Co to znaczy dążyć do prawdy (1)

Dzisiejsze omówienie dotyczy tematu, z którym wszyscy są zaznajomieni. Jest on ściśle powiązany z wiarą człowieka w Boga i z ludzkimi dążeniami; jest to temat, z którym ludzie spotykają się i o którym słyszą każdego dnia. Cóż to zatem takiego? Ten temat to: co oznacza dążenie do prawdy. Co sądzicie o tym temacie? Czy jest on dla was wystarczająco nowatorski? Czy przykuwa uwagę? Bez względu na to, jak bardzo to zagadnienie przykuwa uwagę, wiem, że jest ono istotne dla każdego z was; jest istotne dla zbawienia ludzi, dla ich wejścia w rzeczywistość Bożych słów i zmiany ich usposobienia oraz dla ich przyszłego wyniku i przeznaczenia. Większość z was jest teraz gotowa dążyć do prawdy i zaczęła się budzić, ale nie jesteście pewni, co to znaczy dążyć do prawdy ani jak należy dążyć do prawdy. Dlatego konieczne jest, abyśmy dzisiaj omówili ten temat. Dążenie do prawdy jest kwestią, z którą ludzie często spotykają się w codziennym życiu; jest to praktyczny problem, przed którym stają, gdy coś im się przytrafia w życiu codziennym, podczas wykonywania obowiązków i tak dalej. Kiedy coś przytrafia się większości ludzi, po prostu motywują się oni do przeczytania słów Boga i starają się powstrzymać przed negatywnymi myślami, mając nadzieję, że w ten sposób uchronią się przed popadnięciem w zniechęcenie lub błędne rozumienie Boga i dadzą sobie możliwość podporządkowania się Jego dziełu. Ludzie o lepszym charakterze potrafią pozytywnie i proaktywnie szukać wszelkich aspektów prawdy w Bożych słowach; szukają w nich zasad, Bożych wymogów i ścieżek praktyki. Są też w stanie badać siebie, kontemplować i czerpać wiedzę z tego, co ich spotyka, a tym samym dojść do zrozumienia prawdozasad i wkroczyć w prawdorzeczywistość. Jednak dla większości ludzi pozostaje to wielką przeszkodą i nie jest pewne, czy uda im się to osiągnąć. Większość ludzi nie weszła jeszcze w ten aspekt rzeczywistości. Toteż nie będzie wam łatwo dojść do praktycznego, obiektywnego i prawdziwego zrozumienia tego zwyczajnego, powszechnego i specyficznego zagadnienia, nawet jeśli będziecie mieli czas na zastanowienie się nad nim. A zatem, wracając do naszego głównego tematu, omówmy, co oznacza dążenie do prawdy. Nie jesteście biegli w kontemplacji, ale mam nadzieję, że potraficie słuchać – nie tylko uszami, ale również sercem. Mam nadzieję, że każdy z was włoży serce w zrozumienie i przyswojenie tego, że uzna za ważne i weźmie sobie do serca wszystko, co jest w stanie pojąć, wszystko, co ma związek z jego stanem, usposobieniem i każdym aspektem jego sytuacji. Mam nadzieję, że w następnej kolejności postanowicie skorygować swoje zepsute usposobienie i będziecie się starali wziąć sobie do serca wszystkie zasady praktyki, tak aby każdy z was, gdy pojawią się związane z tym problemy, miał ścieżkę, którą będzie mógł podążać, by był w stanie traktować słowa Boże jako ścieżkę praktyki i tym samym wypełniać je oraz być im posłusznym. Tak byłoby najlepiej.

Co to znaczy dążyć do prawdy? To może być pytanie teoretyczne, ale jest ono zarazem niezmiernie praktycznym pytaniem dotyczącym wiary w Boga. To, czy ludzie są w stanie dążyć do prawdy, czy nie, ma bezpośredni związek z ich preferencjami, charakterem i dążeniami. Na dążenie do prawdy składa się wiele praktycznych elementów. Powinniśmy omówić je jeden po drugim, tak byście mogli jak najszybciej zrozumieć prawdę, i dokładnie wiedzieli, co to znaczy dążyć do niej i jakie kwestie łączą się z tym dążeniem. Dzięki temu w końcu będziecie w stanie zrozumieć, co to znaczy dążyć do prawdy. Najpierw zastanówmy się, czy słuchanie tego kazania jest dążeniem do prawdy? (Niezupełnie). Słuchanie kazań jest jedynie warunkiem wstępnym i działaniem przygotowującym do dążenia do prawdy. Z jakimi elementami wiąże się dążenie do prawdy? Z dążeniem do prawdy wiąże się wiele zagadnień i oczywiście jest też wiele problemów istniejących w ludziach, które musimy tutaj przedyskutować. Na przykład niektórzy mówią: „Jeżeli ktoś codziennie je i pije słowa Boże, omawia prawdę i normalnie wykonuje swoje obowiązki, wykonuje wszelkie ustalenia domu Bożego i nigdy nie powoduje zakłóceń ani rozdźwięków, a chociaż może czasem narusza prawdozasady, to nie czyni tego świadomie ani celowo, czy nie dowodzi to, że taka osoba dąży do prawdy?”. To dobre pytanie. Wiele osób się nad tym zastanawia. Przede wszystkim musicie zrozumieć, czy ktokolwiek mógłby osiągnąć zrozumienie prawdy i zyskać prawdę, konsekwentnie praktykując w taki sposób. Podzielcie się swoimi przemyśleniami. (Chociaż taka praktyka jest poprawna, trochę przypomina rytuał religijny – jest to wypełnianie reguł. Nie może prowadzić do zrozumienia prawdy ani do jej zyskania). Więc jakie są to zachowania, tak naprawdę? (Są to powierzchownie dobre zachowania). Podoba mi się ta odpowiedź. Są to jedynie dobre zachowania, które powstają, kiedy ktoś uwierzy w Boga na fundamencie sumienia i rozumu, gdy na człowieka wpłyną rozmaite dobre, pozytywne nauki. Ale nie są one niczym więcej niż dobrymi zachowaniami i daleko im do dążenia do prawdy. Co zatem leży u podstaw tych dobrych zachowań? Co je rodzi? Powstają one z sumienia i rozumu człowieka, jego moralności, jego życzliwych uczuć wobec wiary w Boga oraz z powściągliwości. Ponieważ są to dobre zachowania, nie mają one związku z prawdą; w żadnym razie nie jest to to samo. Dobre zachowania to nie to samo, co praktykowanie prawdy; jeśli ktoś zachowuje się dobrze, nie znaczy to, że cieszy się aprobatą Boga. Dobre zachowania i praktykowanie prawdy to dwie różne rzeczy, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Praktykowanie prawdy jest wymogiem Boga i jest w pełni zgodne z Jego wolą; dobre zachowanie pochodzi natomiast z woli człowieka, niesie ze sobą jego intencje i motywy, jest czymś, co człowiek postrzega jako dobre. Chociaż dobre zachowania nie są złymi uczynkami, sprzeciwiają się prawdozasadom i nie mają z nimi nic wspólnego. Jakkolwiek dobre są te zachowania i jakkolwiek zgodne z pojęciami i wyobrażeniami człowieka, nie mają związku z prawdą, toteż żadna ilość dobrego zachowania nie może zdobyć aprobaty Boga. Skoro dobre zachowania definiowane są w taki sposób, jasne jest, że nie mają one związku z praktykowaniem prawdy. Gdyby ludzi podzielić na typy według ich zachowania, to te dobre zachowania byłyby co najwyżej działaniami lojalnych posługujących, niczym więcej. Nie mają one żadnego związku z praktykowaniem prawdy ani z prawdziwym podporządkowaniem się Bogu. Są one tylko sposobem zachowania, zupełnie niezwiązanym z przemianą usposobienia ludzi, ich podporządkowaniem się i przyjęciem prawdy, bojaźnią Bożą i wystrzeganiem się zła ani z żadnymi innymi praktycznymi sprawami, które rzeczywiście dotyczą prawdy. Dlaczego zatem nazywa się je dobrymi zachowaniami? Oto wyjaśnienie; oczywiście jest to również wyjaśnienie istoty tego pytania. Chodzi o to, że te zachowania wynikają tylko z ludzkich pojęć i wyobrażeń, preferencji, woli, wewnętrznych motywacji i wysiłków. Nie są one przejawami skruchy, które pojawiają się wraz z zyskaniem prawdziwego samopoznania na drodze przyjęcia prawdy oraz osądu i karcenia słowami Boga, ani też nie są zachowaniami czy działaniami wynikającymi z praktykowania prawdy, gdy ludzie próbują podporządkować się Bogu. Czy rozumiecie? To znaczy, że te dobre zachowania w żaden sposób nie wiążą się ze zmianą czyjegoś usposobienia ani z tym, co wynika z poddania się sądowi i karceniu słowami Boga, ani też z prawdziwą skruchą, która wynika z poznania własnego skażonego usposobienia. Z całą pewnością nie mają one związku z prawdziwą uległością człowieka wobec Boga i prawdy ani tym bardziej z posiadaniem serca pełnego czci i miłości do Boga. Dobre zachowania nie mają nic wspólnego z tymi rzeczami; są jedynie czymś, co pochodzi od człowieka, czymś, co człowiek uważa za dobre. Jednak wielu ludzi postrzega te dobre zachowania jako oznakę praktykowania prawdy. Jest to poważny błąd, absurdalny, mylny pogląd i niezrozumienie. Te dobre zachowania są tylko wykonywaniem religijnego ceremoniału, mechanicznym odtwarzaniem. Nie mają żadnego związku z praktykowaniem prawdy. Bóg może nie potępia ich wprost, ale też w żadnym razie ich nie pochwala – to jest pewne. Powinniście wiedzieć, że te zewnętrzne działania zgodne z ludzkimi pojęciami i wyobrażeniami oraz dobre zachowania nie są praktykowaniem prawdy ani przejawem dążenia do prawdy. Po wysłuchaniu tego omówienia macie jedynie odrobinę wiedzy teoretycznej o tym, co oznacza dążenie do prawdy, wstępne zrozumienie prostej koncepcji dążenia do prawdy. Jeśli chcecie naprawdę zrozumieć, co oznacza dążenie do prawdy, musimy omówić więcej rzeczy.

Aby dążyć do prawdy, trzeba ją zrozumieć; tylko poprzez zrozumienie prawdy można ją praktykować. Czy dobre zachowania ludzi są związane z praktykowaniem prawdy? Czy dobre zachowania rodzą się z dążenia do prawdy? Jakie przejawy i działania należą do praktykowania prawdy? Jakie przejawy demonstrują ludzie dążący do prawdy? Musicie zrozumieć te pytania. Aby omówić dążenie do prawdy, musimy najpierw porozmawiać o trudnościach i błędnych poglądach, jakie ludzie mają wobec niej i w pierwszej kolejności to właśnie ich należy się pozbyć. Istnieją ludzie obdarzeni jasnym zrozumieniem, którzy mają stosunkowo czyste spojrzenie na to, czym jest prawda. Mają ścieżkę, po której mogą dążyć do prawdy. Są też inni, którzy nie rozumieją, czym jest prawda i chociaż są nią zainteresowani, nie wiedzą, jak ją praktykować. Wierzą, że czynienie dobrych rzeczy i dobre zachowanie to to samo, co praktykowanie prawdy – że praktykowanie prawdy oznacza czynienie dobrych rzeczy. Dopiero po przeczytaniu wielu słów Bożych uświadamiają sobie, że czynienie dobra i dobre zachowanie to zupełnie coś innego niż praktykowanie prawdy. Widzicie, jak absurdalne są ludzkie pojęcia i wyobrażenia – ci, którzy nie rozumieją prawdy, nie widzą niczego wyraźnie! Wielu ludzi od lat wypełnia swoje obowiązki, codziennie są zajęci i przeszli wiele trudności, więc uważają siebie za ludzi, którzy praktykują prawdę i którzy posiedli prawdorzeczywistość, nie potrafią jednak złożyć żadnego świadectwa płynącego z doświadczenia. Jaki problem się tu przejawia? Skoro rozumieją prawdę, dlaczego nie potrafią mówić o swoich prawdziwych doświadczeniach? Czy nie ma w tym sprzeczności? Niektórzy mówią: „Kiedy wcześniej wykonywałem swój obowiązek, nie dążyłem do prawdy i nie czytałem modlitewnie słów Boga w sposób gruntowny. Zmarnowałem dużo czasu. Byłem bardzo pochłonięty pracą i myślałem, że zajmowanie się obowiązkami jest tożsame z praktykowaniem prawdy i podporządkowaniem się dziełu Bożemu – ale tylko traciłem czas”. Co z tego wynika? Że odkładali dążenie do prawdy, bo byli zbyt zajęci wykonywaniem obowiązków. Czy rzeczywiście tak jest? Niektórzy ludzie niedorzecznie wierzą, że dopóki są zajęci obowiązkami, ich zepsute usposobienie nie będzie miało kiedy się ujawnić, że nie będą już przejawiać zepsutego usposobienia ani żyć w stanie zepsucia, toteż nie muszą jeść i pić słów Bożych, aby przemienić swoje zepsute usposobienie. Czy to właściwy pogląd? Czy ludzie naprawdę nie ujawniają zepsutego usposobienia, gdy są zajęci obowiązkami? To absurdalny pogląd i bezczelne kłamstwo. Twierdzą, że nie mają czasu dążyć do prawdy, bo są zajęci obowiązkami. To czysty fałsz; używają jako wymówki tego, że są zajęci. Wiele razy omawialiśmy prawdy dotyczące wchodzenia w życie i wypełniania obowiązku: tylko przez poszukiwanie prawdy w celu rozwiązywania problemów pojawiających się przy pełnieniu obowiązku ludzie mogą wzrastać w życiu. Dlatego jeśli ktoś pełniąc obowiązek skupia się wyłącznie na wykonywaniu zadań, jeśli nie szuka prawdy, aby rozwiązać problemy, to nigdy nie zrozumie prawdy. Niektórzy ludzie, którzy nie miłują prawdy, zadowalają się jedynie posługiwaniem i mają nadzieję otrzymać za to błogosławieństwa królestwa niebieskiego. Na koniec usprawiedliwiają się, że są tak zajęci wykonywaniem swojego obowiązku, że nie mają czasu dążyć do prawdy; mówią nawet, iż są tak zajęci obowiązkiem, że nie przejawiają zepsutego usposobienia. Wynikałoby z tego, że ponieważ są zajęci obowiązkiem, ich zepsute usposobienie zniknęło, przestało istnieć. Czy to nie jest kłamstwo? Czy to, co twierdzą, zgadza się z faktami? Wcale nie – można to nazwać największym kłamstwem ze wszystkich. Jak zepsute usposobienie mogłoby się już nie ujawniać tylko dlatego, że ktoś jest zajęty pełnieniem obowiązku? Czy tacy ludzie istnieją? Czy istnieje takie świadectwo płynące z doświadczenia? Z pewnością nie. Ludzie zostali głęboko skażeni przez szatana; wszyscy mają szatańską naturę i wszyscy żyją w szatańskim usposobieniu. Czy istnieje w człowieku coś pozytywnego, cokolwiek oprócz zepsucia? Czy jest ktoś, kto urodził się bez zepsutego usposobienia? Czy istnieje ktoś, kto urodził się zdolny wiernie pełnić obowiązek? Czy ktokolwiek urodził się zdolny do podporządkowania się Bogu i kochania Go? W żadnym razie. Wszyscy ludzie mają szatańską naturę i są przepełnieni zepsutym usposobieniem, więc jeśli nie są w stanie zrozumieć i praktykować prawdy, to w życiu mogą kierować się w wyłącznie swoim zepsutym usposobieniem. Toteż absurdem i fałszem jest twierdzenie, że człowiek zajęty obowiązkiem nie przejawia zepsutego usposobienia. To bezczelne kłamstwo, które ma wprowadzić ludzi w błąd. Bez względu na to, czy są zajęci wykonywaniem swego obowiązku, czy nie, bez względu na to, czy mają czas na czytanie słów Bożych, czy nie, ludzie, którzy nie miłują prawdy, znajdą powody i wymówki, by do niej nie dążyć. Ci ludzie są po prostu tylko posługującymi. Jeśli posługujący nie je i nie pije słów Bożych ani nie przyjmuje prawdy, czy będzie w stanie dobrze pełnić posługę? Zdecydowanie nie. Wszyscy ci, którzy nie przyjmują prawdy, są pozbawieni sumienia i rozumu, są ludźmi gotowymi kierować się w życiu swoim zepsutym usposobieniem i popełniać mnóstwo zła. W żadnym wypadku nie są lojalnymi posługującymi i chociaż pełnią posługę, nie ma w nich nic wspaniałego. Tego możecie być pewni.

Niektórzy ludzie są zbyt uwikłani w swoje rodziny i często pogrążają się w niepokoju. Kiedy widzą młodszych braci i siostry, którzy porzucili swoje rodziny i zawody, aby podążać za Bogiem i pełnić swój obowiązek, zazdroszczą im i mówią: „Bóg był łaskawy dla tych młodych ludzi. Zaczęli w Niego wierzyć w młodym wieku, jeszcze zanim wzięli ślub i urodziły im się dzieci; nie mają więzów rodzinnych i nie muszą się martwić o to, jak poradzi sobie ich rodzina. Nie mają żadnych trosk, które powstrzymywałyby ich od podążania za Bogiem i pełnienia obowiązku. Trafili idealnie na czas Bożego dzieła i Jego szerzenia ewangelii w dniach ostatecznych – Bóg zapewnił im bardzo sprzyjające warunki. Mogą się oddać ciałem i duszą wykonywaniu swoich obowiązków. Oni mogą dążyć do prawdy, ale ze mną tak nie jest. Bóg nie przygotował dla mnie odpowiedniej sytuacji – jestem zbyt uwikłany w rodzinę i muszę zarabiać pieniądze, aby ją utrzymać. Na tym tak naprawdę polega mój problem. Dlatego nie mam czasu na dążenie do prawdy. Do prawdy mogą dążyć ludzie, którzy wykonują swoje obowiązki na pełny etat i nie mają żadnych innych zobowiązań. Ja jestem obarczony rodziną, na sercu ciążą mi troski związane z codziennym życiem, więc nie wystarcza mi czasu ani energii na jedzenie i picie słów Bożych czy wypełnianie obowiązku. Bez względu na to, na jaki aspekt mojej sytuacji spojrzeć, nie ma możliwości, abym mógł dążyć do prawdy. Nie można mnie za to winić. Dążenie do prawdy po prostu nie jest moim przeznaczeniem, a okoliczności życiowe nie pozwalają mi pełnić obowiązku. Mogę tylko zaczekać, aż moje zobowiązania rodzinne wygasną, dzieci się usamodzielnią, a ja przejdę na emeryturę i uwolnię się od trosk materialnych – wtedy będę dążyć do prawdy”. Tacy ludzie doświadczają trudności w życiu codziennym i od czasu do czasu czują, jak w drobnych codziennych sprawach wylewa się z nich ich skażone usposobienie. Potrafią to zauważyć, ale ponieważ wpadli w sidła świeckiego świata, są przekonani, że dobrze sobie radzą, żyjąc, wierząc w Boga i słuchając kazań – w ten sposób żyje im się wygodnie. Uważają, że dążenie do prawdy może poczekać i że za kilka lat nie będzie za późno, by uwolnić się od zepsutych skłonności. Tak oto odkładają wielką kwestię poszukiwania prawdy na później, zwlekają z tym w nieskończoność. Co wciąż powtarzają? „Nigdy nie jest za późno na dążenie do prawdy. Poczekam z tym jeszcze kilka lat. Dopóki Boże dzieło się nie skończyło, mam jeszcze czas – wciąż mam szansę”. Co sądzicie o takim podejściu? (Jest błędne). Czy ci ludzie wzięli na siebie ciężar poszukiwania prawdy? (Nie). Więc jaki ciężar wzięli na siebie? Czy nie jest to ciężar przetrwania, utrzymania rodzin, wychowania dzieci? Poświęcają całą energię swoim dzieciom, swoim rodzinom, swoim dniom i swojemu życiu, i dopiero po zajęciu się tym wszystkim będą planować rozpoczęcie dążenia do prawdy. Czy te ich wymówki są uzasadnione? Czy nie są to przeszkody w dążeniu do prawdy? (Są). Chociaż ci ludzie wierzą w Bożą władzę i Boże ustalenia, jednocześnie skarżą się na okoliczności, które Bóg dla nich przygotował. Lekceważą wymagania Boże i czynnie z nimi nie współpracują, lecz troszczą się tylko o to, by zadowolić ciało, najbliższą rodzinę i krewnych. Jaki powód niedążenia do prawdy podają? „Jesteśmy zbyt zajęci i wyczerpani samym wysiłkiem istnienia. Nie mamy czasu na dążenie do prawdy; nie mamy odpowiedniego środowiska, by dążyć do prawdy”. Jaki pogląd wyznają? (Nigdy nie jest za późno na dążenie do prawdy). „Nigdy nie jest za późno na dążenie do prawdy. Zrobię to za kilka lat”. Czy to nie jest głupie? (Jest). To głupie – sami siebie oszukują swoimi wymówkami. Czy Boże dzieło będzie na ciebie czekać? (Nie). „Zrobię to za kilka lat” – co oznacza te „kilka lat”? Oznacza, że będziesz miał mniejszą nadzieję na zbawienie, kilka lat mniej na doświadczanie Bożego dzieła. Minie kilka lat, potem jeszcze kilka i zanim się obejrzysz, minie dziesięć lat, a ty nie zrozumiesz prawdy, w ogóle nie wejdziesz w prawdorzeczywistość i nie pozbędziesz się ani krztyny swego zepsutego usposobienia. Nawet wypowiedzenie jednego szczerego słowa jest dla ciebie wielkim wyzwaniem. Czy to nie jest niebezpieczne? Czy to nie wielka szkoda? (Tak). Kiedy ludzie przedstawiają wszystkie te wymówki i powody, aby usprawiedliwić to, że nie dążą do prawdy, to komu tak naprawdę szkodzą? (Sobie samym). Zgadza się – w gruncie rzeczy szkodzą sobie samym. A kiedy znajdą się na łożu śmierci, znienawidzą siebie za to, że przez lata wiary w Boga nie zyskali prawdy, i będą żałować całego swojego życia!

Niektórzy ludzie są dość dobrze wykształceni, ale mają kiepski charakter i nie rozumieją spraw duchowych. Bez względu na to, ilu kazań wysłuchają, nie są w stanie zrozumieć prawdy. Wiecznie mają własne ambicje i pragnienia i wciąż walczą o status. Jeśli nie posiadają statusu, nie będą dążyć do prawdy. Mówią: „Dom Boży nigdy nie przydziela mi obowiązków, które odzwierciedlałyby moją wartość, takich jak praca z tekstami, praca przy filmach, bycie przywódcą kościoła lub przełożonym grupy. Nie dają mi żadnej ważnej pracy do wykonania. Dom Boży mnie nie promuje ani nie szkoli, a za każdym razem, gdy w kościele przeprowadzane są wybory, nikt na mnie nie głosuje i nikt mnie nie lubi. Czy naprawdę nie mam żadnych pożądanych cech? Jestem intelektualistą, jestem dobrze wykształcony, ale dom Boży wcale mnie nie promuje ani nie szkoli, więc nie mam motywacji, by dążyć do prawdy. Wszyscy bracia i siostry, którzy zaczęli wierzyć w Boga mniej więcej w tym samym czasie co ja, wykonują ważne obowiązki, służą jako przywódcy i pracownicy – dlaczego ja snuję się bezczynnie? Od czasu do czasu przydzielają mi tylko pomocniczą rolę przy głoszeniu ewangelii, ale nie pozwalają mi świadczyć. Ilekroć dom Boży przydziela ludziom ważne obowiązki, mnie nic się nie dostaje; nie wolno mi nawet prowadzić zgromadzeń i nie powierzają mi żadnej odpowiedzialności. Czuję się bardzo pokrzywdzony. To jest środowisko, które wyznaczył dla mnie Bóg. Dlaczego nie mogę poczuć wartości swojego istnienia? Dlaczego Bóg kocha innych, ale nie mnie? Dlaczego rozwija innych, ale nie mnie? Dom Boży powinien nakładać na mnie większy ciężar, wyznaczyć mnie na przełożonego czy coś w tym rodzaju. W ten sposób miałbym trochę motywacji w dążeniu do prawdy. Jak mogę dążyć do prawdy bez motywacji? Ludzie zawsze potrzebują odrobiny motywacji, aby dążyć do prawdy; musimy być w stanie dostrzec korzyści wynikające z takiego dążenia. Wiem, że ludzie mają zepsute usposobienie, które należy zmienić, i wiem, że dążenie do prawdy jest dobrą rzeczą, że dzięki niemu możemy zostać zbawieni i udoskonaleni – ale nigdy nie korzystają ze mnie w ważnych sprawach i nie czuję motywacji, by dążyć do prawdy! Zacznę szukać prawdy, kiedy bracia i siostry będą mnie szanować i wspierać – wtedy nie będzie za późno”. Czy nie ma takich ludzi? (Są). Na czym polega problem z nimi? Problem polega na tym, że chcą statusu i pozycji. Jasno widać, że nie kochają prawdy, ale chcieliby mieć wysoką pozycję i miejsce przy stole w domu Bożym. Czy to nie jest bezwstydne? Bycie posługującym jest dla ciebie wystarczająco dobre; dopiero okaże się, czy potrafisz się stać lojalnym posługującym. Dlaczego nie jest to dla ciebie jasne? Czy myślisz, że jeśli będziesz miał status i pozycję, to zostaniesz zbawiony? Że będziesz kimś, kto dąży do prawdy? Czy te twoje przekonania są słuszne? (Nie). Tacy ludzie chcą się wyróżniać, chcą zaznaczyć swoją obecność, a kiedy ich pragnienia nie są spełniane, narzekają, że Bóg jest niesprawiedliwy, że jest stronniczy w swoim traktowaniu ludzi, że Jego dom ich nie promuje, że bracia i siostry ich nie wybierają – przecież nie są to niezbędne fundamenty, by zacząć dążyć do prawdy! Czy gdziekolwiek w słowach Bożych jest napisane, że ten, kto dąży do prawdy, musi być przez wszystkich lubiany oraz szanowany przez braci i siostry? Albo że musi podjąć się ważnego obowiązku i wykonać ważną pracę, a także wnieść wielki wkład w dzieło domu Bożego? Czy słowa Boga mówią, że tylko tacy ludzie mogą dążyć do prawdy, że tylko oni są godni dążenia do prawdy? Czy Jego słowa mówią, że tylko tacy ludzie spełniają warunki dążenia do prawdy, że tylko oni mogą wejść w prawdorzeczywistość albo że ostatecznie tylko oni mogą być zbawieni? Czy jest to gdzieś zapisane w słowach Bożych? (Nie). Jest oczywiste, że twierdzenia tego rodzaju ludzi są nieuzasadnione. Dlaczego więc mówią takie rzeczy? Czy nie jest to szukanie wymówek, by nie dążyć do prawdy? (Jest). Kochają status i prestiż. W wierze w Boga interesuje ich tylko pogoń za reputacją i osobistymi korzyściami oraz dążenie do statusu. Czują, że wstyd powiedzieć coś takiego na głos, więc wymyślają mnóstwo argumentów na własną obronę, usprawiedliwiając się, że nie dążą do prawdy, i zrzucając winę na Kościół, na braci i siostry oraz na Boga. Czy to nie jest złowróżbne? Czy nie są to źli ludzie wskazujący palcem na niewinnych? (Są). Powodują niedorzeczne kłopoty i nękają innych irracjonalnymi żądaniami; są całkowicie pozbawieni sumienia i rozumu! Niedążenie do prawdy samo w sobie jest wystarczająco poważnym problemem, a oni jeszcze próbują dyskutować i wszystko utrudniać – to bardzo nierozsądne, prawda? Dążenie do prawdy jest dobrowolne. Jeśli miłujesz prawdę, Duch Święty będzie w tobie działał. Gdy kochasz prawdę, gdy modlisz się do Boga i polegasz na Nim, zastanawiasz się nad sobą i próbujesz siebie poznać bez względu na to, jakie spotykają cię prześladowania czy upokorzenia, gdy aktywnie szukasz prawdy, by rozwiązać odkryte w sobie problemy, to będziesz w stanie właściwie wykonywać obowiązek i w ten sposób uda ci się mocno trwać w świadectwie. Kiedy ludzie kochają prawdę, wszystkie te przejawy przychodzą im naturalnie. Pojawiają się samoistnie, z radością i bez przymusu, bez żadnych dodatkowych warunków. Jeśli ludzie potrafią podążać za Bogiem w taki sposób, na koniec zyskają prawdę i życie, wkroczą w prawdorzeczywistość oraz urzeczywistnią obraz człowieka. Czy musisz spełnić jakieś dodatkowe warunki, aby dążyć do prawdy? Nie. Wiara w Boga jest dobrowolna, jest czymś, co człowiek sam wybiera, a dążenie do prawdy jest w zupełności naturalne i uzasadnione; jest aprobowane przez Boga. Ci, którzy nie dążą do prawdy, nie chcą wyrzec się przyjemności cielesnych, a mimo to pragną zyskać Boże błogosławieństwa, ale w obliczu udręki i prześladowania lub odrobiny szyderstwa i niesławy popadają w zniechęcenie i słabość i nie chcą już wierzyć w Boga ani za Nim podążać. Mogą Go nawet obwiniać i wypierać się Go. Czy to nie jest nierozsądne? Chcą być pobłogosławieni, a jednak wciąż gonią za przyjemnościami ciała, a gdy spotykają ich jakieś cierpienia lub prześladowania, obwiniają Boga. Oto jak nierozsądni są ci ludzie, którzy nie kochają prawdy. Będzie im trudno podążać za Bogiem aż do końca; gdy tylko spotkają ich jakieś udręki lub prześladowania, zostaną zdemaskowani i odrzuceni. Takich ludzi jest zbyt wielu. Bez względu na powód twojej wiary w Boga, Bóg ostatecznie określi twój wynik w oparciu o to, czy pozyskałeś prawdę. Jeśli nie zyskasz prawdy, to nie ostoją się żadne twoje usprawiedliwienia czy wymówki. Możesz argumentować, jak tylko zechcesz; możesz się miotać, ile chcesz; czy Boga to będzie obchodzić? Czy Bóg będzie z tobą rozmawiał? Czy będzie się z tobą naradzał i dyskutował? Czy będzie to z tobą uzgadniał? Jaka jest odpowiedź? Nie. Absolutnie nie będzie tego robił. Niezależnie od tego, jak mocne są twoje argumenty, nie ostoją się. Nie wolno ci błędnie rozumieć Bożych intencji i myśleć, że skoro możesz przedstawić różne powody i wymówki, to nie musisz dążyć do prawdy. Bóg chce, abyś potrafił szukać prawdy w każdej sytuacji i w każdej sprawie, która ci się przydarza, byś ostatecznie osiągnął wejście w prawdorzeczywistość i zyskał prawdę. Niezależnie od okoliczności, jakie Bóg dla ciebie zaaranżował, ludzi i wydarzeń, z którymi się spotykasz, oraz środowiska, w którym się znajdujesz, aby stawić czoło tym rzeczom, powinieneś modlić się do Boga i szukać prawdy. To są właśnie lekcje, które powinieneś przerobić w dążeniu do prawdy. Jeśli wciąż szukasz wymówek, robisz uniki, odmawiasz lub stawiasz opór tym sytuacjom, to Bóg z ciebie zrezygnuje. Nie ma sensu argumentować, być nieustępliwym czy trudnym; jeśli Bóg nie będzie sobie zawracał tobą głowy, to stracisz szansę na zbawienie. Dla Boga nie ma problemu nie do rozwiązania; Bóg poczynił przygotowania dla każdej osoby i ma sposób, by sobie z nią poradzić. Bóg nie będzie z tobą dyskutował o tym, czy twoje powody i wymówki są uzasadnione. Bóg nie będzie słuchał, czy argumenty, jakie przedstawiasz w swojej obronie, są racjonalne. Zapyta cię tylko: „Czy słowa Boga są prawdą? Czy masz skażone usposobienie? Czy powinieneś dążyć do prawdy?”. Musisz tylko mieć pewność co do jednego faktu: Bóg jest prawdą, a ty jesteś skażonym człowiekiem, więc powinieneś podjąć się zadania poszukiwania prawdy. Żaden problem, żadna trudność, żaden powód czy wymówka się nie ostoi – jeśli nie przyjmiesz prawdy, zginiesz. Dążenie do prawdy i wejście w prawdorzeczywistość są warte każdej ceny. Ludzie powinni porzucić wszystkie swoje wymówki, usprawiedliwienia i kłopoty, aby przyjąć prawdę i zyskać życie, ponieważ Boże słowa i prawda są życiem, które powinni osiągnąć, i jest to życie, którego nie można otrzymać w zamian za nic innego. Jeśli przegapisz tę okazję, nie tylko będziesz tego żałować do końca życia – nie chodzi tu bowiem tylko o żal – lecz zupełnie zniszczysz samego siebie. Nie będzie już dla ciebie wyniku ani przeznaczenia i jako istota stworzona dotrzesz do kresu. Już nigdy więcej nie otrzymasz szansy na zbawienie. Rozumiecie to? (Rozumiemy). Nie szukajcie wymówek ani powodów, by nie dążyć do prawdy. Są bezużyteczne; tylko oszukujecie samych siebie.

Niektórzy przywódcy nigdy nie pracują w zgodzie z zasadami, ale sami stanowią prawo dla siebie, są samowolni i lekkomyślni. Bracia i siostry być może zwracają im na to uwagę i mówią: „Rzadko konsultujesz się z kimkolwiek, zanim coś zrobisz. Twój osąd i decyzje poznajemy dopiero po fakcie. Dlaczego z nikim o tym nie rozmawiasz? Dlaczego nie zawiadamiasz nas wcześniej o swoich decyzjach? Nawet jeśli postępujesz słusznie i masz lepszy charakter niż my, i tak powinieneś najpierw nas poinformować. Mamy prawo przynajmniej wiedzieć, co się dzieje. Robiąc przez cały czas, cokolwiek zechcesz, kroczysz ścieżką antychrysta!”. A jaką odpowiedź usłyszałbyś od takiego przywódcy? „W moim domu to ja jestem szefem. To ja decyduję o wszystkich sprawach, wielkich i małych. Do tego przywykłem. Kiedy ktoś w mojej szeroko rozumianej rodzinie ma jakiś problem, przychodzi do mnie, abym zdecydował, co zrobić. Wszyscy wiedzą, że dobrze sobie radzę z rozwiązywaniem problemów. Dlatego to ja odpowiadam za sprawy rodzinne. Kiedy dołączyłem do kościoła, myślałem, że nie będę już się musiał kłopotać rozmaitymi sprawami, ale potem wybrano mnie na przywódcę. Nic na to nie poradzę – widocznie taki już mój los. Bóg dał mi tę umiejętność. Urodziłem się, by podejmować decyzje i rządzić innymi ludźmi”. Z tego wynika, że przeznaczeniem takiego człowieka jest zajmować wysokie stanowisko, a inni ludzie urodzili się na szeregowych żołnierzy i niewolników. Ktoś taki uważa, że powinien mieć ostatnie słowo, a obowiązkiem innych jest go słuchać. Nawet gdy bracia i siostry widzą problem tego przywódcy i wskazują mu go, on tego nie przyjmie, tak jak nie przyjmie przycięcia i rozprawienia się z nim. Będzie walczył i się opierał, aż w końcu bracia i siostry zaczną się domagać jego usunięcia. On zaś przez cały czas będzie myślał: „Z takim charakterem jak mój jestem skazany na to, by być u władzy, gdziekolwiek pójdę. A z takimi charakterami jak wasze zawsze będziecie niewolnikami i posługującymi. Waszym przeznaczeniem jest słuchanie rozkazów innych ludzi”. Jakiego rodzaju usposobienie ujawnia ten człowiek, powtarzając takie rzeczy? Ewidentnie jest to zepsute usposobienie, aroganckie, zadufane w sobie i skrajnie egotyczne, on jednak bezwstydnie się nim popisuje i obnosi się z nim, jakby to była jego przewaga, mocny punkt. Kiedy ktoś ujawnia skażone usposobienie, powinien zastanowić się nad sobą, poznać swoje zepsute usposobienie, okazać skruchę i je odrzucić; powinien dążyć do prawdy, aż będzie w stanie postępować zgodnie z zasadami. Ale ten przywódca tak nie praktykuje, lecz pozostaje niepoprawny, uporczywie trzyma się swoich poglądów i metod. Po jego zachowaniu widzicie, że w ogóle nie przyjmuje prawdy i w żadnym razie nie jest człowiekiem, który do niej dąży. Nie słucha nikogo, kto go demaskuje i się z nim rozprawia, lecz wciąż się usprawiedliwia: „No cóż, taki właśnie jestem! To się nazywa mieć kompetencje i talent – czy ktoś z was je ma? Moim przeznaczeniem jest rządzić innymi. Gdziekolwiek trafię, zostaję przywódcą. Jestem przyzwyczajony do tego, że mam ostatnie słowo i podejmuję wszelkie decyzje, nie konsultując ich z innymi. Taki już jestem, na tym polega mój urok”. Czy to nie jest nieokiełznany bezwstyd? Tacy ludzie nie przyznają, że mają skażone usposobienie, i jest jasne, że nie przyjmują do wiadomości słów Bożych, które osądzają i demaskują człowieka. Przeciwnie, uznają swoje herezje i fałsze za prawdę i próbują nakłonić wszystkich pozostałych, by również je akceptowali i czcili. W głębi serca są przekonani, że to oni powinni rządzić w domu Bożym, a nie prawda – to oni powinni o wszystkim decydować. Czy to nie jest nieokiełznany bezwstyd? Mówią, że chcą dążyć do prawdy, ale ich zachowanie wskazuje na coś przeciwnego. Mówią, że są posłuszni Bogu i prawdzie, ale zawsze chcą dzierżyć władzę i mieć ostatnie słowo, chcą, by wszyscy bracia i siostry się im podporządkowali i byli im posłuszni. Bez względu na to, czy ich działania są właściwe i zgodne z zasadami, nie przyjmują niczyjego nadzoru ani rad, lecz pozostają w przekonaniu, że to wszyscy inni powinni ich słuchać oraz podporządkować się ich słowom i decyzjom. W ogóle nie zastanawiają się nad swoimi działaniami. Pomimo tego, że bracia i siostry udzielają im rad i starają się pomóc, a dom Boży przycina ich i rozprawia się z nimi, oni nawet po kilkakrotnym zwolnieniu nie zastanawiają się nad swymi problemami. W każdej sytuacji obstają przy swoim: „W moim domu to ja jestem szefem. To ja podejmuję wszystkie decyzje. Tylko ja mam ostatnie słowo we wszystkich sprawach. Do tego przywykłem i nie da się tego zmienić”. Są zupełnie irracjonalni i niereformowalni! Propagują te złe praktyki, jakby były czymś pozytywnym, i przez cały czas mają o sobie bardzo wysokie mniemanie. Są całkowicie bezwstydni! Tacy ludzie w ogóle nie przyjmują prawdy i są niepoprawni – więc możecie być pewni, że nie kochają prawdy ani do niej nie dążą. W głębi serca są znużeni prawdą i wrogo do niej nastawieni. Na nic się nie zda cena, jaką płacą, ani trudy, jakie ponoszą, by zaspokoić swoje pragnienia i zdobyć status. Bóg nie pochwala ich wysiłków, brzydzi się nimi. Jest to przejaw ich sprzeciwu wobec prawdy oraz oporu wobec Boga. Można być tego zupełnie pewnym; wszyscy, którzy rozumieją prawdę, potrafią to dostrzec.

Są też ludzie, którzy od lat wierzą w Boga, ale nie mają żadnej prawdorzeczywistości; od lat słuchają kazań, ale nie rozumieją prawdy. Chociaż są słabego charakteru, pod pewnymi względami nikt nie może się z nimi równać: mają „talent” do kłamstw i maskowania ich oraz do zwodzenia i oszukiwania innych kwiecistymi słowami. Jeśli wypowiedzą tuzin zdań, znajdzie się w nich tuzin zafałszowań – w każdym z tych zdań będzie coś nieczystego. Ściśle biorąc nic, co mówią, nie jest prawdą. Ale ponieważ mają słaby charakter i wydają się dobrze zachowywać, myślą: „Z natury jestem bojaźliwym i naiwnym człowiekiem o słabym charakterze. Wszędzie, gdzie pójdę, pomiatają mną, a kiedy ludzie mną pomiatają, po prostu muszę to znosić i cierpieć. Nie mam odwagi się postawić i z nimi walczyć – mogę się tylko ukryć, ugiąć i przełknąć to. Należę do tych »uczciwych prostaczków«, o których mówią słowa Boga, należę do Jego ludu”. Jeśli ktoś ich zapyta: „Więc jak to jest, że kłamiesz?” – odpowiedzą: „Kiedy skłamałem? Kogo oszukałem? Nie skłamałem! Jak mógłbym kłamać, skoro jestem bardzo prostym człowiekiem? Mój umysł reaguje na wszystko powoli i nie jestem zbyt dobrze wykształcony – nie umiem kłamać! Istnieją ludzie podstępni, którzy potrafią w mgnieniu oka obmyślić kilka nikczemnych konceptów i intryg. Ja nie jestem taki przebiegły, zawsze mną pomiatają. Jestem więc tym uczciwym człowiekiem, o którym mówi Bóg, i nie macie powodu nazywać mnie kłamcą czy oszustem. Po prostu nie ma to podstaw – zwyczajnie próbujecie mnie oczernić. Wiem, że wszyscy patrzycie na mnie z góry: myślicie, że jestem głupi i mam kiepski charakter, więc chcecie mnie zastraszyć. Jedynie Bóg mnie nie dręczy, traktuje mnie łaskawie”. Tacy ludzie w ogóle nie przyznają się do kłamstwa i mają czelność twierdzić, że są uczciwymi osobami, o jakich mówi Bóg; tym stwierdzeniem wynoszą się bezpośrednio na tron. Wierzą, że z natury są uczciwymi, choć prostymi ludźmi i że Bóg ich kocha. Uważają, że nie muszą dążyć do prawdy ani zastanawiać się nad sobą. Sądzą, że od chwili narodzin z ich ust nie wyszło żadne kłamstwo. Cokolwiek się im mówi, nie przyznają się do kłamstwa, lecz bronią się i spierają, wciąż powtarzając te same stare wymówki. Czy zastanowili się nad sobą? W pewnym sensie tak. Do jakich wniosków doprowadziła ich ta „autorefleksja”? „Jestem uczciwym, ale prostym człowiekiem, o jakim mówi Bóg. Mogę być trochę nieświadomy, ale jestem uczciwy”. Czy nie przypisują sobie wydumanych zasług? Taki człowiek sam nie wie, czy jest nieświadomy, czy uczciwy, ale uważa się za uczciwego. Czy ma samoświadomość? Czy jeśli ktoś jest głupcem, który daje sobą pomiatać i wiedzie życie tchórza, to tym samym musi być dobrym człowiekiem? A jeśli ktoś jest postrzegany przez innych jako dobry człowiek, czy to znaczy, że nie musi dążyć do prawdy? Czy tacy ludzie w jakiś naturalny sposób posiedli prawdę? Niektórzy mówią: „Jestem dość naiwnym człowiekiem, zawsze staram się mówić prawdę, jestem tylko trochę niewykształcony. Nie muszę dążyć do prawdy, bo już jestem dobrym i uczciwym człowiekiem”. Czy mówiąc tak, nie dają do zrozumienia, że posiedli prawdę i nie mają zepsutego usposobienia? Cała ludzkość została dogłębnie skażona przez szatana. Wszyscy ludzie mają zepsute usposobienie, a człowiek ze skażonym usposobieniem może kłamać, oszukiwać i zwodzić, kiedy tylko zechce. Może nawet obnosić się z jakimś błahym osiągnięciem lub wkładem, przejawiając aroganckie usposobienie, a jednocześnie ma mnóstwo własnych pojęć o Bogu oraz wygórowanych wymagań wobec Niego i próbuje się z Nim spierać. Czy to nie jest problematyczne? Czy to nie jest zepsute usposobienie? Czy nie należy się temu dokładnie przyjrzeć? Należy. Takie osoby jednak już uznały się za uczciwych ludzi, którzy nigdy nie kłamią ani nie zwodzą innych; deklarują, że nie mają zwodniczego usposobienia, więc nie muszą dążyć do prawdy. Otóż nikt, kto tak się zachowuje, nie dąży do prawdy, i nikt z nich nie wszedł w prawdorzeczywistość. Kiedy modlą się do Boga, często gorzko płaczą nad swoją głupotą, nad tym, że wiecznie są gnębieni, nad swoim wyjątkowo kiepskim charakterem: „Boże, tylko Ty mnie kochasz; tylko Ty się nade mną litujesz i traktujesz mnie łaskawie. Wszyscy ludzie znęcają się nade mną i mówią, że jestem kłamcą – ale to nieprawda!”. Potem ocierają łzy i wstają, a na widok innych ludzi myślą: „Bóg nikogo z was nie kocha, tylko mnie”. Ci ludzie mają o sobie wysokie mniemanie i nie przyjmują do wiadomości tego, że manifestują którekolwiek z wielu zachowań i przejawów zepsutego usposobienia, o jakich mówi Bóg. Nawet kiedy przytrafia im się jakiś konkretny problem, który wywołuje w nich stan lub wypływ zepsucia, po chwili zastanowienia po prostu przyznają się do tego słowami i więcej o tym nie myślą. W ogóle nie szukają prawdy, nie przyjmują do wiadomości faktu, że jest w nich zepsucie i że są skażonymi ludźmi. Oczywiście tym bardziej nie przyznaliby się do wypływu zepsutego usposobienia w jakiejś konkretnej sytuacji. Bez względu na to, ile problemów stwarzają i jak wiele skażonych skłonności przejawiają, na koniec zawsze mówią to samo: „Jestem uczciwym, ale prostym człowiekiem, o którym mówi Bóg. Jestem przedmiotem Jego litości i On mi wielce pobłogosławi”. Z tymi słowami uznają, że nie muszą dążyć do prawdy; te słowa są wymówką, którą tacy ludzie przedstawiają, by nie dążyć do prawdy. Czy tacy ludzie nie są niedorzeczni? (Są). Są niedorzecznymi ignorantami. Jak bardzo są niedorzeczni? Do tego stopnia, że chwytają się jednej frazy z Bożych słów, która jest dla nich korzystna, i używają jej jak magicznego symbolu, którym próbują udobruchać Boga i oczyścić się z zarzutu, że nie dążą do prawdy, jednocześnie uznając, że słowa, którymi Bóg obnaża i osądza człowieka, zupełnie się do nich nie odnoszą. Uważają, że nie muszą ich słuchać, bo już są uczciwymi ludźmi. Ściśle biorąc, tacy ludzie to żałośni łajdacy. Mają kiepski charakter, żadnego rozsądku i bardzo niewiele wstydu, a jednak pragną zyskać błogosławieństwa. I choć mają kiepski charakter i brakuje im rozumu oraz wstydu, są bardzo dumni i patrzą z góry na zwykłych ludzi. Nie mają szacunku dla ludzi o dobrym charakterze, którzy są w stanie dążyć do prawdy i którzy potrafią omawiać prawdorzeczywistość. Myślą: „Tak czy owak, jaki pożytek z tych waszych mocnych stron? Wciąż dążycie do prawdy i poznajecie samych siebie, a ja nie muszę tego robić. Jestem uczciwym człowiekiem; może trochę nieświadomym, ale to właściwie nie jest problem. A zepsute skłonności, które ujawniam, też nie są powodem do zmartwień. Jeśli tylko wyposażę się w pewne dobre zachowania, wszystko będzie dobrze”. Czego od siebie wymagają? „W każdym razie Bóg zna moje serce, a moja wiara w Niego jest szczera. To wystarczy. Jaki jest pożytek z całej tej codziennej gadaniny o świadectwie z doświadczenia i o znajomości słów Boga? Na koniec i tak wystarczy szczera wiara w Boga”. Czy można wymyślić coś głupszego? Po pierwsze, takich ludzi w ogóle nie interesuje prawda; po drugie, można śmiało powiedzieć, że nie są zdolni zrozumieć prawdy ani słów Boga. A mimo to mają o sobie doskonałe mniemanie i zachowują się, jakby pozjadali wszystkie rozumy. Szukają uzasadnienia dla faktu, że nie dążą do prawdy, lub też metody poszukiwań albo czegoś, co uważają za swoją przewagę, by tym zastąpić dążenie do prawdy. Czy to nie jest głupie? (Jest).

Niektórzy ludzie niedążący do prawdy nie mają większych problemów ze swoim człowieczeństwem. Przestrzegają zasad i dobrze się zachowują. Takie kobiety są delikatne i cnotliwe, mają poczucie godności i przyzwoitości i dobrze się prowadzą. Są dobrymi córkami dla swoich rodziców, dobrymi żonami i matkami, wypełniają swoje obowiązki i przez cały dzień zajmują się domem. Mężczyźni są prostolinijni i obowiązkowi i również zachowują się dobrze: otaczają rodziców synowską troską, nie piją ani nie palą, nie kradną, nie rabują, nie uprawiają hazardu ani nie chodzą na dziwki – są wzorowymi mężami, a poza domem rzadko się kłócą lub spierają z innymi o to, kto ma rację, a kto jej nie ma. Niektórzy ludzie sądzą, że to wystarczające osiągnięcie dla wierzącego w Boga i że ci, którzy tyle osiągną, spełniają standardy i można ich uznać za dobrych ludzi. Uważają, że jeśli po uwierzeniu w Boga są miłosierni i pomocni, pokorni, cierpliwi i tolerancyjni, jeśli sumiennie i dobrze wykonują każdą pracę, którą Kościół im przydzieli, nie robiąc tego niedbale ani pobieżnie, to osiągnęli prawdorzeczywistość i są bliscy spełnienia Bożych wymagań. Myślą, że jeśli się przyłożą i nie będą szczędzić wysiłków, jeśli będą czytać więcej słów Bożych, zapamiętają więcej fragmentów i częściej będą głosić je innym, tym samym będą dążyć do prawdy. Ale nie zauważają swoich wypływów zepsucia, nie wiedzą, jakie mają zepsute skłonności, a tym bardziej skąd się bierze zepsute usposobienie ani jak należy je rozpoznać i jak się go pozbyć. Nie wiedzą żadnej z tych rzeczy. Czy tacy ludzie istnieją? (Tak). Uważają swoją naturalną „dobroć” za kryterium, które powinni osiągnąć ludzie dążący do prawdy. Gdyby ktoś powiedział, że są aroganccy, kłamliwi i źli, nie zakwestionowaliby tego otwarcie i przejawiliby postawę pokory, cierpliwości i akceptacji. Jednak w głębi duszy nie potraktowaliby tego poważnie, poczuliby sprzeciw: „Jestem arogancki? Jeśli ja jestem arogancki, to na tym świecie nie ma ani jednego dobrego człowieka! Jeśli ja jestem kłamliwy, to nie ma na świecie nikogo uczciwego! Jeśli ja jestem zły, to nikt na świecie nie jest przyzwoity! Czy w dzisiejszych czasach łatwo jest znaleźć kogoś tak dobrego jak ja? Nie, to niemożliwe!”. Nie można uznać kogoś takiego za oszusta lub aroganta ani powiedzieć, że nie kocha prawdy, a już na pewno nie można nazwać go fałszywym wierzącym. Po prostu uderzy ręką w stół i będzie się upierał: „Więc mówisz, że jestem fałszywym wierzącym? Jeśli ja nie mogę być zbawiony, to żaden z was też nie!”. Ktoś może go zdemaskować, mówiąc: „Nie przyjmujesz prawdy. Kiedy ludzie wyliczają twoje problemy, sprawiasz wrażenie pokornego i cierpliwego, ale w głębi duszy mnóstwo w tobie oporu. To, co głosisz, omawiając prawdę, jest słuszne, ale pozostaje faktem, że nie przyjmujesz żadnego ze słów Bożych, które ujawniają i oceniają istotę zepsutego usposobienia człowieka. Opierasz się im i jesteś do nich wrogo nastawiony. Masz nienawistne usposobienie”. Jeśli nazwiesz go „nienawistnikiem”, po prostu nie będzie w stanie się z tym pogodzić. „Jestem nienawistny, tak? Gdybym taki był, już dawno bym was wszystkich podeptał! Gdybym był nienawistnikiem, już bym was wszystkich zniszczył!”. Tacy ludzie nie są w stanie właściwie zrozumieć nic z tego, co o nich ujawniasz ani co z nimi omawiasz. Co to znaczy „właściwie zrozumieć”? To znaczy, że jakiekolwiek problemy ktoś w tobie ujawnia, porównujesz je ze słowami Boga, aby sprawdzić, czy w twoich intencjach i myślach rzeczywiście były jakieś błędy, i bez względu na to, ile problemów zostanie w tobie ujawnionych, przejawiasz wobec nich wszystkich postawę akceptacji i uległości. Tak właśnie człowiek może naprawdę poznać swoje problemy. Nie można zdobyć wiedzy o swoim zepsutym usposobieniu w oparciu o własne pojęcia i wyobrażenia, trzeba się oprzeć na słowach Boga. Jaki jest więc warunek wstępny samopoznania? Trzeba przyjąć do wiadomości fakt, że szatan zwiódł i zepsuł ludzkość i że wszyscy ludzie mają zepsute usposobienie. Tylko akceptując ten fakt, można zastanowić się nad sobą zgodnie z objawieniem słów Boga i w tym procesie autorefleksji stopniowo odkrywać własne problemy. Twoje problemy samoistnie będą stopniowo wypływać na powierzchnię, a wtedy jasno zrozumiesz, jakie jest twoje zepsute usposobienie. Na tej podstawie możesz się dowiedzieć, jakim jesteś człowiekiem i jaka jest twoja istota. Tym samym dojdziesz do akceptacji wszystkiego, co Bóg mówi i co objawia, a następnie odnajdziesz w Bożych słowach ścieżkę praktyki, którą Bóg wyznaczył dla człowieka, i zaczniesz praktykować oraz żyć zgodnie z Jego słowami. Tym właśnie jest dążenie do prawdy. Ale czy ludzie tego pokroju właśnie tak przyjmują słowa Boże? Nie – mogą deklarować, że uznają słowa Boga za prawdę i że Jego słowa demaskujące zepsutą ludzkość są zgodne ze stanem faktycznym, ale jeśli ich poprosisz, by poznali własne zepsute usposobienie, to ani tego nie zaakceptują, ani nie przyjmą do wiadomości. Sądzą, że to nie ma z nimi nic wspólnego, uważają się bowiem za ludzi godnych i przyzwoitych, prawych i honorowych. Czy bycie prawym człowiekiem oznacza, że posiada się prawdę? Prawość jest jedynie pozytywnym przejawem człowieczeństwa; nie reprezentuje prawdy. Toteż samo to, że masz jedną cechę charakteryzującą zwykłe człowieczeństwo, wcale nie znaczy, że nie musisz dążyć do prawdy ani że już ją zdobyłeś – a tym bardziej nie znaczy, że jesteś człowiekiem, którego kocha Bóg. Czy tak nie jest? (Tak jest). Ci tak zwani „honorowi ludzie” są przekonani, że nie mają aroganckiego, oszukańczego usposobienia ani usposobienia, które brzydzi się prawdą, oraz uważają, że z pewnością ich usposobienie nie jest złe ani niegodziwe. Myślą, że nie mają tego rodzaju usposobienia, ponieważ są ludźmi honoru, są z natury prawi i życzliwi, inni wiecznie nimi pomiatają, a oni sami, chociaż mają kiepski charakter i są prości, to jednak są uczciwi. Ta „uczciwość” nie jest prawdziwą uczciwością – jest naiwnością, bojaźliwością i ignorancją. Czy tacy ludzie nie są wielkimi głupcami? Wszyscy uważają ich za dobrych ludzi. Czy to słuszny pogląd? Czy ci, których ludzie uważają za dobrych, mają zepsute usposobienie? Odpowiedź z całą pewnością brzmi „tak”. Czy naiwni ludzie nie kłamią? Czy nie oszukują innych i nie udają kogoś, kim nie są? Czy nie są egoistami? Czy nie są chciwi? Czy nie pragną wysokich urzędów? Czy są wolni od wszelkich nierozsądnych pragnień? Zdecydowanie nie. Nie wyrządzili żadnego zła jedynie dlatego, że nie mieli po temu odpowiedniej okazji. I są z tego dumni – namaszczają się na ludzi honoru i wierzą, że nie mają zepsutego usposobienia. Gdyby więc ktoś wskazał na jakąś ich skażoną skłonność, na jakiś ich wypływ czy stan zepsucia, natychmiast by to odrzucili, mówiąc: „Nie! Nie jestem taki, nie zachowuję się tak ani tak nie myślę. Źle mnie zrozumieliście. Wszyscy widzicie, że jestem naiwny, że jestem głupi, że jestem bojaźliwy, więc mnie gnębicie”. Co można myśleć o ludziach, którzy w taki sposób się odgryzają? Gdyby ktoś poważył się rozzłościć takiego człowieka, tamten nigdy by mu nie odpuścił. Nie miałoby to końca; nigdy nie byłby w stanie odczepić się od takiej osoby, choćby nie wiadomo jak próbował. Ci nierozsądni, nieustępliwi i dokuczliwi ludzie myślą jednak, że podążają za prawdą, że są naiwnymi, nieświadomymi ludźmi i nie mają zepsutego usposobienia. Często nawet twierdzą: „Może i jestem prosty, ale jestem niewinny – jestem uczciwym człowiekiem i Bóg mnie kocha!”. Dla nich jest to kapitał, który można wykorzystać. Czy to nie jest bezwstydne? Mówisz, że Bóg cię kocha. Czy to prawda? Czy masz podstawy, by tak twierdzić? Czy masz w sobie dzieło Ducha Świętego? Czy Bóg powiedział, że cię udoskonali? Czy Bóg planuje się tobą posłużyć? Jeśli Bóg nie powiedział ci tych rzeczy, to nie możesz twierdzić, że cię kocha – możesz tylko powiedzieć, że się nad tobą lituje, co już znaczy bardzo wiele. Jeśli mówisz, że Bóg cię kocha, jest to tylko twoje osobiste przekonanie, a nie dowód, że Bóg naprawdę cię kocha. Czy Bóg mógłby kochać człowieka, który nie dąży do prawdy? Czy Bóg mógłby kochać bojaźliwego ignoranta? To prawda, że Bóg lituje się nad ignorantami i bojaźliwymi. Bóg kocha jednak tych, którzy są prawdziwie uczciwi, którzy dążą do prawdy, potrafią ją praktykować i podporządkować Mu się, potrafią Go wywyższać i świadczyć o Nim, kierować się Jego wolą i szczerze Go kochać. Tylko ci, którzy prawdziwie potrafią poświęcić siebie dla Boga i lojalnie wypełniać swoje obowiązki, otrzymują Bożą miłość; tylko ci, którzy potrafią przyjąć prawdę, a także to, że dom Boży ich przycina i się z nimi rozprawia, otrzymują Bożą miłość. Ci, którzy nie akceptują prawdy, którzy nie akceptują tego, że dom Boży ich przycina i się z nimi rozprawia, to ci, których Bóg nienawidzi i odrzuca. Jeśli jesteś znużony prawdą i opierasz się wszelkim słowom wypowiedzianym przez Boga, to Bóg będzie znużony tobą i cię odtrąci. Czy Bóg będzie cię kochał, jeśli zawsze myślisz o sobie jak o dobrym człowieku, pożałowania godnym naiwnym prostaczku, ale nie dążysz do prawdy? To niemożliwe; nie ma ku temu podstaw w Jego słowach. Bóg nie patrzy na to, czy jesteś naiwny, ani nie dba o to, z jakim człowieczeństwem lub charakterem się urodziłeś – On patrzy na to, czy usłyszawszy Jego słowa, przyjmujesz je, czy ignorujesz, czy im się podporządkowujesz, czy się opierasz. Patrzy, czy Jego słowa wpływają na ciebie i wydają owoc; czy jesteś w stanie złożyć prawdziwe świadectwo o wielu słowach, które On wypowiedział. Jeśli na koniec twoje doświadczenie sprowadza się do stwierdzenia: „Jestem naiwny, jestem bojaźliwy, każdy, kogo spotykam, pomiata mną. Wszyscy patrzą na mnie z góry”, wtedy Bóg powie, że to nie jest świadectwo. Jeśli dodasz: „Jestem uczciwym, lecz prostym człowiekiem, takim, o którym mówi Bóg”, Bóg stwierdzi, że kłamiesz jak najęty i z twoich ust nie wychodzi ani jedno słowo prawdy. Jeśli, gdy Bóg czegoś od ciebie wymaga, ty nie tylko nie okazujesz posłuszeństwa, ale próbujesz się z Nim spierać i usprawiedliwiać się, mówiąc: „Cierpiałem, zapłaciłem cenę i kocham Boga”, to się nie ostoi. Czy dążysz do prawdy? Gdzie jest twoje prawdziwe świadectwo z doświadczenia? W jaki sposób przejawia się twoja miłość do Boga? Nikogo nie przekonasz, jeśli nie będziesz w stanie przedstawić dowodów. Mówisz: „Jestem człowiekiem honorowym i postępuję przyzwoicie. Nie cudzołożę i przestrzegam wszelkich zasad postępowania. Jestem dobrze wychowany. Nie piję, nie chodzę na dziwki i nie uprawiam hazardu. Nie powoduję zakłóceń ani zaburzeń w domu Bożym, nie sieję niezgody, znoszę cierpienia i ciężko pracuję. Czy to nie są oznaki dążenia do prawdy? Ja przecież dążę do prawdy”. A Bóg powie na to: Czy pozbyłeś się swojego zepsutego usposobienia? Gdzie jest świadectwo twojego dążenia do prawdy? Czy jesteś w stanie zyskać aprobatę i podziw Bożych wybrańców? Jeśli nie możesz złożyć żadnego świadectwa z doświadczenia, a mimo to uważasz się za uczciwego człowieka, który kocha Boga, to jesteś kimś, kto zwodzi innych fałszywymi słowami – jesteś nierozsądnym diabłem szatanem i zasługujesz na to, by zostać przeklęty. Możesz jedynie zostać potępiony i odrzucony przez Boga.

Niektórzy ludzie podczas wykonywania swoich obowiązków często postępują samowolnie i lekkomyślnie. Są niezwykle kapryśni: kiedy są zadowoleni, wykonują nieco obowiązku, a kiedy nie, dąsają się i mówią: „Mam dzisiaj zły humor. Nie będę jadł i nie będę wykonywał obowiązku”. Pozostali muszą wtedy z nimi negocjować, mówiąc: „Tak nie można. Nie możesz być taki kapryśny”. A co oni na to odpowiadają? „Wiem, że tak nie można, ale dorastałem w bogatej, uprzywilejowanej rodzinie. Wszyscy dziadkowie i ciotki mnie rozpieszczali, a rodzice byli jeszcze gorsi. Byłem ich słoneczkiem, ich oczkiem w głowie, zgadzali się na wszystko i mnie rozpieszczali. Takie wychowanie sprawiło, że mam kapryśny charakter, więc kiedy pełnię obowiązek w domu Bożym, nie omawiam niczego z innymi, nie dążę do prawdy ani nie podporządkowuję się Bogu. Czy to moja wina?”. Czy ich rozumowanie jest słuszne? Czy ich postawa wyraża dążenie do prawdy? (Nie). Zawsze, kiedy ktoś wspomni o jakimś ich drobnym uchybieniu, na przykład o tym, że przy posiłkach sięgają po najlepsze kawałki jedzenia, że troszczą się tylko o siebie i nie myślą o innych, oni odpowiadają: „Jestem taki od dziecka. Przywykłem do tego. Nigdy nie myślałem o innych. Zawsze wiodłem uprzywilejowane życie, rodzice mnie uwielbiają, a dziadkowie rozpieszczają. Jestem oczkiem w głowie całej rodziny”. To wszystko bzdury i kłamstwa. Czy to nie jest brak wstydu i bezczelność? Twoi rodzice cię uwielbiają – czy to znaczy, że wszyscy inni też muszą cię uwielbiać? Krewni przepadają za tobą i mają bzika na twoim punkcie – czy to daje ci powód, by w domu Bożym zachowywać się lekkomyślnie i samowolnie? Czy to istotny powód? Czy to jest właściwe podejście do własnego zepsutego usposobienia? Czy jest to postawa dążenia do prawdy? (Nie). Kiedy coś przydarza się takim ludziom, kiedy mają jakiś problem związany ze swoim zepsutym usposobieniem lub ze swoim życiem, szukają obiektywnych uzasadnień, aby się z tego wytłumaczyć, aby to wyjaśnić i usprawiedliwić. Nigdy nie szukają prawdy ani nie modlą się do Boga i nie stają przed Jego obliczem, by zastanowić się nad sobą. Czy bez autorefleksji można poznać swoje problemy i zepsucie? (Nie). A czy można okazać skruchę bez poznania własnego zepsucia? (Nie). Jeśli ktoś nie potrafi okazać skruchy, w jakim stanie będzie nieodmiennie żył? Czy nie będzie wszystkiego sobie wybaczał w przekonaniu, że chociaż okazał zepsucie, to nie uczynił zła ani nie złamał zarządzeń administracyjnych – że chociaż postępował niezgodnie z prawdozasadami, nie było to zamierzone, a zatem jest wybaczalne? (Tak). Cóż, czy taki stan jest właściwy dla kogoś, kto dąży do prawdy? (Nie). Jeśli ktoś nigdy nie okazuje szczerej skruchy i wciąż żyje w takim stanie, czy będzie mógł zmienić się na lepsze? Nie, nigdy mu się to nie uda. A jeśli człowiek nie zacznie się zmieniać, to nie będzie w stanie prawdziwie odrzucić własnego zła. Co to znaczy: nie być w stanie prawdziwie odrzucić własnego zła? Oznacza to, że nie jest się w stanie autentycznie praktykować prawdy ani wejść w prawdorzeczywistość. To oczywisty rezultat. Jeśli nie możesz odrzucić zła, które jest w tobie, ani praktykować prawdy i wejść w rzeczywistość, to czy jest możliwe, by Bóg zmienił o tobie zdanie, byś zdobył dzieło Ducha Świętego, uzyskał Boże oświecenie i iluminację, by Bóg przebaczył ci twoje wykroczenia i uwolnił cię od zepsucia? (Nie). A jeśli nie jest to możliwe, to czy twoja wiara w Boga może doprowadzić cię do zbawienia? (Nie). Jeśli ktoś żyje w stanie wybaczania sobie i samozachwytu, daleko mu do dążenia do prawdy. Rzeczy, którymi się zajmuje, które ogląda, których słucha i które robi, mogą mieć jakiś związek z wiarą w Boga, ale nie będą miały nic wspólnego z dążeniem do prawdy ani z praktykowaniem jej. Ten wynik jest oczywisty. A ponieważ rzeczy te nie mają związku z dążeniem do prawdy ani z jej praktykowaniem, taki człowiek nie będzie się nad sobą zastanawiał ani nie pozna siebie. Nie będzie wiedział, do jakiego stopnia jest zepsuty ani jak ma praktykować skruchę, więc jest jeszcze mniej prawdopodobne, że okaże prawdziwą skruchę lub sprawi, iż Bóg zmieni swoją opinię o nim. Jeśli żyjesz w takim stanie i chcesz, aby Bóg zmienił o tobie zdanie, przebaczył ci lub cię zaakceptował, będzie to niezmiernie trudne. Co w tym kontekście oznacza „zaakceptował”? Oznacza, że Bóg uznaje to, co robisz, aprobuje to i pamięta. Jeśli nie jesteś w stanie uzyskać żadnej z tych rzeczy, jest to dowód, że nie dążysz do prawdy w tym, co robisz, w swoich wysiłkach, w tym, co przejawiasz i jak się zachowujesz. Nie ma znaczenia, co myślisz; nawet jeśli jesteś w stanie zdobyć się na dobre zachowanie, pokazuje to tylko, że w twoim człowieczeństwie istnieje odrobina sumienia i rozsądku. Jednak te dobre zachowania nie są przejawem dążenia do prawdy, ponieważ twój punkt wyjścia, intencje i motywy nie mają związku z dążeniem do prawdy. Na jakiej podstawie można to stwierdzić? Na takiej, że twoje myśli, działania i uczynki nie wypływają z dążenia do prawdy i nie mają z nią nic wspólnego. Jeśli wszystko, co człowiek robi, nie ma na celu zdobycia aprobaty i uznania Boga, to żadne jego działania nie będą mogły uzyskać Bożej aprobaty ani uznania i jest oczywiste, że takie zachowania i praktyki można nazwać dobrymi zachowaniami jedynie w kategoriach ludzkich. Nie są to oznaki praktykowania prawdy, a już z pewnością nie są to oznaki dążenia do niej. Ludzie, którzy są wyjątkowo kapryśni i często zachowują się lekkomyślnie i samowolnie, nie akceptują osądu i karcenia Bożymi słowami ani przycinania i rozprawiania się z nimi. Często też usprawiedliwiają swoje niepowodzenie w dążeniu do prawdy i niezdolność do zaakceptowania tego, że ktoś ich przycina i rozprawia się z nimi. Co to jest za usposobienie? Oczywiście jest to usposobienie znużenia prawdą – usposobienie szatana. Człowiek ma szatańską naturę i szatańskie usposobienie, więc bez wątpienia ludzie należą do szatana. To diabły, potomkowie szatana i dzieci wielkiego czerwonego smoka. Niektórzy ludzie potrafią przyznać, że są diabłami, szatanami, potomstwem wielkiego czerwonego smoka i bardzo ładnie mówią o swojej samowiedzy. Jednak kiedy ujawnią zepsute usposobienie i ktoś ich zdemaskuje, rozprawi się z nimi i ich przytnie, ze wszystkich sił próbują się usprawiedliwiać i w najmniejszym stopniu nie przyjmują prawdy. Na czym polega tu problem? Ci ludzie zostają całkowicie odsłonięci. Tak ładnie mówią o poznaniu siebie, dlaczego więc w obliczu przycinania i rozprawiania się z nimi nie potrafią zaakceptować prawdy? Tu leży problem. Czy tego typu sytuacje nie są dość powszechne? Czy łatwo je zauważyć? Właściwie tak. Jest sporo ludzi, którzy, mówiąc o samopoznaniu, przyznają, że są diabłami i szatanami, ale wcale nie okazują skruchy ani się później nie zmieniają. Czy zatem samopoznanie, o którym mówią, jest prawdziwe, czy fałszywe? Czy mają prawdziwą wiedzę o sobie, czy też jest to tylko podstęp mający na celu oszukanie innych? Odpowiedź jest oczywista. Dlatego, aby sprawdzić, czy dana osoba ma prawdziwą samowiedzę, nie powinniście tylko słuchać, jak o tym mówi, lecz należy przyjrzeć się jej postawie wobec przycinania i rozprawiania się z nią oraz temu, czy potrafi przyjąć prawdę. To jest najważniejsze. Ten, kto nie akceptuje przycinania i rozprawiania się z nim, ma istotę nieakceptującą prawdy, odmawiającą jej przyjęcia. Usposobienie takich ludzi charakteryzuje znużenie prawdą. To nie ulega wątpliwości. Niektórzy ludzie nie pozwalają, by się z nimi rozprawiano – bez względu na to, jak wielkie zepsucie ujawnili, nikt nie może ich przycinać ani się z nimi rozprawiać. Mogą mówić, co tylko chcą, o własnym samopoznaniu, ale jeśli ktoś inny ich zdemaskuje, skrytykuje lub rozprawi się z nimi, nawet gdy uczyni to obiektywnie i zgodnie z faktami, oni tego nie zaakceptują. Bez względu na to, jaki przejaw ich zepsutego usposobienia zostanie przez kogoś zdemaskowany, będą się żarliwie sprzeciwiać i w nieskończoność przedstawiać zwodnicze wymówki, nie okazując nawet śladu prawdziwego podporządkowania. Jeśli tacy ludzie nie zaczną podążać za prawdą, będą mieli kłopoty. W kościele nie można ich tknąć i niczego im zarzucić. Kiedy inni mówią o nich coś dobrego, są uszczęśliwieni; kiedy wytykają im coś złego, wpadają w złość. Jeśli ktoś ich obnaża, mówiąc: „Jesteś dobrym człowiekiem, ale bardzo kapryśnym. Zawsze zachowujesz się arbitralnie i lekkomyślnie. Musisz zaakceptować przycinanie i rozprawianie się z tobą. Czy nie byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś pozbył się tych braków i zepsutych skłonności?”, ktoś taki odpowiada: „Nie zrobiłem nic złego. Nie zgrzeszyłem. Dlaczego się ze mną rozprawiasz? W domu od małego byłem rozpieszczany przez rodziców i dziadków. Jestem ich słoneczkiem, oczkiem w głowie. Teraz, w domu Bożym, nikt mnie nie rozpieszcza – życie tutaj nie jest przyjemne! Wciąż się czepiacie jakichś moich wad i próbujecie się ze mną rozprawiać. Jak mam tak żyć?”. Na czym polega tu problem? Bystry człowiek od razu zauważy, że ci ludzie byli rozpieszczani przez rodziców i rodzinę i nawet teraz nie potrafią się zachować ani żyć samodzielnie. Twoja rodzina wielbiła cię jak bóstwo, a ty nie znasz swojego miejsca we wszechświecie. Rozwinęły się w tobie wady – arogancja, zadufanie w sobie i skrajna kapryśność – których nie jesteś świadomy i nie potrafisz się nad nimi zastanowić. Wierzysz w Boga, ale nie słuchasz Jego słów ani nie praktykujesz prawdy. Czy z taką wiarą w Boga możesz zyskać prawdę? Czy możesz wejść w prawdorzeczywistość? Czy zdołasz urzeczywistnić prawdziwe podobieństwo do człowieka? Z pewnością nie. Jako wierzący w Boga musisz przynajmniej przyjąć prawdę i poznać siebie. Tylko dzięki temu będziesz mógł się zmienić. Jeśli w swojej wierze wciąż polegasz na własnych pojęciach i wyobrażeniach, jeśli szukasz tylko spokoju i szczęścia, zamiast dążyć do prawdy, jeśli nie jesteś zdolny do prawdziwej skruchy, a twoje usposobienie życiowe się nie zmienia, to twoja wiara w Boga jest bez znaczenia. Jako wierzący w Boga musisz zrozumieć prawdę. Musisz włożyć wysiłek w poznanie siebie. Musisz szukać prawdy bez względu na to, co ci się przydarza, i musisz, poprzez omawianie prawdy zgodnie ze słowami Boga, korygować wszelkie zepsute skłonności, które z ciebie wypływają. Jeśli ktoś zwróci uwagę na twoje zepsute usposobienie lub ty sam, z własnej inicjatywy, się mu przyjrzysz, jeśli potrafisz spojrzeć na nie przez pryzmat słów Bożych, dokonać wglądu w siebie, zbadać i poznać siebie, a następnie zająć się rozwiązaniem problemu i praktykować skruchę, to zdołasz żyć jak istota ludzka. Ci, którzy wierzą w Boga, muszą przyjąć prawdę. Jeśli wciąż upajasz się tym, że rodzina cię rozpieszcza, jeśli wciąż sprawia ci przyjemność bycie ich oczkiem w głowie, ich skarbem, co będziesz w stanie zyskać? Bez względu na to, jak bardzo jesteś dla swojej rodziny słoneczkiem i oczkiem w głowie, jeśli nie masz prawdorzeczywistości, to jesteś śmieciem. Wiara w Boga ma wartość tylko wtedy, gdy dążysz do prawdy. Kiedy zrozumiesz prawdę, będziesz wiedział, jak się zachowywać i jak żyć, aby doświadczyć prawdziwego szczęścia i być osobą, w której Bóg ma upodobanie. Żadne środowisko rodzinne, żadne osobiste mocne strony, zasługi czy talenty nie mogą zastąpić prawdorzeczywistości, i nie powinieneś używać żadnej z tych rzeczy jako wymówki, by usprawiedliwić to, że nie dążysz do prawdy. Zdobycie prawdy jest jedyną rzeczą, która może przynieść ludziom autentyczne szczęście, pozwolić im wieść znaczące życie i zapewnić im piękne miejsce przeznaczenia. Takie są fakty w tej sprawie.

Niektórzy ludzie, kiedy zostaną przywódcami bądź pracownikami w kościele, uważają się za czyste złoto i myślą, że wreszcie mają szansę zabłysnąć. Są z siebie zadowoleni i zaczynają wykorzystywać swoje mocne strony; dają upust ambicjom i demonstrują pełnię swoich możliwości. Ci ludzie mają klasę i wykształcenie, zdolności organizacyjne oraz sposób bycia i postawę przywódcy. W szkole byli najlepszymi uczniami i przewodniczyli w samorządzie uczniowskim; w firmie, w której pracowali, zajmowali stanowisko menedżera lub prezesa; a kiedy zaczęli wierzyć w Boga i przyszli do Jego domu, wybrano ich na stanowisko przywódcze, więc myślą sobie: „Niebiosa nigdy mnie nie zawodzą. Trudno byłoby komuś tak zdolnemu jak ja być zwykłym szaraczkiem. Jak tylko ustąpiłem ze stanowiska prezesa firmy, trafiłem do domu Bożego i przyjąłem rolę przywódcy. Nie mógłbym być zwykłym człowiekiem, nawet gdybym chciał. To jest wywyższenie mnie przez Boga, to jest to, co On dla mnie zaplanował, więc podporządkuję się temu”. Jako przywódcy wykorzystują swoje doświadczenie, wiedzę, zdolności organizacyjne i styl przywództwa. Uważają się za zdolnych i śmiałych, a także bardzo biegłych i utalentowanych. Niestety, jest tu pewien problem. Ci doświadczeni, utalentowani przywódcy, którzy urodzili się ze zdolnością do liderowania – co potrafią robić najlepiej w kościele? Ustanawiać niezależne królestwa, zagarniać dla siebie całą władzę i dominować w dyskusjach. Kiedy ktoś taki zostanie przywódcą, nie robi nic poza tym, że pracuje, biega w kółko, znosi trudy i płaci cenę w imię własnego prestiżu i statusu. Nie obchodzi go nic innego. Wierzy, że krzątając się i pracując wypełnia wolę Bożą, że nie ma zepsutego usposobienia, że kościół zawsze go potrzebuje, podobnie jak bracia i siostry. Tacy ludzie są przekonani, że bez nich niczego nie da się zrobić, że mogą wszystko wziąć na siebie i zmonopolizować władzę. I mają całkiem niezły sposób na ustanowienie własnego niezależnego królestwa. Potrafią wprowadzać wszelkiego rodzaju pomysłowe innowacje, doskonale umieją zachowywać się jak urzędnicy i zadzierać nosa, mają też wiele doświadczenia w autorytatywnym pouczaniu innych. Jest tylko jedna ważna rzecz, której nie potrafią: po objęciu stanowiska przywódcy nie są już w stanie rozmawiać z innymi od serca, poznawać siebie, zauważać własnego zepsucia ani słuchać sugestii braci i sióstr. Jeśli podczas dyskusji o pracy ktoś wniesie jakiś odmienny pomysł, taki przywódca nie tylko go odrzuci, ale jeszcze powie w uzasadnieniu: „Nie przemyśleliście tej propozycji. Jestem przywódcą kościoła – jeśli zrobię to, co proponujecie, i nie zdarzy się nic złego, to w porządku, ale jeśli coś pójdzie nie tak, odpowiedzialność spadnie na mnie. Dlatego zwykle możecie wyrażać swoje opinie – możemy przestrzegać tej oficjalnej formuły – ale ostatecznie to ja sam dokonuję wyboru i decyduję, jak będziemy pracować”. Z biegiem czasu większość braci i sióstr przestaje brać udział w dyskusjach lub omówieniach dotyczących pracy, a owi przywódcy nie zawracają już sobie głowy omawianiem z nimi jakichkolwiek problemów w pracy. Przez cały czas podejmują decyzje i wydają osądy, nie mówiąc nikomu ani słowa, i wciąż mają mnóstwo usprawiedliwień. W ich przekonaniu „Kościół jest kościołem przywódcy, i to przywódca ustala kurs. To przywódca ma ostatnie słowo, gdy chodzi o kierunek, w którym zmierzają bracia i siostry oraz o ścieżkę, którą kroczą”. Oczywiście ci przywódcy przejmują kontrolę nad wejściem braci i sióstr w życie, nad ścieżką, którą tamci kroczą, oraz nad kierunkiem, w którym podążają. Gdy zostaną „kapitanami”, monopolizują władzę i ustanawiają niezależne królestwo. W ich działaniach nie ma przejrzystości i mimowolnie tłumią niektórych ludzi oraz wykluczają pewnych braci i siostry, którzy dążą do prawdy i są zdolni do osiągnięcia zrozumienia. Przez cały czas myślą przy tym, że chronią w ten sposób pracę kościoła i interesy Bożych wybrańców. Na wszystko mają precyzyjne argumenty, mnóstwo uzasadnień i usprawiedliwień – i do czego to wszystko w końcu prowadzi? Wszystko, co robią, ma na celu ochronę własnego statusu i monopolu na władzę. Wnoszą do domu Bożego zasady i sposoby zachowania ze świeckiego społeczeństwa i życia rodzinnego i myślą, że w ten sposób chronią interesy kościoła. Jednak w ogóle nie znają siebie ani nie zastanawiają się nad sobą. Nawet gdyby ktoś zwrócił im uwagę, że naruszają prawdozasady, nawet gdyby Bóg oświecił ich, skarcił i zdyscyplinował, nie byliby tego świadomi. Gdzie leży problem? Od dnia, gdy objęli funkcję przywódcy, traktowali swój obowiązek jak karierę; to właśnie skazuje ich na kroczenie ścieżką antychrystów i sprawia, że nie są w stanie dążyć do prawdy. A jednak na drodze tej „kariery” wierzą, że wszystko, co robią, jest dążeniem do prawdy. Jak zapatrują się na dążenie do prawdy? Chronią swój status i władzę pod pozorem ochrony interesów braci i sióstr oraz domu Bożego i są przekonani, że w tym przejawia się ich dążenie do prawdy. Zupełnie nic nie wiedzą o własnym zepsutym usposobieniu, które przejawia się w nich i wypływa z nich, gdy pozostają na tym stanowisku. Nawet jeśli czasami niejasno wyczuwają, że jest to zepsute usposobienie, że Bóg się nim brzydzi, że jest ono niegodziwe i zatwardziałe, szybko zmieniają zdanie i myślą: „Nic z tego. Jestem przywódcą, więc muszę zachować godność przywódcy. Nie mogę pozwolić, by bracia i siostry widzieli, jak wylewa się ze mnie zepsute usposobienie”. I tak, chociaż zdają sobie sprawę, że wylało się z nich wiele zepsucia i że zrobili wiele rzeczy sprzecznych z zasadami, aby chronić swój status i autorytet, to kiedy ktoś ich zdemaskuje, uciekają się do sofistyki lub próbują go zagłuszyć, aby nikt więcej się o tym nie dowiedział. Gdy tylko zdobyli autorytet i status, postawili się na świętej, nienaruszalnej pozycji, uznali się za ludzi wielkich, bezbłędnych, takich, którym niczego nie można zarzucić ani w których nie można wątpić. A po pewnym czasie zajmowania stanowiska niewzruszenie opierają się wszelkim głosom sprzeciwu i odrzucają wszelkie sugestie czy rady, które mogłyby się okazać korzystne dla wejścia braci i sióstr w życie oraz dla dzieła kościoła. Jaką wymówką usprawiedliwiają to, że nie dążą do prawdy? Mówią: „Mam status, jestem osobą o wysokiej pozycji – to znaczy, że mam godność, jestem święty i nienaruszalny”. Czy używając takich argumentów i wymówek, są w stanie dążyć do prawdy? (Nie). Nie są w stanie. Zawsze przemawiają i działają wyniośle, ciesząc się atrybutami swej pozycji, przez co aż proszą się o krytykę i sprawiają, że koniecznie trzeba ich zdemaskować. Czy tacy ludzie nie są żałośni? Są żałośni i godni pogardy, a także odrażający – są obrzydliwi! W roli przywódcy starają się sprawiać wrażenie świętych. Święta, wielka, chwalebna i bezbłędna osoba – co to za tytuły? To są kajdany, a ktokolwiek je założy, nie może już dłużej dążyć do prawdy. Jeśli ktoś zakłada te kajdany, to znaczy, że nie ma już nic wspólnego z dążeniem do prawdy. Jaki jest główny powód, dla którego ci ludzie nie dążą do prawdy? W gruncie rzeczy powodem jest to, że ogranicza ich pozycja. Przez cały czas myślą: „Jestem przywódcą. Ja tu rządzę. Mam pozycję i status. Jestem dostojnikiem. Nie mogę mieć aroganckiego lub złego usposobienia. Nie mogę się otworzyć i porozmawiać o moim zepsutym usposobieniu – muszę chronić swoją godność i prestiż. Muszę sprawić, by ludzie mnie podziwiali i czcili”. Te względy przez cały czas ich ograniczają, dlatego nie są w stanie się otworzyć, zdobyć na autorefleksję i poznać siebie. Te rzeczy ich niszczą. Czy ich poglądy i sposób myślenia są zgodne z prawdą? Jest zupełnie oczywiste, że nie. Czy zachowania, jakie zwykle przejawiają podczas pełnienia swoich obowiązków – arogancja i przekonanie o własnej nieomylności, samowola, udawanie, zwodzenie i tak dalej – czy te praktyki są dążeniem do prawdy? (Nie). Jest zupełnie jasne, że żadna z tych rzeczy nie jest dążeniem do prawdy. A jakie podają uzasadnienie lub powód, dla którego nie dążą do prawdy? (Uważają, że przywódcy to ludzie obdarzeni statusem i godnością, i nawet jeśli mają zepsute usposobienie, nie należy tego ujawniać). Czy to nie jest absurdalny punkt widzenia? Jeżeli ktoś przyznaje się do zepsutego usposobienia, ale nie pozwala go ujawnić, to czy przyjmuje prawdę? Jeśli jako przywódca nie możesz zaakceptować prawdy, to jak doświadczysz Bożego dzieła? W jaki sposób zostaniesz obmyty z zepsucia? A jeśli nie możesz zostać obmyty z zepsucia i nadal kierujesz się w życiu swoim zepsutym usposobieniem, to jesteś przywódcą, który nie może wykonywać praktycznej pracy – jesteś fałszywym przywódcą. Jako przywódca posiadasz pewien status, ale to tylko kwestia odmiennej pracy, innego obowiązku – to nie oznacza, że stałeś się wybitnym człowiekiem. Nie stajesz się bardziej godny szacunku od innych ani nie stajesz się bardziej wybitny przez to, że zajmujesz tę pozycję i wykonujesz odmienny obowiązek. Jeśli rzeczywiście istnieją ludzie, którzy myślą w ten sposób, czy nie są oni bezwstydni? (Są). Jak to ująć bardziej potocznie? Są ostentacyjnie bezczelni, prawda? Kiedy nie pełnią roli przywódczej, mają szczere podejście do innych; są w stanie otwarcie mówić o swoich przejawach zepsucia i analizować swoje zepsute usposobienie. Gdy obejmą stanowisko przywódcy, zupełnie się zmieniają. Dlaczego mówię, że zupełnie się zmieniają? Ponieważ zakładają maskę, ukrywając pod nią swoją prawdziwą twarz. Maska nie zdradza żadnych uczuć – płaczu, śmiechu, przyjemności ani złości, smutku ani radości, żadnych emocji ani pragnień – a już na pewno nie ukazuje zepsutego usposobienia. Jej ekspresja i stan przez cały czas pozostają takie same, a wszystkie prawdziwe stany przywódcy, jego osobiste przemyślenia i idee pozostają pod nią ukryte, tak że nikt ich nie widzi. Niektórzy przywódcy i pracownicy przez cały czas postrzegają siebie jako ludzi z pozycją i statusem. Obawiają się, że stracą godność, jeśli ktoś ich przytnie i się z nimi rozprawi, dlatego nie przyjmują prawdy. Używają swego statusu i autorytetu, by ukrywać swoje zepsute usposobienie pod fałszywie gładkimi, miłymi słowami. Jednocześnie mają błędne przekonanie, że ze względu na swój status są wybitniejsi i bardziej święci niż inni, a zatem nie muszą dążyć do prawdy – że dążenie do prawdy jest dobre dla innych. Taki sposób myślenia jest błędny, bezwstydny i bezsensowny. Tak zachowują się tego rodzaju ludzie. Z istoty ich zachowania jasno wynika, że nie dążą do prawdy, lecz do osiągnięcia statusu i prestiżu. W pracy chronią swój status i władzę i łudzą się, że dążą do prawdy. Są jak Paweł, często podsumowują swoje dokonania i wypełnione obowiązki, zadania, które wykonali w pracy dla kościoła, oraz osiągnięcia w pracy dla domu Bożego. Często wyliczają te rzeczy, jak Paweł, gdy powiedział: „Dobrą walkę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiarę zachowałem. Odtąd odłożona jest dla mnie korona sprawiedliwości” (2Tm 4:7-8). Miał przez to na myśli, że po ukończeniu biegu i stoczeniu dobrej walki nadszedł czas, aby obliczyć, jak wielkie ma szanse na zbawienie, jak wielkie były jego zasługi, jak wielka będzie jego nagroda, i prosić Boga, by te zasługi nagrodził. Miał na myśli to, że nie uważałby Boga za sprawiedliwego, gdyby On nie nagrodził go koroną, że odmówiłby podporządkowania się, a nawet utyskiwałby na Bożą niesprawiedliwość. Czy ktoś taki, o takim nastawieniu i usposobieniu, dąży do prawdy? Czy rzeczywiście podporządkowuje się Bogu? Czy może zdać się na łaskę Bożych ustaleń? Czy to nie jest oczywiste już na pierwszy rzut oka? Tacy ludzie myślą, że ich bieg i toczone walki są dążeniem do prawdy, w ogóle nie szukają prawdy i w żaden sposób nie przejawiają prawdziwego dążenia do niej – nie są zatem ludźmi dążącymi do prawdy.

Jakie ludzkie problemy ujawniło nasze omówienie w pierwszym rzędzie? A konkretnie, który z aspektów skażonego usposobienia człowieka głównie obnażyliśmy? Przede wszystkim znużenie prawdą i odmowę jej przyjęcia; jest to bardzo szczególny rodzaj zachowania. Innym zasadniczym problemem jest coś, co istnieje w istocie usposobienia każdego człowieka: nieustępliwość. Ta cecha również przejawia się dość konkretnie i wyraźnie, prawda? (Tak). Są to dwa główne sposoby przejawiania się i uwidaczniania zepsutego usposobienia człowieka. Te specyficzne zachowania, te specyficzne poglądy, postawy i tak dalej, prawdziwie i trafnie pokazują, że w zepsutym usposobieniu człowieka występuje element znużenia prawdą. Oczywiście bardziej widoczne w usposobieniu człowieka są przejawy nieustępliwości: cokolwiek Bóg mówi i jakiekolwiek skażone skłonności człowieka zostają ujawniane w trakcie Bożego dzieła, ludzie uparcie odmawiają przyjęcia tego do wiadomości i stawiają opór. Oprócz oczywistego oporu czy pogardliwego odrzucenia istnieje oczywiście jeszcze inny rodzaj zachowania: ludzie nie interesują się Bożym dziełem, tak jakby nie miało ono z nimi nic wspólnego. Co to znaczy nie interesować się Bogiem? Jest tak, gdy ktoś twierdzi: „Mów, co chcesz – to nie ma nic wspólnego ze mną. Wszystkie Twoje osądy czy objawienia nie mają ze mną nic wspólnego. Nie akceptuję ich ani nie uznaję”. Czy taką postawę można nazwać „nieustępliwą”? (Tak). Jest to przejaw nieustępliwości. Tacy ludzie mówią: „Żyję, jak mi się podoba, tak, jak mi wygodnie, i w sposób, który mnie uszczęśliwia. Zachowania, o których mówisz, takie jak arogancja, zwodniczość, znużenie prawdą, zło, nikczemność i tak dalej – nawet jeśli je przejawiam, to co z tego? Nie będę się im przyglądać, poznawać ich ani akceptować. Tak właśnie wierzę w Boga, i co zamierzasz z tym zrobić?”. To postawa nieustępliwości. Kiedy ludzie nie interesują się Bożymi słowami ani nie zwracają na nie uwagi, co oznacza, że konsekwentnie ignorują Boga, niezależnie od tego, co On mówi i czy wypowiada słowa przypomnienia, ostrzeżenia czy napomnienia – bez względu na to, w jaki sposób przemawia ani jakie jest źródło i cele Jego mowy – wtedy wykazują nieustępliwą postawę. Oznacza to, że nie zwracają uwagi na naglącą wolę Bożą, a tym bardziej na Jego szczere, życzliwe pragnienie zbawienia człowieka. Cokolwiek robi Bóg, ludzie nie mają w sercach pragnienia współpracy i nie chcą dążyć do prawdy. Nawet jeśli uznają, że Boży sąd i objawienie są całkowicie oparte na faktach, nie mają w sercach wyrzutów sumienia i nadal wierzą tak jak wcześniej. Na koniec, po wysłuchaniu wielu kazań, wciąż mówią to samo: „Jestem prawdziwie wierzący, w każdym razie moje człowieczeństwo nie jest marne, nie zrobiłbym dobrowolnie niczego złego, jestem w stanie wyrzec się wielu rzeczy, potrafię znosić trudności i jestem gotów zapłacić cenę za swoją wiarę. Bóg mnie nie opuści”. Czy nie jest to podobne do tego, co powiedział Paweł: „Dobrą walkę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiarę zachowałem. Odtąd odłożona jest dla mnie korona sprawiedliwości”? Takie jest nastawienie ludzi. Jakie usposobienie kryje się za taką postawą? Nieustępliwość. Czy nieustępliwe usposobienie trudno zmienić? Czy istnieje jakiś sposób, by to zrobić? Najprostszą i najbardziej bezpośrednią metodą jest zmiana twojego podejścia do słów Boga i do samego Boga. Jak możesz zmienić te rzeczy? Analizując i poznając stany i nastawienia, które wyrastają z twojej nieustępliwej postawy, i przyglądając się, które z twoich działań i słów, punktów widzenia i intencji, jakich kurczowo się trzymasz, a nawet konkretnie które wyrażane przez ciebie myśli i idee pozostają pod wpływem twojego nieustępliwego usposobienia. Przyjrzyj się po kolei tym zachowaniom, przejawom i stanom, zweryfikuj je i zmodyfikuj – gdy tylko coś zbadasz i odkryjesz, jak najszybciej zacznij to zmieniać. Mówiliśmy na przykład o działaniu w oparciu o własne preferencje i nastroje, czyli o kapryśności. Skłonność do kapryśności jest jednym z przejawów znużenia prawdą. Jeśli zdajesz sobie sprawę, że jesteś tego rodzaju osobą, masz tego rodzaju zepsute usposobienie i nie zastanawiasz się nad sobą ani nie szukasz prawdy, aby je zmienić, uparcie sądząc, że wszystko jest w porządku, jest to nieustępliwość. Być może po tym kazaniu uświadomisz sobie nagle: „Mówiłem podobne rzeczy i mam podobne poglądy. Mam usposobienie znużenia prawdą. Skoro tak jest, to zacznę je zmieniać”. Jak masz się do tego zabrać? Zacznij od pozbycia się poczucia wyższości, kapryśności i samowoli; bez względu na to, czy jesteś w dobrym, czy w złym nastroju, zwracaj uwagę na wymagania Boże. Jeśli uda ci się wyrzec się cielesności i praktykować zgodnie z wymaganiami Boga, jak On będzie cię postrzegał? Jeśli rzeczywiście zaczniesz zmieniać te skażone zachowania, jest to znak, że pozytywnie i aktywnie współpracujesz z Bożym dziełem. Będziesz świadomie porzucać i zmieniać usposobienie znużenia prawdą, a jednocześnie pozbywać się swojej nieustępliwości. Kiedy pozbędziesz się obu tych zepsutych skłonności, będziesz potrafił okazać posłuszeństwo i zadowolić Boga, a to sprawi Mu przyjemność. Jeśli zrozumieliście treść tego omówienia i będziecie w ten sposób praktykować wyrzekanie się cielesności, będę bardzo szczęśliwy. Wówczas moje słowa nie okażą się daremne.

Nieustępliwość jest problemem związanym ze skażonym usposobieniem; jest to coś, co leży w czyjejś naturze i nie jest łatwo się tego pozbyć. Gdy ktoś ma nieustępliwe usposobienie, przejawia się ono głównie jako skłonność do ciągłego przedkładania usprawiedliwień i pozornie słusznych argumentów, trzymania się własnych pomysłów i wyobrażeń oraz niechęć do akceptowania tego, co nowe. Zdarza się, iż ludzie wiedzą, że ich pomysły są błędne, a mimo to do samego końca uparcie się ich trzymają ze względu na swą próżność i dumę. Takie nieustępliwe usposobienie nie jest łatwo zmienić, nawet jeśli dana osoba uświadamia sobie swój problem. Aby rozwiązać problem nieustępliwości, trzeba poznać arogancję człowieka, jego dwulicowość, przewrotność, wstręt do prawdy i inne tego typu skłonności. Gdy ktoś pozna swą własną arogancję, dwulicowość, przewrotność i znużenie prawdą i będzie wiedział, że, choć pragnie praktykować prawdę, nie ma ochoty odrzucić swej cielesności, że zawsze szuka wymówek i tłumaczy się z doświadczanych przy tym trudności, choć pragnie być posłuszny Bogu, to z łatwością będzie mógł rozpoznać, że ma problem z nieustępliwością. Aby ten problem rozwiązać, trzeba najpierw posiadać zdrowy ludzki umysł i zacząć od tego, by nauczyć się słuchać słów Boga. Jeśli pragniesz być Bożą owieczką, musisz nauczyć się słuchać Jego słów. Jak zatem powinieneś ich słuchać? Usiłując dosłuchać się wszelkich dotyczących ciebie problemów, które Bóg obnaża w swych słowach. Jeśli zaś jakiś znajdziesz, powinieneś przyjąć to, co mówi Bóg; nie wolno ci uznać, że jest to problem kogoś innego, problem każdego lub problem całej ludzkości, i że nie ma on nic wspólnego z tobą. Byłbyś w błędzie, gdybyś miał takie przekonanie. Korzystając z objawienia zawartego w słowach Bożych, powinieneś zastanowić się, czy masz tego rodzaju skażone skłonności lub błędne poglądy, jakie Bóg demaskuje. Na przykład, gdy słyszysz, że słowa Boga ujawniają, iż ktoś daje upust swemu aroganckiemu usposobieniu, powinieneś pomyśleć sobie: „Czy aby i ja nie przejawiam arogancji? Jestem człowiekiem skażonym, więc muszę okazywać niektóre z tych przejawów; powinienem się zastanowić, kiedy to robię. Ludzie mówią, że jestem arogancki, że wciąż zachowuję się wyniośle, a kiedy się wypowiadam, wywieram presję na słuchaczy. Czy to naprawdę jest moje usposobienie?”. Poprzez refleksję w końcu zdasz sobie sprawę, że objawienie zawarte w słowach Bożych jest w pełni trafne – że jesteś osobą arogancką. A ponieważ objawienie słów Bożych jest w pełni trafne, ponieważ doskonale, bez najmniejszych rozbieżności, pasuje do twojej sytuacji, a po głębszym zastanowieniu wydaje się jeszcze trafniejsze, powinieneś przyjąć osąd i karcenie słowami Boga, a także, zgodnie z nimi, rozróżnić i poznać istotę swego skażonego usposobienia. Wówczas będziesz mógł odczuwać prawdziwe wyrzuty sumienia. Wierząc w Boga, można dojść do poznania samego siebie tylko poprzez jedzenie i picie Jego słów w ten właśnie sposób. Aby pozbyć się swych skażonych skłonności, musisz przyjąć to, jak słowa Boga osądzają cię i demaskują. Jeżeli nie jesteś w stanie tego zrobić, nie będziesz miał jak się pozbyć swych skażonych skłonności. Jeżeli jesteś inteligentną osobą, która widzi, że objawienie zawarte w słowach Boga jest najczęściej trafne, lub jeśli potrafisz przyznać, że choć w połowie jest właściwe, to powinieneś je od razu zaakceptować i podporządkować się Bogu. Musisz też modlić się do Niego i zastanawiać się nad sobą. Dopiero wtedy zrozumiesz, że wszystkie słowa Bożego objawienia są trafne, że wszystkie one nie są niczym innym jak tylko faktami. Tylko podporządkowując się Bogu z sercem pełnym czci dla Niego, ludzie są w stanie naprawdę się nad sobą zastanawiać. Tylko wtedy będą umieli dostrzec szereg skażonych skłonności, które istnieją w ich wnętrzu, i zobaczyć, że rzeczywiście są aroganccy i zadufani w sobie, a przy tym nie mają za grosz rozsądku. Jeśli ktoś miłuje prawdę, będzie potrafił ukorzyć się przed Bogiem, przyznać przed Nim, że został do głębi skażony i mieć wolę, by przyjąć Jego osąd i karcenie. W ten sposób zdoła ukształtować w sobie serce pełne skruchy, będzie mógł zacząć wyrzekać się i nienawidzić samego siebie oraz żałować, że wcześniej nie dążył do prawdy. Będzie sobie myślał: „Dlaczego nie byłem w stanie zaakceptować osądu i karcenia słowami Boga, kiedy zacząłem je czytać? Postawa, jaką wobec nich przyjąłem, była pełna arogancji, czyż nie? Jak mogłem być tak arogancki?”. Gdy ktoś przez pewien czas będzie często zastanawiał się nad sobą w taki sposób, będzie potrafił uznać, że rzeczywiście jest arogancki, że nie jest w stanie do końca przyznać, że słowa Boże są prawdą i że są faktami, i że naprawdę nie ma za grosz rozsądku. Jednak poznać samego siebie to niełatwa sprawa. Za każdym razem, gdy człowiek się nad sobą zastanawia, może zyskać tylko odrobinę ciut głębszej wiedzy o sobie. Nie sposób jednak zdobyć jasnego zrozumienia jakiejś skażonej skłonności w krótkim okresie czasu; trzeba czytać więcej słów Bożych, więcej się modlić i częściej się nad sobą zastanawiać. Tylko w ten sposób można stopniowo poznać samego siebie. Wszyscy ci, którzy naprawdę znają siebie, w przeszłości ponieśli kilka porażek i zaliczyli potknięcia, po których czytali słowa Boga, modlili się do Niego i zastanawiali się nad sobą, dzięki czemu byli w stanie wyraźnie dostrzec prawdę o własnym zepsuciu i poczuć, że są rzeczywiście dogłębnie skażeni i całkowicie pozbawieni prawdorzeczywistości. Jeżeli będziesz doświadczać dzieła Bożego w ten sposób, a kiedy coś ci się przytrafi, będziesz modlił się do Boga i poszukiwał prawdy, stopniowo poznasz samego siebie. Wówczas zaś pewnego dnia w twoim sercu zapanuje wreszcie jasność: „Może i mam nieco lepszy charakter niż inni, ale to Bóg mnie nim obdarzył. Zawsze jestem skłony do przechwałek, usiłuję prześcignąć innych, kiedy mówię, i próbuję skłonić ludzi, by robili wszystko po mojemu. Naprawdę brak mi rozsądku – to arogancja i pyszałkowatość! Dzięki autorefleksji dowiedziałem się, że mam aroganckie usposobienie. To jest oświecenie i łaska od Boga, i dziękuję Mu za to!”. Czy to dobrze, czy źle dowiedzieć się, że się ma skażone usposobienie? (Dobrze). W oparciu o te wiedzę powinieneś dociekać, jak masz mówić i postępować w sposób rozsądny i pełen posłuszeństwa, jak stać na równej stopie z innymi, jak traktować ich sprawiedliwie, niczego im nie narzucając, jak właściwie oceniać swój charakter, talenty, atuty, i tak dalej. W ten sposób, niczym wielka skała z każdym kolejnym uderzeniem młota rozbijana z wolna w pył, twoje aroganckie usposobienie zostanie unicestwione. Potem zaś, gdy będziesz miał do czynienia z innymi lub będziesz współpracował z nimi przy pełnieniu jakiegoś obowiązku, będziesz w stanie właściwie traktować ich poglądy, a słuchając ich, będziesz umiał zwracać baczną uwagę na to, co mówią. A kiedy usłyszysz, jak wyrażają jakiś prawidłowy pogląd, dokonasz takiego oto odkrycia: „Wygląda na to, że wcale nie mam najlepszego charakteru. Fakty są takie, że każdy ma swoje mocne strony; inni wcale nie są gorsi ode mnie. Dawniej zawsze myślałem, że mam lepszy charakter od innych. Był to przejaw samouwielbienia i ignorancji. Miałem bardzo wąskie i ograniczone spojrzenie na sprawy, niczym żaba siedząca na dnie studni. Takie myślenie naprawdę pozbawione było rozsądku, a nawet wstydu! Byłem zaślepiony i otumaniony przez moje aroganckie usposobienie. Nie docierały do mnie słowa innych ludzi i myślałem, że jestem od nich lepszy, że to ja mam rację, podczas gdy w rzeczywistości nie jestem lepszy od żadnego z nich!”. Od tego momentu będziesz miał prawdziwe zrozumienie i wiedzę o własnych brakach i swej niedojrzałej postawie. Potem zaś, gdy będziesz rozmawiał we wspólnocie z innymi, będziesz uważnie słuchał ich poglądów i uświadomisz sobie to: „Jest tak wielu ludzi, którzy są lepsi ode mnie! Zarówno mój charakter, jak i zdolność pojmowania, są w najlepszym razie przeciętne”. Czyż, uprzytomniwszy to sobie, nie zyskasz zarazem odrobiny samoświadomości? Doświadczając takich sytuacji i często zastanawiając się nad sobą w świetle słów Boga, będziesz w stanie zyskać prawdziwą samowiedzę, która wciąż będzie się pogłębiać. Będziesz umiał przeniknąć wzrokiem aż do prawdy o swoim skażeniu, o swej nędzy i nikczemności, o swej godnej pożałowania brzydocie; a wówczas będziesz miał wstręt do samego siebie i znienawidzisz swoje skażone usposobienie. Wtedy zaś łatwo ci będzie wyrzec się samego siebie. Tak właśnie doświadcza się dzieła Bożego. Musisz przez pryzmat słów Boga zastanawiać się nad wydobywającymi się z ciebie przejawami skażenia. Zwłaszcza zaś po tym, jak ujawnisz jakąś skażoną skłonność w takiej czy innej sytuacji, musisz często zastanawiać się nad sobą i poznawać samego siebie. Wtedy łatwo będzie ci wyraźnie dojrzeć swoją skażoną istotę i będziesz w stanie z całego serca znienawidzić swe skażenie, swą cielesność i szatana. Będziesz też umiał całym sercem miłować prawdę i do niej dążyć. W ten sposób twoje aroganckie usposobienie będzie słabnąć i zanikać, aż stopniowo się go pozbędziesz. Będziesz nabierał coraz więcej rozsądku i będzie ci łatwiej podporządkować się Bogu. W oczach innych będziesz wyglądał na bardziej statecznego i zrównoważonego, i będzie się zdawało, że mówisz w sposób bardziej obiektywny. Będziesz potrafił słuchać innych i dawał im czas, by mogli się wypowiedzieć. Gdy będą mieć rację, łatwo będzie ci zaakceptować ich słowa, a twoje interakcje z ludźmi nie będą tak trudne i wymagające. Będziesz umiał zgodnie współpracować z każdym. Jeśli tak właśnie będziesz wykonywać swój obowiązek, czyż nie będzie to znaczyło, że masz rozsądek i odpowiednie człowieczeństwo? Oto sposób na pozbycie się tego rodzaju skażonego usposobienia.

Porozmawiajmy teraz trochę o tym, jak pozbyć się skażonych skłonności na przykładzie nieustępliwego usposobienia, o którym wspominałem powyżej. Aby wyzbyć się skażonej skłonności, trzeba najpierw być w stanie przyjąć prawdę. Przyjęcie prawdy to zaakceptowanie Bożego osądu i karcenia; to przyjęcie słów Boga, które obnażają istotę ludzkiego skażenia. Jeżeli na podstawie słów Bożych poznasz i przeanalizujesz przejawy własnego zepsucia, swe skażone stany, nieczyste intencje i zachowania, i będziesz umiał odkryć istotę swych problemów, zdobędziesz wówczas wiedzę o swym skażonym usposobieniu i wprawisz w ruch proces, dzięki któremu się go pozbędziesz. Jeśli natomiast nie będziesz praktykował w ten sposób, to nie tylko nie będziesz w stanie pozbyć się swego nieustępliwego usposobienia, ale również nie będziesz miał jak wykorzenić w sobie swych skażonych skłonności. Każdy człowiek posiada wiele takich skłonności. Od czego zatem należy zacząć pozbywanie się ich? Po pierwsze, człowiek musi przezwyciężyć swą nieustępliwość, ponieważ nieustępliwe usposobienie utrudnia ludziom zbliżenie się do Boga, poszukiwanie prawdy i podporządkowanie się Bogu. Nieustępliwość jest dla człowieka największą przeszkodą w modlitwie i rozmowie z Bogiem; to właśnie ona najbardziej utrudnia człowiekowi utrzymywanie normalnej relacji z Bogiem. Kiedy pozbędziesz się już nieustępliwego usposobienia, łatwo będzie ci się wyzbyć pozostałych niewłaściwych skłonności. Pozbywanie się skażonej skłonności zaczyna się od autorefleksji i samopoznania. Pozbądź się wszystkich skażonych skłonności, których jesteś świadom – im więcej spośród nich u siebie rozpoznasz, tym większej ich liczby będziesz mógł się pozbyć; im głębsza zaś będzie twoja wiedza o nich, tym skuteczniej będziesz w stanie się ich wyzbyć. To właśnie jest proces pozbywania się skażonych skłonności; przeprowadza się go poprzez modlitwę do Boga, a także poprzez refleksję nad sobą i poznawanie samego siebie oraz analizowanie istoty swego skażonego usposobienia w świetle słów Bożych, aż do chwili, gdy człowiek jest w stanie odrzucić cielesność i praktykować prawdę. Poznanie istoty swego skażonego usposobienia nie jest wcale prostym zadaniem. Poznanie siebie nie polega na ogólnikowym stwierdzeniu: „Jestem człowiekiem skażonym; jestem diabłem; jestem potomkiem szatana, potomkiem wielkiego, czerwonego smoka; jestem pełen oporu i wrogości wobec Boga; jestem Jego wrogiem”. Takie gadanie niekoniecznie oznacza, że posiadasz prawdziwą wiedzę o własnym zepsuciu. Być może nauczyłeś się tych słów od kogoś innego i nie wiesz zbyt wiele o sobie. Prawdziwa samowiedza opiera się nie na wiedzy czy osądach człowieka, lecz na słowach Boga: to dostrzeganie konsekwencji skażonych skłonności i cierpienia, jakiego doświadczyłeś w ich wyniku, odczuwanie tego, że taka skażona skłonność wyrządza krzywdę nie tylko tobie, lecz także innym ludziom. Jest to umiejętność dostrzeżenia tego, że skażone skłonności pochodzą od szatana, że są szatańskimi truciznami i maksymami, i że są całkowicie sprzeczne z prawdą i wrogie Bogu. Gdy już zdołasz przejrzeć tę kwestię, poznasz swe skażone usposobienie. Jednak niektórzy, nawet wtedy, kiedy już przyznają, że sami są diabłem szatanem, nadal nie akceptują przycinania, ani tego, że inni się z nimi rozprawiają. Nie przyznają, że zrobili coś złego lub sprzeniewierzyli się prawdzie. Cóż więc jest z nimi nie tak? Wciąż nie znają siebie. Niektórzy ludzie mówią, że są diabłem szatanem, lecz gdybyś miał ich spytać: „Dlaczego mówisz, że jesteś diabłem szatanem?”, nie byliby w stanie odpowiedzieć. To zaś pokazuje, że nie znają swego skażonego usposobienia, czyli swej naturoistoty. Gdyby bowiem potrafili dostrzec, że ich natura jest naturą diabła, że ich skażone usposobienie jest usposobieniem szatana, i przyznać, że dlatego właśnie są diabłem, szatanem, to wówczas poznaliby swą własną naturoistotę. Prawdziwą samowiedzę osiąga się poprzez to, jak słowa Boga nas demaskują i osądzają, oraz przez to, jak je praktykujemy i ich doświadczamy. Osiąga się ją poprzez zrozumienie prawdy. Jeśli ktoś nie rozumie prawdy, to niezależnie od tego, co mówi o swej samowiedzy, jest ona płytka i nieprzydatna, ponieważ człowiek ten nie jest w stanie odkryć ani pojąć rzeczy, które stanowią podstawową przyczynę i mają kluczowe znaczenie. Aby poznać samego siebie, człowiek musi rozpoznać, jakie skażone skłonności ujawnił w konkretnych przypadkach, jakie były jego intencje, jak się zachował, na czym polegało jego zakłamanie i dlaczego nie potrafił przyjąć prawdy. Musi być w stanie jasno i wyraźnie odpowiedzieć na te pytania, i dopiero wtedy będzie mógł poznać siebie. Niektórzy ludzie, stając w obliczu tego, że są przycinani i inni się z nimi rozprawiają, przyznają, że są znudzeni prawdą, że są pełni podejrzeń wobec Boga i źle Go rozumieją, i że mają się przed Nim na baczności. Przyznają też, że wszystkie słowa Boże, które osądzają i demaskują człowieka, mają oparcie w faktach. Pokazuje to, że mają odrobinę samoświadomości. Ponieważ jednak nie mają wiedzy o Bogu ani o Jego dziele, ponieważ nie rozumieją Jego woli, ta ich samowiedza jest dosyć płytka. Jeśli ktoś uznaje jedynie swe własne zepsucie, lecz nie znalazł jeszcze głównej przyczyny tego problemu, to czyż może być w stanie wyzbyć się swej podejrzliwości, błędnych wyobrażeń i rezerwy wobec Boga? Nie, nie może. Dlatego właśnie samowiedza jest czymś więcej niż tylko przyznaniem się do własnego skażenia i problemów – człowiek musi również zrozumieć prawdę i rozwiązać problem swego skażonego usposobienia u samych jego korzeni. To jedyny sposób, aby móc dojrzeć prawdę o własnym zepsuciu i zdobyć się na prawdziwą skruchę. Kiedy ci, którzy miłują prawdę, poznają samych siebie, są również w stanie poszukiwać prawdy i rozmieć ją, aby rozwiązywać swe problemy. Tylko tego rodzaju samowiedza daje rezultaty. Ilekroć osoba miłująca prawdę przeczyta w słowach Bożych zdanie, które demaskuje i osądza człowieka, to przede wszystkim ma wiarę w to, że słowa Boże, które demaskują człowieka, są rzeczowe i mają oparcie w faktach, a słowa Boże, które osądzają człowieka, są prawdą i wyrażają Bożą sprawiedliwość. Ludzie miłujący prawdę muszą być w stanie przynajmniej to uznać. Jeśli ktoś nie wierzy nawet słowom Boga i nie uważa, że słowa Boże demaskujące i osądzające człowieka są faktami i prawdą, to czyż może za ich pośrednictwem poznać samego siebie? Z pewnością nie – nie mógłby tego dokonać, nawet gdyby chciał. Jeśli potrafisz wytrwać w przekonaniu, że wszystkie słowa Boga są prawdą, i wierzyć im wszystkim, bez względu na to, co Bóg mówi lub jaki jest Jego sposób mówienia; jeśli potrafisz wierzyć słowom Boga i przyjmować je, nawet jeśli ich nie rozumiesz, to łatwo ci będzie zastanawiać się nad sobą i poznawać samego siebie za ich pośrednictwem. Autorefleksja musi mieć oparcie w prawdzie. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości. Tylko słowa Boga są prawdą – żadne słowa człowieka i żadne słowa szatana nie są prawdą. Szatan od tysięcy lat deprawuje ludzkość najrozmaitszymi naukami, maksymami i teoriami, a ludzie stali się tak nierozumni i odrętwiali, że nie tylko nie mają za grosz wiedzy o sobie, ale nawet popierają herezje oraz fałszywe przekonania i odmawiają przyjęcia prawdy. Ludzi takich nie sposób odkupić. Ci, którzy mają prawdziwą wiarę w Boga, wierzą, że tylko Jego słowa są prawdą, i są w stanie poznać siebie na podstawie Bożych słów i prawdy, a tym samym zdobyć się na prawdziwą skruchę. Niektórzy ludzie nie dążą do prawdy, opierając swoją autorefleksję jedynie na ludzkiej nauce, i przyznają się jedynie do pewnych grzesznych zachowań, przez cały czas nie będąc w stanie dojrzeć swej własnej skażonej istoty. Takie samopoznanie jest przedsięwzięciem daremnym i nie daje żadnych rezultatów. Trzeba oprzeć swą autorefleksję na słowach Boga, a zastanowiwszy się nad sobą, stopniowo poznawać skażone skłonności, jakie się ujawnia. Trzeba być w stanie, w oparciu o prawdę, zmierzyć i poznać własne braki, swoją człowieczą istotę, swe poglądy na różne sprawy, spojrzenie na życie i wartości, którymi człowiek się w życiu kieruje, a następnie uzyskać trafną ocenę i osąd na temat wszystkich tych rzeczy. W ten sposób ludzie mogą stopniowo zyskać wiedzę o sobie samych. Jednakże samoświadomość nieustannie się pogłębia, w miarę jak człowiek gromadzi coraz więcej życiowych doświadczeń, a zanim ktoś zdobędzie prawdę, nie będzie miał możliwości w pełni dotrzeć do swej naturoistoty. Jeśli ktoś naprawdę zna samego siebie, jest w stanie dostrzec, że skażone istoty ludzkie rzeczywiście są pomiotem i wcieleniem szatana. Będzie miał poczucie, że nie zasługuje na to, by żyć przed obliczem Boga, że nie jest godzien Jego miłości i zbawienia, i będzie potrafił całkowicie się przed Nim ukorzyć. Tylko ci, którzy zdolni są osiągnąć taki stopień wiedzy, naprawdę znają samych siebie. Samoświadomość jest warunkiem wstępnym wkroczenia w prawdorzeczywistość. Jeśli ktoś pragnie praktykować prawdę i wejść w rzeczywistość, musi poznać samego siebie. Wszyscy ludzie mają skażone usposobienia i, wbrew samym sobie, są przez nie nieustannie ograniczani i kontrolowani. Nie są w stanie praktykować prawdy ani być posłuszni Bogu. Jeśli więc chcą to czynić, muszą najpierw poznać samych siebie i pozbyć się swego skażonego usposobienia. Jedynie poprzez proces pozbywania się jakiejś skażonej skłonności człowiek może zrozumieć prawdę i zyskać wiedzę o Bogu; tylko wtedy może Mu się podporządkować i nieść o Nim świadectwo. W ten właśnie sposób osiąga się prawdę. Proces wkraczania w prawdorzeczywistość to zarazem proces wyzbywania się swego skażonego usposobienia. Cóż zatem trzeba zrobić, aby pozbyć się swego skażonego usposobienia? Po pierwsze, trzeba poznać swą własną zdeprawowaną istotę. Mówiąc zaś bardziej konkretnie, oznacza to, że człowiek musi wiedzieć, skąd się wzięło jego skażone usposobienie i które spośród szatańskich kłamstw i fałszywych rozumowań, jakie przyjął za swoje, dały początek jego skażonemu usposobieniu. Kiedy już ktoś w pełni zrozumie te podstawowe przyczyny w oparciu o słowa Boże i będzie potrafił przyczyny te rozpoznać, nie będzie chciał żyć kierowany swym skażonym usposobieniem; będzie pragnął jedynie podporządkować się Bogu i żyć według Jego słów. Ilekroć zaś przejawiać będzie jakąś skażoną skłonność, będzie w stanie ją rozpoznać, odrzucić i wyrzec się swej cielesności. Praktykując i doświadczając w ten sposób, z wolna wyzbędzie się wszystkich swoich skażonych skłonności.

Niektórzy mówią: „Gdy przeczytałem demaskujące i osądzające słowa Boga, zacząłem się nad sobą zastanawiać i zdałem sobie sprawę, że jestem arogancki, zakłamany, samolubny, zły, nieustępliwy i pozbawiony człowieczeństwa”. Są tacy, którzy twierdzą nawet, że są niezwykle aroganccy, że są bestiami, że są diabłem szatanem. Czy to jest prawdziwa samoświadomość? Jeśli mówią z głębi serca, a nie tylko coś powtarzają i naśladują, dowodzi to, że mają przynajmniej pewną samowiedzę; pozostaje tylko pytanie, czy jest ona płytka, czy głęboka. Jeżeli tylko coś naśladują, powtarzając cudze słowa, to nie jest to prawdziwa samowiedza. Wiedza o własnym skażonym usposobieniu musi być konkretna i dotyczyć każdej sprawy i każdego stanu – oznacza to znajomość szczegółów takich jak stany, przejawy, zachowania, myśli i wyobrażenia, które odnoszą się do danej skażonej skłonności. Tylko wtedy człowiek może tak naprawdę poznać siebie. A kiedy człowiek naprawdę pozna samego siebie, jego serce wypełni się wyrzutami sumienia i stanie się zdolny do prawdziwej skruchy. Jaka jest pierwsza rzecz, którą człowiek musi praktykować, aby móc okazać skruchę? (Musi przyznawać się do własnych błędów). „Przyznawanie się do własnych błędów” nie jest najwłaściwszym sposobem wyrażenia tego, o co tutaj chodzi; jest to raczej kwestia uznania i świadomości tego, że ma się pewną skażoną skłonność. Jeżeli ktoś mówi, że jego skażona skłonność to pewien rodzaj błędu, to sam jest w błędzie. Skażona skłonność jest bowiem czymś, co leży w czyjejś naturze; czymś, co ma nad tym kimś władzę. A to nie to samo, co jednorazowy błąd. Niektórzy ludzie, ujawniwszy skażenie, modlą się do Boga: „Boże, popełniłem błąd. Przepraszam”. Jest to jednak wyrażenie nieprecyzyjne. Bardziej odpowiednie byłoby „przyznanie się do grzechu”. Szczególnym sposobem, w jaki ludzie praktykują skruchę, jest poznanie samych siebie i rozwiązywanie swoich problemów. Kiedy osoba ujawnia skażone usposobienie lub popełnia wykroczenie i zdaje sobie sprawę, że sprzeciwia się Bogu i wywołuje Jego nienawiść, powinna wtedy dokonać autorefleksji i poznać samą siebie w odnoszących się do jej sytuacji słowach Boga. W konsekwencji zdobędzie pewną wiedzę o swoim skażonym usposobieniu i uzna, że pochodzi ono z trucizn szatana i jego zepsucia. Następnie musi znaleźć zasady praktykowania prawdy i być w stanie wprowadzić ją w życie – to jest prawdziwa skrucha. Bez względu na to, jakie zepsucie ujawnia dana osoba, jeśli jest ona w stanie najpierw poznać swoje zepsute usposobienie, poszukać prawdy, aby je skorygować i zacząć praktykować prawdę, to jest to prawdziwa skrucha. Niektórzy ludzie wiedzą co nieco o sobie, ale nie ma w nich oznak skruchy ani żadnego świadectwa praktykowania prawdy. Jeśli, zyskawszy samowiedzę, nadal się nie zmieniają, to jest dalekie od prawdziwej skruchy. Aby osiągnąć prawdziwą skruchę, trzeba skorygować swoje zepsute skłonności. Jak więc, konkretnie, należy praktykować i wkraczać, aby skorygować swoje skażone skłonności? Oto przykład. Ludzie mają podstępne usposobienie, wciąż tylko kłamią i oszukują. Jeśli zdajesz sobie z tego sprawę, to najprostszą i najbardziej bezpośrednią zasadą praktyki, która pozwoli ci rozwiązać problem twojego zakłamania, jest bycie uczciwym człowiekiem, mówienie prawdy i postępowanie w sposób uczciwy. Pan Jezus powiedział: „Ale wasza mowa niech będzie: Tak – tak, nie – nie”. Aby być uczciwym człowiekiem, należy postępować zgodnie z zasadami zawartymi w słowach Bożych. Ta prosta praktyka jest najbardziej skuteczna, łatwo ją zrozumieć i wprowadzić w życie. Jednakże, ponieważ ludzie są tak dogłębnie skażeni, ponieważ wszyscy mają szatańską naturę i kieruje nimi szatańskie usposobienie, jest im dość trudno praktykować prawdę. Chcieliby być uczciwi, ale nie potrafią. Chcąc nie chcąc, mówią kłamstwa i knują podstępy, i choć kiedy się spostrzegą, mogą odczuwać wyrzuty sumienia, nadal nie będą w stanie odrzucić więzów ich skażonego usposobienia i będą dalej kłamać i oszukiwać, tak jak robili to wcześniej. Jak zatem należy rozwiązać ten problem? Po części chodzi o to, by wiedzieć, że istota skażonego usposobienia człowieka jest ohydna i godna pogardy, oraz być w stanie ją znienawidzić z całego serca; po części zaś o to, by wyćwiczyć się w praktykowaniu zgodnie z prawdozasadą: „Ale wasza mowa niech będzie: Tak – tak, nie – nie”. Gdy wprowadzasz w życie tę zasadę, to już rozpocząłeś proces pozbywania się swego zakłamanego usposobienia. Naturalnie, jeżeli jesteś w stanie praktykować zgodnie z prawdozasadami, jednocześnie wyzbywając się swego zakłamanego usposobienia, jest to przejawem twojej przemiany i początkiem twej prawdziwej skruchy, i Bóg to pochwala. Oznacza to, że kiedy ty się zmienisz, Bóg zmieni o tobie zdanie. W rzeczywistości to, że Bóg tak czyni, jest czymś w rodzaju wybaczenia człowiekowi jego skażonych skłonności i buntowniczości. Bóg wybacza ludziom i nie pamięta ich grzechów ani występków. Czy jest to dostatecznie jasne? Czy to zrozumieliście? A oto kolejny przykład. Powiedzmy, że masz aroganckie usposobienie i bez względu na to, co cię spotyka, jesteś bardzo uparty – zawsze chcesz decydować, lubisz, gdy inni cię słuchają i robią to, co ty zechcesz. Nadchodzi dzień, w którym zdajesz sobie sprawę, że jest to spowodowane aroganckim usposobieniem. Przyznanie się przed sobą, że ma się aroganckie usposobienie, to pierwszy krok w kierunku samopoznania. Potem powinieneś poszukać kilku fragmentów słów Boga, które demaskują aroganckie usposobienie, a które mógłbyś odnieść do siebie, oraz zastanowić się nad sobą i poznać siebie. Jeżeli stwierdzisz, że porównanie jest całkowicie trafne i istnieje w tobie aroganckie usposobienie, które Bóg demaskuje, a następnie rozeznasz i odkryjesz, skąd ono pochodzi, dlaczego powstaje i które z trucizn, herezji i fałszerstw szatana nim rządzą, to po zapoznaniu się z sednem tych wszystkich kwestii, dokopiesz się do źródeł swojej arogancji. To jest prawdziwa samowiedza. Kiedy będziesz miał bardziej precyzyjną definicję tego, jak ujawniasz to skażone usposobienie, ułatwi to głębsze i bardziej praktyczne poznanie siebie. Co powinieneś zrobić dalej? Powinieneś szukać prawdozasad w słowach Boga i zrozumieć, jakiego rodzaju ludzkie zachowanie i wypowiedzi są przejawami normalnego człowieczeństwa. Kiedy już znajdziesz ścieżkę praktyki, musisz praktykować zgodnie ze słowami Boga, a kiedy twoje serce się odmieni, wtedy okazałeś prawdziwą skruchę. Nie dość, że twoja mowa i uczynki będą opierać się na określonych zasadach, to jeszcze będziesz żył na podobieństwo człowieka i stopniowo wyzbywał się swego skażonego usposobienia. Inni będą postrzegać cię jako nową osobę: nie będziesz już tym dawnym, skażonym człowiekiem, którym niegdyś byłeś, ale takim, który odrodził się w słowach Bożych. Taką właśnie osobą jest ktoś, kogo życiowe usposobienie uległo zmianie.

Poznanie samego siebie nie jest wcale prostym zadaniem. Osiąga się je poprzez przyjęcie prawdy, jak również przez praktykowanie i doświadczanie słów Bożych, a prawdziwą samowiedzę zdobyć można jedynie przez zaakceptowanie Bożego osądu i karcenia. Ci, którzy nie doświadczyli osądu i karcenia, mogą co najwyżej przyznawać się do popełnianych błędów i rzeczy, które zrobili źle. Bardzo trudno będzie im wyraźnie dostrzec swoją naturoistotę. Dlaczego ludzie wierzący w Wieku Łaski, choć przestali popełniać pewne grzechy i zmienili swoje zachowanie na lepsze, to nigdy nie osiągnęli przemiany swego życiowego usposobienia? Dlaczego, choć wierzyli w Boga, opierali się Mu, a nawet Go zdradzili? Skażonej ludzkości trudno jest rozpoznać podstawową przyczynę tego problemu. Dlaczego wszyscy ludzie mają szatańskie usposobienie? Dlatego, że szatan zdeprawował rodzaj ludzki, a ludzie zaakceptowali jego kłamstwa i błędne filozofie. To właśnie dało początek skażonym skłonnościom i w ten właśnie sposób szatańskie usposobienie stało się źródłem oporu człowieka wobec Boga. Jest to coś, co ludziom najtrudniej jest stwierdzić. Bóg dokonuje swego dzieła osądzania w dniach ostatecznych, aby uratować ludzkość od wpływu szatana i zlikwidować podstawową przyczynę grzechu rodzaju ludzkiego i jego oporu wobec Boga. Szatan deprawował ludzkość przez wiele tysięcy lat i jego natura zakorzeniła się w ludzkich sercach. Dlatego nie ma takiego rodzaju skażonego usposobienia, którego można by się pozbyć i który można by odrzucić dzięki jednej czy dwóm próbom zastanowienia się nad sobą i poznania samego siebie. Skażone skłonności wylewają się z ludzi nieustannie i wciąż na nowo, więc muszą oni zaakceptować prawdę i stoczyć długotrwałą walkę ze swym szatańskim usposobieniem, aż pokonają szatana. Tylko wtedy będą w stanie całkowicie odrzucić swe skażone skłonności. Muszą zatem nieustannie modlić się do Boga, poszukiwać prawdy, zastanawiać się nad sobą, poznawać samych siebie i praktykować prawdę, aż skażenie nie będzie się już z nich wylewać, ich życiowe usposobienie ulegnie zmianie i zdobędą się na uległość wobec Boga. Tylko wtedy zyskają Bożą aprobatę. Wyniki każdej takiej walki nie zawsze muszą być widoczne od razu, a po jej zakończeniu możesz wciąż ujawniać skażone skłonności. Możesz czuć się trochę zrażony i zniechęcony, ale nie zechcesz się poddać i nadal możesz bardzo się starać, podziwiając Boga i polegając na Nim. Jeżeli zdołasz wytrwać w tym przez dwa lub trzy lata, rzeczywiście będziesz w stanie wprowadzać prawdę w życie, a w twoim sercu zapanują spokój i radość. Wówczas też zobaczysz wyraźnie, że każde niepowodzenie, każdy wysiłek i każdy zysk, jaki osiągnąłeś, był znakiem tego, że zmierzałeś do przemiany swego usposobienia i do tego, by skłonić Boga, aby zmienił o tobie zdanie. Choć każda taka zmiana pozostaje nieuchwytna dla ludzkiej świadomości, to przemiany usposobienia, która przychodzi wraz z każdym takim zwrotem, nie można osiągnąć poprzez żadne inne działanie bądź rzecz. Jest to droga, którą trzeba przejść, aby zmienić swe usposobienie i wkroczyć w życie. Tak właśnie należy praktykować dążenie do zmiany usposobienia. Oczywiście, ludzie powinni dokładnie zrozumieć, jak dochodzi do zmiany usposobienia: wbrew temu, co sobie wyobrażają, nie jest to nagła, wstrząsająca przemiana, która zaskakuje i zachwyca. Nie tak to wygląda. Chodzi o to, że człowiek zmienia się nieświadomie, powoli, krok po kroku. Kiedy ktoś potrafi wprowadzać prawdę w życie, będzie widział owoce swojej pracy. Gdy spojrzysz wstecz po tym, jak będziesz podążał tą ścieżką przez trzy, pięć, lub dziesięć lat, ze zdumieniem stwierdzisz, że w ciągu tych dziesięciu lat w twoim usposobieniu zaszła ogromna zmiana; że jesteś teraz zupełnie inny. Może się okazać, że twoja osobowość i temperament nie uległy zmianie, albo że twój styl życia i tym podobne sprawy się nie zmieniły, ale skłonności, stany i zachowania, jakie przejawiasz, będą diametralnie odmienne, jakbyś naprawdę stał się kimś innym. Dlaczego więc nastąpi tak wielka zmiana? Ponieważ w ciągu tych dziesięciu lat będziesz wielokrotnie osądzany i karcony; będą cię przycinać i się z tobą rozprawiać, będziesz poddawany próbom i doskonalony przez słowa Boże i będziesz już rozumiał wiele prawd. Zacznie się to od zmiany twoich poglądów na różne sprawy, zmiany twojego spojrzenia na życie i twoich wartości, po której nastąpi zmiana twojego życiowego usposobienia, zmiana podstawy, na której się opierasz, by przetrwać – a w miarę jak zachodzić będą wszystkie te zmiany, ty sam stopniowo będziesz stawał się innym człowiekiem, nowym człowiekiem. Chociaż twoja osobowość, temperament, styl życia, a nawet twoja mowa i zachowanie mogą pozostać niezmienione, dokonasz zmiany swego życiowego usposobienia, a to, samo w sobie, stanowi fundamentalną, zasadniczą przemianę. Jakie są oznaki zmiany usposobienia? Jak się ona konkretnie przejawia? Zaczyna się od zmiany czyichś poglądów na różne sprawy – dzieje się to wtedy, kiedy liczne typowe dla niewierzących przekonania, które dana osoba żywi, ulegają zmianie, gdy zyskuje ona zrozumienie prawdy i poglądy jej stają się bliższe prawdzie słów Bożych. Jest to pierwszy etap przemiany usposobienia. Ponadto, poprzez autorefleksję i samopoznanie, ludzie potrafią skupić się na praktykowaniu prawdy. Zastanawiając się nad różnymi intencjami, motywami, myślami i wyobrażeniami, pojęciami, punktami widzenia i postawami, jakie w nich powstają, potrafią zlokalizować swoje problemy i zacząć odczuwać w związku z nimi wyrzuty sumienia. Wówczas będą w stanie odrzucić cielesność i wprowadzać prawdę w życie. A gdy zaczną to robić, z czasem będą jeszcze bardziej cenić sobie słowa Boże i prawdę, i przyznają, że to Chrystus jest drogą, prawdą, i życiem. Będą bardziej skłonni podążać za Chrystusem i podporządkowywać się Mu, a także poczują, że Bóg wyraża prawdy, aby zdemaskować, osądzić i skarcić człowieka oraz przemienić skażone usposobienie ludzi, i że czyniąc to, Bóg zbawia i doskonali człowieka w sposób prawdziwie konkretny i praktyczny. Będą mieli poczucie, że bez Bożego osądu i karcenia, czy też bez zaopatrzenia i przewodnictwa, jakie pochodzą z Jego słów, ludzie nie mieliby możliwości osiągnięcia zbawienia ani nie mogliby zyskać tak wielkiej nagrody. Zaczną miłować słowa Boże i poczują, że polegają na nich w swym prawdziwym życiu, że potrzebują słów Boga, aby ich zaopatrywały, prowadziły i oczyszczały przed nimi drogę. Ich serca wypełniał będzie pokój, a kiedy coś ich spotka, będą bezwiednie poszukiwać słów Bożych, aby posłużyły im jako oparcie, i szukać w nich zasad i ścieżki praktyki. To jeden z rezultatów, jakie osiągnąć można poprzez poznanie samego siebie. Jest jeszcze inny: ludzie nie będą już traktować swych przejawów skażonych skłonności tak jak kiedyś, przyjmując nieprzejednaną postawę. Zamiast tego będą potrafili uciszyć swoje serca i słuchać słów Bożych, wykazując postawę uczciwości, i będą w stanie przyjąć prawdę i to, co pozytywne. Oznacza to, że kiedy będą wylewać się z nich skażone skłonności, nie będą już tacy, jacy byli wcześniej – nieprzejednani, niepohamowani, szalenie agresywni, aroganccy, bezczelni i złośliwi – a zamiast tego będą zawczasu zastanawiać się nad sobą i zdobywać wiedzę o swych rzeczywistych problemach. Mogą nie wiedzieć, jaka jest istota ich skażonego usposobienia, ale będą w stanie wyciszyć się, modlić do Boga i poszukiwać prawdy, po czym przyznają się do swoich problemów i do swego skażonego usposobienia, okażą skruchę przed Bogiem i postanowią, że w przyszłości będą zachowywać się inaczej. To właśnie jest w całej pełni postawa uległości. W ten sposób zyskają serca pełne uległości wobec Boga. Bez względu na to, co Bóg powie, czego od nich zażąda, jakiego dzieła dokona lub jakie okoliczności dla nich przygotuje, będzie im łatwo się temu podporządkować. Ich skażone skłonności nie będą stanowiły dla nich tak wielkiej przeszkody, i łatwo im będzie się ich wyzbyć i je przezwyciężyć. Wprowadzanie prawdy w życie będzie im wtedy przychodziło bez wysiłku i będą potrafili osiągnąć podporządkowanie się Bogu. Takie właśnie są oznaki przemiany usposobienia. Gdy ktoś potrafi wprowadzać prawdę w życie i autentycznie podporządkować się Bogu, można powiedzieć, że jego życiowe usposobienie już uległo zmianie – rzeczywistej zmianie, która została osiągnięta wyłącznie poprzez dążenie do prawdy. A wszystkie zachowania, jakie rodzą się w ludziach w czasie tego procesu – czy to pozytywne zachowania, czy też zwykłe zniechęcenie i słabość – są niezbędne i nieuniknione. Ponieważ występują pozytywne zachowania, muszą również pojawić się zachowania wynikające ze zniechęcenia i słabości – lecz i zniechęcenie, i słabość są jedynie chwilowe. Gdy człowiek zyska już pewną postawę, coraz mniej będzie miewał stanów zniechęcenia i słabości, coraz więcej będzie przejawiał zachowań pozytywnych i coraz mocniej wkraczał będzie w życie, a jego czyny coraz bardziej będą opierać się na zasadach. Taki człowiek jest kimś, kto jest posłuszny Bogu, i kimś, kogo życiowe usposobienie uległo zmianie, gdy został obmyty ze skażonych skłonności. Można powiedzieć, że są to wyniki, jakie ludzie dążący do prawdy osiągają poprzez doświadczanie osądu i karcenia słowami Boga, przez wielokrotne przycinanie i rozprawianie się z nimi, poddawanie ich próbom i doskonalenie.

Ponieważ wszyscy ludzie usłyszeli już teraz i zrozumieli konkretne, normalne procesy związane z dążeniem do prawdy, nie powinni już dłużej wymyślać sobie różnych wymówek czy usprawiedliwień, dlaczego mają wstręt do prawdy, opierają się jej lub do niej nie dążą. Czy, zrozumiawszy te prawdy i wyraźnie ujrzawszy tę kwestię, macie teraz rozeznanie co do usprawiedliwień i wymówek, jakie ludzie podają, aby nie dążyć do prawdy? Jeśli jakiś starszy człowiek mówi: „Jestem stary. Nie jestem już taki energiczny i pełen entuzjazmu jak młodzi. Z wiekiem tracę zadziorność i ambicję typową dla młodego wieku i nie bywam już tak arogancki. Gdy zatem mówisz, że jestem arogancki, to zupełnie nie ma to sensu – wcale taki nie jestem!”. Czy ten człowiek ma rację? (Nie). Oczywiście, że nie. Wszyscy macie teraz rozeznanie co do takich słów. Potrafilibyście zdemaskować tego człowieka i powiedzieć: „Mimo że jesteś stary, wciąż masz aroganckie usposobienie. Byłeś arogancki przez całe swoje życie, i nigdy nie rozwiązałeś tego problemu. Czy chcesz nadal taki pozostać?”. Niektórzy młodsi ludzie mówią: „Jestem taki młody, nie doświadczyłem bardziej nieuporządkowanych segmentów społeczeństwa ani nie zmagałem się z różnymi grupami i nie dryfowałem z prądem wraz z nimi. Nie mam takich doświadczeń, jakie mają ludzie obyci w świecie – a co ważniejsze, nie jestem, rzecz jasna, tak chytry czy zdradziecki jak te stare lisy. Ponieważ jestem młody, to zupełnie normalne, że mam nieco aroganckie usposobienie; lecz przynajmniej nie jestem tak wyrachowany, kłamliwy i zły jak starzec”. Czy wygadywanie takich rzeczy jest właściwe? (Nie). Każdy człowiek ma skażone usposobienie. Nie ma to nic wspólnego z wiekiem czy płcią. Ty masz takie skłonności, jak inni, a inni – takie jak ty. Nie ma potrzeby, by ktokolwiek wytykał kogoś palcem. Oczywiście, nie wystarczy jedynie przyznać, że każdy ma skażone usposobienie. Skoro przyznajesz, że masz skażone usposobienie, musisz poszukiwać prawdy, aby się go wyzbyć – nie osiągniesz swego celu, dopóki nie zyskasz prawdy i twoje usposobienie nie ulegnie zmianie. Pozbycie się skażonego usposobienia uzależnione jest ostatecznie od tego, czy przyjmiesz prawdę, zrezygnujesz ze swych usprawiedliwień i wymówek oraz będziesz w stanie we właściwy sposób stawić czoła swemu skażonemu usposobieniu. Nie możesz tego unikać lub uchylać się od tego, wymyślając kolejne wymówki, a już na pewno nie wolno ci odmówić podjęcia się tego zadania. Takie rzeczy ławo jest zrobić. A co jest najtrudniejszą rzeczą do zrobienia? Coś przychodzi mi do głowy. Są ludzie, którzy mówią: „Powiedz, że dążę do prawdy lub że tego nie robię; powiedz, że nie miłuję prawdy lub że jestem nią znużony, ujawnij, że mam dowolną skażoną skłonność – a ja po prostu cię zignoruję. Robię wszystko, co mi każe zrobić dom Boży, i wykonuję każde zadanie, jakie tylko trzeba wykonać. Słucham podczas kazań i zgromadzeń, czytam wraz ze wszystkimi, gdy jedzą i piją słowa Boże, siedzę i oglądam z wami filmy ze świadectwami płynącymi z doświadczenia i jem, gdy wy jecie. Kroczę ramię w ramię z wami. Któż spośród was może stwierdzić, że nie dążę do prawdy? Tak właśnie wygląda moja wiara, więc możecie robić lub mówić, co wam się podoba, mnie to i tak nic a nic nie obchodzi!”. Tego rodzaju osoba na pozór nie przedkłada żadnych usprawiedliwień i wymówek, lecz nie ma też wcale zamiaru dążyć do prawdy. To tak, jakby Boże dzieło zbawienia nie miało z nią nic wspólnego, jakby w ogóle go nie potrzebowała. Tego rodzaju ludzie nie mówią wprost: „Reprezentuję sobą dobre człowieczeństwo, naprawdę wierzę w Boga, jestem gotów wyrzec się różnych rzeczy, jestem w stanie cierpieć i ponosić koszty. Czy zatem muszę jeszcze na dodatek przyjąć Boży osąd i karcenie?”. Nie mówią tego wprost, nie mają jasnej i wyraźnej postawy wobec prawdy, i nie potępiają otwarcie dzieła Bożego. Jak jednak Bóg traktuje takich ludzi? Jeśli nie dążą do prawdy, jeśli są zupełnie obojętni na słowa Boga i lekceważą je, to stosunek Boga do nich jest bardzo jasny i wyraźny. Jest dokładnie taki, jak w tym biblijnym wersecie, który brzmi tak: „A tak, ponieważ jesteś letni i ani zimny, ani gorący, wypluję cię z moich ust” (Obj 3:16). Bóg ich nie chce, a to oznacza kłopoty. Czy w kościele są tacy ludzie? (Tak). Jak zatem zaklasyfikować takich ludzi? Do jakiej klasy ich przypisać? Nie ma potrzeby ich klasyfikować. Krótko mówiąc, tacy ludzie nie dążą do prawdy. Nie przyjmują prawdy, nie zastanawiają się nad sobą, nie znają samych siebie i nie mają serc pełnych skruchy – zamiast tego ich wiara w Boga jest mętna i pogmatwana. Robią wszystko, co każe im robić dom Boży, nie wywołując żadnych utrudnień czy zakłóceń. Gdy ich spytać: „Czy masz jakieś błędne wyobrażenia?”, odpowiedzą, że nie. „Czy masz jakieś skażone skłonności?” – „Nie”. „Czy pragniesz osiągnąć zbawienie?” – „Nie wiem”. „Czy przyznajesz, że słowa Boga są prawdą?” – „Nie wiem”. O cokolwiek ich spytać, odpowiedzą, że sami nie wiedzą. Czy tacy ludzie mają jakiś problem? (Tak, mają). Owszem, mają, a jednak im samym wydaje się, że to nie jest żaden problem i że w ogóle nie wymaga on rozwiązania. Biblia mówi: „A tak, ponieważ jesteś letni i ani zimny, ani gorący, wypluję cię z moich ust”. Właśnie to wyrażenie – „wypluję cię z moich ust” – jest zasadą postępowania z takimi ludźmi; jest to rezultat, jaki ich spotyka. Bycie ani zimnym, ani gorącym, oznacza, że ludzie ci nie mają żadnych poglądów; znaczy to, że choćbyś nie wiem jak omawiał z nimi problem zmiany usposobienia lub kwestię zbawienia, pozostają na nie obojętni. Co oznacza tutaj słowo „obojętny”? Znaczy ono tyle, że nie są zainteresowani takimi sprawami i nie chcą o nich słuchać. Niektórzy mogą powiedzieć: „Cóż jest takiego złego w tym, że się nie ma poglądów albo przejawów skażenia?”. Cóż za wierutna bzdura! Są to pozbawieni duszy, martwi ludzie, ani zimni, ani gorący, i nie ma możliwości, aby Bóg nad nimi pracował. Jeśli chodzi o ludzi, których nie sposób zbawić, Bóg po prostu ich wypluwa i daje sobie z nimi spokój. Nie pracuje nad nimi, a my nie będziemy w żaden sposób ich oceniać, po prostu ich zignorujemy. Jeśli w kościele są tacy ludzie, mogą pozostać w nim tak długo, jak długo nie powodują żadnych zakłóceń – jeśli je powodują, należy oczyścić z nich kościół. Nietrudno rozwiązać ten problem. Moje słowa skierowane są do tych, którzy potrafią przyjąć prawdę, chcą do niej dążyć i mają do niej jasny stosunek; do tych, którzy przyznają, że mają skażone usposobienie i mogą być zbawieni; do tych, którzy potrafią zrozumieć słowa Boga i usłyszeć Jego głos; skierowane są do owiec Boga – oto są ludzie, do których Bóg kieruje swoje słowa. Słowa Boże nie są zaś skierowane do tych, którzy nie są ani zimni, ani gorący wobec Boga. Tacy ludzie nie są zainteresowani prawdą i nie są ani zimni, ani gorący wobec słów i dzieła Boga. Właściwy sposób postępowania z takimi ludźmi polega na tym, by im powiedzieć: „Odejdź. To, jak ci się powodzi, nie ma nic wspólnego ze Mną” – ignorować ich i nie tracić na nich ani odrobiny energii.

Przed chwilą omówiliśmy pewne negatywne przykłady związane z kwestią dążenia do prawdy. Ludzie często bezwiednie wymyślają różne usprawiedliwienia, wymówki i preteksty, dzięki którym mogliby zaprzeczyć przejawom swych skażonych skłonności. Oczywiście, często ukrywają też istnienie swych skażonych skłonności, oszukując samych siebie i innych. W taki właśnie głupi i naiwny sposób zwykł postępować człowiek. Z jednej strony ludzie przyznają, że wszystkie słowa Boga, które osądzają człowieka, są prawdą, a z drugiej zaprzeczają istnieniu własnych skażonych skłonności, a także opacznych zachowań, które naruszają prawdę. Jest to wyraźny znak, że nie przyjmują prawdy. Nieważne, czy zaprzeczasz, czy przyznajesz, że masz skażone usposobienie, ani czy przedkładasz wymówki, usprawiedliwienia lub pozornie słuszne argumenty, mające wyjaśniać przejawy skażonego zachowania – krótko mówiąc, jeśli nie przyjmujesz prawdy, nie możesz dostąpić Bożego zbawienia. Jest to kwestia bezsporna. Każdy, kto w ogóle nie dąży do prawdy, zostanie w końcu zdemaskowany i wyrzucony, niezależnie od tego, ile lat był człowiekiem wierzącym. Taki wynik jest doprawdy przerażający. Już niebawem na ziemię spadną katastrofy, a wy zostaniecie ujawnieni, a gdy katastrofy nadejdą, będziesz się bał. Możesz mieć wiele usprawiedliwień i mnóstwo wymówek, albo może być tak, że jesteś dobrze zamaskowany i zadekowany, lecz jest jeden fakt, któremu nie sposób zaprzeczyć: twoje skażone usposobienie pozostaje w nienaruszonym stanie, nie zmieniło się ani trochę. Nie potrafisz naprawdę poznać samego siebie, nie jesteś w stanie okazać prawdziwej skruchy, i w końcu nie będziesz umiał naprawdę wyjść na prostą ani podporządkować Bogu, a Bóg nie zmieni o tobie zdania. Czyż nie będziesz wtedy w wielkich tarapatach? Znajdziesz się wówczas w wielkim niebezpieczeństwie: staniesz wobec groźby bycia odrzuconym. Właśnie dlatego mądry człowiek porzuciłby te niemądre wymówki i naiwne usprawiedliwienia i zrzuciłby z siebie wszelkie przebrania i maski. Ktoś taki zmierzyłby się jak należy ze skażonymi skłonnościami, które przejawia, i użyłby właściwych metod, aby się nimi zająć i się ich pozbyć, dążąc do tego, aby wszystko, co robi i co urzeczywistnia, było dobrymi uczynkami, tak aby Bóg zechciał zmienić o nim zdanie. Jeśli Bóg zmieni o tobie zdanie, dowodzi to, że naprawdę rozgrzeszył cię z twojej dawnej skłonności do buntu i oporu. Poczujesz wówczas spokój i radość, nie będziesz już czuł się uciśniony; jakby zdjęto z ciebie wielkie brzemię. To uczucie jest potwierdzeniem ze strony twojego ducha: oto masz teraz nadzieję na zbawienie. Nadzieja ta jest tym, co nabyłeś za cenę, którą zapłaciłeś swym dążeniem do prawdy i swoimi dobrymi uczynkami. Jest to rezultat, który osiągnąłeś, dążąc do prawdy i przygotowując dobre uczynki. Lub odwrotnie: możesz sobie myśleć, że już teraz jesteś dostatecznie sprytny, i możesz być w stanie wynajdywać mnóstwo uzasadnień, aby się bronić i usprawiedliwiać za każdym razem, gdy przejawiasz skażenie. Możesz ukryć i zamaskować swoje skażone usposobienie, a tym samym sprytnie uniknąć konieczności zastanawiania się nad nim i poznawania go, jak gdybyś nie przejawiał żadnego skażenia. Możesz sobie myśleć, że jesteś bardzo sprytny, gdyż raz za razem unikasz zdemaskowania przez różne okoliczności, jakie przygotowuje Bóg. W ten sposób nie będziesz się nad sobą zastanawiał i nie poznasz samego siebie, nie zyskasz prawdy i stracisz wiele okazji do tego, by Bóg cię udoskonalił. Jakie będą tego konsekwencje? Odłóżmy na razie na bok to, czy jesteś zdolny do okazania skruchy lub osiągnięcia zbawienia, i powiedzmy tylko, że jeśli Bóg raz za razem daje ci szanse na okazanie skruchy, a żadna z tych szans nie jest w stanie skłonić cię do zmiany zdania, to znajdziesz się w wielkich tarapatach. Jakie znaczenie będzie miało to, jak dobrze się bronisz, jak dobrze się prezentujesz, jak dobrze się maskujesz, jak dobrze się tłumaczysz i usprawiedliwiasz? Jeśli Bóg raz po raz dawał ci szanse, a to nie skłoniło cię nawet do zmiany zdania, to jesteś w niebezpieczeństwie. Czy wiesz, na czym polega to niebezpieczeństwo? Wciąż uparcie usprawiedliwiasz swoje skażone usposobienie, podajesz wymówki i usprawiedliwienia tłumaczące, dlaczego nie dążysz do prawdy, opierasz się Bogu i odrzucasz Jego osąd i dzieło, a mimo to uważasz, że jesteś całkiem w porządku, i sądzisz, że twoje sumienie jest czyste. Nie zgadzasz się na to, by dom Boży cię nadzorował, przycinał i się z tobą rozprawiał, raz po raz uchylając się od Bożego osądu, karcenia i zbawienia, z sercem pełnym chęci do buntu przeciw Bogu – Bóg już czuje do ciebie wstręt i już cię opuścił, ty jednak wciąż myślisz, że możesz jeszcze zostać zbawiony. Czy nie wiesz, że brniesz coraz dalej i dalej niewłaściwą drogą i nie sposób już cię odkupić? Bóg włada domem Bożym. Czy myślisz, że jesteś poza zasięgiem władzy Boga, kiedy Mu się opierasz i czynisz rozmaite zło? Nie przyjmujesz Bożego osądu i karcenia, nie zyskałeś prawdy i życia, nie masz żadnego świadectwa z własnego doświadczenia. I za to Bóg cię potępia. Sam sprowadzasz na siebie katastrofę. Nie ma w tym nic mądrego ani sprytnego: to głupota, skrajna głupota! To katastrofalny błąd! Wyłożyliśmy to tutaj jasno – jeśli nie wierzysz, poczekaj, a sam się przekonasz. Lepiej, żebyś nie myślał, że jeśli masz swój pakiet usprawiedliwień, dlaczego nie dążysz do prawdy, masz swoją elokwencję i swoje intrygi, że jeśli nikt nie może cię pokonać w dyskusji, a bracia i siostry nie są w stanie cię zdemaskować, i że jeśli kościół nie ma żadnych podstaw do tego, aby cię wyrzucić, to dom Boży nie może ci absolutnie nic zrobić. Mylisz się co do tego. Wciąż zmagasz się z Bogiem; zobaczę, jak długo będziesz w stanie z Nim walczyć! Czy będziesz potrafił rywalizować z Nim aż do dnia, w którym Bóg, ukończywszy swe dzieło, nagrodzi dobrych i ukarze złych? Czy potrafisz sobie zagwarantować, że nie zginiesz w katastrofach – że je przeżyjesz? Czy naprawdę niepodzielnie panujesz nad własnym losem? Twoje usprawiedliwienia i wymówki mogą pozwolić ci umknąć na chwilę przed śledztwem domu Bożego; mogą pozwolić ci przedłużyć jeszcze o jakiś czas twoją haniebną egzystencję. Możesz być w stanie na pewien czas oślepić ludzi i nadal maskować się i oszukiwać innych w kościele, a nawet zajmować w nim jakieś stanowisko, ale nie możesz uniknąć Bożego badania i dozoru. Bóg zaś decyduje o wyniku danej osoby na podstawie tego, czy posiada ona prawdę, czy nie; On wykonuje swe własne dzieło i swą własną młockę. Bez względu na to, jakiego rodzaju człowiekiem lub jakim diabłem jesteś, nie zdołasz uniknąć Bożego osądu i potępienia. Gdy tylko Boży wybrańcy zrozumieją prawdę i zyskają rozeznanie, nikt nie będzie w stanie uciec; to właśnie wtedy zostaniesz wyrzucony z kościoła. Niektórzy mogą wciąż nie być przekonani i marudzić: „Tak bardzo się trudziłem dla Boga, tak wiele pracy dla Niego wykonałem i zapłaciłem tak wysoką cenę. Opuściłem swoją rodzinę i małżeństwo, oddałem swoją młodość Bogu i Jego dziełu. Porzuciłem swoją karierę i poświęciłem połowę swej życiowej energii, myśląc, że z pewnością zyskam błogosławieństwa, którymi Bóg obdarza ludzi. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że zostanę wyrzucony za to, że nie dążyłem do prawdy i w ogóle jej nie praktykowałem!”. Czy nie wiesz, że w domu Bożym panuje prawda? Czyż nie jest dla ciebie jasne, kogo Bóg nagradza, a kogo błogosławi? Jeśli twoje wyrzeczenia i poniesione koszty doprowadziły do tego, że masz prawdziwe świadectwo z własnego doświadczenia, a także świadczą o dziele Bożym, to Bóg cię wynagrodzi i pobłogosławi. Jeśli zaś twoje wyrzeczenia i poniesione koszty nie są prawdziwym świadectwem, płynącym z twojego doświadczenia, a tym bardziej nie są świadectwem o dziele Bożym, są natomiast jedynie świadectwem o tobie, skierowaną do Boga prośbą o uznanie twoich osiągnięć, to wówczas kroczysz tą samą ścieżką, co Paweł. To, co czynisz, jest złem i opieraniem się Bogu, a Bóg powie do ciebie: „Odstąp ode Mnie, złoczyńco!”. A cóż to będzie znaczyło? Będzie to dowód na to, że jesteś przegrany, skazany na to by, paść ofiarą katastrof i zostać ukaranym. Spotka cię nieszczęście. Paweł przewyższał przeciętnego człowieka swoich czasów pod względem statusu, pracy, którą wykonał, swoich kompetencji i talentów. Cóż jednak z tego wynikło? Od początku do końca w swej wierze w Boga Paweł próbował dobić z Nim targu, usiłował stawiać warunki; pragnął od Boga nagrody i korony. W końcu zaś nie okazał prawdziwej skruchy ani nie przygotował wielu dobrych uczynków i, rzecz jasna, daleki był od posiadania znaczącego świadectwa, które byłoby prawdziwe i pochodziło z jego własnego doświadczenia. Czyż mógł zyskać Boże przebaczenie, mimo iż nawet nie okazał szczerej skruchy? Czyż mógł skłonić Boga, by zmienił o nim zdanie? Byłoby to niemożliwe. Paweł poświęcił całe swoje życie dla Pana, ale ponieważ kroczył ścieżką antychrysta i zdecydowanie odmawiał okazania skruchy, to nie dość, że wcale nie otrzymał nagrody, to jeszcze został przez Boga ukarany. Nie trzeba dodawać, że konsekwencje, jakie poniósł, były katastrofalne. Mówię ci więc teraz wyraźnie, że jeśli nie jesteś kimś, kto dąży do prawdy, to powinieneś mieć przynajmniej odrobinę rozsądku i nie kłócić się z Bogiem ani nie kłaść na szali swego wyniku i przeznaczenia, niczym hazardzista robiący zakład. To jest próba dobicia targu z Bogiem, co jest jednym ze sposobów opierania się Mu. Jakież dobre zakończenie może spotkać tych, którzy wierzą w Boga, lecz zarazem Mu się opierają? Ludzie zaczynają się zachowywać jak należy dopiero w obliczu śmierci; ci, którzy są głusi na głos rozsądku, nie porzucą swych zwyczajowych sposobów postępowania, dopóki nie znajdą się na jej progu. Najlepsza, najprostsza i najmądrzejsza metoda na to, aby zostać zbawionym, polega na tym, by zrezygnować ze wszystkich swych wymówek, usprawiedliwień i warunków oraz przyjąć prawdę i dążyć do niej, mocno stojąc obiema nogami na ziemi, skłaniając tym samym Boga do tego, by zmienił o tobie zdanie. Kiedy Bóg zmieni o tobie zdanie, będziesz miał nadzieję na zbawienie. Nadzieja na zbawienie dana jest człowiekowi przez Boga, a warunkiem wstępnym tego, aby Bóg dał ci tę nadzieję, jest porzucenie wszystkiego, co jest ci drogie, i wyrzeczenie się wszystkiego, aby pójść za Nim i dążyć do prawdy, nie próbując dobić z Nim targu. Nie ma przy tym znaczenia, czy jesteś stary, czy młody, czy jesteś mężczyzną, czy kobietą, czy jesteś wykształcony, czy nie; nieważne też, gdzie się urodziłeś. Bóg nie zwraca uwagi na żadną z tych rzeczy. Możesz sobie mówić: „Mam dobry temperament. Jestem cierpliwy, tolerancyjny i pełen współczucia. Jeśli będę cierpliwy aż do końca, moja postawa sprawi, że Bóg zmieni o mnie zdanie”. Te rzeczy na nic się nie zdadzą. Bóg nie zwraca uwagi na twój temperament, osobowość, wykształcenie czy wiek; nie ma też znaczenia, ile wycierpiałeś i jak wiele pracy wykonałeś. Bóg zapyta cię jedynie: „Czy przez te wszystkie lata, kiedy we Mnie wierzyłeś, twoje usposobienie uległo zmianie? Czym się kierujesz w życiu? Czy dążyłeś do prawdy? Czy przyjąłeś słowa Boże?”. Ty zaś możesz odpowiedzieć: „Słuchałem ich i przyjmowałem je”. Bóg spyta cię wtedy: „Skoro ich słuchałeś i je przyjmowałeś, czy wyzbyłeś się swego skażonego usposobienia? Czy okazałeś prawdziwą skruchę? Czy naprawdę podporządkowałeś się słowom Bożym i prawdziwie je przyjąłeś?”. Ty zaś powiesz: „Cierpiałem i płaciłem cenę; ponosiłem koszty, wyrzekałem się różnych rzeczy i składałem ofiary: ofiarowałem Bogu także i swoje dzieci”. Wszystkie twe ofiary na nic się nie zdadzą. Takich rzeczy nie można przehandlować za błogosławieństwa królestwa niebieskiego ani posłużyć się nimi do tego, by skłonić Boga, aby zmienił o tobie zdanie. Jedynym sposobem na to, aby Bóg zmienił o tobie zdanie, jest wkroczenie na drogę dążenia do prawdy. Nie ma innej możliwości. Gdy chodzi o zbawienie, człowiekowi kategorycznie nie wolno mieć oportunistycznego nastawienia ani być przebiegłym, i nie ma tu innego wyjścia. Czy to rozumiesz? Musisz mieć co do tego jasność. Nie daj się otumanić – nawet jeśli ty się pogubisz w tej kwestii, Bóg tego nie zrobi. Cóż zatem powinieneś odtąd czynić? Diametralnie zmień swoje nastawienie i punkt widzenia, a słowa Boże niechaj będą dla ciebie oparciem i podstawą, bez względu na to, co robisz. Żadna wymyślona przez człowieka „dobroć”, żadne ludzkie wymówki, filozofie, wiedza, moralność, etyka, czy nawet sumienie, ani tak zwana ludzka godność i uczciwość, nie są w stanie zastąpić prawdy. Odłóż wszystkie te rzeczy na bok, ucisz swoje serce i znajdź w słowach Bożych podstawę dla wszystkich swych zachowań i działań. Robiąc to, odnajdź pośród słów Boga te, które ujawniają różne aspekty skażonego usposobienia człowieka. Przyjrzyj się sobie w ich świetle dla porównania i pozbądź się swych skażonych skłonności. Staraj się jak najszybciej poznać samego siebie, odrzuć skażenie i co prędzej okaż skruchę i wyjdź na prostą. Porzuć zło i poszukuj prawdozasad w swym postępowaniu i w swoich czynach, opierając je wszystkie na słowach Bożych – absolutnie nie wolno ci opierać ich na ludzkich pojęciach i wyobrażeniach. W żadnym razie nie wolno ci usiłować dobić targu z Bogiem; nie wolno ci próbować wymieniać swych pozbawionych znaczenia cierpień i ofiar na Boże nagrody i błogosławieństwa. Przestań robić takie głupie rzeczy, aby Bóg nie rozgniewał się na ciebie, nie przeklął cię i nie unicestwił. Czy to jasne? Czy to zrozumieliście? (Tak). W takim razie starannie to sobie teraz przemyślcie.

Wszystko, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, związane było z dążeniem do prawdy, a chociaż nie udzieliliśmy konkretnej odpowiedzi na pytanie, co to znaczy dążyć do prawdy, to jednak przeprowadziliśmy dłuższe omówienie różnych błędnych mniemań człowieka i wypaczeń jego wiedzy na temat dążenia do prawdy, jak również rozmaitych trudności i problemów, które występują, kiedy dąży się do prawdy. Na zakończenie chciałbym więc podsumować, co to znaczy dążyć do prawdy, w jaki sposób przejawia się dążenie do prawdy oraz jaka jest dokładnie droga praktyki przy dążeniu do prawdy. Cóż to zatem znaczy, dążyć do prawdy? Dążyć do prawdy znaczy tyle, co zacząć doświadczać słów Boga i praktykować je, a następnie osiągnąć zrozumienie prawdy i wejście w prawdorzeczywistość poprzez proces doświadczania słów Boga, oraz stać się kimś, kto prawdziwie zna Boga i jest Mu posłuszny. Taki właśnie jest ostateczny rezultat, jaki osiąga się poprzez dążenie do prawdy. Dążenie do prawdy jest oczywiście procesem, który przebiega stopniowo i dzieli się na kilka etapów. Kiedy przeczytasz słowa Boga i przekonasz się, że są one prawdą i rzeczywistością, zaczniesz zastanawiać się nad sobą w ich świetle i zyskasz wiedzę o sobie samym. Zobaczysz, że jesteś niezwykle skory do buntu i że przejawiasz bardzo wiele skażenia. Zapragniesz być w stanie wprowadzać prawdę w życie oraz zdobyć się na uległość wobec Boga i zaczniesz dążyć do prawdy. Taki jest właśnie rezultat autorefleksji i samopoznania. Od tego momentu rozpoczyna się twoje życiowe doświadczenie. Kiedy zaczniesz badać i analizować stany i problemy, które wynikają z twojego skażonego usposobienia, będzie to dowodziło, że zacząłeś dążyć do prawdy. Będziesz potrafił aktywnie badać i zastanawiać się nad wszelkimi problemami, które się pojawiają, lub wszelkimi przejawami skażenia, jakie ujawniasz. A kiedy zdasz sobie sprawę, że są one rzeczywiście wylewami zepsucia i skażonego usposobienia, samorzutnie będziesz poszukiwał prawdy i zaczniesz te problemy rozwiązywać. Wkraczanie w życie zaczyna się od autorefleksji; jest to pierwszy krok w dążeniu do prawdy. Wkrótce potem, dzięki autorefleksji i samopoznaniu, zrozumiesz, że wszystkie demaskujące człowieka słowa Boże zgodne są z faktami. Wówczas będziesz w stanie poddać się im z głębi serca oraz przyjąć osąd i karcenie słowami Boga. To jest drugi krok w dążeniu do prawdy. Większość ludzi jest w stanie zaakceptować te słowa Boga, które ujawniają skażone zachowania człowieka, nie jest im jednak łatwo przyjąć te spośród Bożych słów, które obnażają skażoną istotę człowieka. Po przeczytaniu słów Bożych nie potrafią przyznać, że sami są dogłębnie skażeni; uznają jedynie te słowa Boga, które ujawniają skażone zachowania człowieka. Z tego powodu nie są w stanie z głębi serca przyjąć Bożego osądu i karcenia, i zamiast tego odrzucają je. Niektórzy mówią: „Przejawiam tylko kilka skażonych zachowań, ale potrafię czynić różne dobre rzeczy. Jestem dobrym człowiekiem, nie należę do szatana. Wierzę w Boga, więc powinienem należeć do Boga”. Czyż nie są to wierutne bzdury? Urodziłeś się w ludzkim świecie, żyłeś pod wpływem szatana i zostałeś wykształcony w ramach kultury tradycyjnej. Twoje przyrodzone dziedzictwo i wiedza, którą nabyłeś, należą do szatana. Wszyscy wielcy i sławni ludzie, których darzysz czcią, należą do szatana. Czyż mówienie, że nie należysz do szatana, pozwoli ci uciec przed jego skażeniem? Z tobą jest dokładnie tak samo, jak z małymi dziećmi, które, odkąd tylko otworzą usta, potrafią kłamać i obrażać innych. Kto je tego uczy? Nikt. Czymże więc innym mogłoby to być, jeśli nie konsekwencją tego, że zostały skażone przez szatana? Takie są fakty. Ludzie nie są w stanie dostrzec szatana i złych duchów ze świata duchowego, lecz w ludzkim świecie na każdym kroku czają się żywe demony i królowie diabłów. Wszyscy oni są wcieleniami szatana. Jest to fakt, który uznać muszą wszyscy ludzie. Ci, którzy rozumieją prawdę, są w stanie przejrzeć te sprawy i potrafią przyznać, że wszystkie demaskatorskie słowa Boga są zgodne z faktami. Niektórzy ludzie mogą mówić o tym, że znają samych siebie, lecz nigdy nie przyznają, że ujawnione przez słowa Boga przejawy zepsucia są faktami, lub że Jego słowa są prawdą. Jest to równoznaczne z niezdolnością do przyjęcia prawdy. Jeśli ktoś nie uznaje faktu, że ma skażone usposobienie, nie będzie w stanie okazać prawdziwej skruchy. Rzecz jasna, aby uznać i zaakceptować fakt, że wszyscy ludzie mają skażone usposobienie, trzeba najpierw przez pewien czas doświadczać dzieła Bożego. Kiedy człowiek przejawi wiele skażonych skłonności, siłą rzeczy ulegnie i skłoni głowę przed tym faktem. Nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko uznać, że wszystkie słowa Boga, które ujawniają, osądzają oraz potępiają człowieka, są zgodne z faktami i prawdą, i przyjąć je w całej pełni. To właśnie oznacza, że ktoś został podbity przez słowa Boże. Kiedy ludzie są w stanie na podstawie słów Bożych poznać swe skażone usposobienie oraz skażoną istotę i przyznać, że mają szatańskie usposobienie, a ich skażenie sięga głęboko, potrafią w pełni zaakceptować Boży osąd i karcenie i poddać się im. Będą wówczas skłonni podporządkować się Bożym słowom, które demaskują i osądzają ludzkość, bez względu na to, jak bardzo są one surowe i przeszywające. Kiedy już trochę zrozumiesz i poznasz, jak słowa Boże określają, klasyfikują i potępiają skażoną ludzkość, a także jak osądzają i demaskują zdeprawowany rodzaj ludzki, kiedy już naprawdę przyjmiesz osąd i karcenie słowami Boga i zaczniesz poznawać swe własne skażone usposobienie i skażoną istotę, kiedy już zaczniesz nienawidzić swego skażonego usposobienia, szatana i własnego ciała – i gdy zapragniesz zyskać prawdę, żyć tak, jak powinien żyć człowiek, oraz stać się kimś, kto prawdziwie poddaje się Bogu – wtedy właśnie zaczniesz koncentrować się na dążeniu do zmiany swego usposobienia. To jest trzeci krok w dążeniu do prawdy.

Prawdziwie poznać samego siebie, znaczy tyle, co zastanowić się nad własnym skażonym usposobieniem i poznać je w oparciu o słowa Boże, osiągając w ten sposób wiedzę o swej skażonej istocie i o fakcie, iż jest się zepsutym. Kiedy człowiek to zrobi, zupełnie jasno i wyraźnie dostrzeże, jak dogłębnie skażony jest rodzaj ludzki: zobaczy, że ludzkość nie żyje tak, jak powinni żyć ludzie; że ludzkość urzeczywistnia jedynie skażone skłonności i że jest zupełnie pozbawiona choćby krzty sumienia czy rozumu. Pojmie, że wszystkie ludzkie poglądy na sprawy pochodzą od szatana i że żaden z tych poglądów nie jest właściwy ani zgodny z prawdą, a wszelkie ludzkie upodobania, dążenia oraz ścieżki, które ludzie wybierają, są zafałszowane truciznami szatana i że wszystkie one zawierają wygórowane pragnienia człowieka i jego chęć zyskania błogosławieństw. Zobaczy, że skłonności, które wylewają się z człowieka, są dokładnie usposobieniem i naturoistotą szatana. Poznanie siebie aż do takiego stopnia nie jest jednak wcale prostą sprawą; można je osiągnąć jedynie w oparciu o słowa Boże. Czy można osiągnąć prawdziwą samowiedzę, jeśli dąży się do niej w oparciu o dotyczące moralności teorie, formuły i myśli tradycyjnej kultury? W żadnym wypadku. Twoje skażone skłonności zrodziły się właśnie z tych szatańskich teorii i maksym. Czyż nie byłoby niedorzecznością, opierać swą samowiedzę na tych rzeczach, które należą do szatana? Czyż nie byłoby to absurdalne zaślepienie, zupełnie pozbawione sensu? Dlatego znajomość samego siebie musi być oparta na słowach Boga. Tylko słowa Boga są prawdą i tylko słowa Boga są kryterium, według którego mierzy się wszystkich ludzi, sprawy i rzeczy. Jeśli prawdziwie rozumiesz, że słowa Boga są prawdą i że stanowią jedyną właściwą podstawę do tego, by mierzyć wszystkich ludzi, sprawy i rzeczy, wtedy otwiera się przed tobą droga do przodu. Możesz wówczas żyć w świetle, czyli żyć przed Bogiem. Jak ludzie będą się zachowywać i postępować, kiedy już zyskają ze słów Boga prawdziwą wiedzę o własnej skażonej istocie? (Będą okazywać skruchę). To prawda. Kiedy człowiek zyskał wiedzę o swej naturoistocie, w jego sercu w naturalny sposób pojawią się wyrzuty sumienia i zacznie on odczuwać skruchę. Oznacza to, że będzie starał się pozbyć swych skażonych skłonności i nie będzie już kierować się w życiu szatańskim usposobieniem. Zamiast tego będzie zaś żyć i zachowywać się zgodnie ze słowami Bożymi, i będzie potrafił podporządkować się Bożym ustaleniom i zarządzeniom. To jest prawdziwa skrucha. Jest to czwarty krok w dążeniu do prawdy. Wszyscy rozumiecie już teraz, czym jest prawdziwa skrucha; jak zatem winniście ją praktykować? Praktykujcie zmianę na lepsze. Oznacza to rezygnację z rzeczy, których kurczowo się trzymacie i uważacie za słuszne, zerwanie z życiem według szatańskiego usposobienia i gotowość do praktykowania prawdy zgodnie ze słowami Boga. To właśnie znaczy zmienić się na lepsze. Mówiąc zaś ściślej, musisz najpierw wyrzec się samego siebie i na podstawie słów Bożych określić, czy twoje myśli, idee, działania i uczynki zgodne są z prawdą i skąd się wzięły. Jeśli stwierdzisz, że rzeczy te wynikają ze skażonego usposobienia i zrodziły się z szatańskich filozofii, to powinieneś przyjąć wobec nich postawę potępienia i przeklinania. Takie postępowanie sprzyja wyrzeczeniu się cielesności i szatana. Jakiego rodzaju jest to zachowanie? Czyż nie jest to wyparcie się, wyrzeczenie się, odrzucenie i rezygnacja ze swojego skażonego usposobienia? Wyparcie się tego, co uważacie za słuszne, rezygnacja z własnych interesów, wyrzeczenie się waszych niewłaściwych intencji, a tym samym osiągnięcie diametralnej zmiany waszego dotychczasowego kursu nie jest takie proste i wiąże się z tym wiele bardzo konkretnych szczegółów. Jeżeli jesteś gotów okazać skruchę, lecz tylko o tym mówisz, a nie wyrzekasz się, nie porzucasz, nie wypierasz się i nie odrzucasz swego skażonego usposobienia, to nie jest to przejaw skruchy i, praktycznie rzecz biorąc, nie wkroczyłeś jeszcze w skruchę. Jak zatem przejawia się prawdziwa skrucha? Po pierwsze, wypierasz się tego, co uważałeś za słuszne, na przykład: swoich wyobrażeń na temat Boga i wymagań wobec Niego, a także takich rzeczy, jak twoje poglądy na różne sprawy, twoje metody i sposoby radzenia sobie z problemami, twoje ludzkie doświadczenie itd. Wyparcie się tych wszystkich rzeczy stanowi konkretną praktykę bycia skruszonym w sercu i zwracania się ku Bogu. Ze swych błędów można zrezygnować tylko wtedy, gdy się je dogłębnie przejrzało i się ich wyparło. Jeśli nie wyprzesz się tych rzeczy i nadal będziesz uważał je za dobre i słuszne, to nie będziesz w stanie ich porzucić, nawet jeśli inni powiedzą ci, abyś to zrobił. Będziesz wtedy mówił: „Jestem bardzo dobrze wykształcony i mam bogate doświadczenie. Wierzę, że te rzeczy są słuszne, dlaczego więc miałbym z nich rezygnować?”. Jeśli będziesz kurczowo trzymać się własnych zwyczajów i uparcie w tym trwać, to czy będziesz w stanie przyjąć prawdę? Wcale nie byłoby to wówczas łatwe. Jeśli chcesz zyskać prawdę, musisz najpierw wyprzeć się tych rzeczy, które uważasz za słuszne i pozytywne, a następnie zobaczyć wyraźnie, że w swej istocie są one negatywne, że pochodzą od szatana, że wszystkie są mającymi jedynie pozory słuszności oszustwami – i że trzymanie się tego, co pochodzi od szatana, doprowadzi cię tylko do czynienia zła, sprzeciwiania się Bogu, a ostatecznie do tego, że zostaniesz ukarany i unicestwiony. Jeśli będziesz potrafił jasno zrozumieć, że myśli i trucizny, którymi szatan deprawuje człowieka, mogą doprowadzić do jego zagłady, będziesz w stanie całkowicie je porzucić. Oczywiście, wypieranie się, rezygnowanie, wyrzekanie się, odrzucanie, i tak dalej, są to wszystko postawy i metody, jakie przyjmuje się i stosuje przeciwko siłom szatana i jego naturze, jak również przeciwko filozofiom, logice, myślom i poglądom, którymi szatan się posługuje, aby zwodzić ludzi. Na przykład, rezygnacja ze swych cielesnych interesów; porzucenie upodobań i dążeń swego ciała; wyrzeczenie się filozofii, myśli, herezji i fałszywych rozumowań szatana; odrzucenie wpływu szatana i jego sił zła. Cały ten szereg praktyk są to wszystko metody i drogi, dzięki którym ludzie mogą praktykować skruchę. Aby wkroczyć w prawdziwą skruchę, człowiek musi zrozumieć całe mnóstwo prawd; dopiero wtedy może całkowicie zaprzeć się samego siebie i odrzucić swą cielesność. Powiedzmy, na przykład, że uważasz się za osobę posiadającą wykształcenie i bogate doświadczenie, i sądzisz, że powinieneś być cennym i bardzo użytecznym nabytkiem dla domu Bożego. A jednak, wysłuchawszy przez kilka lat wielu kazań o prawdzie i zrozumiawszy niektóre prawdy, czujesz, że twoja wiedza i wykształcenie są zupełnie bezwartościowe i nie przynoszą żadnego pożytku domowi Bożemu. Zdajesz sobie sprawę, że to prawda i słowa Boże mogą zbawić ludzi i że to prawda może być życiem człowieka. Dochodzisz do przekonania, że niezależnie od tego, jak wielką wiedzę lub doświadczenie dana osoba posiada, nie oznacza to jeszcze, że posiada ona prawdę, i że niezależnie od tego, jak bardzo ludzkie rzeczy zgodne są z ludzkimi wyobrażeniami, nie są one prawdą. Zdajesz sobie sprawę, że wszystkie one pochodzą od szatana i że wszystkie są negatywnymi rzeczami, niemającymi żadnego związku z prawdą. Choćbyś był nie wiem jak wykształcony, kompetentny czy doświadczony, na niewiele się to zda, jeśli nie rozumiesz spraw duchowych i nie jesteś w stanie pojąć prawdy. Gdybyś miał pełnić funkcję przywódcy, nie miałbyś prawdorzeczywistości i nie byłbyś w stanie rozwiązywać problemów. Gdybyś miał napisać świadectwo z własnego doświadczenia, nie potrafiłbyś wydobyć z siebie słów. Gdybyś miał świadczyć o Bogu, nie miałbyś o Nim wiedzy. Gdybyś miał głosić ewangelię, nie byłbyś w stanie omawiać prawdy, aby korygować błędne wyobrażenia innych ludzi. Gdybyś miał podlewać nowych wyznawców, nie miałbyś jasności co do prawdy objawień i potrafiłbyś jedynie wygłaszać doktrynalne słowa i zwroty. Jeśli nie potrafisz wyzbyć się swych własnych pojęć i wyobrażeń, jak mógłbyś korygować pojęcia i wyobrażenia nowych wyznawców? Nie możesz wykonywać żadnego z tych zadań – cóż zatem jesteś w stanie robić? Gdyby kazano ci wykonywać pracę fizyczną, uznałbyś to za marnowanie twojego talentu. Mówisz, że jesteś utalentowany, a jednak nie potrafisz dobrze wykonać żadnego zadania ani wypełnić żadnego obowiązku, więc co dokładnie potrafisz robić? Nie chodzi o to, że dom Boży nie ma życzenia korzystać z twoich umiejętności, ale o to, że nie wypełniłeś obowiązku, który miałeś wykonać. Nie możesz winić za to kościoła. A jednak, być może, myślisz sobie tak: „Czyż Bóg nie oczekuje zbyt wiele od człowieka? Te wymagania mnie przerastają. Dlaczego tak wiele się ode mnie wymaga?”. Jeśli ktoś żywi tak dalece błędne rozumienie Boga, dowodzi to, że nie ma o Nim żadnej wiedzy i że nie pojmuje ani krzty prawdy. Jeśli uważasz, że twoje poglądy są słuszne i nie trzeba ich zmieniać, i jeśli w teorii uznajesz, że słowa Boga są prawdą, ale nie jesteś w stanie zrezygnować z bzdur, których się trzymasz, świadczy to o tym, że jeszcze nie rozumiesz prawdy. Powinieneś przyjść przed oblicze Boga i poszukiwać więcej na temat prawdy, a także powinieneś czytać więcej Jego słów i słuchać więcej kazań i omówień, a wtedy stopniowo zdołasz pojąć, że słowa Boże są prawdą. Będąc człowiekiem, powinieneś przede wszystkim okazywać posłuszeństwo prawdzie i Bogu. To właśnie jest święty obowiązek człowieka. Jeśli jesteś w stanie zrozumieć te rzeczy, oznacza to, że jesteś w trakcie zmiany swego kursu. Diametralna zmiana kursu jest zaś drogą praktyki przy okazywaniu skruchy; jest to definitywne porzucenie tych rzeczy, które kiedyś uważałeś za słuszne, a które pochodzą od szatana, i wybranie na nowo drogi, którą będziesz odtąd podążał. Jest to wprowadzanie w życie słów Boga zgodnie z Jego wymaganiami i prawdozasadami oraz kroczenie drogą dążenia do prawdy. To właśnie oznacza odwrócenie swojego kursu. Znaczy to prawdziwie przyjść przed oblicze Boga i wkroczyć w rzeczywistość skruchy. Kiedy ktoś potrafi wprowadzać prawdę w życie, to nie ulega wątpliwości, że zaczął wkraczać w prawdorzeczywistość i wyraził szczerą skruchę. Tylko wtedy, gdy człowiek odczuł szczerą skruchę, można powiedzieć, że wszedł na drogę wiodącą ku zbawieniu. Czyniąc to zaś, podjął czwarty krok w procesie dążenia do prawdy.

Kiedy ktoś naprawdę odczuł skruchę, wszedł już na drogę dążenia do prawdy. W zasadzie nie ma on żadnych błędnych pojęć ani wyobrażeń o dziele Bożym, jest gotów poddać się Bożemu osądowi oraz karceniu i zaczyna formalnie doświadczać dzieła Bożego. Jest jednak długi okres przejściowy od momentu, gdy dana osoba uwierzyła w Boga, do chwili, kiedy formalnie zaczyna doświadczać Bożego osądu i karcenia. Ten okres przejściowy to faza, która trwa od momentu, gdy dana osoba zacznie wierzyć w Boga, aż do chwili, kiedy poczuje szczerą skruchę. Jeśli ktoś nie miłuje prawdy, to w najmniejszym nawet stopniu nie przyjmie Bożego osądu i karcenia, i nie przyjmie też ani krzty prawdy i nigdy nie będzie w stanie poznać samego siebie. Tacy ludzie zostaną odrzuceni. Jeśli jednak ktoś miłuje prawdę, to zarówno czytając słowa Boże, jak i słuchając kazań, będzie potrafił naprawdę coś zyskać i wiedzieć, że dzieło Boże to dzieło zbawienia człowieka, a także zastanowić się nad sobą i poznać samego siebie poprzez prawdy, które rozumie; stopniowo będzie coraz bardziej nienawidził swego własnego skażonego usposobienia i coraz bardziej zainteresowany będzie prawdą, niepostrzeżenie zyska prawdziwą samowiedzę i będzie pełen szczerych wyrzutów sumienia i skruchy. Gdy ludzie miłujący prawdę czytają słowa Boże lub słuchają kazań, osiągają takie rezultaty w sposób naturalny. Stopniowo poznają samych siebie i osiągają prawdziwą skruchę. Kiedy ktoś jest już prawdziwie skruszony, jak powinien praktykować? Powinien poszukiwać prawdy we wszystkich sprawach; bez względu na to, co go spotka, winien być w stanie znaleźć zasady i ścieżki praktyki w oparciu o słowa Boże, a następnie przejść do praktykowania prawdy. To jest piąty krok w dążeniu do prawdy. Jaki jest zaś cel jej poszukiwania? Praktykowanie prawdy i osiągnięcie podporządkowania się Bogu. Aby jednak praktykować prawdę, trzeba to robić zgodnie z prawdozasadami. Tylko tak we właściwy sposób praktykuje się prawdę; tylko taka praktyka pozwala zyskać Boże uznanie. Tak więc dążenie do prawdy ma pozwolić osiągnąć zdolność do działania zgodnie z prawdozasadami. Dojście do tego etapu oznacza, że człowiek wkroczył w rzeczywistość praktykowania prawdy. Poszukiwanie prawdy prowadzi się po to, by wyzbyć się skażonych skłonności człowieka. Kiedy ktoś jest w stanie wprowadzać prawdę w życie, jego skażone skłonności w naturalny sposób go opuszczają, a jego praktykowanie prawdy osiąga rezultat, jakiego wymaga Bóg. Tak właśnie przebiega proces, który prowadzi od prawdziwej skruchy do praktykowania prawdy. To, że kiedyś żyło się pośród skażonych skłonności, oznaczało, że żyło się we władzy szatana, a wszystkie czyny i zachowania człowieka potępiane były przez Boga i budziły w Nim wstręt. Teraz zaś to, że człowiek ten jest w stanie przyjąć prawdę, że poczuł szczerą skruchę, potrafi praktykować prawdę, podporządkować się Bogu i żyć według Jego słów – to oczywiście spotyka się z Bożą aprobatą. Ci, którzy dążą do prawdy, powinni często zastanawiać się nad sobą. Powinni przyznać, że mają skażone usposobienie i przyjąć Boży osąd i karcenie; winni zyskać prawdziwą wiedzę o swej skażonej istocie i ukształtować w sobie skruszone serce; poczuwszy zaś skruchę, winni zacząć poszukiwać prawdy we wszystkich rzeczach, praktykować zgodnie z prawdozasadami i zdobyć się na to, by podporządkować się Bogu. Takie właśnie rezultaty pozwala osiągnąć dążenie do prawdy i stopniowe pogłębianie swojego wkraczania w życie. Jeśli ktoś nie zna siebie naprawdę, nie może poddać się Bożemu osądowi i karceniu ani okazać szczerej skruchy. A jeśli ktoś nie okaże szczerej skruchy, nadal będzie kierował się w życiu szatańskim usposobieniem. Bez względu na to, ile lat wierzy w Boga, nie nastąpi w nim prawdziwa zmiana. Jego zachowanie troszkę się zmieni, i to wszystko. W przypadku tych, którzy nie dążą do prawdy, nie ma możliwości, aby uznali prawdę za swoje życie, dlatego jest pewne, że ich czyny i zachowania będą wciąż przejawami skażonego usposobienia, że będą nie do pogodzenia z prawdą i stanowić będą przejawy oporu wobec Boga. Ci zaś, którzy dążą do prawdy, potrafią uznać prawdę za swoje życie, są w stanie odrzucić swoje skażone usposobienie, wprowadzać prawdę w życie i zdobyć się na prawdziwe podporządkowanie się Bogu. Ci, którzy dążą do prawdy, będą jej poszukiwać, gdy dzieją się rzeczy, które są dla nich niejasne. Przestaną spiskować dla własnej korzyści i będą unikać wszelkiego zła, mając serce, które jest w zgodzie z Bogiem. Ci, którzy dążą do prawdy, coraz bardziej podporządkowują się Bogu, potrafią się Go bać i unikać zła, żyjąc coraz bardziej w taki właśnie sposób, w jaki powinien żyć człowiek. Takie zmiany są niemożliwe w przypadku tych, którzy nie dążą do prawdy. Za czym bowiem gonią ci, którzy nie dążą do prawdy? Gonią za prestiżem, korzyścią i statusem; dążą do zyskania błogosławieństw i nagród. Ich ambicje i pragnienia rosną coraz bardziej, a oni nie mają właściwego celu w życiu. Bez względu na to, do czego pragną dążyć, nie dadzą za wygraną, jeśli nie mogą osiągnąć swego celu, a tym bardziej nie zmienią swego zdania. Kiedy tylko okoliczności im na to pozwolą i znajdą sobie właściwe otoczenie, będą zdolni do czynienia zła i opierania się Bogu, i mogą próbować ustanowić swe własne niezależne królestwo. Dzieje się tak dlatego, że nie mają oni serc, które czczą Boga lub Mu się poddają, i na koniec mogą jedynie zostać unicestwieni przez Boga za to, że popełnili wielorakie złe czyny i zdradzili Go. Wszyscy ci, którzy nie dążą do prawdy, są ludźmi znużonymi prawdą, a wszyscy ci, którzy są znużeni prawdą, rozmiłowani są w złu. Wszystkim, co czczą w swym duchu, w swej krwi i aż do szpiku kości, jest prestiż, zysk, status i wpływy; nie przeszkadza im, że kierują się w życiu szatańskim usposobieniem i walczą przeciwko Niebiosom, ziemi i człowiekowi, aby osiągnąć swoje cele. Myślą, że takie życie jest pełne radości; pragną żyć jako wybitne jednostki i umrzeć jako bohaterowie. Tymczasem kroczą, rzecz jasna, szatańską drogą wiodącą do zagłady. Im bardziej zaś ci, którzy dążą do prawdy, rozumieją ją, tym bardziej kochają Boga i czują, jak drogocenna jest prawda. Są gotowi przyjąć Boży osąd i karcenie, i bez względu na to, ile trudów znoszą, zdecydowani są dążyć do prawdy i ją pozyskać. Oznacza to, że wkroczyli na drogę zbawienia i doskonałości, i że są w stanie zdobyć się na to, by żyć w zgodzie z Bogiem. Co najważniejsze, są w stanie Mu się podporządkować, powrócili na swe pierwotne miejsce istot stworzonych i mają serca pełne czci dla Boga. Zupełnie słusznie mogą zyskać Boże przewodnictwo, prowadzenie i błogosławieństwa, a Bóg już ich nie nienawidzi i nie odrzuca. Jest to coś wspaniałego! Ci, którzy nie dążą do prawdy, nie są w stanie odrzucić swego skażonego usposobienia, więc ich serca coraz bardziej oddalają się od Boga, a oni znużeni są prawdą i ją odrzucają. W rezultacie stają się coraz bardziej oporni wobec Boga i wkraczają na drogę sprzeciwiania się Mu. Są dokładnie tacy, jak Paweł, otwarcie prosząc Boga o swoją nagrodę. Jeśli jej nie otrzymają, będą próbowali sprzeczać się z Bogiem i Mu się sprzeciwiać, a w końcu staną się antychrystami, odsłaniając do reszty ohydne oblicze szatana, po czym Bóg ich przeklnie i zniszczy. Ci natomiast, którzy kroczą drogą dążenia do prawdy, potrafią przyjąć prawdę i się jej podporządkować. Umieją odrzucić skażone usposobienie szatana, gotowi są porzucić wszystko, aby dobrze wykonywać swoje obowiązki i odpłacać Bogu za Jego miłość, i są w stanie stać się ludźmi, którzy czczą Boga i są Mu posłuszni. Ktoś, kto jest gotów podporządkować się Bogu i kto podporządkowuje Mu się bezwarunkowo, w pełni powrócił już na swe pierwotne miejsce istoty stworzonej i zdolny jest poddać się we wszystkim Bożym planom i zarządzeniom. Oznacza to, że posiadł podstawowe podobieństwo do człowieka. Do czego odnosi się określenie „prawdziwe podobieństwo do człowieka”? Do sytuacji, w której ktoś jest posłuszny Stwórcy i Go czci, tak jak to czynili Hiob i Piotr. Tacy właśnie są ci, których Bóg prawdziwie błogosławi.

Najważniejsze etapy w procesie dążenia do prawdy, które sobie dzisiaj omówiliśmy, są aż tak proste. Powtórzcie Mi je teraz. (Po pierwsze, zastanowić się nad sobą w świetle słów Bożych; po drugie, uznać i zaakceptować fakty, które ujawniają słowa Boga; po trzecie, poznać swe własne skażone usposobienie oraz istotę i zacząć nienawidzić swego skażonego usposobienia i szatana; po czwarte, praktykować skruchę i odrzucić wszystkie swoje złe uczynki; po piąte, poszukiwać prawdozasad i praktykować prawdę). To właśnie jest owe pięć etapów. Dla ludzi, którzy żyją pośród skażonych skłonności, praktykowanie każdego z nich jest bardzo trudne; z każdym z tych etapów wiąże się wiele przeszkód i trudności; praktykowanie i osiągnięcie każdego z nich wymaga ogromnego wysiłku, a po drodze, rzecz jasna, nie sposób uniknąć doświadczania pewnych porażek i niepowodzeń. Chciałbym jednak powiedzieć wam jedno: Nie traćcie ducha! Choć inni mogą cię potępiać, mówiąc: „Jesteś skończony!”, „Do niczego się nie nadajesz!”, „Taki już jesteś i nie możesz tego zmienić”, to choćby ich słowa były nie wiem jak przykre i nieprzyjemne, ty musisz mieć jasne rozeznanie w tej kwestii. Nie podupadaj na duchu i nie poddawaj się, ponieważ tylko droga dążenia do prawdy, tylko praktykowanie tych etapów i wkraczanie w nie naprawdę pozwoli ci uniknąć katastrofy. Mądrzy ludzie zdecydują się zignorować wszelkie trudności; nie będą unikać porażek i niepowodzeń, i będą iść naprzód, bez względu na to, jak bardzo będzie to trudne. Nawet jeśli przez trzy czy pięć lat pozostaniesz na etapie badania i poznawania samego siebie, albo jeśli po ośmiu lub dziesięciu latach dowiesz się tylko, jakie masz zepsute skłonności, lecz nie będziesz w stanie zrozumieć prawdy ani odrzucić swego skażonego usposobienia, Ja i tak powiem ci to samo: Nie trać ducha! Choć wciąż nie jesteś jeszcze zdolny do osiągnięcia prawdziwej zmiany na lepsze, wszedłeś już w pierwsze trzy etapy, więc po co się martwić, że nie umiesz wkroczyć w dwa pozostałe? Nie martw się; pracuj jeszcze ciężej, jeszcze bardziej się staraj, a dotrzesz i do nich. Mogą być także i tacy, którzy dotrą do czwartego kroku – etapu skruchy, lecz nie są w stanie poszukiwać prawdozasad i nie zdołają wkroczyć w ten etap. Co wówczas należy zrobić? Wtedy także nie wolno tracić ducha. Dopóki masz wolę, by to czynić, powinieneś wytrwać w swym dążeniu do poszukiwania prawdy we wszystkich rzeczach i więcej modlić się do Boga – takie postępowanie często bywa owocne. Dąż do prawdy najlepiej, jak potrafisz, stosownie do swego charakteru i okoliczności, i pracuj ciężko, aby osiągnąć to, co jesteś w stanie osiągnąć. Dopóki tylko czynisz wszystko, co jesteś w stanie zrobić, twoje sumienie jest czyste i na pewno będziesz w stanie osiągnąć większe korzyści. Zrozumienie choćby tylko jednej nowej prawdy jest czymś dobrym – twoje życie stanie się dzięki temu trochę szczęśliwsze i trochę bardziej radosne. Podsumowując, dążenie do prawdy nie jest wcale błahostką; dla każdego etapu tego procesu istnieje określona ścieżka praktyki i wymaga on od ludzi zniesienia pewnej dozy bólu i zapłacenia określonej ceny. Prawda nie jest kierunkiem studiów akademickich ani jakąś tam teorią, sloganem, czy tezą; nie jest pusta i jałowa. Każda prawda wymaga, by ludzie doświadczali jej i praktykowali ją przez kilka lat, nim będą w stanie ją poznać i zrozumieć. Ale bez względu na to, jaką cenę zapłacisz lub jaki podejmiesz wysiłek, dopóki twoje podejście, metoda, droga i kierunek będą prawidłowe, to prędzej czy później nadejdzie dzień, w którym zbierzesz obfity plon, zyskasz prawdę, będziesz potrafił poznać Boga i podporządkować się Mu – wówczas zaś będziesz w pełni ukontentowany.

8 stycznia 2022 r.

Dalej: Co to znaczy dążyć do prawdy (2)

Koniec wszelkich rzeczy jest blisko. Czy chcecie wiedzieć, jak Pan wynagrodzi dobro i ukarze zło i ustali wynik człowieka, kiedy On powróci? Zapraszamy do kontaktu z nami, aby pomóc Ci znaleźć odpowiedź.

Ustawienia

  • Tekst
  • Motywy

Jednolite kolory

Motywy

Czcionka

Rozmiar czcionki

Odstęp pomiędzy wierszami

Odstęp pomiędzy wierszami

Szerokość strony

Spis treści

Szukaj

  • Wyszukaj w tym tekście
  • Wyszukaj w tej książce

Połącz się z nami w Messengerze