35. Po przyjęciu Bożego zbawienia w dniach ostatecznych zyskujemy nowe życie
Z zawodu jestem kosmetyczką, a mój mąż jest rolnikiem. Poznaliśmy się w Malezji podczas ceremonii rzucania mandarynkami, czyli tradycyjnego rytuału dla kobiet szukających miłości. Rok później w jednym z kościołów, w obecności pastora, odbył się nasz ślub. Choć nie byłam osobą religijną, głęboko poruszona modlitwą pastora za nasze małżeństwo, w duchu prosiłam Boga: „Niech ten mężczyzna wiernie mnie kocha i troszczy się o mnie. Niech będzie moim na całe życie”.
Od początku małżeństwa między mną, a mężem, zaczęły się pojawiać kolejne konflikty. On wychodził z domu przed czwartą rano, żeby sprzedawać warzywa, i wracał dopiero po dziewiętnastej. Ja natomiast kończyłam pracę dopiero po dwudziestejdrugiej. Mieliśmy dla siebie niewiele czasu. Za każdym razem, gdy wlekłam do domu swoje wycieńczone ciało, miałam wielką nadzieję, że mój mąż okaże mi trochę troski, zainteresowania i zrozumienia. Chciałam, żeby zapytał, jak minął mi dzień i czy jestem szczęśliwa. Jednak, ku mojemu rozczarowaniu, praktycznie za każdym razem, gdy wracałam z pracy, albo oglądał telewizję, albo siedział na telefonie. Czasami nawet się nie wysilał, żeby mnie przywitać; jakbym w ogóle nie istniała. Byłam tym bardzo przygnębiona i z czasem coraz bardziej rozczarowana moim mężem.
Pewnego razu posprzeczałam się w pracy z klientką i czułam się naprawdę zirytowana i skrzywdzona. Po powrocie do domu wyrzuciłam wszystko z siebie, licząc, że mąż mnie pocieszy. Ku mojemu zaskoczeniu, grając na telefonie, prawie nie zwrócił na mnie uwagi i ledwie przyznał mi rację, a potem od razu z powrotem opuścił głowę, wracając szybko do telefonu. Jego całkowita obojętność wytrąciła mnie z równowagi, więc zaatakowałam go i krzyknęłam: „Masz serce z kamienia? Nie potrafisz ze mną nawet porozmawiać? Czy w ogóle na kimkolwiek ci zależy?”. Widząc mnie tak wściekłą, nie chciał nawet nic odpowiedzieć. Im dłużej milczał, tym bardziej mój gniew się wzmagał. Nie dawałam mu więc spokoju, w pełni zdeterminowana, by zmusić go do rozmowy. Ni stąd, ni zowąd nagle na mnie wrzasnął: „Nie nagadałaś się jeszcze?”. Poczułam się jeszcze bardziej wściekła i skrzywdzona, więc dalej próbowałam przemówić mu do rozsądku. W końcu zupełnie przestał się odzywać i kłótnia właściwie się zakończyła. Przy innej okazji znów pożaliłam się mężowi, że w pracy spotkała mnie jakaś przykrość. Myślałam, że spróbuje jakoś poprawić mi humor, lecz on, zimny jak lód, odpowiedział gwałtownie: „Wiesz, do tanga trzeba dwojga. Widzisz tylko problemy u innych. Może przyjrzałabyś się samej sobie?”. Wszystko się we mnie zagotowało i nie mogłam się powstrzymać, żeby nie powiedzieć mu do słuchu. Rozżalona pomyślałam sobie: „Co to za człowiek? Dlaczego wyszłam za kogoś takiego? W ogóle nie zważa na moje uczucia — nie może wydusić z siebie nawet jednego słowa, żeby mnie pocieszyć!”. Od tamtej pory prawie całkiem przestałam dzielić się z nim tym, co wydarzyło się w pracy. Jakiś czas później mąż spróbował zapytać mnie o pracę, lecz ja nie miałam już ochoty zwracać na niego uwagi, więc stopniowo przestał pytać o cokolwiek. Mieliśmy coraz mniej wspólnych tematów, a zawsze, kiedy spotkało mnie coś nieprzyjemnego, znajdowałam jakąś koleżankę, która potrafiła mnie wysłuchać. Czasami zostawałam na mieście do późna, żeby z kimś porozmawiać, i wracałam do domu dopiero po północy. Nawet kiedy przychodziłam tak późno, wydawało się, że dalej jest mu wszystko jedno, tylko stwierdzał, że traktuję dom jak hotel. Czułam się naprawdę sfrustrowana, a moje niezadowolenie z męża narastało, prowadząc do częstych sprzeczek i kłótni. Oboje cierpieliśmy. Nie chciałam, żeby dalej tak to wyglądało, więc postanowiłam przeprowadzić z nim poważną rozmowę.
Pewnego dnia po obiedzie zapytałam męża: „Nie możesz mnie znieść, prawda? Dlaczego nigdy nie zwracasz na mnie uwagi? Jeśli masz ze mną jakiś problem, to powiedz mi wprost!”. Nic na to nie odpowiadał, więc męczyłam go dalej. W pewnym momencie nagle krzyknął zdenerwowany: „Przestań zadawać mi te wszystkie pytania! Wiecznie wynajdujesz jakieś problemy. Mam tego dosyć!”. Ta odpowiedź wzbudziła we mnie gniew i znów zaczęliśmy się kłócić, przerzucając się oskarżeniami. Trwało to jakiś czas, aż w końcu wstał i mnie popchnął. Straciłam równowagę i wylądowałam na kanapie. Załamałam się, gdy zobaczyłam, że mój mąż był gotowy podnieść na mnie rękę. Pomyślałam sobie: „I to ma być człowiek, którego sobie tak starannie wybrałam na męża? Czy to ma być małżeństwo, z którym wiązałam tak wielkie nadzieje? Jak może mnie tak traktować?” Od tego momentu przestałam pokładać w nim jakiekolwiek nadzieje.
W kwietniu 2016 roku szczęśliwie zdarzyło się tak, że pewna siostra podzieliła się ze mną ewangelią Pana Jezusa. Opowiedziała, że Pan nas kocha i że został przybity do krzyża, aby nas zbawić. Byłam naprawdę poruszona Jego miłością, więc przyjęłam ewangelię Pana. Kiedy później opowiadałam pastorowi o naszych małżeńskich problemach, poradził mi: „Nie możemy nikogo zmienić, chyba że najpierw sami się zmienimy. Powinniśmy brać przykład z Jezusa i praktykować tolerancję i cierpliwość względem innych”. Tak więc podjęłam próbę przemiany samej siebie. Od razu po pracy wracałam do domu i sprzątałam, a kiedy mąż mnie ignorował i byłam bliska utraty panowania nad sobą, modliłam się do Pana, by obdarzył mnie tolerancją i cierpliwością. W sytuacjach, w których nie udawało mi się opanować i wdawałam się w kłótnie z mężem, zaraz po sprzeczce pierwsza podejmowałam wysiłek, by wszystko załagodzić. Zobaczywszy te zmiany, które we mnie zaszły, mąż również zaczął wierzyć w Pana. Gdy oboje byliśmy już wierzący, kłóciliśmy się rzadziej i więcej rozmawialiśmy. Byłam pełna wdzięczności dla Pana, widząc Jego osobiste zbawienie dla nas.
Czas mijał, a my nadal nie potrafiliśmy kontrolować swoich nastrojów. Czasami w domu nadal dochodziło do awantur, szczególnie wtedy, gdy jedno z nas było w kiepskim nastroju, a drugie nie potrafiło praktykować tolerancji i cierpliwości, więc kłótnie stawały się coraz ostrzejsze. Po każdej z nich moje serce było przepełnione bólem i modliłam się: „Panie, uczysz nas tolerancji i cierpliwości, ale wydaje się, że sobie nie radzę. Kiedy widzę, że mój mąż robi coś, co mi się nie podoba, jestem nim naprawdę rozczarowana. Co mam robić, Panie?”. Zaczęłam też chodzić na wszystkie organizowane przez kościół kursy, mając nadzieję, że znajdę ścieżkę praktyki, lecz nie udało mi się wyciągnąć z nich tego, co chciałam. Poprosiłam o pomoc przywódcę naszej grupy, który stwierdził tylko: „Ja też często kłócę się z żoną. Nawet Paweł powiedział: »Gdyż wiem, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro, bo chęć jest we mnie, ale wykonać tego, co jest dobre, nie potrafię« (Rz 7:18). Nikt nie ma rozwiązania problemu, przed którym stoimy — błędnego koła grzeszenia i wyznawania grzechów. Możemy jedynie modlić się do Pana i prosić o Jego miłosierdzie”. Słysząc te słowa, poczułam się zagubiona: „Czy to możliwe, że jesteśmy skazani, by spędzić resztę życia uwikłani w konflikt?”.
W marcu 2017 roku mój mąż, który wcześniej zawsze był małomówny, nagle zmienił się w pełnego werwy rozmówcę. Na dodatek często rozmawiał ze mną na temat tego, jak rozumie Pismo, a przemyślenia, którymi się ze mną dzielił, były naprawdę pełne światła, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej. Byłam zdziwiona, bo jakby nagle stał się inną osobą, a to, co mówił, było rzeczywiście odkrywcze. Naprawdę chciałam rozgryźć, co się dzieje. Pewnego dnia przypadkiem odkryłam, że jest członkiem jakiejś grupy w mediach społecznościowych i niezwłocznie spytałam go, o czym z nimi rozmawia. Z bardzo przejętym wyrazem twarzy odpowiedział mi, że rozważa dzieło Boga Wszechmogącego dni ostatecznych. Mówił, że Pan Jezus już powrócił, a Jego imię to Bóg Wszechmogący. Dodał też, że Bóg Wszechmogący wypowiedział już mnóstwo słów i wykonuje dzieło osądzania i obmywania ludzkości w dniach ostatecznych. Przekonywał też, że w ten sposób wypełnia się biblijne proroctwo: „Nadszedł bowiem czas, aby sąd rozpoczął się od domu Bożego” (1P 4:17). Mąż powiedział mi, że gdy szukamy Bożego pojawienia i Jego dzieła, musimy skupić się na słuchaniu Boga, zamiast ślepo trzymać się naszych pojęć i wyobrażeń. Jeśli nie będziemy szukać prawdy, a tylko biernie czekać na Boże objawienie, nie będziemy mogli powitać powracającego Pana. Słysząc to, byłam oszołomiona i wszystko wydawało mi się niepojęte. Później przypomniałam sobie, że pewien indyjski pastor powiedział kiedyś, iż jeśli usłyszymy kiedykolwiek o powrocie Pana, powinniśmy podejść do tego z otwartym sercem i szczerze zgłębić temat; nie możemy polegać na naszych pojęciach i wyobrażeniach i na ślepo wyrokować. Tak więc zmówiłam modlitwę: „Panie, jeśli Bóg Wszechmogący jest Twoim prawdziwym powrotem, to proszę, prowadź mnie i kieruj, abym mogła szukać prawdy i zbadać ją z otwartym sercem. W przeciwnym razie, proszę, chroń moje serce, abym nie zbłądziła z dala od Ciebie. Amen!”.
Po tej modlitwie otworzyłam Biblię i zobaczyłam następujący fragment z Księgi Objawienia 3:20: „Oto stoję u drzwi i pukam. Jeśli ktoś usłyszy mój głos i otworzy drzwi, wejdę do niego i spożyję z nim wieczerzę, a on ze mną”. Poczułam nagły przypływ natchnienia i miałam wrażenie, że to Pan mówi mi, iż kiedy wróci, zapuka do moich drzwi. Czułam, że każe mi nasłuchiwać swojego głosu i otworzyć drzwi. Było dokładnie tak jak z biblijnymi pannami mądrymi, które, usłyszawszy głos oblubieńca, pobiegły go przywitać. Potem przyszedł mi na myśl fragment z Ewangelii Jana 16:12-13: „Mam wam jeszcze wiele do powiedzenia, ale teraz nie możecie tego znieść. Lecz gdy przyjdzie on, Duch prawdy, wprowadzi was we wszelką prawdę. Nie będzie bowiem mówił sam od siebie, ale będzie mówił to, co usłyszy, i oznajmi wam przyszłe rzeczy”. Gdy rozmyślałam nad tymi wersetami z Pisma Świętego ogarnęło mnie podniecenie. Uświadomiłam sobie, że dawno temu Pan powiedział nam, iż gdy powróci, wypowie więcej słów i obdarzy nas prawdą. A dzieło Boga Wszechmogącego dni ostatecznych to dzieło wyrażania słów, ludzkość — czy to możliwe, że Bóg Wszechmogący to naprawdę Pan Jezus, który powrócił? Jeśli Pan rzeczywiście powrócił i wyraził prawdy, by rozwiązać wszystkie bolączki ludzkości, to jest nadzieja, że uda nam się uciec z więzów grzechu. Czy wówczas problemy pomiędzy mną a moim mężem mogłyby zostać rozwiązane? Nie chciałam tracić czasu i od razu poprosiłam męża, by skontaktował mnie z braćmi i siostrami z Kościoła Boga Wszechmogącego, bowiem również chciałam zgłębić dzieło Boga Wszechmogącego dni ostatecznych.
W czasie spotkania pewni bracia i siostry z Kościoła Boga Wszechmogącego wybrali kilka wersetów z Biblii na temat różnych aspektów prawdy, takich jak sposób, w jaki Pan powrócił, nowe imię Pana i dzieło, które wykona. Ich omówienia były niezwykle przekonujące i całkowicie dla mnie nowe. Naprawdę chciałam dowiedzieć się więcej na temat Pańskiego dzieła dni ostatecznych, więc modliłam się raz za razem, prosząc Boga, by mnie oświecił, żebym mogła zrozumieć Jego słowa. Czytając je i słuchając omówień braci i sióstr stopniowo zyskałam zrozumienie Bożego celu w Jego zarządzaniu ludzkością, trzech etapów Jego dzieła zbawienia ludzkości oraz wyniku i przeznaczenia ludzi. Zgłębiając dzieło Boga Wszechmogącego dni ostatecznych, nadal nie mogliśmy się z mężem powstrzymać się od sprzeczek o jakieś błahostki. Po fakcie zawsze czułam się winna i przygnębiona i zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego nigdy nie mogę wprowadzić w życie Bożych słów?”. Bardzo mnie to frapowało. Pewnego razu w czasie zgromadzenia zapytałam jedną z sióstr: „Dlaczego ciągle kłócę się z mężem? Dlaczego nie możemy żyć w zgodzie?”. Znalazła dla mnie kilka fragmentów Bożego słowa: „Zanim człowiek został odkupiony, zostało już w niego wszczepionych wiele szatańskich trucizn. Po upływie tysięcy lat szatańskiego zepsucia człowiek ma już w sobie naturę, która opiera się Bogu. I dlatego kiedy człowiek został odkupiony, chodziło wyłącznie o takie odkupienie, w którym człowiek został kupiony za wysoką cenę, ale jego zatruta natura nie została wyeliminowana. W tak splugawionym człowieku musi się dokonać zmiana, zanim będzie godny służyć Bogu. Poprzez to dzieło osądzania i karcenia człowiek zdobędzie pełną wiedzę o tkwiącej w nim nieczystej i zepsutej istocie, a wtedy będzie w stanie całkowicie się zmienić i oczyścić. Tylko w ten sposób człowiek może być godny powrotu przed tron Boga” (Tajemnica Wcielenia (4), w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). „Chociaż Jezus wykonał wiele pracy wśród ludzi, jedynie wypełnił dzieło odkupienia całej ludzkości i stał się ofiarą za grzech człowieka, ale nie wyzwolił go od jego zepsutego usposobienia. Pełne uwolnienie człowieka od wpływu szatana wymagało nie tylko tego, by Jezus wziął na siebie grzechy człowieka i stał się ofiarą za grzechy, ale także wymagało od Boga, aby dokonał większego dzieła, by całkowicie uwolnić człowieka od jego usposobienia, które zepsuł szatan. I tak, kiedy grzechy człowieka zostały mu przebaczone, Bóg powrócił w ciele, aby wprowadzić człowieka w nowy wiek, i rozpoczął dzieło karcenia i osądzania, które wynosi człowieka do wyższej sfery. Wszyscy ci, którzy podporządkują się Jego panowaniu, posiądą wyższą prawdę oraz otrzymają większe błogosławieństwa. Będą prawdziwie żyć w świetle oraz zyskają prawdę, drogę i życie” (Przedmowa, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło).
Następnie podzieliła się ze mną tym omówieniem: „Na początku Adam i Ewa żyli szczęśliwi przed Bożym obliczem w Ogrodzie Eden. Nie było żadnych kłótni, nie było cierpienia. Jednak po tym, jak posłuchali węża i zjedli owoc z drzewa poznania dobra i zła, oddalili się od Boga i zdradzili Go, tracąc Bożą opiekę i ochronę oraz żyjąc pod władzą szatana. Wówczas zaczęły się dni smutku i cierpienia. Tak było do tej pory, a my stawaliśmy się coraz bardziej skażeni przez szatana. Jesteśmy pełni skażonego, szatańskiego usposobienia; wszyscy jesteśmy niesamowicie aroganccy, samolubni, zwodniczy i uparci. We wszystkim skoncentrowani na sobie, zawsze chcemy, żeby inni nas słuchali. Dlatego ludzie ze sobą walczą i mordują się nawzajem. Nawet rodzice i dzieci oraz mężowie i żony nie okazują sobie wzajemnie tolerancji i cierpliwości oraz nie potrafią żyć ze sobą w harmonii. Nie ma w nas za grosz sumienia ani rozumu. Choć zostaliśmy odkupieni przez Pana Jezusa, choć modlimy się do Pana, wyznajemy grzechy, okazujemy skruchę i ciężko pracujemy, by stosować się do Jego nauczania, nie możemy nic poradzić na to, że grzeszymy i sprzeciwiamy się Bogu. A dzieje się tak dlatego, że Pan Jezus wykonał tylko dzieło odkupienia ludzkości. Nie wykonał dzieła pełnego jej zbawienia i obmycia. Przyjęcie zbawienia Pana Jezusa oznacza tylko, że już nie należymy do grzechu i mamy okazję przyjść do Pana w modlitwie, by przyjąć Jego miłosierdzie i przebaczenie grzechów. Nie zostaliśmy jednak obmyci z naszego skażonego usposobienia. Nasza grzeszna natura wciąż jest głęboko w nas zakorzeniona i nadal potrzebujemy, żeby Bóg powrócił w dniach ostatecznych i wykonał etap dzieła, który obmyje i przemieni ludzkość, tym samym rozwiązując problem naszej grzesznej natury. I teraz Bóg ponownie stał się ciałem, wyrażając swoje słowa, by wykonać dzieło osądzania i obmycia, aby całkowicie wybawić nas od naszego skażonego usposobienia i pozwolić nam uciec spod wpływów szatana i zyskać pełnię zbawienia. Dopóki nadążamy za nowym dziełem Boga, przyjmujemy sąd i karcenie Jego słów, szukamy prawdy i wprowadzamy w życie Boże słowa, nasze skażone usposobienie będzie się stopniowo przemieniać. To jedyny sposób, byśmy mogli urzeczywistniać prawdziwe człowieczeństwo i tylko wtedy będziemy mogli osiągnąć harmonię w naszych relacjach z innymi”.
W końcu dzięki słowu Boga i rozmowie z tą siostrą zrozumiałam, że powodem, dla którego ciągle żyliśmy w tym stanie ciągłego grzeszenia i wyznawania grzechów było to, że, pomimo odkupieńczego dzieła dokonanego przez Jezusa, grzechy nas jako wierzących zostały nam tylko wybaczone, natomiast nasza grzeszna natura była w nas nadal głęboko zakorzeniona, a szatańskie usposobienie jeszcze nie zostało obmyte. Doskonałym przykładem było to, że postanowiłam praktykować cierpliwość i tolerancję zgodnie z nauczaniem Pana, lecz gdy tylko mój mąż powiedział lub zrobił coś, co mi się nie podobało, nie mogłam nad sobą zapanować. Bez względu na wszystko nie mogłam się pohamować. Bez Bożego dzieła zbawienia, odrzucenie naszego szatańskiego, skażonego usposobienia wyłącznie dzięki naszym wysiłkom jest niemożliwe. A teraz Bóg ponownie stał się ciałem, przychodząc dokonać dzieła osądzania i obmywania ludzkości. Przyjmując nowe dzieło Boże i naprawdę dążąc do prawdy, mamy okazję osiągnąć przemianę usposobienia. Czułam się głęboko poruszona i niezwykle wdzięczna za miłosierdzie Pana, które pozwoliło mi usłyszeć Jego głos, lecz nadal nie wszystko było dla mnie całkiem jasne. Wiedziałam, że Bóg przyszedł tym razem, by wypowiadać słowa, które mają nas oczyścić i przemienić, ale jak słowa mogą osądzić i obmyć nasze skażone usposobienie. Podzieliłam się więc swoimi wątpliwościami.
Siostra przeczytała mi inny fragment z Bożego słowa: „W czasach ostatecznych Chrystus używa różnych prawd, by uczyć człowieka, obnażyć jego istotę, szczegółowo analizować jego słowa i uczynki. Te słowa obejmują różne prawdy, takie jak ludzki obowiązek, w jaki sposób człowiek powinien okazywać posłuszeństwo Bogu, w jaki sposób powinien okazywać Mu wierność, jak człowiek powinien urzeczywistniać zwykłe człowieczeństwo, a także mądrość i usposobienie Boże i tak dalej. Te słowa są w całości nakierowane na istotę człowieka i jego skażone usposobienie. W szczególności słowa, które pokazują, jak człowiek z pogardą odrzuca Boga, są wypowiadane w odniesieniu do tego, jak człowiek ucieleśnia szatana i siłę wrogą wobec Boga. Podejmując dzieło swego sądu, Bóg nie ujawnia natury człowieka w zaledwie kilku słowach. On obnaża ją, rozprawia się z nią oraz ją przycina przez długi okres czasu. Te metody obnażania jej, rozprawiania się z nią oraz przycinania nie mogą być zastąpione zwykłymi słowami, ale prawdą, której człowiek wcale nie posiada. Tylko takie metody mogą być uznane za sąd. Tylko poprzez sąd tego rodzaju człowiek może się podporządkować i w pełni przekonać do poddania się Bogu, a ponadto może zdobyć prawdziwe poznanie Boga. To, do czego doprowadza dzieło sądu, to zrozumienie przez człowieka prawdziwego Bożego oblicza oraz prawdy o swoim własnym buncie. Dzieło osądzania pozwala człowiekowi zdobyć duże zrozumienie woli Bożej, celu Bożego dzieła oraz tajemnic, które są dla niego niepojęte. Pozwala też człowiekowi rozpoznać i zaznajomić się ze swoją skażoną istotą oraz ze źródłem swego skażenia, a także odkryć własną brzydotę. Wszystkie te efekty wywołuje dzieło sądu, bo istota tego dzieła to tak naprawdę odkrywanie prawdy, drogi i życia Bożego przed wszystkimi tymi, którzy w Niego wierzą. Ta praca jest dziełem sądu dokonywanym przez Boga” (Chrystus dokonuje dzieła sądu za pomocą prawdy, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło).
Potem kontynuowała swoje omówienie: „Słowa Boga dokładnie wyjaśniają nam, jak wykonuje On dzieło sądu. Bóg używa słów do osądzania i oczyszczania ludzkości. Przede wszystkim używa słów, aby bezpośrednio obnażyć naszą skażoną naturę, istotę i szatańskie usposobienie oraz żeby się z nimi rozprawić. Powiedział nam także wyraźnie, jak powinniśmy się Mu podporządkować, jak oddawać Mu cześć, jak urzeczywistniać właściwe człowieczeństwo, jak dążyć do prawdy, by osiągnąć zmianę usposobienia i jak być osobą uczciwą. Wyjaśnił też, czego pragnie i jakie są Jego wymagania od ludzi. Powiedział nam, jakich ludzi lubi, a jakich eliminuje, oraz wiele innych rzeczy. Bóg aranżuje ludzi, wydarzenia, rzeczy i okoliczności w taki sposób, by nas przycinać i rozprawiać się z nami, sprawdzać nas oraz oczyszczać. Obnaża to nasze skażone usposobienie i zmusza nas, byśmy stawali przed obliczem Boga i szukali prawdy, byśmy przyjmowali sąd i karcenie Jego słów, a także byśmy się nad sobą zastanawiali i lepiej siebie samych poznawali. Kiedy przyjmujemy Boże słowa sądu i karcenia, wyraźnie czujemy jakby rozmawiał On z nami twarzą w twarz, całkowicie obnażając naszą buntowniczość, nasze niewłaściwe motywacje, pojęcia i wyobrażenia oraz nasz opór przeciwko Niemu. Dopiero wtedy możemy zobaczyć, że nasza natura i istota są aroganckie, zarozumiałe, oszukańcze, przewrotne, samolubne i podłe. Widzimy, że zupełnie nie ma w naszych sercach bojaźni Bożej, że żyjemy wyłącznie w oparciu o naszą skażoną, szatańską naturę, że ujawniamy jedynie nasze szatańskie usposobienie i że całkowicie brakuje nam człowieczeństwa. Zaczynamy nienawidzić samych siebie, w głębi serca się sobą brzydzimy, chcemy przestać żyć pod wpływem szatana i nie chcemy mu już pozwalać się nami bawić i nas krzywdzić. Na dodatek poprzez Boży sąd i karcenie widzimy Bożą świętą istotę i Jego sprawiedliwe usposobienie, które nie toleruje żadnych wykroczeń. Rodzi się w nas serce pełne czci wobec Boga i stajemy się gotowi wprowadzać prawdę w życie, żeby móc zadowolić Boga. Gdy już zaczynamy praktykować prawdę, ukazuje nam się Boże łaskawe i miłosierne usposobienie. Stale czytając Boże słowa i doświadczając Jego sądu i karcenia, zyskujemy głębsze zrozumienie naszej własnej skażonej natury, lepiej pojmujemy prawdy wyrażone przez Boga i stajemy się jeszcze bardziej chętni przyjąć Jego sąd i karcenie, podporządkować się im, wyrzec się ciała, wprowadzać prawdę w życie i zadowolić Boga. Ujawniamy coraz mniej skażenia, a praktykowanie prawdy staje się coraz łatwiejsze i stopniowo wkraczamy na ścieżkę strachu przed Bogiem i unikania zła. Doświadczając sądu i karcenia Bożych słów, wszyscy możemy w sercach potwierdzić, że jest to panaceum, które nas zbawia i uzdrawia nasze skażone usposobienie. Taka jest właśnie Boża najprawdziwsza miłość do nas, skażonych ludzi, a bez doświadczenia sądu i karcenia Bożych słów nigdy nie będziemy mogli urzeczywistniać prawdziwego człowieczeństwa”.
Boże słowa i przedstawione przez siostrę omówienie wywarły na mnie wielki wpływ. Czułam, że Boże dzieło osądzania i karcenia w dniach ostatecznych naprawdę jest bardzo praktyczne i że, jeśli chcemy przemiany naszego skażonego usposobienia, musimy doświadczyć tego sądu i karcenia Bożych słów. W przeciwnym razie będziemy wiecznie żyć w cyklu grzeszenia i wyznawania grzechów i nigdy nie wyswobodzimy się z więzów grzechu. Tak więc wypowiedziałam w duchu modlitwę do Boga, prosząc Go, by mnie podlewał i karmił swoimi słowami oraz tak zaaranżował moje otoczenie, by sądzić mnie i karcić, abym mogła lepiej poznać samą siebie i moje skażone usposobienie oraz abym mogła wkrótce zaznać przemiany i urzeczywistniać prawdziwe człowieczeństwo.
Po przyjęciu Bożego dzieła dni ostatecznych zyskałam też nowe zrozumienie małżeństwa, które Bóg dla mnie zaaranżował. Kiedyś pewna siostra przeczytała mi kilka fragmentów Bożych słów: „Ludzie mają wiele złudzeń co do małżeństwa, zanim sami go doświadczą, a wszystkie te złudzenia są piękne. Kobiety wyobrażają sobie, że ich drugie połówki będą Księciem z Bajki, a mężczyźni wyobrażają sobie, że poślubią Królewnę Śnieżkę. Te fantazje pokazują, że każda osoba ma określone oczekiwania co do małżeństwa, własny zestaw wymagań i standardów” (Sam Bóg, Jedyny III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). „Małżeństwo jest ważnym punktem zwrotnym w życiu człowieka. Jest wytworem losu, kluczowym ogniwem w losie człowieka. Nie opiera się na indywidualnej woli lub preferencjach, nie mają wpływu na nie jakiekolwiek czynniki zewnętrzne, tylko jest całkowicie zdeterminowane przez losy obu stron, przez aranżacje Stwórcy i Jego ustalenia dotyczące losów pary” (Sam Bóg, Jedyny III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). „Gdy ktoś wchodzi w związek małżeński, jego życiowa podróż wpłynie na jego drugą połówkę i będzie na nią oddziaływać, tak samo życiowa podróż partnera wpłynie na niego i będzie oddziaływać na jego los. Innymi słowy, ludzkie losy są ze sobą powiązane i nikt nie może wypełnić swojej misji w życiu czy wypełnić swojej roli całkowicie niezależnie od innych. Narodziny człowieka mają wpływ na ogromny łańcuch relacji. Dorastanie obejmuje również złożony łańcuch relacji i podobnie, małżeństwo nieuchronnie istnieje i utrzymuje się w rozległej i złożonej sieci ludzkich powiązań, angażując każdego członka tejże sieci i wpływając na los każdego, kto jest jej częścią. Małżeństwo nie jest pochodną rodzin obu członków, okoliczności, w których się wychowali, ich wyglądu, wieku, cech charakteru, talentów czy innych czynników. Jest raczej owocem wspólnej misji i powiązanego z nią losu. Takie jest pochodzenie małżeństwa, wytwór ludzkiego losu zaplanowanego i zaaranżowanego przez Stwórcę” (Sam Bóg, Jedyny III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Następnie podzieliła się ze mną swoim omówieniem: „Wszystkie małżeństwa zostały wcześniej zaplanowane przez Boga i to On dawno temu postanowił, z kim założymy rodzinę — wszystko to zostało zaaranżowane moca Bożej mądrości. Małżeństwo, które Bóg dla nas wybiera, nie zależy od statusu społecznego, wyglądu zewnętrznego ani charakteru, lecz od misji, którą dwoje ludzi ma do spełnienia w życiu. Jednak jako ludzie kontrolowani przez nasze skażone usposobienie ciągle mamy wiele wymagań wobec naszej drugiej połowy i zawsze chcemy, żeby wszystko robiła po naszemu. Kiedy tak się nie dzieje, nie chcemy tego zaakceptować, czujemy się niezadowoleni, kłócimy się i złościmy lub nawet narzekamy i obwiniamy Boga, nie potrafiąc zrozumieć Jego intencji. W ten sposób w małżeństwie cierpią obie strony, a tego bólu nie sprowadza na nas żaden inny człowiek ani Boże panowanie i ustalenia, lecz rodzi się on z tego, że żyjemy według swojej aroganckiego, zarozumiałego, skażonego usposobienia. Tego typu skażone usposobienie sprawia, że nie zgadzamy się z Bożym panowaniem i nie jesteśmy w stanie podporządkować się Jego zrządzeniom i planowym działaniom”.
Usłyszawszy omówienie tej siostry, zastanowiłam się nad tym, jak dotychczas wyglądała moja relacja z mężem. Stale wyrażałam swoje niezadowolenie i wiecznie żądałam, żeby robił wszystko po mojemu. Jeśli o mnie nie myślał, nie okazywał troski i uwagi, gdy nie pytał, jak się miewam, to na niego narzekałam i uznawałam, że do niczego się nie nadaje. Na różne sposoby patrzyłam na niego z góry i prowadziłam zimną wojnę, nie zwracając na niego uwagi. W końcu dostrzegłam, że naprawdę byłam arogancką, zarozumiałą, samolubną i podłą osobą. Miałam na względzie wyłącznie własny interes, a nie uczucia innych. Gdy się nad tym głębiej zastanowiłam, zobaczyłam, że wcale nie jest prawdą, iż mąż się o mnie nie troszczy. Po prostu jest raczej introwertyczny i niezbyt wylewny, jeśli chodzi o okazywanie uczuć. On też miał swoje myśli i preferencje, lecz ja zmuszałam go do robienia rzeczy, których nie lubił. Chciałam, żeby wszystko, co robił, zawsze kręciło się wokół mnie, i właśnie to doprowadziło do takiego konfliktu między nami. Poczułam wtedy wyrzuty sumienia za moje zachowanie. Myślałam też o tym, co mój mąż powiedział: że w przeszłości to ja podzieliłam się z nim ewangelią o Panu, lecz teraz to on dzielił się ze mną Bożą ewangelią dni ostatecznych. To była Boża wielka łaska dla nas i Jego cudowny plan. Oboje zostaliśmy niezwykle pobłogosławieni, lecz ja nie odczuwałam żadnej wdzięczności. Byłam niechętna, by podporządkować się małżeństwu, które Bóg dla mnie zaaranżował, i ciągle Go obwiniałam. Zrozumiałam, jak bardzo byłam arogancka i pozbawiona rozumu! Bogu niech będą dzięki, że pokierował mnie swoimi słowami. Znalazłam główną przyczynę wszelkiego cierpienia w naszym małżeństwie — zyskałam poczucie spokoju, a w sercu odczułam ulgę. Od tamtej pory jestem skłonna polegać w swoim życiu na Bogu i szukać w Nim oparcia, porzucić moje aroganckie, zarozumiałe, skażone usposobienie i żyć w harmonii z moim mężem.
Od tamtego czasu często razem z mężem czytamy Boże słowa, rozmawiamy o prawdzie oraz najlepiej jak potrafimy wykonujemy swoje obowiązki istot stworzonych. Codziennie jesteśmy karmieni i podlewani przez Boże słowa, a kiedy napotykamy na jakiś problem, szukamy Bożej woli w Jego słowach. Jeśli ujawniamy skażenie lub wdajemy się w kłótnię, oboje przychodzimy do Boga i zastanawiamy się nad sobą, próbując lepiej poznać samych siebie. Gdy wprowadzamy taką postawę w życie, zyskujemy więcej zrozumienia i przebaczenia dla siebie nawzajem. Kłótnie zdarzają nam się coraz rzadziej, życie domowe stało się harmonijne, a życie każdego z nas coraz pełniejsze. Dla mnie najbardziej poruszające jest to, że mój mąż ma teraz lepsze zrozumienie prawdy niż ja. Często dzieli się ze mną omówieniami na temat swojego zrozumienia Bożych słów, a kiedy widzi, że ujawnia się we mnie skażone usposobienie, dzieli się ze mną omówieniem prawdy i Bożej woli. Naprawdę czuję jego miłość i troskę o mnie – w głębi serca jestem szczęśliwa. Patrząc wstecz na ścieżkę, którą kroczymy wraz z mężem, widzę, że ja nadal jestem tym, kim byłam, podobnie jak mój mąż. Jednak ponieważ przyjęliśmy dzieło Boga Wszechmogącego i zrozumieliśmy pewne prawdy, wszystko całkowicie się zmieniło. Bogu Wszechmogącemu niech będą dzięki za to, że nas zbawił!