znajdziemy miejsce na postawienie urny. Póki żyjesz, będziemy pozwalać ci cieszyć się błogosławieństwem naszej obecności, zapewnimy ci jedzenie i ubranie, nie damy cię skrzywdzić”. Czy nie jest to realistyczne podejście? Rodzice odpowiadają: „To wszystko się nie liczy. Chcę, żebyście zadbali o mój należyty pochówek, gdy już umrę. Jeśli się mną nie zaopiekujecie na starość i nie pochowacie mnie, to nigdy wam tego nie zapomnę!”. Gdy ktoś jest aż tak głupi, nie potrafi zrozumieć tego prostego rozumowania, choćby mu to wyjaśniać na najróżniejsze sposoby – tacy ludzie są jak zwierzęta. Toteż jeśli dążysz do prawdy, to jako rodzic powinieneś przede wszystkim wyzbyć się tradycyjnych, paskudnych i zdegenerowanych myśli i przekonań dotyczących tego, czy dzieci okazują ci nabożne oddanie, czy opiekują się tobą na stare lata i czy urządzają ci pochówek – powinieneś prawidłowo te sprawy traktować. Jeśli twoje dzieci są ci prawdziwie oddane, przyjmij to w należyty sposób. Jeśli jednak nie mają warunków, energii ani pragnienia, by okazywać ci takie oddanie, a gdy masz już swoje lata, nie mogą być przy tobie, opiekować się tobą i cię pochować, to nie żądaj tego od nich i nie pogrążaj się w smutku. Wszystko jest w rękach Boga. Narodziny mają swój czas, śmierć ma swoje miejsce, a o tym, gdzie ludzie się rodzą i gdzie umierają, zdecydował Bóg. Nawet jeśli twoje dzieci coś ci obiecują, mówiąc: „Kiedy staniesz w obliczu śmierci, będę przy tobie; nigdy cię nie zawiodę”, to możliwe jest, że Bóg tego nie zaplanował. Kiedy będziesz na łożu śmierci, twoich dzieci może akurat nie być przy tobie i choćby starały się jak najszybciej do ciebie wrócić, mogą nie zdążyć – nie ujrzysz ich po raz ostatni. Może minąć pięć dni od momentu, gdy wyzionąłeś ducha, twoje ciało zaczyna się rozkładać i dopiero wtedy zjawiają się twoje dzieci. Czy ich obietnice na cokolwiek się przydały? Twoje dzieci nie są nawet panami własnego życia. Już ci to mówiłem, ale ty nie wierzysz. Upierasz się, żeby złożyły obietnice. Na cóż one się zdadzą? Dajesz się omamić iluzjom, myślisz, że twoje dzieci są w stanie dotrzymać obietnic. Czy naprawdę tak myślisz? Otóż nie – nie są w stanie. Gdzie będą i co będą robić każdego dnia, co przyniesie im przyszłość – twoje dzieci same tego nie wiedzą. Ich obietnice służą jedynie temu, żeby cię zwieść, żeby dać ci fałszywe poczucie bezpieczeństwa, a ty oczywiście tym obietnicom wierzysz. Wciąż nie dociera do ciebie, że los każdego człowieka jest w rękach Boga.

To, w jakim stopniu rodzicom i dzieciom pisane jest wspólne życie, i to, ile rodzice dzięki swoim dzieciom mogą zyskać, nazywane jest przez niewierzących „otrzymywaniem pomocy” bądź „nieotrzymywaniem pomocy”. Nie wiemy, co to znaczy. Ostatecznie to, czy ktoś może polegać na swoich dzieciach, jest po prostu z góry ustalone przez Boga. To nie jest tak, że wszystko toczy się po twojej myśli. Oczywiście każdy chce, żeby mu się dobrze wiodło i żeby miał jakiś pożytek ze swoich dzieci. Ale czemu nigdy się nie zastanowiłeś, czy taki właśnie los jest ci pisany i czy takie jest twoje przeznaczenie? To, jak długo będzie trwać więź między tobą a twoimi dziećmi, czy twoja praca będzie miała jakikolwiek związek z twoimi dziećmi, czy Bóg postanowił, że twoje dzieci będą uczestniczyć w ważnych wydarzeniach w twoim życiu i czy twoje dzieci będą jakkolwiek zaangażowane, gdy przytrafi ci się coś ważnego – wszystko to zależy od Bożych zarządzeń. Jeśli Bóg tak nie zdecydował, to gdy twoje dzieci dorosną i nadejdzie właściwy czas, nawet gdybyś nie wypędzał ich z domu, one same odejdą. Jest to coś, co ludzie muszą zrozumieć. Jeśli nie jesteś w stanie tego zrozumieć, to zawsze będziesz trwał przy swoich osobistych pragnieniach i żądaniach oraz ustanawiał różnorakie reguły i kierował się różnymi ideologiami, aby tylko osiągnąć fizyczne zadowolenie. A jak się to wszystko skończy? Dowiesz się, gdy będziesz umierał. Zrobiłeś w życiu wiele głupstw i myślałeś o wielu nierealistycznych rzeczach, które są sprzeczne z faktami lub z Bożymi zarządzeniami. Czy nie będzie za późno, jeśli uzmysłowisz to sobie na łożu śmierci? Czy nie tak to wygląda? (Tak). Korzystaj, póki żyjesz i twój mózg nie jest jeszcze otępiały, póki jesteś w stanie akceptować niektóre pozytywne rzeczy, i to akceptować je szybko. Akceptacja ta nie oznacza, że przemieniasz je w jakąś ideologiczną teorią albo slogan, ale oznacza, że próbujesz robić te rzeczy, próbujesz wcielać je w życie. Stopniowo wyzbywaj się swoich mniemań i samolubnych pragnień oraz nie myśl, że skoro jesteś rodzicem, to wszystko, co robisz, jest słuszne i akceptowalne, i że twoje dzieci powinny to akceptować. Trudno byłoby znaleźć takie rozumowanie gdziekolwiek w świecie. Rodzice są istotami ludzkimi, a czy ich dzieci nie są? Twoje dzieci nie są twoimi przybocznymi albo niewolnikami; są niezależnymi istotami stworzonymi – co ma wspólnego z tobą to, czy okazują ci oddanie i szacunek? Toteż bez względu na to, jakim jesteś rodzicem, ile lat mają twoje dzieci, czy osiągnęły wiek okazywania ci szacunku i oddania lub wiek samodzielności, jako rodzic powinieneś przyjąć te idee i mieć prawidłowe myśli i poglądy w kwestii sposobu traktowania dzieci. Nie powinieneś popadać w skrajności ani mierzyć wszystkiego według tych błędnych, dekadenckich i przestarzałych przekonań i poglądów. Te przekonania i poglądy mogą harmonizować z ludzkimi wyobrażeniami, ludzkimi interesami oraz fizycznymi i emocjonalnymi potrzebami ludzi, ale nie są one prawdą. Bez względu na to, czy uznajesz je za właściwe, czy niewłaściwe, ostatecznie mogą one jedynie przysporzyć ci kłopotów i obciążeń, wpakować cię w tarapaty i sprawić, że ujawnisz przed dziećmi swoją porywczość. Przedstawisz swoje argumenty, one przedstawią swoje, a na koniec znienawidzicie się i będziecie się nawzajem obwiniać. Zwrócicie się przeciwko sobie i staniecie się wrogami. Jeśli każdy akceptuje prawdę oraz prawidłowe przekonania i poglądy, łatwo będzie się z tymi sprawami uporać, a wynikające z nich konflikty i spory zostaną rozwiązane. Jeśli jednak ludzie uparcie obstają przy tradycyjnych pojęciach, to nie tylko problemy pozostaną nierozwiązane, ale też konflikty się pogłębią. Kultura tradycyjna nie stanowi kryterium oceny tego rodzaju spraw. Jest ściśle powiązana z człowieczeństwem i z cielesnością, w tym z uczuciami ludzi, samolubnymi pragnieniami i porywczością. Oczywiście jest jeszcze coś, co stanowi o istocie kultury tradycyjnej, a mianowicie hipokryzja. Ludzie powołują się na szacunek i oddanie, jakie okazują im ich dzieci, żeby dowieść, że dobrze je wychowali i że posiadają one człowieczeństwo; z drugiej strony, dzieci powołują się na to samo, by dowieść, że nie są niewdzięcznikami, ale pokornymi i skromnymi dżentelmenami i damami, wyrabiając sobie tym samym pozycję wśród różnych ras i grup w społeczeństwie i czyniąc z tego sposób na przetrwanie. To jest najobłudniejszy i najistotniejszy aspekt kultury tradycyjnej, która w związku z tym nie stanowi kryterium oceny. Toteż rodzice powinni wyrzec się tych wymagań wobec swoich dzieci i kierować się prawidłowymi przekonaniami i poglądami w tym, jak traktują swoje dzieci i jak postrzegają postawę dzieci wobec nich samych. Jeśli nie posiadasz lub nie pojmujesz prawdy, powinieneś przynajmniej przyjąć perspektywę człowieczeństwa. Co to znaczy przyjąć perspektywę człowieczeństwa? Dzieci żyjące w społeczeństwie, w obrębie różnych grup, branż zawodowych i klas społecznych, nie mają łatwego życia. Borykają się z różnymi trudnościami w różnych środowiskach. Mają swoje życie i przeznaczenie ustalone przez Boga. Mają też własne metody przetrwania. Oczywiście we współczesnym społeczeństwie każdy samodzielny człowiek podlega dużej presji. Ludzie borykają się z problemami dotyczącymi przetrwania i relacji między przełożonymi a podwładnymi, a także z problemami dotyczącymi dzieci itp. – presja jest ogromna. Zwłaszcza w dzisiejszym chaotycznym i rozpędzonym świecie, pełnym rywalizacji i krwawych konfliktów, nikomu nie żyje się łatwo – wszystkim jest raczej ciężko. Nie będę wchodził w to, jak do tego doszło. Jeśli ktoś, kto żyje w takim środowisku, nie wierzy w Boga i nie wypełnia swoich obowiązków, to nie ma przed sobą ścieżki, którą mógłby podążać. Może jedynie podążać za światem, utrzymywać się przy życiu, stale dostosowywać się do tego świata oraz walczyć o swoją przyszłość i swoje przetrwanie za wszelką cenę, aby jakoś uporać się z każdym dniem. Tak naprawdę, każdy dzień jest dla niego bolesny i każdy jest walką. Toteż jeśli na dodatek rodzice zażądają od swoich dzieci, żeby zrobiły to czy tamto, doleje to oliwy do ognia i będzie torturą dla ich ciał i umysłów. Rodzice mają swoje kręgi społeczne, swój styl życia i swoje środowiska życiowe, tak samo jak dzieci mają swoje środowiska, przestrzenie i uwarunkowania życiowe. Gdy spojrzeć na to z tej perspektywy, to to, że rodzice za bardzo ingerują lub stawiają dzieciom przesadne żądania, żeby robiły dla nich to czy tamto, odwdzięczając się w ten sposób rodzicom za ich dawne wysiłki podejmowane na rzecz dzieci, jest dość nieludzkie. Bez względu na to, jak ich dzieci żyją, jak udaje im się przetrwać lub jakie trudności napotykają w społeczeństwie, na rodzicach nie spoczywa odpowiedzialność lub obowiązek, by cokolwiek dla swoich dzieci robić. Ponadto rodzice powinni powstrzymać się od przysparzania kłopotów i obciążeń swoim dzieciom w ich skomplikowanym życiu lub trudnej sytuacji życiowej. Tak właśnie rodzice powinni postępować. Nie żądaj zbyt wiele od swoich dzieci i nie obwiniaj ich. Traktuj je sprawiedliwie i na równej stopie, z empatią odnoś się do ich sytuacji. Zajmuj się własnym życiem. Dzieci szanują takich rodziców i tacy rodzice godni są szacunku. Jeśli wierzysz w Boga i wypełniasz soje obowiązki w domu Bożym, niezależnie od tego, jakie są to obowiązki, to jako rodzic nie będziesz mieć czasu, żeby myśleć o tym, by żądać od swoich dzieci szacunku i oddania i zapewnienia ci utrzymania na stare lata. Jeśli istnieją jeszcze tacy ludzie, to nie są prawdziwymi wierzącymi i z pewnością nie dążą do prawdy. To głupcy i fałszywi wierzący. Czy nie tak się sprawy mają? (Tak). Jeśli rodzice są zajęci, jeśli mają obowiązki do wykonania i angażuje ich praca, to nie będą podnosić kwestii postawy swoich dzieci. Jeśli rodzice są tym stale zaaferowani i mówią: „Moje dzieci nie okazują mi należnego szacunku i oddania, nie mogę na nich polegać i nie będą w stanie zapewnić mi utrzymania na stare lata”, to są gnuśni i leniwi, szukają tylko dziury w całym. Czy nie tak właśnie jest? Co powinniście zrobić, widząc takich rodziców? Dać im nauczkę. A w jaki sposób? Po prostu powiedzcie im: „Czy nie potrafisz żyć samodzielnie? Czy jesteś w takim stanie, że trzeba cię karmić? Czy jesteś w takim stanie, że dłużej już nie przetrwasz? Jeśli jesteś w stanie żyć, to żyj, a jeśli nie, to umrzyj!”. Czy ośmielicie się coś takiego powiedzieć? Powiedzcie Mi, czy takie słowa są nieludzkie? (Nie ośmielę się czegoś takiego powiedzieć). Te słowa nie przejdą wam przez gardło. Nie jesteście w stanie czegoś takiego powiedzieć. (Zgadza się). Gdy przybędzie wam trochę lat, będziecie w stanie. Jeśli twoi rodzice przekroczą wszelkie granice, będziesz w stanie coś takiego powiedzieć. Byli dla ciebie bardzo dobrzy i nigdy cię nie skrzywdzili, ale jeśli cię skrzywdzą, będziesz w stanie coś takiego powiedzieć. Zgadza się? (Tak). Jeśli będą nieustannie żądać, żebyś ich odwiedzał, mówiąc: „Przyjdź do domu i przynieś mi pieniądze, ty niewdzięczniku!”, i jeśli będą cię rugać i obrzucać przekleństwami każdego dnia, to będziesz w stanie coś takiego powiedzieć. Powiesz: „Jeśli jesteś w stanie żyć, to żyj, a jeśli nie, to umrzyj! Czy nie potrafisz żyć dalej bez swoich dzieci? Spójrz na tych starszych ludzi, którzy nie mają dzieci – czy ich życie nie jest wystarczająco dobre i szczęśliwe? Zajmują się własnym życiem każdego dnia i jeśli mają wolny czas, idą na spacer i dbają o dobrą kondycję. Każdego dnia zdają się żyć pełnią życia. Popatrz na siebie – niczego ci nie brakuje, więc czemu nie możesz po prostu dalej żyć? Upadlasz się i zasługujesz, żeby umrzeć! Czy mamy okazywać ci oddanie i szacunek? Nie jesteśmy twoimi niewolnikami ani twoją prywatną własnością. Musisz iść własną ścieżką, a my nie mamy obowiązku brać na siebie tej odpowiedzialności. Dajemy ci tyle jedzenia, ubrań i rzeczy, ile ci trzeba. Czemu się wydurniasz? Jeśli będziesz tak dalej robić, umieścimy cię w domu opieki!”. Tak powinno się traktować takich rodziców, czyż nie? Nie należy ich rozpieszczać. Jeśli ich dzieci się nimi nie opiekują, to łkają i zawodzą przez cały dzień, jak gdyby świat im się zawalił, jak gdyby nie byli w stanie dłużej żyć. Jeśli faktycznie nie są w stanie, to niech umrą i sami zobaczą – ale oni nie umrą, za bardzo kochają życie. Ich filozofia życiowa brzmi: polegać na innych, żeby żyć lepiej oraz cieszyć się większą wolnością i większą swobodą. Swoje szczęście i swoją radość muszą oprzeć na cierpieniu swoich dzieci. Czy tacy rodzice powinni umrzeć? (Tak). Jeśli dzieci dotrzymują im towarzystwa i usługują im każdego dnia, to tacy rodzice są szczęśliwi, radośni i dumni, a tymczasem ich dzieci muszą to znosić i cierpieć. Czy tacy rodzice powinni umrzeć? (Tak).

Zakończmy nasze dzisiejsze omówienie dotyczące ostatniego aspektu oczekiwań rodziców wobec swoich dzieci. Czy jasno została opisana postawa rodziców względem tego, czy ich dzieci są im oddane, czy rodzice mogą na nich polegać, czy dzieci opiekują się rodzicami na starość i zapewniają im pochówek? (Tak). Jako rodzic nie powinieneś stawiać takich żądań, mieć takich przekonań i poglądów ani pokładać takich nadziei w swoich dzieciach. Twoje dzieci nie są ci nic winne. Jesteś odpowiedzialny za ich wychowanie; osobną kwestią jest to, czy wywiązujesz się należycie z tego zadania. Dzieci nie są ci nic winne: są dla ciebie dobre i opiekują się tobą wyłącznie z poczucia obowiązku, a nie żeby spłacić dług, bo nie są ci nic winne. Toteż nie są zobligowane, by okazywać ci szacunek i oddanie i być kimś, na kim możesz polegać. Czy to jest jasne? (Tak). Troszczą się o ciebie, są kimś, na kim możesz polegać, i dają ci pieniądze na drobne wydatki – taki jest obowiązek dzieci i tyle, nie ma to nic wspólnego z szacunkiem i oddaniem. Poprzednim razem przywołaliśmy metaforę kruków karmiących swoich rodziców i jagniąt klękających, by ssać mleko. Nawet zwierzęta rozumieją tę doktrynę i potrafią ją stosować, więc to oczywiste, że ludzie też powinni! Ludzie znajdują się na szczycie drabiny wszystkich istot żywych; Bóg tworząc ludzi obdarzył ich myślami, człowieczeństwem i emocjami. Ludzie rozumieją to, nie trzeba ich tego uczyć. To, czy dzieci okazują swoim rodzicom oddanie, zależy zasadniczo od tego, czy Bóg ustanowił dla was wspólne przeznaczenie, czy będzie istnieć między wami więź oparta na uzupełnianiu się i wzajemnym wsparciu oraz czy dane ci będzie cieszyć się tym błogosławieństwem; w ujęciu bardziej szczegółowym zależy to od tego, czy twoje dzieci posiadają człowieczeństwo. Jeśli rzeczywiście mają sumienie i rozum, to nie musisz ich uczyć – same to będą rozumieć już od małego. Jeśli będą to wszystko rozumieć od małego, czy nie sądzisz, że będą rozumieć jeszcze więcej, gdy dorosną? Czy nie tak się sprawy mają? (Tak). Od małego rozumieją takie doktryny jak „wydawanie zarobionych pieniędzy na mamę i tatę jest czymś, co robią dobre dzieci”, czy zatem nie zrozumieją jeszcze więcej, gdy dorosną? Czy trzeba ich uczyć? Czy rodzice muszą dawać im takie lekcje ideologii? Nie ma potrzeby. Dlatego głupio postępują rodzice, którzy żądają od dzieci, żeby były im oddane, żeby opiekowały się nimi na starość i żeby zapewniły im pochówek. Czy dzieci, które wydajesz na świat nie są ludźmi? Czy są drzewami albo sztucznymi kwiatkami? Czy naprawdę nie rozumieją i czy musisz ich edukować? Nawet psy to rozumieją. Przykład: gdy dwa szczeniaki są przy swojej matce i inne psy napadają na nią i szczekają, szczeniaki od razu reagują: bronią swojej matki i nie pozwalają innym psom na nią szczekać. Nawet psy to rozumieją, więc jest oczywiste, że ludzie również powinni! Nie trzeba ich tego uczyć: wypełnianie obowiązków jest czymś, do czego ludzie są zdolni, i rodzice nie muszą wpajać tego swoim dzieciom – one zrobią to z własnej inicjatywy. Jeśli zaś nie posiadają człowieczeństwa, to nie zrobią tego nawet w sprzyjających warunkach; jeśli posiadają człowieczeństwo i warunki są sprzyjające, przyjdzie im to w sposób naturalny. Toteż rodzice nie muszą stawiać żądań swoim dzieciom, poganiać ich ani obwiniać w kwestii tego, czy okazują im oddanie i szacunek. To wszystko jest zbędne. Jeśli twoje dzieci okazują ci oddanie i szacunek, jest to błogosławieństwo. Jeśli nie, wcale nie jest to twoja strata. O wszystkim przecież przesądza Bóg, zgadza się? W porządku, na tym zakończmy dzisiejsze omówienie. Do zobaczenia!

27 maja 2023 r.

Wstecz: Jak dążyć do prawdy (18)

Dalej: Jak dążyć do prawdy (20)

Koniec wszelkich rzeczy jest blisko. Czy chcecie wiedzieć, jak Pan wynagrodzi dobro i ukarze zło i ustali wynik człowieka, kiedy On powróci? Zapraszamy do kontaktu z nami, aby pomóc Ci znaleźć odpowiedź.

Ustawienia

  • Tekst
  • Motywy

Jednolite kolory

Motywy

Czcionka

Rozmiar czcionki

Odstęp pomiędzy wierszami

Odstęp pomiędzy wierszami

Szerokość strony

Spis treści

Szukaj

  • Wyszukaj w tym tekście
  • Wyszukaj w tej książce

Połącz się z nami w Messengerze