Jak dążyć do prawdy (3)
Do czego doszliśmy w naszym omówieniu podczas ostatniego zgromadzenia? Mówiliśmy o tym, jak dążyć do prawdy, co wiąże się z dwoma głównymi tematami, które są zasadniczo dwoma aspektami praktyki. Jaki jest pierwszy z nich? (Pierwszy to wyzbycie się). A drugi? (Drugi to poświęcenie). Pierwszy to wyzbycie się, a drugi to poświęcenie. Jeśli chodzi o praktykę „wyzbycia się”, najpierw omawialiśmy wyzbywanie się różnych negatywnych uczuć. Pierwszy aspekt „wyzbycia się” dotyczy wyzbywania się różnych negatywnych uczuć. Gdy zatem mówiliśmy o wyzbyciu się różnych negatywnych uczuć, jakie uczucia wskazaliśmy? (Bóg najpierw mówił o poczuciu niższości, nienawiści i gniewie, a potem o depresji). Za pierwszym razem mówiłem o potrzebie wyzbycia się nienawiści, gniewu i poczucia niższości – odniosłem się zasadniczo do tych trzech negatywnych uczuć, a także wspomniałem mimochodem o depresji. Za drugim razem mówiłem o praktykowaniu wyzbywania się depresji jako jednego z negatywnych uczuć. Ludzie mogą mieć depresję z najróżniejszych powodów i ostatnim razem mówiłem głównie o kilku źródłach negatywnego uczucia, jakim jest depresja. Powiedzcie Mi, jakie główne przyczyny depresji wskazałem? (Boże, w sumie są trzy przyczyny. Po pierwsze, ludzie mają poczucie, że przypadł im w udziale zły los; po drugie, ludzie obwiniają swojego pecha, gdy coś im się przytrafia; po trzecie, mają depresję, bo w przeszłości popełnili poważne występki albo zrobili coś głupiego czy bezmyślnego, przez co pogrążyli się w depresji). To są trzy główne przyczyny. Po pierwsze, ludzie często mają depresję, bo wierzą, że ich udziałem jest zły los; po drugie, popadają w depresję, bo mają poczucie, że są pechowcami; po trzecie, czują się depresyjnie, ponieważ popełnili poważne występki. Takie oto są trzy kluczowe przyczyny. Uczucie depresji nie jest ulotną, krótkotrwałą emocją zniechęcenia bądź smutku. Jest to raczej coś w rodzaju notorycznego, nawracającego negatywnego uczucia w umyśle, spowodowanego przez określone przyczyny. To negatywne uczucie powoduje u ludzi wiele negatywnych myśli, poglądów i opinii, a nawet wiele skrajnych i wypaczonych myśli, poglądów, sposobów zachowania oraz działania. Nie jest to chwilowy nastrój lub ulotna idea; jest to nawracające i notoryczne negatywne uczucie, które przez cały czas towarzyszy ludziom w życiu, w głębi serca, głęboko w duszy, a także w ich myślach i działaniach. To negatywne uczucie wpływa nie tylko na sumienie i rozum zwykłego człowieczeństwa ludzi, ale może też odciskać się na różnych opiniach, poglądach i perspektywach, jakie ludzie przyjmują w swoim patrzeniu na ludzi i sprawy oraz w zachowaniu się i działaniu w codziennym życiu. Dlatego konieczne jest, byśmy przeanalizowali różne negatywne uczucia, rozłożyli je na czynniki pierwsze i rozpoznali, zanim się ich wyzbędziemy i odmienimy jedno po drugim, starając się stopniowo od nich uwalniać, tak by twoje sumienie i rozum oraz myślenie twojego człowieczeństwa stały się normalne i praktyczne, a także po to, by twoje postrzeganie ludzi i spraw oraz sposób postępowania i działania w życiu codziennym nie podlegały już wpływowi, kontroli czy wręcz opresji ze strony tych negatywnych uczuć – to jest główny cel szczegółowego analizowania tych rozmaitych negatywnych uczuć i rozeznania się w nich. Najważniejszym celem nie jest to, byś słuchał, co mówię, byś się z tym zapoznał, byś to zrozumiał, i na tym poprzestał; chodzi raczej o to, byś dzięki Moim słowom pojął dokładnie, jaką krzywdę wyrządzają ludziom negatywne uczucia, byś wiedział, jak są szkodliwe i w jak wielkim stopniu oddziałują na ich codzienne życie, na sposób patrzenia na ludzi i sprawy, a także na to, jak się ludzie zachowują i działają.
Omówiliśmy również to, jak w pewnym stopniu te negatywne uczucia nie osiągają poziomu zepsutego usposobienia i skażonej istoty, ale w pewnej mierze powodują nasilenie zepsutego usposobienia, sprawiając, że ludzie działają, kierując się swoim zepsutym usposobieniem, i dając im dodatkowy powód, by żyć wedle swojego zepsutego usposobienia poprzez uleganie tym negatywnym uczuciom, a także by postrzegać inne osoby i rzeczy przez pryzmat swojego zepsutego usposobienia. Toteż wszystkie te negatywne uczucia w różnym stopniu wpływają na codzienne życie ludzi, a także w pewnej mierze wpływają na rozmaite myśli ludzi, ich postawy, perspektywy i punkty widzenia względem prawdy i Boga i je kontrolują. Można powiedzieć, że te negatywne uczucia nie mają wcale na ludzi dobrego wpływu, nie pomagają ani nie przynoszą pozytywnych skutków, a wręcz przeciwnie – wyrządzają jedynie krzywdę. Dlatego gdy ludziom towarzyszą te negatywne uczucia, wpływają one na ich serca i kontrolują je i ludzie mimowolnie żyją w stanie negatywności, a nawet przyjmują niedorzeczne punkty widzenia i skrajne poglądy na temat ludzi i rzeczy. Gdy ludzie postrzegają jakąś osobę lub rzecz z perspektywy negatywnych uczuć, jest czymś naturalnym, że ich zachowanie, podejście oraz skutki ich postępowania i działania będą skażone tymi skrajnymi, negatywnymi i depresyjnymi uczuciami. Te negatywne, depresyjne i skrajne uczucia sprawią, że ludzie będą nieposłuszni Bogu, będą niezadowoleni z Boga, będą Go obwiniać i będą się Mu opierać, a nawet będą się Mu sprzeciwiać i, rzecz jasna, będą Go nienawidzić. Na przykład gdy ktoś wierzy, że przypadł mu w udziale zły los, kogo za to obwinia? Być może nie powie tego wprost, ale w głębi serca uważa, że Bóg niesłusznie postąpił i że jest niesprawiedliwy; taki ktoś myśli: „Czemu Bóg obdarzył go taką urodą? Czemu pozwolił mu przyjść na świat w tak wspaniałej rodzinie? Czemu obsypał go tyloma darami? Czemu dał mu taki duży potencjał? Czemu mój potencjał jest taki kiepski? Czemu Bóg to jego zrobił przywódcą? Czemu nigdy nie jest moja kolej? Czemu ja nigdy nie zostałem przywódcą? Dlaczego jemu wszystko idzie gładko, a gdy ja coś robię, to nigdy nic się nie udaje? Czemu mój los jest tak nieszczęsny? Dlaczego mnie zdarzają się zupełnie inne rzeczy? Czemu przytrafiają mi się tylko złe rzeczy?”. Choć te myśli rozbudzone przez depresyjne uczucia nie sprawiają, że ludzie w swojej subiektywnej świadomości winią Boga lub sprzeciwiają się Bogu i swemu losowi, to jednak powodują, że ludzie w głębi serc często bezwiednie poddają się uczuciom nieposłuszeństwa, niezadowolenia, urazy, zawiści i nienawiści. W poważnych przypadkach ludzie mogą pod wpływem tych uczuć myśleć i postępować w sposób jeszcze skrajniejszy. Na przykład gdy niektórzy widzą, że ktoś inny radzi sobie lepiej niż oni i zyskuje aprobatę u Boga, czują zawiść i głęboką niechęć. W efekcie uruchamia się szereg małostkowych działań: mówią źle o tej osobie i kopią pod nią dołki za jej plecami, potajemnie podejmują podejrzane i irracjonalne działania i tak dalej. Pojawienie się tego szeregu problemów wiąże się bezpośrednio z depresją i negatywnymi uczuciami ludzi. Ten łańcuch myśli, zachowań i sposobów działania wynikających z depresyjnych uczuć może na początku sprawiać wrażenie zwykłych uczuć, ale z biegiem czasu te negatywne i depresyjne uczucia mogą coraz silniej skłaniać ludzi do życia zgodnego z własnym zepsutym szatańskim usposobieniem. Jeśli jednak ludzie rozumieją prawdę i wykazują się w życiu zwykłym człowieczeństwem, to gdy rodzą się w nich te negatywne i depresyjne uczucia, ich sumienie i rozum szybko reagują; ci ludzie dostrzegają obecność owych depresyjnych uczuć i zamęt, jaki one powodują, oraz są w stanie przejrzeć je na wylot. Mogą wtedy szybko się od nich uwolnić i gdy w swojej obecnej sytuacji napotykają ludzi, zdarzenia i rzeczy, potrafią dokonywać racjonalnych osądów, postrzegać napotykane sytuacje i doświadczane rzeczy racjonalnie oraz z właściwej perspektywy. Gdy ludzie robią to wszystko racjonalnie, najbardziej podstawową rzeczą, jaką są w stanie osiągnąć, jest akceptacja władzy sumienia i rozumu zwykłego człowieczeństwa. Co więcej, jeśli pojmują prawdę, będą w stanie postępować w zgodzie z prawdozasadami w sposób bardziej racjonalny, w oparciu o swoje sumienie i rozum, a w swoim zachowaniu i działaniu nie będą ulegać zepsutemu usposobieniu. Jeśli jednak negatywne uczucia zajmują dominujące miejsce w ich sercach, wpływając na ich myśli, poglądy i sposób postępowania oraz traktowania różnych spraw, to naturalnie te negatywne uczucia zahamują ich życiowe postępy, a to będzie zakłócać ich myśli, decyzje, zachowanie i podejście we wszelkiego rodzaju sytuacjach. Z jednej strony te negatywne uczucia sprzyjają nasileniu się zepsutego usposobienia ludzi, sprawiając, że czują się oni nieskrępowani i usprawiedliwieni, gdy żyją według swojego zepsutego usposobienia; z drugiej strony te negatywne uczucia mogą sprawić, że ludzie będą stawiać opór rzeczom pozytywnym i będą żyć pogrążeni w negatywności, uciekając od światła. W ten sposób negatywne uczucia potęgują się i narastają w niekontrolowany sposób, nie pozwalając ludziom postępować racjonalnie w granicach sumienia i rozumu. Uniemożliwiają dążenie do prawdy i życie przed obliczem Boga, przez co ludzie w naturalny sposób degenerują się jeszcze bardziej, nie tylko czują zniechęcenie, ale również oddalają się od Boga. A jakie będą konsekwencje utrzymywania się takiego stanu rzeczy? Negatywne uczucia nie uwolnią ludzi od zepsutego usposobienia, lecz jeszcze bardziej je spotęgują, przez co ludzie będą działać i zachowywać się tak, jak im nakazuje zepsute usposobienie, będą szli własną drogą. Co uczynią ludzie zdominowani przez błędne i skrajne myśli i poglądy? Czy zakłócą pracę kościoła? Czy będą szerzyć zniechęcenie oraz osądzać Boga i zarządzenia domu Bożego? Czy będą obwiniać Boga i stawiać Mu opór? Z pewnością będą tak czynić! Takie są ostateczne konsekwencje. W tych ludziach zrodzi się łańcuch poszczególnych sposobów nastawienia i działania, takich jak nieposłuszeństwo, niezadowolenie, negatywność i opór – oto konsekwencje sytuacji, gdy w ludzkich sercach przez długi czas dominują negatywne uczucia. Weźmy jakieś maciupeńkie negatywne uczucie – takie, którego ludzie na pozór nie są w stanie odczuć, nawet nie zdają sobie sprawy z jego istnienia ani w ogóle nie czują jego wpływu na siebie. Otóż to znikome negatywne uczucie towarzyszy im przez cały czas, jak gdyby się z nim już urodzili. Wyrządza ludziom najrozmaitsze szkody, małe i duże, wciąż cię otacza, zastrasza, tłamsi i krępuje do tego stopnia, że jest przy tobie zawsze, tak samo jak twoje życie, ty jednak w ogóle nie zdajesz sobie z tego sprawy, żyjesz z tym uczuciem i traktujesz je jako coś oczywistego, myśląc: „Tak właśnie ludzie mają myśleć, nie ma w tym nic złego, to zupełnie normalne. Któż nie ma tego rodzaju myśli? Któż nie odczuwa jakichś negatywnych uczuć?”. Nie jesteś w stanie poczuć, jak wielkie szkody wyrządza ci to negatywne uczucie, ale te szkody są bardzo realne i często będą cię skłaniać do mimowolnego, odruchowego przejawiania zepsutych skłonności, do zachowania i działania pod wpływem tych zepsutych skłonności, aż w końcu wszystko będziesz czynił, kierując się swoimi zepsutymi skłonnościami. Możesz sobie wyobrazić ostateczne rezultaty: będą one negatywne, niekorzystne, nie przyniosą żadnego pożytku ani niczego pozytywnego, nie mówiąc już o tym, że w żaden sposób nie pomogą zyskać prawdy i Bożej pochwały – nie są to optymistyczne rezultaty. Dlatego dopóki negatywne uczucia w kimś istnieją, dopóty wszelkiego rodzaju negatywne myśli i poglądy będą istotnie wpływać na jego życie i w nim dominować. Z tego wpływu i z tej dominacji rodzą się przeszkody na drodze dążenia do prawdy, praktykowania prawdy i wkroczenia w prawdorzeczywistość. Z tego względu musimy dalej demaskować i analizować te negatywne uczucia, aby można było się z nimi wszystkimi uporać.
Negatywne uczucia, które właśnie omówiliśmy, mają poważne skutki i w dotkliwy sposób szkodzą ludziom, ale istnieją też inne negatywne uczucia, które w podobny sposób oddziałują na ludzi i wyrządzają im krzywdę. Poza takimi negatywnymi uczuciami jak nienawiść, gniew, poczucie niższości i depresja, o których już sobie powiedzieliśmy, są jeszcze takie negatywne uczucia jak udręka, niepokój i zmartwienie. Te uczucia również są zakorzenione głęboko w ludzkich sercach i towarzyszą ludziom w codziennym życiu, przejawiając się w ich słowach i czynach. Oczywiście, gdy coś się ludziom przydarza, te uczucia wpływają na ich myśli i przekonania, a także na przyjmowane przez nich perspektywy i punkty widzenia. Dziś przeanalizujemy i zdemaskujemy te negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia oraz spróbujemy pomóc ludziom w rozpoznaniu tych uczuć w sobie. Gdy już ludzie rozpoznają w sobie te negatywne uczucia, ostatecznym celem jest dokładne ich poznanie i wyzbycie się, aby uwolnić się od ich wpływu oraz przestać żyć i postępować w oparciu o te negatywne uczucia. Najpierw przyjrzymy się słowom: „udręka, niepokój i zmartwienie”. Czy nie wyrażają one uczuć? (Wyrażają). Zanim omówimy ten temat, zastanówmy się nad tym, abyście wyrobili sobie ogólne pojęcie „udręki, niepokoju i zmartwienia”. Bez względu na to, czy zrozumiecie te słowa dosłownie, czy pojmiecie je głębiej, zyskacie podstawową wiedzę na temat tych negatywnych uczuć. Najpierw powiedzcie Mi, czym martwiliście się w przeszłości. Jakie rzeczy budzą w tobie uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia? To może być jak wielki głaz, który cię przygniata, albo jak cień, który przez cały czas ci towarzyszy, paraliżując cię. (Boże, powiem kilka słów. Gdy nie osiągam wyników podczas wykonywania obowiązków, to uczucie jest dość silne. Martwię się, czy zostanę zdemaskowany i wyeliminowany, czy będę mieć dobrą przyszłość i dobre przeznaczenie. Gdy osiągam wyniki, wykonując obowiązki, nie czuję się tak, ale ilekroć nie osiągam wyników podczas wykonywania obowiązków przez dłuższy czas, tego rodzaju negatywne uczucia ujawniają się z wielką siłą). Czy nie jest to przejaw negatywnych uczuć udręki, niepokoju i zmartwienia? (Jest). Zgadza się. Tego rodzaju negatywne uczucie skrywa się w najgłębszych zakamarkach ludzkich serc przez cały czas, nieustannie wpływając na myśli ludzi. Choć ludzie nie potrafią wyczuć tego rodzaju negatywnego uczucia, gdy nic złego się nie stało, ona jest jak zapach, coś w rodzaju gazu albo raczej fali elektromagnetycznej. Nie widzisz jej, a gdy nie jesteś jej świadomy, nie potrafisz jej w ogóle poczuć. Jednak zawsze możesz wyczuć jej obecność w głębi serca czymś w rodzaju szóstego zmysłu i przez cały czas podświadomie wyczuwasz istnienie tego rodzaju myśli i uczuć. W odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu, a także w odpowiednim kontekście tego rodzaju negatywne uczucie zacznie stopniowo wzrastać i się ujawniać. Czy tak nie jest? (Jest tak). Jakie więc inne rzeczy sprawiają, że czujecie udrękę, niepokój i zmartwienie? Czy nie ma już nic więcej poza tym, o czym już wspomnieliśmy? Jeśli nie ma, to wasze życie musi być bardzo szczęśliwe, zupełnie pozbawione zmartwień, niepokoju i udręki – wygląda na to, że w istocie jesteście wolnymi ludźmi. Czy tak się sprawy mają? (Nie). W takim razie powiedzcie Mi, co skrywają wasze serca. (Gdy nie radzę sobie z wykonywaniem obowiązków, ciągle się martwię, że utracę reputację i status, martwię się tym, co pomyślą o mnie bracia i siostry, co pomyśli o mnie mój przywódca. Ponadto gdy wspólnie z braćmi i siostrami wykonuję obowiązki i raz po raz przejawiam zepsute skłonności, zawsze martwi mnie to, że choć wierzę w Boga od tak dawna, to wciąż się nie zmieniłem i jeśli dalej tak będzie, to być może pewnego dnia zostanę wyeliminowany. Takie mam obawy). Czy te obawy budzą w tobie negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia? (Tak). Większość z was zatem niepokoi się i martwi tym, że nie wykonujecie dobrze swoich obowiązków, czy tak? (Głównie martwię się o swoją przyszłość i swój los). Martwienie się o swoją przyszłość i swój los to najczęstszy przypadek. Gdy ludzie nie są w stanie dostrzec, zrozumieć i zaakceptować sytuacji, jakimi Bóg rozporządza, i Jego suwerennej władzy oraz się temu podporządkować oraz gdy napotykają różne trudności w codziennym życiu lub trudności te przekraczają granice wytrzymałości zwykłych ludzi, w ich podświadomości rodzą się zmartwienie, niepokój, a nawet udręka. Nie wiedzą, co przyniesie jutro i dzień następny, nie wiedzą, co będzie za kilka lat i jak będzie wyglądać ich przyszłość, więc odczuwają udrękę, niepokój i zmartwienie w związku z różnymi rzeczami. Jaki jest kontekst, w którym ludzie czują udrękę, niepokój i zmartwienie w związku z wieloma różnymi rzeczami? Chodzi o to, że ludzie nie wierzą w suwerenną władzę Boga, to znaczy nie są w stanie uwierzyć w suwerenną władzę Boga ani jej dostrzec. Nawet gdyby ujrzeli ją na własne oczy, nie zrozumieliby jej ani by w nią nie uwierzyli. Nie wierzą, że Bóg sprawuje suwerenną władzę nad ich losem, nie wierzą, że ich życie jest w rękach Boga, więc w głębi serca nie mają zaufania do suwerennej władzy Boga i Jego zarządzeń, a wtedy zaczynają szukać winnego i nie potrafią się podporządkować. Oprócz szukania winnego i niemożności podporządkowania się chcą być panami własnego losu i podejmować działania z własnej inicjatywy. Co się dzieje, gdy zaczynają działać z własnej inicjatywy? Jedyne, co mogą zrobić, to polegać na swoim potencjale i swoich zdolnościach, ale istnieje wiele rzeczy, których nie są w stanie osiągnąć ani dokonać, opierając się wyłącznie na swoim charakterze i zdolnościach. Na przykład: co z nimi będzie w przyszłości? Czy dostaną się na studia? Czy znajdą dobrą pracę po studiach? Czy w pracy będzie im się dobrze układać? Jeśli chcą piąć się na szczyt i się wzbogacić, czy uda im się zaspokoić ambicje i pragnienia w ciągu kilku lat? Jeśli chcą kogoś sobie znaleźć, wziąć ślub i założyć rodzinę, jaka osoba będzie dla nich odpowiednia? Człowiek nie zna odpowiedzi na takie pytania i przez to ludzie czują się zagubieni. Gdy zaś ludzie czują się zagubieni, rodzi się w nich udręka, niepokój i zmartwienie – dręczą się, niepokoją i martwią tym, co przyniesie im przyszłość. Dlaczego tak jest? Ponieważ w granicach wyznaczonych przez zwykłe człowieczeństwo ludzie po prostu nie są w stanie tego wszystkiego znieść. Nikt nie wie, jak wyglądać będzie jego życie za kilka lat, nikt nie wie, co będzie z jego pracą, małżeństwem i dziećmi w przyszłości – ludzie po prostu tego nie wiedzą. Przewidzenie tych rzeczy wykracza poza możliwości zwykłego człowieczeństwa i dlatego ludzie nieustannie się nimi dręczą, niepokoją i martwią. Bez względu na to, jak prosty ktoś ma umysł, o ile tylko potrafi myśleć, to kiedy wejdzie w dorosłość, te negatywne uczucia, jedno po drugim, zrodzą się w głębi jego serca. Dlaczego udręka, niepokój i zmartwienie budzą się w ludziach? Ponieważ ludzie wciąż się przejmują i gryzą tym, co pozostaje poza ich kontrolą; przez cały czas chcą wiedzieć, rozumieć i osiągać rzeczy wykraczające poza granice ludzkich możliwości, a nawet kontrolować sprawy pozostające poza zasięgiem zwykłego człowieczeństwa. Chcą nad tym wszystkim zapanować, a co więcej, chcą, aby prawidła i rezultaty w ramach dziania się tych rzeczy postępowały i wypełniały się zgodnie z ich własną wolą. Dlatego ludzie, opanowani przez takie irracjonalne myśli, odczuwają udrękę, niepokój i zmartwienie, a konsekwencje tych uczuć różnią się w zależności od osoby. Bez względu na to, jakie rzeczy wywołują u ludzi te negatywne uczucia udręki, niepokoju lub zmartwienia, powinni oni traktować je bardzo poważnie oraz poszukiwać prawdy, aby się z tymi uczuciami skutecznie uporać.
Omówimy negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia, biorąc zasadniczo pod uwagę dwa aspekty: po pierwsze, przeanalizujemy trudności ludzi, aby zobaczyć, jakie one są, i na tej podstawie dokładnie określimy, jakie przyczyny wywołują negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia oraz w jaki sposób te uczucia powstają; po drugie, szczegółowo przeanalizujemy negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia pod kątem różnych postaw ludzi względem dzieła Boga. Czy to jest jasne? (Tak). Ile mamy tu aspektów? (Dwa). Mamy zamiar przeanalizować przyczyny wywołujące negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia, po pierwsze w kontekście trudności doświadczanych przez ludzi, a po drugie w kontekście ludzkich postaw względem dzieła Boga. Powtórzcie to za Mną. (Mamy zamiar przeanalizować przyczyny wywołujące negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia, po pierwsze w kontekście trudności doświadczanych przez ludzi, a po drugie w kontekście ludzkich postaw względem dzieła Boga). Ludzie mogą doświadczać wielu trudności i wszystkie one pojawiają się w codziennym życiu, często w granicach życia wyznaczonych przez zwykłe człowieczeństwo. A skąd biorą się te trudności? Biorą się stąd, że ludzie ciągle próbują sięgać za daleko, próbują kontrolować własny los i poznać swoją przyszłość. Jeśli ta przyszłość rysuje się w czarnych barwach, od razu szukają eksperta od feng shui albo wróżki, aby sytuację naprawić. Dlatego ludzie napotykają tak wiele trudności w codziennym życiu i to właśnie te trudności powodują, że ludzie często ulegają negatywnym uczuciom udręki, niepokoju i zmartwienia. Jakie są to trudności? Zacznijmy od tego, co ludzie uznają za największą trudność – co to takiego? Chodzi o widoki na przyszłość, czyli o to, jak rysuje się czyjaś przyszłość: czy będzie bogaty, czy przeciętny, czy będzie w stanie się wyróżnić z tłumu, czy osiągnie wielki sukces, czy będzie prosperować w świecie i wśród ludzi. Zwłaszcza gdy mówimy o ludziach wierzących w Boga, być może nie wiedzą oni, jak będzie wyglądać przyszłość innych, ale często martwią się o własną przyszłość i ciągle zadają sobie pytania w rodzaju: „Czy tylko o to chodzi w wierze w Boga? Czy będę w stanie kiedykolwiek wyróżnić się z tłumu? Czy uda mi się odegrać ważną rolę w domu Bożym? Czy zostanę liderem zespołu lub będę czymś zarządzać? Czy będę w stanie zostać przywódcą? Co mi się przydarzy? Jeśli będę cały czas wykonywał obowiązki w domu Bożym tak jak teraz, jaki koniec mnie czeka? Czy dostąpię zbawienia? Czy mam jakieś widoki na przyszłość? Czy muszę dalej wykonywać pracę w świecie? Czy mam kontynuować zdobywanie umiejętności zawodowych, a może powinienem się dokształcić? Jeśli będę w stanie wykonywać obowiązki w domu Bożym w pełnym wymiarze czasu, bez problemu zaspokoję podstawowe potrzeby materialne, ale jeśli nie będę dobrze wykonywał obowiązków i zostanę przeniesiony i zastąpiony, to z czego będę żył? Czy powinienem wykorzystać okazję teraz, zanim mnie zastąpią lub wyeliminują, aby przygotować się na taką ewentualność?”. Głowią się nad tym, gromadzą oszczędności i myślą sobie: „Na ile lat wystarczy mi to, co mam zaoszczędzone? Mam ponad trzydzieści lat, za dziesięć lat będę po czterdziestce. Jeśli wydalą mnie z kościoła, czy poradzę sobie w świecie? Czy mój stan zdrowia będzie na tyle dobry, żebym mógł pracować? Czy będę w stanie zarobić na utrzymanie? Czy będzie mi w życiu ciężko? Wykonuję obowiązki w domu Bożym, ale czy Bóg zatrzyma mnie aż do końca?”. Choć myślą o tych sprawach nieustannie, nigdy nie znajdują odpowiedzi. Choć nigdy nie dochodzą do żadnych rozstrzygnięć, nie są w stanie przestać o tych rzeczach myśleć – jest to poza ich kontrolą. Gdy napotykają niepowodzenie lub trudność albo gdy coś idzie nie po ich myśli, w głębi serca zastanawiają się nad tym, nie mówiąc nic nikomu. Gdy niektórzy ludzie są przycinani, gdy są zastępowani, gdy są przenoszeni do innych obowiązków i gdy doświadczają kryzysu, bezwiednie szukają drogi odwrotu i mimowolnie snują plany i intrygi na najbliższą przyszłość. Bez względu na to, co się w końcu wydarza, ludzie i tak często snują plany i intrygi w odniesieniu do spraw, które budzą w nich zmartwienie, niepokój i udrękę. Czy nie są to rzeczy, o których ludzie myślą pod kątem swoich widoków na przyszłość? Czy te negatywne uczucia nie powstają dlatego, że ludzie nie potrafią się wyrzec widoków na przyszłość? (Tak, właśnie dlatego powstają). Gdy ludzie są bardzo entuzjastycznie nastawieni i gdy w ramach wykonywanych obowiązków wszystko idzie gładko, a zwłaszcza gdy dostają awans, powierzane są im ważne zadania, cieszą się wsparciem ze strony większości braci i sióstr oraz ich wartość jest doceniana, wtedy nie myślą o tych rzeczach. W momencie, gdy zagrożone stają się ich reputacja, status i interesy, mimowolnie znów pojawiają się w nich te negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia. Gdy te negatywne uczucia znów się ujawniają, ludzie od nich nie uciekają ani ich nie odrzucają, a wręcz przeciwnie – pielęgnują je, z całych sił starają się pogrążyć w tych uczuciach udręki, niepokoju i zmartwienia, coraz głębiej i głębiej. Dlaczego o tym mówię? Gdy ludzie pogrążają się w tych negatywnych uczuciach, mają tym większy powód, a także wymówkę, aby bez skrupułów snuć plany na przyszłość, plany następnych działań. Snując te plany, są przeświadczeni, że tak właśnie powinno być, że tak właśnie powinni postępować, i powołują się na maksymę „Każdy myśli tylko o sobie, a diabeł łapie ostatniego” oraz na maksymę „Kto nie myśli o przyszłości, ściąga na siebie kłopoty już teraz”, co oznacza, że jeśli nie robisz planów i nie troszczysz się o swoją przyszłość i swój los z wyprzedzeniem, to nikt inny za ciebie o to nie zadba i nikt się nie będzie za ciebie o to martwił. Gdy nie masz pojęcia, jaki ma być twój kolejny krok, będziesz się czuł niezręcznie, będziesz zażenowany i doznasz bólu – to ty będziesz tym, który cierpi i musi znosić trudy. Dlatego ludzie myślą, że są bardzo sprytni i przy każdym kroku planują już dziesięć kolejnych. Gdy spotykają ich w życiu trudności lub rozczarowania, od razu uciekają się do negatywnych uczuć udręki, niepokoju i zmartwienia, aby chronić samych siebie, aby zabezpieczyć swoją przyszłość i mieć pewność, że ich kolejny krok będzie bezbłędny, by mieć co włożyć do ust i mieć co na siebie ubrać, żeby nie wałęsać się po ulicach i żeby nie brakło im jedzenia ani ubrań. Dlatego pod wpływem tych negatywnych uczuć często sami siebie przestrzegają, myśląc: „Muszę poczynić plany z wyprzedzeniem, wstrzymać się z pewnymi rzeczami i zapewnić sobie drogę odwrotu. Nie mogę być głupi, jestem kowalem własnego losu. Ludzie często mówią: »Nasz los jest w rękach Boga, Bóg sprawuje suwerenną władzę nad losem człowieka«, ale to tylko puste frazesy. Kto faktycznie to widział? Jak Bóg sprawuje suwerenną władzę nad naszym losem? Kto rzeczywiście widział, jak Bóg osobiście przygotowuje trzy posiłki dziennie dla kogoś albo zaspokaja czyjeś potrzeby życiowe? Nikt”. Ludzie wierzą w to, gdy nie dostrzegają suwerennej władzy Boga, a jeśli odczuwają udrękę, niepokój i zmartwienie w odniesieniu do swoich widoków na przyszłość, to te negatywne uczucia są dla nich czymś w rodzaju ochrony, jak tarcza albo bezpieczna przystań. Co rusz przestrzegają samych siebie i przypominają sobie, że powinni robić plany na przyszłość, że powinni martwić się o jutro, że nie wolno im napychać się jedzeniem przez cały dzień i leżeć do góry brzuchem; że nie jest czymś niewłaściwym, gdy snują dla siebie plany, gdy szukają dla siebie wyjścia i pracują dniem i nocą na swoją własną przyszłość. Mówią sobie, że to jest naturalne i zupełnie usprawiedliwione, że nie mają się czego wstydzić. Choć zatem ludzie uznają udrękę, niepokój i zmartwienie za negatywne uczucia, to nie uważają ich za coś złego, nie sądzą, by te negatywne uczucia jakoś ich krzywdziły lub przeszkadzały w dążeniu do prawdy i wkroczeniu w prawdorzeczywistość. Zamiast tego niezmordowanie cieszą się tymi uczuciami, chętnie i niestrudzenie żyją, opanowani tymi negatywnymi uczuciami. Dzieje się tak, bo wierzą, że tylko życie tymi negatywnymi uczuciami i nieustanne dręczenie się, niepokojenie i martwienie swoimi widokami na przyszłość zapewni im bezpieczeństwo. W przeciwnym razie któż będzie się dręczył, niepokoił i martwił ich przyszłością? Nikt. Nikt nie kocha ich bardziej, niż oni kochają samych siebie, nikt nie rozumie ich tak, jak oni samych siebie rozumieją, i nikt nie nadaje na tych samych falach. Jeśli więc ludzie są w stanie pojąć w pewnym stopniu i na poziomie słów i doktryn, że istnienie takich negatywnych uczuć wyrządza im krzywdę, to i tak nie chcą się ich wyzbyć, bo właśnie te negatywne uczucia pozwalają im zdecydowanie podjąć inicjatywę, by stać się kowalem własnego losu i kształtować swoją przyszłość. Czy słuszne są te słowa? (Tak). Dla ludzi zatem zamartwianie się, niepokój i dręczenie się swoją przyszłością to kwestia ogromnej odpowiedzialności. Nie jest to coś wstydliwego, żałosnego czy nienawistnego – oni uważają, że tak właśnie powinno być. Dlatego ludziom tak trudno jest wyzbyć się tych negatywnych uczuć, jakby towarzyszyły im one od urodzenia. Odkąd przyszli na świat, ludzie myślą tylko o sobie i najważniejsze są dla nich widoki na przyszłość. Myślą, że jeśli zdecydowanie wezmą swoją przyszłość we własne ręce i będą nad nią czuwać, to będą wiedli życie pozbawione zmartwień. Wydaje im się, że dobre widoki na przyszłość zapewnią im wszystko, czego chcą, że to będzie życie usłane różami. Dlatego ludzie nigdy nie mają dość uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia w odniesieniu do swojej przyszłości. Nawet jeśli Bóg złożył swoją obietnicę, nawet jeśli ludzie otrzymali od Boga wiele łaski lub cieszyli się taką łaską, nawet jeśli widzieli błogosławieństwa, jakimi Bóg obdarzył ludzkość, i tak dalej, to ludzie i tak chcą dalej żyć pogrążeni w negatywnych uczuciach udręki, niepokoju i zmartwienia, chcą dalej snuć plany i tworzyć wizje swojej przyszłości.
Poza widokami na przyszłość jest jeszcze coś ważnego, coś, czym ludzie się dręczą, niepokoją i martwią, a mianowicie małżeństwo. Niektórzy nie mają z tym problemu i nie przejmują się tym, że nie są w związku małżeńskim, choć przekroczyli już trzydziestkę, bo dziś wielu ludzi w tym wieku nie jest w takim związku. Często widać to w społeczeństwie, nikt się z tego nie wyśmiewa i nie mówi, że coś jest z tobą nie tak. Jeśli jednak ktoś po przekroczeniu czterdziestki wciąż nie zawarł małżeństwa, w głębi serca zaczyna trochę panikować i myśli: „Czy powinienem sobie kogoś znaleźć? Czy powinienem wejść w związek małżeński? Jeśli tego nie zrobię i nie założę rodziny, jeśli nie będę mieć dzieci, to kto się mną zaopiekuje na starość? Czy ktoś się o mnie zatroszczy, jeśli zachoruję? Czy ktoś zadba o mój pochówek, kiedy umrę?”. Ludzie martwią się o takie rzeczy. Ci, którzy nie planują małżeństwa, nie odczuwają takiej udręki, takiego niepokoju i takiego zmartwienia. Niektórzy mówią na przykład: „Teraz wierzę w Boga i chcę się dla Niego poświęcać. Nie mam zamiaru z nikim się wiązać, nie mam parcia na małżeństwo. Nie będę się tym zadręczać bez względu na to, ile mam lat”. Ludzie, którzy nie byli w związku od dziesięciu czy dwudziestu lat, którzy nie byli w związku odkąd skończyli dwadzieścia lat do momentu, gdy przekroczyli czterdziestkę, nie powinni mieć żadnych większych trosk. Choć czasami mogą odczuwać zmartwienie i udrękę ze względu na czynniki środowiskowe lub obiektywne powody, to ponieważ wierzą w Boga i angażują się w wykonywanie obowiązków oraz ich determinacja nie uległa zmianie, zmartwienie, jakie odczuwają, jest niesprecyzowane i sporadyczne – to nic poważnego. Tego rodzaju uczucie, które nie wpływa na normalne wykonywanie obowiązków, jest nieszkodliwe i nie można go nazwać negatywnym uczuciem, tj. nie stało się ono dla ciebie negatywnym uczuciem. Jeśli chodzi o ludzi pozostających w związku małżeńskim, o jakie rzeczy się oni martwią? Jeśli mąż i żona wierzą w Boga i wykonują swoje obowiązki, czy takie małżeństwo przetrwa? Czy rodzina istnieje? A co z dziećmi? Jeśli jedna osoba w małżeństwie dąży do prawdy, a druga tego nie czyni, jeśli ta, która nie dąży do prawdy, goni za rzeczami światowymi, za życiem zamożnym, a ta, która dąży do prawdy, chce nieustannie wykonywać obowiązki, zaś, ta, która nie dąży do prawdy, zawsze stara się przeszkodzić w tym współmałżonkowi, ale czuje się zbyt skrępowana, więc tylko od czasu do czasu narzeka lub mówi negatywne rzeczy, żeby zniechęcić współmałżonka, to wtedy ta osoba w małżeństwie, która dąży do prawdy, będzie się zastanawiać: „Mój mąż tak naprawdę nie wierzy w Boga, więc co będzie z nami w przyszłości? Jeśli się rozwiedziemy, zostanę sama i nie będę w stanie się utrzymać. Jeśli z nim zostanę, nie będziemy podążać tą samą ścieżką, będziemy mieć rozbieżne marzenia, i co ja wtedy zrobię?”. Taka osoba dręczy się, niepokoi i martwi takimi rzeczami. Niektóre siostry, gdy już zaczną wierzyć w Boga, uważają, że choć ich mężowie nie wierzą w Boga, to przecież nie próbują zbyt usilnie przeszkadzać im w wierze. Widząc, że nie są prześladowane, takie siostry nie uważają, żeby rozwód był konieczny. Jeśli jednak pozostają w związku małżeńskim, nieustannie czują się ograniczane i podległe wpływom. Co na nie wpływa? Są zniewolone, bo ulegają wpływowi swoich uczuć, a różne trudności w życiu rodzinnym i małżeństwie od czasu do czasu do głębi poruszają ich serca, przez co doznają udręki, niepokoju i zmartwienia w stopniu umiarkowanym. W takich okolicznościach małżeństwo to formalność, która podtrzymuje normalne życie rodzinne; małżeństwo staje się czymś, co krępuje normalne myślenie żon, ich normalne życie, a nawet normalne wykonywanie przez nie obowiązków – trudno jest im zapewnić trwałość małżeństwa, ale nie są w stanie się od niego uwolnić. Nie ma żadnego szczególnego powodu, by takie małżeństwo trwało, ani nie ma żadnego szczególnego powodu do rozwodu; żadna z tych dwóch opcji nie jest dostatecznie uzasadniona. Te siostry nie wiedzą, jaka decyzja jest w tej sytuacji właściwa, a jaka niewłaściwa, dlatego rodzą się w nich udręka, niepokój i zmartwienie. Te uczucia wciąż pojawiają się w ich umysłach i zniewalają je w codziennym życiu, wpływają też na ich normalne życie. Podczas wykonywania obowiązków te sprawy obecne są stale w ich umysłach i w głębi serca, wpływając tym samym na normalne wykonywanie obowiązków. Chociaż te sprawy nie rozstrzygają, co te żony powinny zrobić i jaką decyzję podjąć, sprawiają jednak, że pogrążają się one w negatywnych uczuciach udręki, niepokoju i zmartwienia, przez co czują się przytłoczone i uwięzione w pułapce. Czy to nie jest kolejny rodzaj trudności? (Tak). Jest to kolejny rodzaj trudności, a przyczyną tej trudności jest małżeństwo.
Są również ci, którzy, ponieważ wierzą w Boga, żyją życiem kościoła, czytają słowa Boże i wykonują obowiązki, nie mają czasu, by angażować się w normalne relacje ze swoimi niewierzącymi dziećmi, żoną (mężem), rodzicami, znajomymi i krewnymi. W szczególności nie są w stanie należycie opiekować się swoimi niewierzącymi dziećmi ani robić rzeczy, których te dzieci wymagają, więc martwią się o ich przyszłość i perspektywy. Zwłaszcza gdy dzieci dorastają, niektórzy zaczynają się zamartwiać: czy moje dziecko pójdzie na studia? W czym będzie się specjalizować na studiach? Moje dziecko nie wierzy w Boga i chce iść na studia, czy więc ja, jako ktoś, kto wierzy w Boga, mam płacić za jego studia? Czy mam zadbać o jego codzienne potrzeby i zapewnić mu utrzymanie na czas studiów? A kiedy weźmie ślub, zacznie pracować, założy rodzinę i będzie mieć własne dzieci, jaka powinna być moja rola? Co powinienem robić, a czego nie robić? Nie mają żadnego rozeznania w tych sprawach. Gdy tylko coś takiego się zdarzy, gdy tylko znajdą się w tego rodzaju sytuacji, czują się zagubieni i nie mają pojęcia, co robić, nie wiedzą, jak się z takimi sprawami uporać. Z tego powodu wraz z upływem czasu rodzą się w nich udręka, niepokój i zmartwienie: boją się, że jeśli uczynią te rzeczy dla swojego dziecka, to boją się, że postąpią wbrew intencjom Boga i będzie On niezadowolony, a z drugiej strony boją się, że jeśli tego nie uczynią, to nie wypełnią swoich rodzicielskich obowiązków, że dziecko i inni krewni będą ich obwiniać; boją się, że jeśli uczynią te rzeczy, to utracą świadectwo, a z drugiej strony jeśli ich nie uczynią, ludzie światowi będą z nich kpić, sąsiedzi będą ich wyśmiewać, drwić i ich osądzać; boją się narazić Bogu, a z drugiej strony boją się, że przylgnie do nich zła reputacja i nie będą mogli spojrzeć innym w twarz ze wstydu. Gdy tak się wahają, w ich sercach budzą się udręka, niepokój i zmartwienie; dręczą się tym, że nie wiedzą, co zrobić, niepokoją się, że cokolwiek postanowią, postąpią niewłaściwie; nie wiedzą, czy to, co robią, jest słuszne, i martwią się, że jeśli takie rzeczy będą się powtarzać, to któregoś dnia nie będą w stanie się z nimi uporać, a jeśli się załamią, to będzie im jeszcze trudniej. Ludzie w takiej sytuacji odczuwają udrękę, niepokój i zmartwienie względem wszystkiego, co im się przytrafia, nieważne, czy są to drobne, czy poważne sprawy. Gdy już rozbudzą się w nich te negatywne uczucia, pogrążają się w udręce, niepokoju i zmartwieniu – nie są w stanie się z tego stanu wyswobodzić. Każda opcja działania wydaje się niewłaściwa i sami już nie wiedzą, jak należy postąpić; chcą zadowolić innych ludzi, ale boją się wywołać niezadowolenie Boga; chcą przysłużyć się innym, by dobrze o nich mówiono, ale nie chcą narazić się Bogu albo stać się Mu wstrętni. To dlatego wciąż nurzają się w uczuciach udręki, niepokoju i zmartwienia. Dręczą się przez wzgląd na innych i przez wzgląd na samych siebie; niepokoją się zarówno o sprawy innych ludzi, jak i o własne; martwią się nie tylko o innych, ale również o siebie, przez co wikłają się w podwójną trudność, od której nie potrafią uciec. Takie negatywne uczucia wpływają nie tylko na ich codzienne życie, ale również na wykonywanie przez nich obowiązków i oczywiście w pewnym stopniu na dążenie do prawdy. Jest to rodzaj trudności związanych z małżeństwem, życiem rodzinnym i życiem osobistym – z powodu tych trudności ludzie często wpadają w pułapkę udręki, niepokoju i zmartwienia. Czy nie należy litować się nad ludźmi tkwiącymi w pułapce takich negatywnych uczuć? (Należy). Czy należy ich żałować? Mówicie „należy”, co pokazuje, że wciąż bardzo im współczujecie. Gdy ktoś pogrąża się w negatywnym uczuciu, bez względu na to, w jakich okolicznościach to negatywne uczucie się pojawia, jaka jest przyczyna jego pojawienia się? Czy to uczucie wywołało środowisko? A może ludzie, zdarzenia i rzeczy z otoczenia tej osoby? A może prawda, jaką Bóg wyraża, zakłóciła spokój tej osoby? Czy na tę osobę wpływa środowisko, czy może słowa Boga wprowadzają zamęt w jej życiu? Jaka dokładnie jest przyczyna? Czy wiecie? Powiedzcie Mi, czy te trudności – w normalnym życiu ludzi bądź w wykonywaniu przez nich obowiązków – są obecne, jeśli ludzie dążą do prawdy i chcą praktykować prawdę? (Nie). Te trudności są obecne jako obiektywny fakt. A wy mówicie, że nie są obecne, więc czy to możliwe, że się z nimi uporaliście? Czy jesteście do tego zdolni? Te trudności są nierozwiązywalne i ich występowanie jest obiektywnym faktem. Jakie będą skutki tych trudności w przypadku ludzi dążących do prawdy? A jakie będą skutki, jeśli ludzie do prawdy nie dążą? W tych dwóch przypadkach skutki będą całkowicie odmienne. Jeśli ludzie dążą do prawdy, nie dadzą się złapać w pułapkę tych trudności i nie pogrążą się w negatywnych uczuciach udręki, niepokoju i zmartwienia. Z drugiej strony, jeśli ludzie nie dążą do prawdy, te trudności i tak są obecne – i jakie będą tego skutki? Uwikłasz się w nich tak bardzo, że nie będziesz potrafił od nich uciec, i jeśli nie będziesz w stanie się z nimi uporać, to ostatecznie stworzą one węzeł splątanych negatywnych uczuć w głębi twojego serca; wpłyną na twoje normalne życie i na normalne wykonywanie przez ciebie obowiązków, będziesz się czuł przytłoczony i zniewolony, bez żadnego wyjścia – z takimi skutkami będziesz się musiał zmierzyć. Te dwa rodzaje skutków różnią się od siebie, czyż nie? (Tak). Powróćmy więc do pytania, które przed chwilą postawiłem. O co pytałem? (Czy negatywne uczucia są wywoływane przez czynniki środowiskowe, czy przez słowa Boga, które zakłócają ludziom spokój?). Jaka jest zatem przyczyna? Jak brzmi odpowiedź? (Przyczyną jest to, że ludzie nie dążą do prawdy). Zgadza się. Nie chodzi o tamte dwie rzeczy, ale o to, że ludzie nie dążą do prawdy. Gdy ludzie nie dążą do prawdy, często toną w skrajnych myślach i negatywnych uczuciach, nie są w stanie się od nich uwolnić. Powtórzcie pytanie, które przed chwilą zadałem. (Czy negatywne uczucia w ludziach wywołuje ich środowisko, osoby, zdarzenia i rzeczy z ich otoczenia, czy też prawda wyrażona przez Boga i dezorientująca ludzi?). Mówiąc prosto, czy przyczyną jest wpływ środowiska, czy też słowo Boże rozstrajające ludzi? Jedno czy drugie? (Ani jedno, ani drugie). Zgadza się, ani jedno, ani drugie. Środowisko wpływa na wszystkich w tym samym stopniu; jeśli dążysz do prawdy, to nie pogrążysz się w negatywnych uczuciach z powodu środowiska. Jeśli jednak nie dążysz do prawdy, to czymś naturalnym jest, że środowisko cię przytłacza raz po raz i tkwisz przez to w pułapce negatywnych uczuć udręki, niepokoju i zmartwienia. Patrząc na to z tej perspektywy, czy dążenie do prawdy jest ważne? (Jest). Istnieją prawdozasady, których należy szukać we wszystkim, co się wydarza. W rzeczywistości jednak, ponieważ ludzie nie dążą do prawdy i nie poszukują prawdozasad albo też wiedzą, czego wymaga Bóg, jakie są prawdozasady, jaką ścieżkę powinni praktykować i jakie są kryteria praktykowania, ale mimo to nie zwracają na nie uwagi i ich nie stosują, wciąż podejmując własne decyzje i snując własne plany, to jaki czeka ich koniec? Gdy ludzie nie praktykują zgodnie ze słowami Boga, ciągle martwiąc się o to czy o tamto, rezultat może być tylko jeden – pogrążają się w udręce, niepokoju i zmartwieniu i nie są w stanie się od tych uczuć uwolnić. Czy jest możliwe, aby ludzie zawsze polegali na własnych wyobrażeniach, aby sprawy zawsze toczyły się po ich myśli, by jednocześnie uszczęśliwiali innych ludzi i zyskali aprobatę Boga? To niemożliwe! Ludzie zawsze chcą postępować tak, żeby wszyscy wokół nich byli szczęśliwi i zadowoleni, żeby nie szczędzili im pochwał. Chcą być nazywani dobrymi osobami i chcą, aby Bóg był zadowolony, a jeśli to im się nie udaje, zaczynają odczuwać udrękę. A czy nie zasłużyli sobie na to, by czuć udrękę? (Tak). Ludzie sami sobie taki los wybierają.
Są też ludzie mający skłonność do wypaczeń i mówią oni: „Gdyby Bóg nie wypowiedział tak wielu słów, postępowałbym zgodnie z moralnymi standardami bycia dobrym człowiekiem. To byłoby takie proste i nie padłoby tak wiele wypowiedzi. Tak jak w Wieku Łaski – ludzie przestrzegali przykazań, byli wytrwali i cierpliwi, nieśli krzyż i cierpieli – to było takie proste. Czy na tym sprawa się nie kończyła? Teraz, gdy Bóg wypowiedział tak wiele prawd i omówiono tak dużo zasad praktykowania, czemu ludzie nie są w stanie im sprostać po tak długim czasie? Potencjały ludzi są zbyt ułomne, ludzie nie są w stanie tego wszystkiego pojąć i zbyt wiele prawd pozostaje poza ich zasięgiem; ponadto z wcielaniem prawdy w życie wiąże się tak wiele trudności i nawet gdy ludzie pojmują, jak to zrobić, to i tak trudno im to faktycznie osiągnąć. Jeśli rozumiesz prawdę, ale jej nie praktykujesz, czujesz się nieswojo, a gdy ją praktykujesz, to napotykasz tak wiele praktycznych trudności”. Ludzie uważają, że słowa Boga burzą ich spokój, ale czy tak jest w rzeczywistości? (Nie). Tych, którzy tak mówią, można nazwać nierozsądnymi i irracjonalnymi. Są oni wrodzy prawdzie i nie dążą do prawdy ani jej nie praktykują, a mimo to chcą udawać osoby uduchowione, udawać, że praktykują prawdę, i chcą dostąpić zbawienia. Koniec końców, gdy nie mogą tego wszystkiego osiągnąć, odczuwają depresję i udrękę; myślą tak: „Kto potrafi zachować równowagę w tym wszystkim? Byłoby lepiej, gdyby Bóg obniżył trochę swoje standardy, i wtedy ludziom byłoby dobrze, Bogu byłoby dobrze i wszystko byłoby w porządku – jakież to byłoby niebiańskie życie!”. Tacy ludzie zawsze myślą, że słowa, które wypowiada Bóg, są wobec ludzi bezwzględne. Tak naprawdę, gdy odczuwają udrękę, niepokój i zmartwienie, to mają zarzuty wobec Boga odnośnie do wielu rzeczy. Zwłaszcza gdy chodzi o ich podejście do prawdozasad, nie są w stanie im sprostać, nie są w stanie ich stosować ani o nich mówić, a to ma poważny wpływ na ich reputację i prestiż w oczach innych ludzi, jak również na ich pragnienie błogosławieństw, przez co pogrążają się oni w udręce, niepokoju i zmartwieniu i dlatego wierzą, że jest wiele rzeczy, które czyni Bóg i które im się nie podobają. Są nawet tacy, którzy mówią: „Bóg jest sprawiedliwy, nie przeczę temu; Bóg jest święty i temu też nie zaprzeczam. Wszystko, co mówi Bóg, jest bez wątpienia prawdą, szkoda tylko, że to, co Bóg mówi teraz, jest zbyt wzniosłe, Jego wymagania wobec ludzi są zbyt wygórowane i ludziom wcale nie jest łatwo to wszystko osiągnąć!”. Nie mają w sobie miłości do prawdy i całą odpowiedzialność spychają na Boga. Zaczynają od założenia, że Bóg jest sprawiedliwy i Bóg jest święty – wierzą, że to wszystko prawda. Bóg jest sprawiedliwy, Bóg jest święty – czy to konieczne, byś uznawał istotę Boga? To są fakty; nie są one prawdą dlatego tylko, że ty je uznajesz. Aby więc nie zostać potępionymi za to, że obwiniają Boga, ci ludzie czym prędzej mówią, że Bóg jest sprawiedliwy i Bóg jest święty. Jednak bez względu na to, co mówią o sprawiedliwości i świętości Boga, ich negatywne uczucia – udręka, niepokój i zmartwienie – są wciąż obecne i nie tylko są obecne, ale ci ludzie nie chcą się tych uczuć wyzbyć, nie chcą zostawić ich za sobą, nie chcą zmienić swoich zasad praktykowania, zmienić kierunku swoich dążeń ani ścieżki, którą kroczą przez życie. Tacy ludzie są zarazem żałośni i nienawistni. Po prostu nie zasługują na współczucie i bez względu na to, jak bardzo cierpią, nie są godni naszej litości. Wystarczy, że powiemy im: Dobrze wam tak! Nawet jeśli umrzecie z tej waszej udręki, nikt was nie będzie żałował! Dlaczego nie szukałeś prawdy, by rozwiązać swoje problemy? Dlaczego nie potrafiłeś podporządkować się Bogu i praktykować prawdy? Przez kogo odczuwasz udrękę, niepokój i zmartwienie? Czy odczuwasz je, aby zyskać prawdę? Aby pozyskać Boga? Albo przez wzgląd na dzieło Boga? Albo przez wzgląd na chwałę Bożą? (Nie). Komu lub czemu służą te uczucia? Odczuwasz je przez wzgląd na siebie, na swoje dzieci, swoją rodzinę, przez wzgląd na szacunek do samego siebie, swoją reputację, swoją przyszłość i perspektywy – wszystko to dotyczy ciebie samego. Taka osoba niczego się nie wyrzeka ani nie wyzbywa, przeciwko niczemu się nie buntuje ani niczego nie porzuca; nie ma prawdziwej wiary w Boga ani szczerej lojalności w wykonywaniu obowiązków. W swojej wierze w Boga nie poświęca się prawdziwie, a chce jedynie błogosławieństw; wierzy w Boga tylko po to, by otrzymać błogosławieństwa. Przepełnia ją „wiara” w Boga, w dzieło Boga i w obietnice Boga, ale Bóg takiej wiary nie pochwala i nie pamięta o niej, tylko nią gardzi. Tacy ludzie nie stosują ani nie praktykują wymaganych od nich przez Boga zasad załatwiania spraw; nie wyrzekają się tego, czego wyrzec się powinni, nie rezygnują z tego, z czego zrezygnować powinni, nie porzucają tego, co porzucić powinni, i nie ofiarują lojalności, jaką powinni ofiarować, więc zasługują na to, by pogrążyć się w negatywnych uczuciach udręki, niepokoju i zmartwienia. Bez względu na to, ile cierpią, robią to tylko dla samych siebie, a nie na rzecz swojego obowiązku i dzieła kościoła. Dlatego tacy ludzie wcale nie dążą do prawdy – oni wierzą w Boga tylko nominalnie. Wiedzą doskonale, że to jest prawdziwa droga, ale jej nie praktykują i nią nie podążają. Ich wiara jest żałosna i nie jest w stanie uzyskać aprobaty u Boga, Bóg nie będzie jej pamiętał. Tacy ludzie wikłają się w negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia z powodu różnorakich trudności, jakie napotykają w życiu domowym.
Są też ludzie, którzy nie cieszą się dobrym zdrowiem, którzy mają słabą kondycję zdrowotną i którym brakuje energii, którzy często zapadają na mniej lub bardziej poważne choroby, którzy nie są w stanie zadbać o swoje podstawowe potrzeby życiowe i którzy nie mogą poruszać się ani funkcjonować jak normalni ludzie. Tacy ludzie czują się niekomfortowo i źle, wykonując obowiązki; niektórzy są fizycznie osłabieni, niektórzy cierpią na rzeczywiste choroby i oczywiście niektórzy mają jakieś znane i potencjalne schorzenia takiego czy innego rodzaju. Ponieważ mają takie fizyczne trudności, tacy ludzie często pogrążają się w negatywnych uczuciach i odczuwają udrękę, niepokój i zmartwienie. Czym się dręczą, niepokoją i martwią? Martwią się tym, że jeśli będą dalej wykonywać obowiązki w ten sposób, poświęcać się i wysilać dla Boga, cały czas czując takie zmęczenie, to czy jeszcze bardziej nie podupadną na zdrowiu? Czy będą przykuci do łóżka, gdy dobiją czterdziestki lub pięćdziesiątki? Czy te zmartwienia są zasadne? Czy ktoś wskaże konkretny sposób uporania się z tym? Kto weźmie za to odpowiedzialność? Kto za to odpowie? Ludzie z kiepskim zdrowiem i złą kondycją fizyczną dręczą się, niepokoją i martwią takimi rzeczami. Ludzie, którzy chorują, często myślą: „Jestem zdeterminowany, by dobrze wykonywać swoje obowiązki, ale mam tę chorobę. Proszę Boga, by chronił mnie od krzywdy, i z Bożą ochroną nie muszę się obawiać. Ale jeśli wyczerpie mnie wypełnianie obowiązków, to czy mój stan się nie pogorszy? Co zrobię, jeśli mój stan zdrowia stanie się naprawdę poważny? Jeśli trafię do szpitala, to przecież nie mam pieniędzy na operację, więc jeśli nie pożyczę pieniędzy na leczenie, to czy mój stan jeszcze bardziej się nie zaogni? Czy umrę, jeśli będzie bardzo źle? Czy taką śmierć można uznać za normalną śmierć? A jeśli faktycznie umrę, czy Bóg będzie pamiętał o obowiązkach, jakie wykonywałem? Czy uznany zostanę za kogoś, kto ma na swoim koncie dobre uczynki? Czy dostąpię zbawienia?”. Są też ludzie, którzy wiedzą, że są chorzy, tj. wiedzą, że mają jakąś rzeczywistą chorobę, na przykład choroby żołądka, ból w krzyżu lub ból nogi, artretyzm, reumatyzm, choroby skóry, choroby ginekologiczne, choroby wątroby, nadciśnienie, choroby serca i tak dalej. Tacy ludzie myślą: „Jeśli będę dalej wykonywać obowiązki, czy dom Boży opłaci mi leczenie? Jeśli mi się pogorszy i wpłynie to na wykonywanie przeze mnie obowiązków, czy Bóg mnie uzdrowi? Inni zostali uzdrowieni po tym, jak uwierzyli w Boga, czy zatem ja też zostanę uzdrowiony? Czy Bóg mnie uzdrowi, tak jak okazuje życzliwość innym? Jeśli będę wiernie wykonywał obowiązki, Bóg powinien mnie uzdrowić, ale jeśli będę tylko chciał, żeby Bóg mnie uzdrowił, a On tego nie uczyni, to co ja wtedy zrobię?”. Ilekroć myślą o tych rzeczach, czują, jak rośnie w ich sercach głęboki niepokój. Choć nie przestają wykonywać obowiązków i zawsze robią to, co powinni, ciągle myślą o swojej chorobie, swoim zdrowiu, swojej przyszłości oraz o swoim życiu i swojej śmierci. Na koniec myślenie życzeniowe doprowadza ich do wniosku: „Bóg mnie uzdrowi, Bóg zapewni mi bezpieczeństwo. Bóg mnie nie porzuci, Bóg nie będzie bezczynnie stał z boku, gdy zobaczy, że choruję”. Takie myśli są bezpodstawne i można powiedzieć, że są swego rodzaju pojęciem. Ludzie nigdy nie będą w stanie uporać się z praktycznymi trudnościami, mając takie pojęcia i wyobrażenia, i w głębi serca w niejasny sposób dręczą się, niepokoją i martwią swoim zdrowiem i swoimi chorobami; nie mają pojęcia, kto weźmie odpowiedzialność za te sprawy i czy w ogóle ktoś za nie weźmie odpowiedzialność.
Są również i tacy ludzie, którzy tak naprawdę nie czują się chorzy i nie została u nich zdiagnozowana żadna choroba, a mimo to są przekonani, że mają jakąś utajoną chorobę. Jaką utajoną chorobę? Na przykład może to być choroba dziedziczna, taka jak choroba serca, cukrzyca lub nadciśnienie albo choroba Alzheimera, choroba Parkinsona lub nowotwór – to są choroby utajone. Niektórzy ludzie wiedzą, że skoro urodzili się w takiej a nie innej rodzinie, to ta genetyczna choroba prędzej czy później ich dopadnie. Zastanawiają się, czy unikną tej utajonej choroby dlatego, że wierzą w Boga, dążą do prawdy, dobrze wykonują obowiązki, robią wystarczająco wiele dobrych uczynków i są w stanie zadowolić Boga. Bóg jednak nigdy im takiej obietnicy nie złożył, a oni nigdy nie mieli takiej wiary w Boga, nigdy nie śmieli dawać jakichkolwiek gwarancji ani mieć nierealistycznych mniemań. Ponieważ nie mogą uzyskać gwarancji ani zapewnienia, wkładają mnóstwo energii i wysiłku w wykonywanie obowiązków, koncentrują się na cierpieniu i płaceniu ceny, zawsze robią więcej niż inni i wyróżniają się bardziej niż inni, myśląc: „Będę pierwszy do cierpienia i ostatni do radości”. Nieustannie motywują się taką dewizą, ale nie są w stanie uwolnić się od lęku i zmartwienia odnośnie do ich utajonej choroby, ta udręka i to zmartwienie ciągle im towarzyszą. Chociaż potrafią znieść cierpienie i ciężką pracę oraz są skłonni płacić cenę, wykonując swoje obowiązki, to i tak czują, że nie są w stanie uzyskać od Boga obietnicy czy jednoznacznego słowa w tej materii, więc wciąż przepełniają ich udręka, niepokój i zmartwienie. Choć ze wszystkich sił starają się nie robić niczego w sprawie swojej utajonej choroby, to i tak od czasu do czasu podświadomie szukają różnego rodzaju ludowych remediów, aby zapobiec nagłemu atakowi tej choroby pewnego dnia, o pewnej godzinie, lub w taki sposób, że oni sami nie będą świadomi tego ataku. Niektórzy czasami przygotowują sobie chińskie zioła lecznicze, niektórzy rozpytują o ludowe preparaty lecznicze, które mogą przyjąć w razie potrzeby, a inni szukają w internecie porad dotyczących ćwiczeń i eksperymentów. Choć może to być jedynie utajona choroba, to i tak wysuwa się na pierwszy plan w ich myślach; choć może być tak, że ci ludzie wcale nie czują się źle ani nie mają żadnych objawów, to i tak przepełnia ich zmartwienie i niepokój, w głębi serca dręczą się tym i wpadają w depresję, nieustannie mając nadzieję, że złagodzą lub rozproszą te negatywne uczucia, które w sobie odnajdują, poprzez modlitwę lub wykonywanie obowiązków. Ludzie, którzy rzeczywiście są chorzy lub którzy mają utajoną chorobę, a także ci, którzy martwią się, że zachorują w przyszłości, i ci, którzy urodzili się chorowici, którzy nie cierpią na poważną chorobę, ale dręczą ich drobne dolegliwości, nieustannie dręczą się i martwią chorobami i różnymi cierpieniami, jakich doznaje ciało. Chcą się od nich uwolnić, uciec od nich, ale nie mają na to sposobu; chcą się ich wyzbyć, ale nie są w stanie; chcą prosić Boga, by uwolnił ich od tych chorób i cierpień, ale nie potrafią wypowiedzieć tej prośby i czują się zażenowani, bo czują, że taka prośba nie ma żadnego uzasadnienia. Dobrze wiedzą, że nie należy Boga błagać o takie rzeczy, ale w głębi serca czują się bezsilni. Zastanawiają się: jeśli wszystkie nadzieje położą w Bogu, to czy wtedy poczują się lepiej i czy ich sumienie zostanie pokrzepione? Dlatego od czasu do czasu w głębi serca modlą się milcząco w tej sprawie. Jeśli otrzymują od Boga jakąś dodatkową lub nieoczekiwaną korzyść lub łaskę, odczuwają nieco radości i pewną pociechę; jeżeli dom Boży nie troszczy się o nich w szczególny sposób i nie czują, że Bóg jest im życzliwy, to wtedy bezwiednie znowu ulegają negatywnym uczuciom udręki, niepokoju i zmartwienia. Chociaż narodziny, starość, choroby i śmierć są pewnikami dla ludzkości i nie można ich uniknąć, istnieją ludzie z określoną kondycją fizyczną lub nietypowymi chorobami, którzy – niezależnie od tego, czy wykonują swoje obowiązki, czy nie – pogrążają się w udręce, niepokoju i zmartwieniu z powodu cierpień i chorób ciała; martwią się swoimi chorobami, martwią się trudnościami, jakich te choroby mogą im przysporzyć, martwią się, że ich choroba się pogłębi, martwią się konsekwencjami takiego pogłębienia i martwią się tym, że ta choroba doprowadzi w końcu do ich śmierci. W szczególnych sytuacjach i niektórych kontekstach ten strumień pytań sprawia, że tacy ludzie pogrążają się w udręce, niepokoju i zmartwieniu oraz nie są w stanie się z tego wyrwać; niektórzy ludzie żyją wręcz w stanie udręki, niepokoju i zmartwienia z powodu swojej poważnej choroby, o której wiedzą, lub utajonej choroby, której nie są w stanie uniknąć, oraz ulegają wpływowi tych negatywnych uczuć i pozostają pod ich kontrolą. Gdy już niektórzy ludzie znajdą się pod kontrolą tych negatywnych uczuć, całkowicie rezygnują z szans i nadziei na dostąpienie zbawienia; postanawiają zrezygnować z wykonywania obowiązków i z jakiejkolwiek szansy na Bożą życzliwość. Zamiast tego decydują się stawić czoła swojej chorobie bez proszenia nikogo o pomoc i bez oczekiwania na jakąkolwiek szansę. Poświęcają czas na leczenie swojej choroby, nie wykonują już obowiązków i nawet jeśli fizycznie są zdolni je wykonywać, to i tak tego nie robią. Jaka jest tego przyczyna? Martwią się: „Jeśli moja choroba nie ustąpi i Bóg mnie nie uzdrowi, to mogę dalej wykonywać obowiązki tak jak teraz, a na koniec i tak umrę. Jeśli przestanę wykonywać obowiązki i zacznę się leczyć, to być może pożyję kilka lat dłużej, a może nawet powrócę do zdrowia. Jeśli dalej będę wykonywać obowiązki, to biorąc pod uwagę, że Bóg nie powiedział, że mnie uzdrowi, mój stan zdrowia może się pogorszyć jeszcze bardziej. Nie chcę wykonywać obowiązków przez kolejne dziesięć lub dwadzieścia lat, a potem umrzeć. Chcę pożyć kilka lat dłużej, nie chcę umierać tak szybko, tak wcześnie!”. W rezultacie wykonują obowiązki w domu Bożym przez jakiś czas, obserwują sytuację przez jakiś czas i – można powiedzieć – czekają przez jakiś czas, żeby zobaczyć, co się stanie, a potem zaczynają się zastanawiać: „Wykonuję obowiązki, ale moja choroba nie ustąpiła i nie poprawił się mój stan zdrowia. Wygląda na to, że nie ma nadziei na polepszenie. Kiedyś miałem plan; myślałem, że jeśli porzucę wszystko i będę wiernie wykonywać obowiązki, to być może Bóg uwolni mnie od tej choroby. Ale nic nie poszło zgodnie z moim planem i z moimi życzeniami. Nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o moją chorobę. Minęły lata, a choroba nie ustąpiła ani trochę. Wygląda na to, że sam muszę zająć się jej leczeniem. Nie mogę w tym względzie polegać na innych, na nikim nie można polegać. Muszę wziąć swój los we własne ręce. Nauka i technologia poszły do przodu, tak samo jak medycyna, dostępne są skuteczne leki na wszelkiego rodzaju choroby i istnieją zaawansowane metody leczenia. Na pewno tę moją chorobę można leczyć”. Poczyniwszy takie plany, ludzie ci zaczynają przeszukiwać internet i rozpytują innych w swoim otoczeniu, aż w końcu znajdują jakieś rozwiązania. Decydują, jakie leki brać, jak leczyć swoją chorobę, jakie ćwiczenia wykonywać i jak zadbać o swoje zdrowie. Myślą: „Jeśli przestanę wykonywać obowiązki i skupię się na leczeniu tej choroby, to jest nadzieja, że wrócę do zdrowia. Jest wiele przypadków wyleczenia takiej choroby”. Przez jakiś czas snują takie plany, aż w końcu ostatecznie postanawiają porzucić swoje obowiązki i ich głównym priorytetem staje się leczenie choroby – nic nie jest dla nich ważniejsze niż to, żeby pozostać przy życiu. Ich udręka, niepokój i zmartwienie przeradzają się w swego rodzaju praktyczne działanie; ich niepokój i zmartwienie przechodzą ze sfery myśli do sfery działania. Niewierzący mają takie powiedzenie: „Działanie jest lepsze niż myśl, a natychmiastowe działanie jest lepsze niż działanie”. Tacy ludzie myślą, a potem działają, i to szybko. Jednego dnia myślą o leczeniu swojej choroby, a nazajutrz są już spakowani i gotowi do wyjazdu. Po kilku miesiącach okazuje się, że nie udało im się wyleczyć i zmarli. Czy wyszli z choroby? (Nie). Nie zawsze jest możliwe samemu się wyleczyć, ale czy jest pewne, że nie zachorujesz, jeśli będziesz wykonywać obowiązki w domu Bożym? Nikt ci czegoś takiego nie obieca. Jakie więc decyzje powinieneś podjąć i jak powinieneś podchodzić do kwestii zapadnięcia na zdrowiu? To bardzo proste i jest jedna ścieżką, którą należy kroczyć: dąż do prawdy. Dąż do prawdy i traktuj tę kwestię zgodnie ze słowami Boga i prawdozasadami – takie rozumienie ludzie powinni mieć. A jak powinieneś praktykować? Bierzesz te wszystkie doświadczenia i wcielasz w życie rozumienie, jakie zyskałeś, oraz prawdozasady, jakie pojąłeś, zgodnie z prawdą i słowami Boga oraz czynisz je swoją rzeczywistością i swoim życiem – to jest jeden aspekt. Drugi aspekt brzmi: nie wolno ci porzucić obowiązków. Bez względu na to, czy jesteś chory lub cierpisz, o ile pozostało ci jeszcze choćby jedno tchnienie, o ile wciąż jesteś żywy i o ile jesteś w stanie mówić i chodzić, o tyle masz w sobie energię do wykonywania obowiązków i powinieneś właściwie postępować, wykonując obowiązki, oraz stać twardo na ziemi. Nie wolno ci porzucić powinności istoty stworzonej ani odpowiedzialności powierzonej ci przez Stwórcę. Dopóki żyjesz, powinieneś wykonywać swój obowiązek i dobrze go wypełniać. Niektórzy mówią: „To, co mówisz, nie jest zbyt miłe. Jestem chory i trudno mi to znieść!”. Gdy jest ci ciężko, możesz odpocząć, zadbać o siebie i się leczyć. Jeśli nadal chcesz wykonywać obowiązki, możesz zmniejszyć swoje obciążenie pracą i wykonywać odpowiednio dopasowane obowiązki, które nie przeszkodzą ci w odzyskiwaniu zdrowia. To dowiedzie, że w głębi serca nie porzuciłeś obowiązków, że twoje serce nie oddaliło się od Boga, że nie zaparłeś się w swoim sercu imienia Boga oraz że w głębi serca nie wyrzekłeś się pragnienia, by być odpowiednią istotą stworzoną. Niektórzy ludzie mówią: „Uczyniłem to wszystko, czy zatem Bóg uwolni mnie od tej choroby?”. Czy uwolni? (Niekoniecznie). Bez względu na to, czy Bóg uwolni cię od choroby, czy nie, bez względu na to, czy cię uzdrowi, czynisz to, co powinna czynić istota stworzona. Bez względu na to, czy jesteś fizycznie zdolny wykonywać obowiązki, bez względu na to, czy jesteś w stanie podjąć się jakiejkolwiek pracy, i bez względu na to, czy twój stan zdrowia pozwala ci wykonywać obowiązki, twoje serce nie może oddalać się od Boga i w głębi serca nie możesz porzucać obowiązków. W ten sposób wypełnisz swoje obowiązki i powinności – w takiej wierności powinieneś trwać. Tylko dlatego, że ręce odmawiają ci posłuszeństwa, utraciłeś zdolność mówienia, światło w twoich oczach zgasło lub nie jesteś już w stanie się poruszać, nie wolno ci myśleć, że Bóg powinien cię uzdrowić; jeśli cię nie uzdrawia, to wtedy chcesz wyprzeć się Go w głębi serca, porzucić obowiązki i odejść od Boga. Jaka jest natura takiego działania? (To zdrada Boga). To zdrada! Niektórzy ludzie, gdy nie chorują, często stają przed Bogiem w modlitwie, a gdy chorują i żywią nadzieję, że Bóg ich uzdrowi, wszelkie nadzieje pokładając w Bogu, również przychodzą do Boga i nie porzucają Go. Jednak gdy upłynie jakiś czas i Bóg wciąż nie przywraca im zdrowia, ci ludzie stają się rozczarowani Bogiem, w głębi serca porzucają Boga i porzucają swoje obowiązki. Gdy ich choroba nie jest poważna i Bóg ich nie uzdrawia, niektórzy ludzie nie porzucają Boga; gdy choroba staje się poważna i grozi im śmierć, to wtedy wiedzą na pewno, że Bóg ich nie uzdrowił, że oczekiwali cały ten czas tylko po to, żeby doczekać się śmierci, więc porzucają Boga i zapierają się Go w swoich sercach. Uważają, że skoro Bóg ich nie uzdrowił, to Bóg nie istnieje; że skoro Bóg ich nie uzdrowił, to Bóg wcale nie jest Bogiem i nie warto w Niego wierzyć. Ponieważ Bóg ich nie uzdrowił, żałują, że wierzyli w Boga, i przestają w Niego wierzyć. Czy tym samym nie zdradzają Boga? Zdradzają Boga i jest to zdrada wielkiego kalibru. Dlatego bezwzględnie nie wolno iść tą drogą – jedynie ci, którzy podporządkowują się Bogu aż do śmierci, mają prawdziwą wiarę.
Gdy przychodzi choroba, jaką ścieżką powinni iść ludzie? Jak powinni wybierać? Ludzie nie powinni pogrążać się w udręce, niepokoju i zmartwieniu ani rozważać swoich ścieżek i widoków na przyszłość. Zamiast tego, im częściej doświadczają takich czasów i znajdują się w takich szczególnych sytuacjach i kontekstach oraz im częściej spotykają ich takie bezpośrednie trudności, tym bardziej powinni poszukiwać prawdy i dążyć do niej. Tylko wtedy kazania, jakie słyszałeś w przeszłości, i prawdy, które pojąłeś, nie będą daremne i przyniosą efekt. Im bardziej dotykają cię tego rodzaju trudności, tym bardziej powinieneś wyrzekać się własnych pragnień i podporządkowywać się rozporządzeniom Boga. Celem Boga w aranżowaniu dla ciebie takich sytuacji i takich warunków nie jest to, żebyś pogrążał się w uczuciach udręki, niepokoju i zmartwienia, ani to, byś mógł poddać Boga próbie i sprawdzać, czy On cię uzdrowi, gdy dopadnie cię choroba, dochodząc w ten sposób prawdy w tej kwestii; Bóg aranżuje dla ciebie takie szczególne sytuacje i warunki, żebyś mógł wynieść z nich praktyczną naukę, żebyś głębiej wkroczył w prawdę i w podporządkowanie się Bogu oraz żebyś mógł jaśniej i dokładniej zobaczyć, jak Bóg rozporządza wszystkimi ludźmi, zdarzeniami i rzeczami. Losy ludzi są w rękach Boga i bez względu na to, czy ludzie są w stanie to poczuć, bez względu na to, czy są tego świadomi, powinni się podporządkować i nie opierać się Bogu, nie odrzucać Go, a już na pewno nie poddawać Go próbie. Tak czy inaczej możliwe jest, że umrzesz, ale jeśli opierasz się Bogu, odrzucasz Go i poddajesz Go próbie, nie ma wątpliwości, jaki koniec cię czeka. Jeśli natomiast w takich samych sytuacjach i warunkach potrafisz poszukiwać sposobu, w jaki istota stworzona powinna podporządkować się rozporządzeniom Stwórcy, poszukiwać nauki, jaką masz wynieść, i odkrywać zepsute usposobienie, jakie te sytuacje zaaranżowane przez Boga mają ujawnić, a także pojąć intencje Boga ukryte w tych sytuacjach i nieść świadectwo tak, by spełnić żądania Boga, to tak właśnie powinieneś czynić. Gdy Bóg zsyła na kogoś chorobę, mniej lub bardziej poważną, Jego celem nie jest to, żebyś docenił wszystkie aspekty bycia chorym, szkody, jakie choroba ci wyrządza, trudy i znoje przez nią powodowane i wszelkiego rodzaju uczucia, jakie z niej wynikają – Jego celem nie jest to, żebyś docenił chorobę, doświadczając jej na własnej skórze. Jego celem jest to, żebyś wyniósł naukę z choroby, żebyś nauczył się, jak szukać intencji Boga, żebyś poznał swoje zepsute skłonności, jakie ujawniasz, i błędne postawy, jakie przyjmujesz wobec Boga, gdy chorujesz, i nauczył się, jak podporządkować się suwerennej władzy i zarządzeniom Boga, tak byś mógł osiągnąć prawdziwe podporządkowanie się Bogu i wytrwać w świadectwie – to jest absolutnie kluczowe. Bóg chce cię zbawić i oczyścić poprzez chorobę. Z czego chce On cię oczyścić? Chce oczyścić cię ze wszystkich twoich nadmiernych pragnień i żądań wobec Boga, a nawet z twoich różnych planów, osądów i intryg, które czynisz za wszelką cenę, by przetrwać i pozostać przy życiu. Bóg nie domaga się, żebyś robił plany i wydawał osądy, oraz nie pozwala, byś miał wobec Niego jakieś wygórowane pragnienia; On wymaga jedynie, byś Mu się podporządkował i byś poprzez praktykę i doświadczenie podporządkowania się poznał własne nastawienie do choroby i do tych stanów ciała które od Niego pochodzą, a także byś poznał własne osobiste życzenia. Gdy poznasz te rzeczy, wtedy docenisz, jakie korzyści przynoszą ci ta choroba lub te symptomy cielesne zesłane przez Boga; wtedy docenisz, jak bardzo są one pomocne w zmianie twojego usposobienia, w dostąpieniu zbawienia i we wkroczeniu w życie. Dlatego w sytuacji, gdy zapadasz na jakąś chorobę, nie wolno ci ciągle zastanawiać się, w jaki sposób od niej się uwolnić, uciec lub ją odrzucić. Niektórzy ludzie mówią: „Mówisz, że nie wolno mi uwolnić się od choroby ani stawiać jej oporu, a to przecież oznacza, że nie wolno mi się leczyć!”. Nigdy tego nie powiedziałem; błędnie to rozumiesz. Wspieram cię w aktywnym leczeniu twoich chorób, ale nie chcę, żebyś żył swoją chorobą ani popadał w udrękę, niepokój i zmartwienie z powodu wpływu, jaki na ciebie wywiera, ani żebyś na koniec oddalił się od Boga i porzucił Go z powodu cierpienia, jakiego przysparza ci choroba. Jeśli twoja choroba przynosi ci wielkie cierpienie i chcesz się leczyć, żeby się od choroby uwolnić, nie ma w tym, oczywiście, nic złego. To twoje prawo; masz prawo się leczyć i nikt nie ma prawa cię powstrzymywać. Jednak nie wolno ci żyć swoją chorobą ani odmawiać wykonywania obowiązków, porzucać obowiązków lub odrzucać Bożych rozporządzeń i zarządzeń, ponieważ zdecydowałeś się na leczenie. Jeśli twojej choroby nie da się wyleczyć, pogrążysz się w udręce, niepokoju i zmartwieniu, a przez to będziesz skarżył się Bogu i w Niego wątpił, a nawet utracisz wiarę w Boga, porzucisz nadzieję, a niektórzy zdecydują się porzucić swoje obowiązki – czegoś takiego nie powinieneś czynić. W obliczu choroby możesz szukać sposobów, by się wyleczyć, ale powinieneś przyjąć pozytywną postawę. Jeśli chodzi o to, w jakim stopniu i czy w ogóle twoją chorobę da się leczyć i jak to się skończy, powinieneś zawsze się podporządkowywać i nie narzekać. Taką postawę powinieneś przyjąć, bo jesteś istotą stworzoną i nie masz innego wyboru. Nie możesz mówić: „Jeśli wyjdę z tej choroby, to uwierzę, że stało się to dzięki wielkiej mocy Boga, ale jeśli się nie wyleczę, to będę miał żal do Boga. Dlaczego Bóg zesłał na mnie tę chorobę? Dlaczego mnie nie uzdrowił? Dlaczego na mnie spadła ta choroba, a nie na kogoś innego? Ja jej nie chcę! Dlaczego muszę umrzeć w tak młodym wieku? Jak to jest, że innym ludziom udaje się przeżyć? Dlaczego?”. Nie pytaj dlaczego, jest to rozporządzenie Boga. Nie ma tu powodu i nie powinieneś dociekać dlaczego. Takie dociekanie to buntownicza mowa i nie jest to pytanie, które istota stworzona powinna stawiać. Nie pytaj dlaczego, nie ma żadnego powodu. Bóg tak to zaplanował i zaaranżował. Jeśli pytasz dlaczego, można jedynie powiedzieć, że jesteś zbyt buntowniczy, zbyt zawzięty. Gdy coś powoduje twoje niezadowolenie lub gdy Bóg robi coś nie po twojej myśli i nie pozwala, żeby było tak, jak ty chcesz, stajesz się nieszczęśliwy, rozgoryczony i stale pytasz dlaczego. Bóg zatem pyta cię: „Dlaczego nie wypełniasz dobrze swojej powinności jako istota stworzona? Dlaczego nie wykonujesz wiernie swoich obowiązków?”. A ty jak na to odpowiesz? Mówisz: „Nie ma żadnego powodu, taki już jestem”. Czy to jest do przyjęcia? (Nie). Do przyjęcia jest to, że Bóg mówi do ciebie w ten sposób, ale nie jest do przyjęcia, żebyś ty tak mówił do Boga. Zajmujesz niewłaściwą pozycję i jesteś zupełnie nierozumny. Bez względu na to, jakie trudności napotyka istota stworzona, jest to całkowicie naturalne i uzasadnione, że powinieneś podporządkować się kierownictwu i zarządzeniom Stwórcy. Na przykład, twoi rodzice cię poczęli i wychowali, a ty nazywasz ich matką i ojcem – jest to całkowicie naturalne i uzasadnione, tak powinno być i nie ma sensu pytać dlaczego. Bóg ustala wszystko w twoim życiu i to, czy cieszysz się błogosławieństwami, czy znosisz trudy, również całkowicie naturalne i uzasadnione, a ty nie masz w tej materii nic do powiedzenia. Jeśli potrafisz podporządkować się aż do końca, to dostąpisz zbawienia, na podobieństwo Piotra. Jeśli jednak obwinisz Boga, porzucisz Go i zdradzisz z powodu jakiejś przejściowej choroby, to wszystkie twoje wcześniejsze wyrzeczenia, poświęcenia i wypełnianie obowiązków oraz płacenie ceny pójdą na marne. Dlaczego? Dlatego, że cała twoja ciężka praca w przeszłości nie położyła fundamentu, tak byś wypełniał powinność istoty stworzonej lub znał swoje miejsce jako istota stworzona, i niczego w tobie nie zmieniła. W rezultacie zdradzisz Boga z powodu twojej choroby i czeka cię taki koniec, jaki spotkał Pawła – zostaniesz ukarany. Powodem jest to, że wszystko, co czyniłeś do tej pory, miało na celu zdobycie korony i uzyskanie błogosławieństw. Jeśli na koniec stając w obliczu choroby i śmierci jesteś w stanie podporządkować się bez żadnych skarg, dowodzi to, że wszystko, co czyniłeś dotychczas, czyniłeś szczerze i chętnie dla Boga. Jesteś podporządkowany Bogu i ostatecznie twoje podporządkowanie się zapewni doskonały kres twojemu życiu w wierze w Boga i jest to coś, co Bóg pochwala. Choroba zatem może przynieść ci dobry koniec albo zły koniec; koniec, jaki cię czeka, zależy od ścieżki, którą podążasz, i od twojej postawy wobec Boga.
Czy problem ulegania przez ludzi negatywnym uczuciom z powodu choroby został rozwiązany? (Tak). Czy wiecie już teraz, w jaki sposób należy traktować chorobę? (Tak). Czy wiecie już, jak należy praktykować? Jeśli nie, dam wam do ręki atut najlepszy z możliwych. Czy wiecie, co to takiego? Jeśli dopadnie cię choroba i bez względu na to, jak wiele z doktryny pojmujesz, nie będziesz w stanie się z tym uporać, twoje serce pogrąży się udręce, niepokoju i zmartwieniu i nie tylko nie będziesz umiał zachować spokoju, ale twoje serce przepełnią skargi. Będziesz się nieustannie zastanawiać: „Dlaczego nikt inny nie cierpi na tę chorobę? Czemu ja na nią zapadłem? Jak to mi się przytrafiło? To dlatego, że jestem pechowcem i moim udziałem jest zły los. Nigdy nikogo nie obraziłem i nie popełniłem grzechu, więc dlaczego mi się coś takiego przytrafiło? Bóg traktuje mnie niesprawiedliwie!”. Poza udręką, niepokojem i zmartwieniem opanuje cię również depresja, jedno negatywne uczucie pociąga za sobą następne i nie ma sposobu, żebyś się od nich uwolnił, choćbyś bardzo tego chciał. Ponieważ jest to realna choroba, niełatwo jest się od niej uwolnić albo ją wyleczyć, co zatem powinieneś zrobić? Chcesz się podporządkować, ale nie potrafisz, a jeśli jednego dnia się podporządkujesz, to następnego dnia twój stan się pogarsza i to boli tak bardzo, że nie chcesz się już podporządkować i znów zaczynasz narzekać. Miotasz się w ten sposób przez cały czas, co zatem powinieneś zrobić? Zdradzę ci tajemnicę sukcesu. Bez względu na to, czy twoja choroba jest poważna, czy lekka, w momencie, gdy ci się pogorszy lub staniesz w obliczu śmierci, pamiętaj o jednym: nie lękaj się śmierci. Nawet jeśli to ostatnie stadium nowotworu i nawet jeśli wskaźnik śmiertelności w przypadku twojej choroby jest bardzo wysoki, nie lękaj się śmierci. Bez względu na to, jak bardzo cierpisz, nie podporządkujesz się, jeśli boisz się śmierci. Niektórzy mówią: „Słysząc, jak to mówisz, czuję inspirację i mam jeszcze lepszy pomysł. Nie tylko nie będę bał się śmierci, ale będę o nią błagał. Czy dzięki temu nie będzie mi łatwiej przetrwać?”. Po co błagać o śmierć? Błaganie o śmierć to skrajny pomysł, a tymczasem nielękanie się śmierci to rozsądna postawa. Czy dobrze mówię? (Tak). Jaka jest właściwa postawa, którą należy przyjąć, by nie bać się śmierci? Jeśli twoja choroba powoduje zagrożenie życia, wskaźnik śmiertelności jest wysoki niezależnie od wieku osoby chorej i okres między zachorowaniem a zgonem jest bardzo krótki, co powinieneś myśleć w głębi serca? „Nie mogę bać się śmierci, każdy w końcu umiera. Jednak podporządkowanie się Bogu jest czymś, czego większość ludzi nie potrafi, i mogę wykorzystać tę chorobę, żeby praktykować podporządkowywanie się Bogu. Powinienem przyjąć sposób myślenia i postawę oparte na podporządkowaniu się rozporządzeniom i zarządzeniom Boga i nie mogę lękać się śmierci”. Łatwo jest umrzeć, dużo łatwiej niż żyć. Możesz doznawać skrajnego bólu i nie będziesz tego świadomy; jak tylko zamkniesz oczy i twój oddech ustanie, dusza opuści ciało i twoje życie dobiegnie końca. Tak wygląda śmierć; to jest aż takie proste. Nie lękać się śmierci – oto postawa do przyjęcia. Ponadto nie możesz się zamartwiać o to, czy twoja choroba się pogłębi, czy umrzesz, jeśli okaże się nieuleczalna, jak dużo czasu ci zostało i jak wielki ból będziesz czuć, gdy przyjdzie po ciebie śmierć. Nie wolno ci się martwić tymi rzeczami; nie są to rzeczy, o które powinieneś się martwić. Jest tak dlatego, że śmierć jest nieunikniona, musi przyjść któregoś roku, któregoś miesiąca, któregoś dnia. Nie ukryjesz się przed nią i jej nie unikniesz – taki jest twój los. Twój tak zwany los został przesądzony z góry i zdeterminowany przez Boga. Długość twojego życia oraz wiek i czas, w którym umrzesz, są już ustalone przez Boga, więc o co się martwisz? Możesz się tym martwić, ale niczego to nie zmieni; możesz się tym martwić, ale nie możesz temu zapobiec; możesz się tym martwić, ale nie możesz sprawić, by ten dzień nie nadszedł. Dlatego twoje zmartwienie jest czymś całkowicie zbędnym i powoduje jedynie, że choroba ciąży ci jeszcze bardziej. Jeden aspekt – nie martwić się, drugi aspekt – nie bać się śmierci. Kolejny aspekt dotyczy tego, żeby nie odczuwać niepokoju, mówiąc: „Czy mój mąż (moja żona) znajdzie sobie kogoś, gdy umrę? Kto zaopiekuje się moimi dziećmi? Kto przejmie moje obowiązki? Kto będzie mnie pamiętał? Jaki koniec przeznaczy mi Bóg, gdy umrę?”. O takie rzeczy w ogóle nie powinieneś się martwić. Ludzie, którzy umierają, udają się do właściwego miejsca i Bóg już wszystko przygotował. Ci, którzy żyją, żyć będą dalej; istnienie jakiejś jednej osoby nie ma wpływu na normalną aktywność i przetrwanie ludzkości, zniknięcie jakiejś jednej osoby niczego nie zmienia, więc tymi rzeczami nie powinieneś się wcale zamartwiać. Nie ma potrzeby martwić się o rozmaitych krewnych, a tym bardziej nie ma potrzeby martwić się tym, czy ktoś będzie o tobie pamiętał po twojej śmierci. Jaki miałoby to sens, żeby ktoś o tobie pamiętał? Gdybyś był jak Piotr, to pamięć o tobie miałaby jakąś wartość; gdybyś był jak Paweł, to przysporzyłbyś ludziom jedynie nieszczęścia, dlaczego więc ktokolwiek miałby cię pamiętać? Jest jeszcze inny powód do zmartwień – to najbardziej realistyczna myśl, jaka ludziom przychodzi do głowy. Mówią oni: „Gdy umrę, nie ujrzę już więcej tego świata i nigdy nie będę mógł już cieszyć się materialnym życiem tych wszystkich rzeczy. Gdy umrę, nic już na tym świecie nie będzie mnie dotyczyć i zniknie poczucie życia. Gdy umrę, co ze mną będzie?”. Nie powinieneś martwić się o to, co z tobą będzie i gdzie trafisz po śmierci, ani nie powinieneś się tym niepokoić. Nie będziesz już żywym człowiekiem, a martwisz się, że nie będziesz już nigdy w stanie postrzegać ludzi, zdarzeń, rzeczy, sytuacji i całego materialnego świata. To jeszcze bardziej nie jest coś, czym powinieneś się zamartwiać, i nawet jeśli nie umiesz się tych rzeczy wyrzec, nic to nie da. Może cię trochę pocieszyć to, że być może twoja śmierć lub twoje odejście może stać się nowym początkiem twojego następnego wcielenia, lepszym początkiem, zdrowym początkiem, całkowicie dobrym początkiem, takim, w którym twoja dusza znów powróci. Nie musi to być złe, bo być może powrócisz, by istnieć w inny sposób i w innej postaci. To, jaka to będzie dokładnie postać, zależy od zarządzeń Boga i Stwórcy. Dziś można powiedzieć, że każdy powinien poczekać i kiedyś się przekona. Jeśli zdecydujesz się żyć w lepszy sposób i w lepszej postaci po swojej śmierci w tym życiu, to bez względu na to, jak pogorszy się twój stan zdrowia, najważniejsze jest to, jak stawisz temu czoła i jakie dobre uczynki będziesz mieć na koncie, nie zaś twoja bezsensowna udręka, niepokój i zmartwienie. Jeśli myślisz o tym w ten sposób, czy lęk, groza i odrzucenie, jakie budzi w tobie śmierć, nie uśmierzają się? (Tak). Ile aspektów przed chwilą omówiliśmy? Jeden z nich to nie lękać się śmierci. Jakie są pozostałe? (Mamy nie martwić się tym, czy nasze choroby się zaostrzą, mamy nie niepokoić się o męża lub żonę i dzieci ani o to, jaki czeka nas koniec i przeznaczenie, i tak dalej). Zostawcie to wszystko w rękach Boga. Co jeszcze? (Mamy nie martwić się, co będzie z nami po śmierci). Nie ma sensu martwić się o takie rzeczy. Żyj teraźniejszością, rób to, co powinieneś robić tu i teraz, i rób to dobrze. Nie wiesz, co przyniesie przyszłość, więc powinieneś zostawić to wszystko w rękach Boga. Co jeszcze? (Powinniśmy śpiesznie zbierać dobre uczynki ze względu na nasze przyszłe miejsce przeznaczenia). Zgadza się, ludzie powinni zbierać więcej dobrych uczynków ze względu na przyszłość, powinni dążyć do prawdy i być ludźmi, którzy pojmują prawdę i posiadają prawdorzeczywistość. Niektórzy mówią: „Mówisz teraz o śmierci, czy zatem masz na myśli to, że każdy będzie kiedyś musiał stawić czoło śmierci? Czy to jest zły omen?”. To nie jest zły omen ani zapobiegawcze ostrzeżenie, a już na pewno nie chodzi o klątwę śmierci – te słowa to nie są klątwy. Czym zatem są? (Są ścieżką praktyki dla ludzi). Zgadza się, ludzie powinni je praktykować; wyrażają one prawidłowe myślenie i nastawienie, których ludzie powinni się trzymać, oraz są prawdami, które ludzie powinni zrozumieć. Nawet ci, którzy na nic nie chorują, też powinni przyjąć taką postawę wobec śmierci. Niektórzy mówią: „Jeśli nie lękamy się śmierci, czy to znaczy, że śmierć po nas nie przyjdzie?”. Czy to jest prawdą? (Nie). A co to jest? (To pojęcie i wyobrażenie ludzi). Jest to wypaczenie, logiczne rozumowanie i szatańska filozofia – nie jest to prawdą. Nie jest wcale tak, że jeśli nie boisz się śmierci i się nią nie zamartwiasz, to śmierć cię ominie i nie umrzesz – to nie jest prawdą. Ja mówię tu o postawie, jaką ludzi powinni przyjąć względem śmierci i choroby. Gdy przyjmiesz taką postawę, możesz uwolnić się od negatywnych uczuć udręki, niepokoju i zmartwienia. Nie dasz się wtedy schwytać w pułapkę swojej choroby, a twoje myślenie i twój świat duchowy nie doznają szwanku ani nie zostaną zaburzone przez twoją chorobę. Jedną z osobistych trudności doświadczanych przez ludzi są ich widoki na przyszłość, a pozostałe to choroby i śmierć. Widoki na przyszłość i śmiertelność mogą przejąć kontrolę nad ludzkimi sercami, ale jeśli potrafisz prawidłowo podejść do tych dwóch problemów i pokonać swoje negatywne uczucia, wtedy nie ulegniesz pospolitym trudnościom.
Oprócz chorób ludzi często dręczą, niepokoją i martwią jeszcze inne realne problemy, które napotykają w życiu. Życie przynosi wiele realnych problemów, na przykład: w twoim domu są osoby starsze, którymi trzeba się opiekować, lub dzieci, które trzeba wychowywać, dzieci potrzebują pieniędzy na szkołę i życie, osoby starsze potrzebują pieniędzy na lekarstwa i leczenie, również codzienne wydatki pochłaniają duże sumy pieniędzy. Chcesz wykonywać swoje obowiązki, ale jeśli zrezygnujesz z pracy, to z czego będziesz żyć? Twoje oszczędności szybko się wyczerpią i co zrobisz, gdy zostaniesz bez grosza? Jeśli podejmiesz pracę zarobkową, spowoduje to opóźnienia w wykonywaniu twoich obowiązków, ale jeśli zrezygnujesz z pracy, aby wypełniać obowiązki, nie będziesz w stanie uporać się z trudnościami w domu. Co zatem powinieneś zrobić? Wielu ludzi zmaga się z takimi problemami i ma mętlik w głowie, więc z wytęsknieniem oczekują dnia Bożego i zastanawiają się, kiedy nastąpią wielkie katastrofy i czy powinni zrobić zapasy żywności. Jeśli się przygotowują, to nie mają w domu żadnych oszczędności i ich życie staje się bardzo trudne. Widzą, że inni noszą lepsze ubrania, jedzą lepsze jedzenie i czują się nieszczęśliwi, bo myślą, że ich życie jest zbyt ciężkie. Przez długi czas nie jedzą mięsa, a jeśli mają jakieś jajka, nie chcą ich zjadać, tylko pędzą na plac targowy, żeby je sprzedać i zarobić kilka dolarów. Gdy zaprzątają sobie głowę tymi wszystkimi trudnościami, zaczynają się martwić: „Kiedy te ciężkie dni się skończą? Ciągle słyszę: »Dzień Boży nadchodzi, dzień Boży nadchodzi« i »Dzieło Boże wkrótce dobiegnie kresu«, ale kiedy ktoś mi powie, kiedy to faktycznie nastąpi? Kto może to wiedzieć na pewno?”. Niektórzy ludzie całymi latami wykonują swoje obowiązki z dala od domu i czasami myślą: „Nie mam pojęcia, jak bardzo urosły moje dzieci i czy moi rodzice pozostają w dobrym zdrowiu. Od wielu lat jestem poza domem i nie troszczyłem się o nich. Czy mają jakieś trudności? Co zrobią, jeśli zachorują? Czy ktoś się nimi zaopiekuje? Moi rodzice są już po osiemdziesiątce albo nawet po dziewięćdziesiątce, w sumie to nie wiem, czy w ogóle jeszcze żyją”. Kiedy ludzie o tym myślą, w ich sercach rodzi się niejasny niepokój. Niepokoją się i zamartwiają, ale martwienie się nie rozwiązuje niczego, więc zaczynają odczuwać udrękę. Gdy czują się wyjątkowo udręczeni, ich uwaga kieruje się na dzieło Boga i dzień Boży, więc się zastanawiają: „Czemu dzień Boży jeszcze nie nadszedł? Czy już zawsze mamy prowadzić takie samotne, tułacze życie? Kiedy nastanie dzień Boży? Kiedy dzieło Boga dobiegnie kresu? Kiedy Bóg unicestwi ten świat? Kiedy królestwo Boże nastanie na ziemi? Kiedy ujrzymy ukazującą się osobę Boga?”. Wciąż myślą o tych sprawach i w ich sercach rodzą się negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia, mają zmartwiony wyraz twarzy, nie czują już żadnej radości, są ospali i apatyczni, jedzą bez apetytu i każdego dnia mają zupełny mętlik w głowie. Czy życie w takich negatywnych uczuciach jest czymś dobrym? (Nie). Nawet błaha trudność może czasem sprawić, że ludzie ulegną negatywnym uczuciom bierności, a bywa też tak, że te negatywne uczucia bezwiednie pojawiają się w sercu bez żadnego powodu, bez szczególnego kontekstu i chociaż nikt konkretnie niczego szczególnego nie powiedział. Gdy te negatywne uczucia rodzą się w ludzkich sercach, ludzkie pragnienia – pragnienie ujrzenia dnia Bożego, pragnienie ujrzenia końca dzieła Bożego i pragnienie nadejścia królestwa Bożego – stają się jeszcze silniejsze. Niektórzy wręcz padają na kolana i modlą się do Boga, zalani łzami, mówiąc: „Boże, nienawidzę tego świata i nienawidzę tej ludzkości. Proszę, zakończ to tak szybko, jak to możliwe, zakończ cielesne życie ludzi i połóż kres tym wszystkim trudom”. Modlą się w ten sposób wielokrotnie bez żadnego skutku i negatywne uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia zakorzeniają się w ich sercach, są obecne w ich myślach i w głębi duszy, silnie na nich wpływają i przytłaczają ich. W istocie dzieje się tak wyłącznie dlatego, że z wytęsknieniem pragną, by dzień Boży nadszedł szybciej i by dzieło Boże szybciej dobiegło kresu, pragną jak najszybciej otrzymać błogosławieństwa, mieć dobre przeznaczenie i wejść do nieba lub królestwa, jakie sobie wyobrażają i do jakiego tęsknią na podstawie swoich pojęć; dlatego te sprawy przez cały czas tak bardzo zaprzątają ich serca. Sądząc po pozorach, można powiedzieć, że są poruszeni i pobudzeni, ale tak naprawdę czują się udręczeni, zaniepokojeni i zmartwieni. Gdy takie uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia nieustannie towarzyszą ludziom, zaczynają wtedy myśleć: „Jeśli dzień Boży wkrótce nie nastąpi i dzieło Boga nie zakończy się możliwie jak najprędzej, zrobię użytek ze swojego młodego wieku i zdolności do ciężkiej pracy. Chcę pracować i zarabiać pieniądze, przez jakiś czas ciężko pracować w świecie i cieszyć się życiem. Jeśli dzień Boży wkrótce nie nastąpi, chcę wrócić do domu, znów być z moją rodziną, znaleźć sobie partnera, dobrze żyć przez jakiś czas, wspierać moich rodziców i wychowywać dzieci. Gdy się zestarzeję, będę mieć mnóstwo dzieci, które będą ze mną mieszkać, i będziemy cieszyć się życiem rodzinnym – cóż za cudowna wizja! Jaki słodki obrazek!”. Myśląc tak, z niecierpliwością wyczekują takiego życia. Ilekroć ludzie myślą, że dzień Boży wkrótce nastąpi i że dzieło Boga niedługo dobiegnie końca, ich pragnienia rozpalają się ze zdwojoną siłą i jeszcze żarliwiej pragną, by dzieło Boga skończyło się jak najprędzej. W takiej sytuacji, gdy fakty odbiegają od tego, czego ludzie sobie życzą, gdy ludzie nie dostrzegają niczego, co by wskazywało, że dzieło Boże dobiega końca i że bliski jest dzień Boży, uczucia udręki, niepokoju i zmartwienia jeszcze bardziej się nasilają. Ludzie martwią się o to, kto się nimi zaopiekuje na starość, gdy za kilka lat się zestarzeją i nikogo sobie nie znajdą. Martwią się tym, czy po okresie nieustannego wykonywania obowiązków w domu Bożym i po zerwaniu wszystkich więzi ze społeczeństwem będą potrafili się na powrót zintegrować społecznie, gdy wrócą do domu. Martwią się tym, czy za kilka lat, gdy wrócą do prowadzenia biznesu lub znajdą sobie pracę, będą jeszcze w stanie nadążyć za duchem czasu, czy będą w stanie wyróżnić się z tłumu i czy uda im się przetrwać. Im bardziej się zamartwiają, niepokoją i dręczą takimi rzeczami, tym mniej są w stanie spokojnie wykonywać obowiązki i podążać za Bogiem w domu Bożym. Coraz bardziej i bardziej martwią się o swoją przyszłość, o swoje perspektywy i życie rodzinne, a także martwią się wszystkimi trudnościami, jakie mogą napotkać na swojej drodze w przyszłości. Myślą o wszystkim, o czym tylko można pomyśleć, martwią się o wszystko, o co tylko można się martwić; martwią się nawet o to, jakie życie będą mieć ich wnuki i potomkowie ich wnuków. Ich myśli sięgają daleko, ich myśli są bardzo skrupulatne, wszystko rozkładają na czynniki pierwsze. Gdy ludzie się tak zamartwiają, niepokoją i dręczą, stają się niezdolni do wykonywania obowiązków ze spokojem i nie są w stanie po prostu iść za Bogiem, a zamiast tego mają tysiąc myśli na minutę i przeskakują ze skrajności w skrajność. Gdy widzą, że praca ewangelizacyjna idzie dobrze, myślą: „Dzień Boży wkrótce nadejdzie. Muszę dobrze wykonywać swoje obowiązki, tak! No dalej! Jeszcze tylko kilka lat, to już niedługo! Całe to cierpienie nie będzie na próżno i przyniesie owoce, nie będę się już niczym martwić!”. Jednak po kilku latach wielkie katastrofy wciąż nie nadchodzą i nikt już nie mówi o dniu Bożym, więc ich serca się ostudzają. Udręka, niepokój i zmartwienie oraz gonitwa myśli przychodzą i odchodzą, powtarza się to raz po raz, zapętla w niekończących się kręgach w zależności od sytuacji międzynarodowej i sytuacji w domu Bożym, a ci ludzie nie są w stanie tego opanować, nie potrafią odmienić swojego stanu bez względu na to, co mówią inni. Czy istnieją tacy ludzie? (Tak). Czy łatwo jest takim ludziom wytrwać? (Nie). Ich nastawienie i nastrój podczas wykonywania obowiązków oraz ilość energii, jaką wkładają w swoje obowiązki, zależy zawsze od „najnowszych wiadomości”. Niektórzy ludzie mówią: „Wiarygodne źródła podają, że ewangelia Boga rozprzestrzenia się wprost cudownie!”. Jeszcze inni mówią: „Według najnowszych wiadomości bardzo często dochodzi do katastrof na całym świecie; najwyraźniej globalna sytuacja i katastrofy są spełnieniem takich to a takich słów z Księgi Objawienia. Dzieło Boże wkrótce dobiegnie końca, dzień Boży jest blisko, cały świat religii wrze!”. Ilekroć ludzie usłyszą „najnowsze wiadomości” lub „wiarygodne informacje”, ich udręka, niepokój i zmartwienie chwilowo ustępują; nie czują się już wzburzeni i gonitwa myśli ustaje na jakiś czas. Jeśli jednak nie docierają do nich żadne „najnowsze wiadomości” czy „wiarygodne informacje”, następuje nawrót udręki, niepokoju, zmartwienia i gonitwy myśli. Niektórzy wręcz zaczynają się zastanawiać, gdzie złożyć podanie o pracę, gdzie pracować, ile dzieci spłodzić, gdzie ich dzieci pójdą do szkoły za parę lat, jak przygotować się do opłacenia ich studiów, jak zaplanować kupno domu, działki czy samochodu. Gdy jednak usłyszą jakieś „wiarygodne informacje”, wszystkie te rzeczy idą w odstawkę. Czy to nie brzmi jak żart? (Tak to brzmi). Niektórzy ludzie po wielu latach wiary w Boga i po poznaniu dzieła Bożego są w stanie świadczyć o Bogu, mówiąc: „Wiara w Boga jest właściwą ścieżką w życiu; takie życie ma największe znaczenie. Takie życie ma największą wartość. Bez względu na to, jak Bóg mnie prowadzi lub co Bóg czyni, jestem pewny, że wszystko, co Bóg czyni, ma na celu zbawienie ludzi, więc będę podążać za Bogiem aż do końca. Nawet gdyby miało to trwać tak długo, aż niebo i ziemia się zestarzeją, gwiazdy zmienią swoje położenie, morza wyschną, skały zamienią się w pył, morza staną się lądami, a lądy morzami, moje serce pozostanie takie samo, nie zmieni się. Moje serce oddane będzie Bogu do końca życia, a jeśli po tym życiu będzie jakieś następne, ja nadal będę iść za Bogiem”. Jednakże ci ludzie, którzy doświadczają w życiu wielu trudności, nie myślą w taki sposób. Ich wiara w Boga polega po prostu na tym, że na razie obserwują sytuację i żyją tak, jak uważają, że powinni żyć. Nie zmienią swojego stylu życia ani wcześniejszych dążeń tylko dlatego, że uwierzyli w Boga. Wierzą w Niego przez kilka lat, zupełnie niczego nie zmieniając, i na podobieństwo niewierzących żyją tak samo, jak żyli wcześniej. Jednak wiara w Boga wiąże się z jedną szczególną rzeczą, a mianowicie z tym, że dzień Boży wkrótce nadejdzie, królestwo Boże wkrótce nastanie, nastąpią wielkie katastrofy i ci, którzy wierzą w Boga, unikną katastrof, nie padną ich ofiarą i mogą zostać ocaleni. Wyłącznie z tego jednego powodu ci ludzie są tak bardzo zainteresowani wiarą w Boga. To jest ich jedyny cel i punkt skupienia w ich wierze w Boga. Bez względu na to, ilu kazań wysłuchają, jak wiele usłyszą prawd omawianych przez innych ludzi bądź od jak dawna już wierzą w Boga, sposób, w jaki wierzą w Boga, nigdy się nie zmieni, oni nigdy z niego nie zrezygnują. Ani kazania, których słuchają, ani prawdy, które zrozumieją, nie skłonią tych ludzi do zmiany czy porzucenia ich niewłaściwego podejścia do wiary w Boga. Toteż gdy coś się zmienia w sytuacji świata zewnętrznego lub domu Bożego bądź coś się o tej sytuacji mówi, zawsze ma to wpływ na tę jedną rzecz, która w głębi serca obchodzi tych ludzi najbardziej. Jeśli słyszą, że dzieło Boże wkrótce dobiegnie końca, nie posiadają się z radości; jeśli jednak słyszą, że jest jeszcze za wcześnie na to, by dzieło Boże się skończyło, i nie są w stanie wytrwać, ich udręka, niepokój i zmartwienie nasilają się z dnia na dzień i ci ludzie zaczynają się przygotowywać do tego, by w każdej chwili móc opuścić dom Boży oraz braci i siostry, by całkowicie porzucić dom Boży. Oczywiście są również tacy, którzy w każdej chwili gotowi są usunąć w całości dane kontaktowe braci i sióstr oraz wszystkie wiadomości od nich oraz zwrócić kościołowi księgi ze słowami Boga, które przysłał im dom Boży. Myślą: „Nie mogę już dalej kroczyć tą ścieżką wiary w Boga i dążenia do prawdy. Myślałem, że wiara w Boga zapewni mi szczęśliwe życie, że będę miał dzieci, otrzymam błogosławieństwa i wejdę do królestwa niebieskiego. Teraz to piękne marzenie zostało unicestwione, więc wybieram szczęśliwe życie, dzieci i zadowolenie z życia. Jednak mimo to nie potrafię porzucić wiary w Boga. Jeśli jest szansa, że mógłbym otrzymać po stokroć w tym życiu i życie wieczne na świecie, który ma nadejść, czy to nie byłoby jeszcze lepsze?”. Tak postrzegają ci ludzie wiarę w Boga, taki jest ich plan i, rzecz jasna, zgodnie z tym postępują. Takie myśli i takie plany kryją się w głębi serca tych, którzy w swojej wierze w Boga kierują się własnymi wyobrażeniami, którzy stale dręczą się, niepokoją i martwią swoim cielesnym życiem – to pokazuje, do czego dążą i jaką ścieżką kroczą w swojej wierze w Boga. Co leży im na sercu najbardziej? Tym, co najbardziej leży im na sercu, jest to, kiedy nadejdzie dzień Boży, kiedy dzieło Boże dobiegnie końca, kiedy przyjdą wielkie katastrofy i czy będą w stanie się przed nimi uchronić – oto, co najbardziej leży im na sercu.
Jeśli chodzi o tych, którzy stale dręczą się, niepokoją i martwią o swoje cielesne życie, ich dążeniem w wierze w Boga jest „otrzymać po stokroć w tym życiu i życie wieczne w świecie, który ma nadejść”. Nie lubią wszakże słuchać o tym, jakie postępy poczyniło dzieło Boże, czy ci, którzy wierzą w Boga osiągają rezultat w postaci dostąpienia zbawienia, jak wielu ludzi pozyskało prawdę, poznało Boga i niosło dobre świadectwo, jakby te rzeczy wcale ich nie dotyczyły. Co zatem chcą usłyszeć? (Kiedy dzieło Boga dobiegnie końca). Mają większe nadzieje, prawda? Większość ludzi ma zbyt ciasne horyzonty. Zobaczcie, jakie perspektywy przyjmują, mają nadzieję na wielkie rzeczy – w jakim oni są stanie uniesienia! Większość ludzi to prostacy: stale mówią o zmianach usposobienia, o podporządkowaniu się Bogu, o wiernym wypełnianiu obowiązków, o postępowaniu zgodnym prawdozasadami – co to są za ludzie? Mają ograniczone horyzonty! Jak to określają Chińczycy? Są zbyt pospolici. Co to znaczy „pospolici”? To znaczy zbyt prostaccy. Jakie cele ci ludzie sobie wyznaczają? Mają nadzieję na rzeczy wielkie, wzniosłe, wyjątkowe. Ci, którzy żywią nadzieję na rzeczy wyjątkowe, zawsze chcą iść w górę, w próżności swojej licząc na to, że Bóg któregoś dnia porwie ich do góry na spotkanie z Nim. Chcesz spotkać Boga, ale nie pytasz o to, czy Bóg chce spotkać ciebie – wciąż tylko pragniesz tych zdumiewających rzeczy! Czy spotkałeś Boga tylko kilka razy? Ludzie nie znają Boga, więc gdy Go spotkasz, wciąż będziesz stawiał Mu opór. Jakie jest zatem źródło udręki, niepokoju i zmartwienia tych ludzi? Czy rzeczywiście chodzi o trudności, jakich doświadczają w życiu? Nie, tak naprawdę trudności życiowe nie mają tu nic do rzeczy; chodzi o to, że oni w swojej wierze w Boga skupiają się na życiu cielesnym. Celem ich dążeń nie jest prawda: oni dążą do tego, by mieć szczęśliwe życie, by cieszyć się dobrym życiem i dobrą przyszłością. Czy problemy tych ludzi są łatwe do rozwiązania? Czy takich ludzi można znaleźć w kościele? Oni stale pytają innych: „Kiedy wreszcie nadejdzie dzień Boży? Czy nie mówiono kilka lat temu, że dzieło Boga zbliża się do końca? Czemu więc nadal się nie skończyło?”. Czy jest jakiś sposób, by sobie poradzić z takimi ludźmi? Wystarczy powiedzieć im jedno słowo, a mianowicie: „Wkrótce!”. Jeśli chodzi o takich ludzi, najpierw zapytajcie ich: „Cały czas o to pytasz. Czy masz jakieś plany? Jeśli tak, to nie męcz się już tutaj dłużej, skoro nie chcesz. Po prostu rób, czego chcesz. Nie postępuj wbrew własnym pragnieniom i nie utrudniaj sobie życia. Dom Boży cię tu nie trzyma, nie więzi cię w pułapce. Możesz odejść, kiedy tylko zechcesz. Nie wypytuj bez ustanku o nowinki i aktualności. Za każdym razem usłyszysz jedną odpowiedź: »Wkrótce!«. Jeśli ci się ta odpowiedź nie podoba, jeśli w swoim sercu poczyniłeś już plany i zrealizujesz je prędzej czy później, to dam ci taką radę: Zwróć księgi ze słowami Boga do kościoła możliwie jak najszybciej, spakuj się i odejdź. Pożegnamy się i już nigdy nie będziesz się dręczył, niepokoił i martwił tymi sprawami. Wróć do domu i żyj własnym życiem. Dobrze ci życzę! Życzę ci życia w szczęściu i zadowoleniu i mam nadzieję, że w przyszłości los będzie dla ciebie łaskawy!”. Co o tym sądzicie? (Dobrze powiedziane). Poradźcie im, żeby opuścili kościół, nie starajcie się ich zatrzymać. Dlaczego nie należy próbować ich zatrzymać? (Oni tak naprawdę nie wierzą w Boga, więc nie ma sensu, żeby zostali). Zgadza się, to są niedowiarkowie! Jaki ma sens zatrzymywać niedowiarków zamiast ich wyrzucić? Niektórzy ludzie mówią: „Ale przecież oni nie zrobili nic złego, nie doprowadzili do żadnych zakłóceń”. Czy konieczne jest, żeby doprowadzili do zakłóceń? Powiedzcie Mi, czy ktoś taki nie powoduje zakłóceń już tylko przez to, że pozostaje w grupie? Gdziekolwiek pójdą, ich postępowanie i działania stanowią zakłócenie. Nigdy nie angażują się w ćwiczenia duchowe, nigdy nie czytają słów Boga, nigdy się nie modlą ani nie przemawiają na zgromadzeniach; pozorują jedynie wykonywanie obowiązków i stale rozpytują o nowinki i aktualności. Są skrajnie emocjonalni i kapryśni. Przywiązują przesadną wagę do jedzenia, picia i dobrej zabawy, a niektórzy z nich są leniwi, obżerają się, dużo śpią, obijają się i są tylko po to, by zwiększyć liczebność domu Bożego. Nie obchodzi ich ani trochę wykonywanie obowiązków, to darmozjady. Gdy przychodzą do domu Bożego, szukają tylko rzeczy, które mogą przynieść im jakąś korzyść. Jeśli nie są w stanie odnieść żadnej korzyści, odchodzą pod byle pretekstem. Skoro są w stanie odejść pod byle pretekstem, czy nie lepiej, żeby odeszli prędzej niż później? Tacy ludzie nie są nawet w stanie wykonywać pracy do samego końca i ta ich praca nie przynosi dobrych efektów. Gdy wykonują pracę, nie robią właściwych rzeczy – to po prostu niedowiarkowie. W swojej wierze w Boga patrzą na wszystko z boku. Gdy dom Boży prosperuje, są szczęśliwi, bo myślą, że mogą mieć nadzieje na błogosławieństwa, że przewaga jest po ich stronie, że ich wiara w Boga nie jest daremna, że się nie pomylili i postawili na zwycięzcę. Jeśli jednak dom Boży jest ciemiężony przez szatańskie siły, porzucony przez społeczeństwo, prześladowany i oczerniany, jeżeli znajduje się w wyjątkowo ciężkim położeniu, oni ani trochę się tym nie przejmują, wręcz przeciwnie – śmieją się z tego. Czy można tolerować obecność takich ludzi w kościele? (Nie). To niedowiarkowie i wrogowie! Jeśli masz przy sobie wroga i uznajesz go za brata lub siostrę, czy nie jesteś głupi? Jeśli tacy ludzie nie są w stanie z ochotą pracować, to należy ich wyrzucić, prawda? (Prawda). Właśnie – i należy to uczynić bez ociągania i bez skrupułów. Nie ma potrzeby dawać im rad, należy ich po prostu poprosić, żeby odeszli. Nie ma potrzeby strzępić sobie języka w przypadku takich ludzi, należy ich po prostu odesłać do domu. W istocie to nie są ludzie, którzy należą do domu Bożego, to są niedowiarkowie, którzy wepchnęli się do kościoła. Mogą po prostu wrócić tam, skąd przyszli, i można zwyczajnie kazać im odejść. Po wstąpieniu do kościoła niektórzy ludzie wyraźnie dystansują się od braci i sióstr oraz od domu Bożego. Dzieje się tak dlatego, że wiedzą, po co tu przyszli, wiedzą, czy prawdziwie wierzą, czy nie, i poza ich nadziejami na to, że dzieło Boże dobiegnie końca i że uda im się otrzymać błogosławieństwa, żadna praca domu Bożego ani żadne prawdy, w które ludzie zgodnie z wymaganiami Boga powinni wkroczyć, nie mają z tymi ludźmi nic wspólnego; nie poświęcają tym sprawom żadnej uwagi, nie czytają ksiąg ze słowami Boga, które przysłał im kościół – te książki gdzieś u nich leżą i nie są nawet rozpakowane. Tacy ludzie tylko mówią, że wierzą w Boga; z pozoru wydaje się, że są wierzący tak samo jak inni, i symulują wykonywanie obowiązków, ale nigdy nie czytają słów Boga. Ani razu nie otworzyli książki ze słowami Boga, nigdy nie przewrócili ani jednej strony, nigdy nie przeczytali ani słowa. Nigdy nie oglądają filmów ze świadectwami z doświadczenia ani filmów ewangelizacyjnych, hymnów czy innych materiałów udostępnianych przez dom Boży w Internecie. Co zwykle oglądają? Oglądają wiadomości, popularne programy, wideoklipy, komedie – same bezwartościowe rzeczy. Kim są ci ludzie? Od czasu do czasu przychodzą do kościoła, żeby zapytać: „Do ilu krajów dotarła dotychczas ewangelia? Ilu ludzi udało się przyprowadzić do Boga? W ilu krajach założono kościoły? Ile jest wszystkich kościołów? Na jakim etapie jest obecnie dzieło Boże?”. W wolnym czasie stale wypytują o takie sprawy. Czy nie budzi to podejrzeń, że taka osoba jest szpiegiem? Powiedzcie Mi, czy to w porządku trzymać kogoś takiego w kościele? (Nie). Jeśli nie odejdą z kościoła z własnej woli, to musicie ich usunąć, gdy tylko ich wykryjecie, i uwolnić kościół od tych utrapieńców. Nie ma sensu ich zatrzymywać, bo to proszenie się o kłopoty. Rzeczy, którymi ci ludzie się dręczą, niepokoją i martwią, nie mają z nami nic wspólnego. Nie fatygujcie się, żeby dawać im rady, omawianie z nimi prawdy skazane jest na niepowodzenie. Po prostu pozbądźcie się ich i na tym koniec – to najlepszy sposób, w jaki należy potraktować takich ludzi.
Oprócz niedowiarków są wśród braci i sióstr ludzie starsi, w wieku od 60 do 80 lub 90 lat, którzy ze względu na swój zaawansowany wiek również doświadczają trudności. Pomimo dojrzałego wieku ich myślenie niekoniecznie jest prawidłowe i racjonalne, a ich mniemania i opinie niekoniecznie pozostają w zgodzie z prawdą. Ci starsi ludzie mają problemy tak samo jak inni i stale się zamartwiają: „Nie cieszę się już tak dobrym zdrowiem jak kiedyś i podlegam ograniczeniom, jeśli chodzi o obowiązki, jakie jestem w stanie wykonywać. Jeśli wykonuję tylko te drobne obowiązki, to czy Bóg mnie zapamięta? Czasem choruję i ktoś musi się mną opiekować. Jeśli nie ma takiej osoby, nie jestem w stanie wykonywać obowiązków, więc co mam począć? Jestem w podeszłym wieku i nie zapamiętuję Bożych słów, gdy je czytam, a także trudno mi zrozumieć prawdę. Gdy omawiam prawdę, moje słowa są zagmatwane i nielogiczne, nie mam doświadczeń, którymi warto byłoby się podzielić. Mam już swój wiek i brak mi energii, wzrok mi się pogorszył i siły mam nadwątlone. Wszystko jest dla mnie trudne. Nie jestem w stanie wypełniać obowiązków, a do tego łatwo zapominam i opacznie rozumiem różne rzeczy. Czasem mam mętlik w głowie, przez co przysparzam problemów kościołowi oraz braciom i siostrom. Chcę dostąpić zbawienia i dążyć do prawdy, ale to bardzo trudne. Co na to poradzę?”. Gdy myślą o tych sprawach, zaczynają się zadręczać: „Czemu zacząłem wierzyć w Boga dopiero w tym wieku? Czemu nie mam teraz dwudziestu albo trzydziestu lat, a choćby nawet czterdziestu lub pięćdziesięciu lat? Czemu poznałem dzieło Boga w tak podeszłym wieku? Nie przypadł mi w udziale zły los; w każdym razie dane mi było poznać dzieło Boga. Mój los jest dobry i Bóg okazał mi łaskawość! Jedna tylko rzecz psuje mi radość – jestem już za stary. Pamięć mi szwankuje, zdrowie mam nie najlepsze, ale w sercu odczuwam wewnętrzną siłę. Chodzi tylko o to, że moje ciało odmawia mi posłuszeństwa, na zgromadzeniach szybko robię się śpiący. Czasem zamykam oczy, by się pomodlić, i zasypiam, moje myśli błądzą, gdy czytam słowa Boga, dopada mnie senność i odpływam, a słowa Boga nie docierają do mnie. Co mam począć? Czy doświadczając takich praktycznych trudności jestem w stanie dążyć do prawdy i zrozumieć prawdę? Jeśli nie, jeżeli nie potrafię praktykować zgodnie z prawdozasadami, to czy moja wiara nie okaże się daremna? Czy nie dostąpię zbawienia? Co mam począć? Tak bardzo się martwię! W moim wieku nic już nie jest ważne. Teraz, gdy wierzę w Boga, nic mnie już nie martwi ani nie budzi mojego niepokoju, moje dzieci są dorosłe i nie muszę się już nimi zajmować, największym pragnieniem mojego życia jest to, aby w tym czasie, jaki mi jeszcze pozostał, dążyć do prawdy, wypełniać powinność istoty stworzonej i ostatecznie dostąpić zbawienia. Ale biorąc pod uwagę moją obecną sytuację, słaby wzrok i skołowany umysł, kiepskie zdrowie, niezdolność do dobrego wypełniania obowiązków, a także fakt, że powoduję czasem problemy, choć staram się, jak tylko mogę, to wydaje się, że nie będzie mi łatwo dostąpić zbawienia”. Rozpamiętują to wszystko raz po raz, opanowuje ich niepokój i myślą: „Wygląda na to, że dobre rzeczy przydarzają się tylko młodym ludziom, a nie starym. Wygląda na to, że nie będzie mi już dane cieszyć się dobrymi rzeczami”. Im więcej o tym myślą, tym bardziej się dręczą i niepokoją. Nie tylko zamartwiają się o siebie, ale czują się także skrzywdzeni. Jeśli płaczą, czują, że nie warto nad tym wylewać łez, a jeśli nie płaczą, ten ból i uraza stale im towarzyszą. Co zatem powinni uczynić? Są zwłaszcza tacy ludzie w podeszłym wieku, którzy chcą cały swój czas poświęcać dla Boga i na wykonywanie swoich obowiązków, ale pod względem fizycznym są w słabej kondycji. Niektórzy mają nadciśnienie, inni – wysoki poziom cukru we krwi, jeszcze inni doświadczają problemów gastrycznych i nie mają na tyle siły fizycznej, by dobrze wypełniać obowiązki, więc się zadręczają. Patrzą na młodych, którzy jedzą, piją, biegają i skaczą, i budzi się w nich zazdrość. Im częściej widzą takich młodych ludzi, tym większą udrękę odczuwają i myślą: „Chcę dobrze wykonywać obowiązki, dążyć do prawdy i ją zrozumieć, a także chcę praktykować prawdę, czemu więc jest to takie trudne? Jestem stary i bezużyteczny! Czy Bóg nie chce starych ludzi? Czy starzy ludzie są faktycznie bezużyteczni? Czy nie jesteśmy w stanie dostąpić zbawienia?”. Jest im smutno i nie są w stanie czuć szczęścia, jakkolwiek by o tym wszystkim myśleli. Nie chcą przegapić tak cudownego czasu i tak wspaniałej okazji, ale nie są w stanie się poświęcić i wykonywać obowiązków całym sercem i całą duszą, jak to robią młodzi. Ci starsi ludzie pogrążają się w udręce, niepokoju i zmartwieniu z powodu swojego wieku. Ilekroć napotykają jakąś trudność, niepowodzenie lub przeszkodę, obwiniają swój wiek, a nawet nie lubią samych siebie i czują do siebie nienawiść. Ale tak czy owak to wszystko na próżno, nie ma rozwiązania, są w sytuacji bez wyjścia. Czy jednak faktycznie są w sytuacji bez wyjścia? Czy istnieje jakieś rozwiązanie? (Starsi ludzie powinni wykonywać obowiązki w miarę swoich możliwości). Jest to akceptowalne, żeby starsi ludzie wykonywali obowiązki w miarę swoich możliwości, czyż nie? Czy starsi ludzie nie są w stanie dążyć do prawdy z powodu swojego wieku? Czy nie potrafią zrozumieć prawdy? (Potrafią). Czy starsi ludzie są w stanie pojmować prawdę? Mogą pojąć jej część, a przecież nawet młodzi ludzie nie są w stanie pojąć całości prawdy. Starsi ludzie są błędnie przekonani, że mają zmącony umysł i że szwankuje im pamięć, a przez to nie są zdolni zrozumieć prawdy. Czy mają słuszność? (Nie). Choć młodzi ludzie mają znacznie więcej energii i są fizycznie silniejsi od starszych, to ich zdolności rozumienia, pojmowania i poznawania są takie same jak u ludzi starszych. Czy starsi ludzie nie byli kiedyś młodzi? Nie urodzili się przecież starzy, a młodzi ludzie też się kiedyś zestarzeją. Starsi ludzie nie powinni myśleć, że ponieważ są starzy, fizycznie słabi, schorowani i mają kiepską pamięć, to różnią się od młodych ludzi. Tak naprawdę nie ma żadnej różnicy. Co mam na myśli, mówiąc, że nie ma żadnej różnicy? Bez względu na to, czy ludzie są starzy, czy młodzi, jego zepsute usposobienie jest takie samo, ich postawy i opinie dotyczące różnych spraw są takie same, ich perspektywy i postrzeganie różnego rodzaju spraw też są takie same. Dlatego starsi ludzie nie powinni sądzić, że ponieważ są w podeszłym wieku, mają mniej wygórowane pragnienia niż młodzi i są stabilni, to nie mają szaleńczych ambicji i w mniejszym stopniu przejawiają zepsute usposobienie – jest to błędne wyobrażenie. Młodzi ludzie mogą walczyć o pozycję, czy zatem starsi ludzie nie mogą czynić podobnie? Młodzi ludzie mogą postępować wbrew zasadom i samowolnie, czy zatem to samo nie dotyczy starszych? (Tak, dotyczy). Młodzi ludzie bywają aroganccy, czy zatem niemożliwe jest, żeby starsi ludzie też byli aroganccy? Jednak gdy starsi ludzie przejawiają arogancję, to z powodu swojego zaawansowanego wieku nie są tak agresywni i ich arogancja nie jest aż tak butna. Młodzi ludzie przejawiają arogancję w sposób bardziej ewidentny ze względu na swoje elastyczne kończyny i umysły, a arogancja ludzi starszych jest mniej oczywista, bo mają oni sztywne kończyny i umysły. Jednak w obu grupach istota arogancji i zepsutego usposobienia jest identyczna. Bez względu na to, od jak dawna starsza osoba wierzy w Boga i od ilu lat wykonuje obowiązki, to jeśli nie dąży do prawdy, jej zepsute usposobienie się nie zmieni. Na przykład niektórzy starsi ludzie, którzy żyją samotnie, są do takiego życia przyzwyczajeni i mają swoje nawyki: spożywają posiłki, śpią i odpoczywają o ustalonych porach oraz w ustalony sposób i niechętnie odnoszą się do zakłócenia porządku, według którego żyją. Patrząc z boku, ci starsi ludzie wydają się wspaniałymi osobami, ale i tak mają zepsute usposobienie i każdy może się o tym przekonać, gdy spędzi w ich towarzystwie dłuższy czas. Niektórzy starsi ludzie są niewiarygodnie kapryśni i aroganccy; bez względu na wszystko muszą dostać do zjedzenia właśnie to, czego chcą, i nikt ich nie powstrzyma, jeśli postanowią, że chcą odpocząć. Jeśli się już przy czymś uprą, to końmi się ich od tego nie odciągnie. Nikt nie jest w stanie ich zmienić i przez całe życie są oni kapryśni. Tacy uparci starsi ludzie przysparzają więcej kłopotów niż samowolna młodzież! Dlatego gdy niektórzy mówią: „Starzy ludzie nie są tak głęboko skażeni jak młodzi. Starzy ludzie przeszli przez czasy konserwatyzmu i izolacji, i dlatego ich pokolenie nie jest tak głęboko skażone” – czy to prawda? (Nie). To są tylko wykręty. Młodzi ludzie nie lubią współpracować z innymi, a czy starsi ludzie nie mogą być tacy sami? (Mogą). Niektórzy starsi ludzie mają usposobienie zepsute o wiele bardziej niż młodzi, stale obnoszą się ze swoim wiekiem i szczycą się tym, że są weteranami, mówiąc: „Jestem w podeszłym wieku. A ty ile masz lat? Kto jest starszy – ja czy ty? Nie spodobają ci się te słowa, ale ja widziałem w życiu niejedno już wtedy, kiedy tobie mamusia wycierała buzię śliniaczkiem – masz się mnie słuchać. Jestem doświadczony i obeznany. A wy, młode dzieciaki, co wy rozumiecie? Wierzyłem w Boga, gdy ciebie jeszcze nie było na świecie!”. Czy to nie przysparza znacznie więcej kłopotów? (Przysparza). Ludzie starsi, gdy już zdobędą sobie tytuł „starszego”, mogą przysparzać więcej kłopotów. Toteż to nie jest tak, że starsi ludzie nie mają nic do roboty, że nie są w stanie wykonywać obowiązków, nie mówiąc już o tym, że nie są w stanie dążyć do prawdy – mogą oni wiele rzeczy robić. Różne herezje i niedorzeczności, które sobie przyswoiłeś w ciągu całego życia, a także rozmaite tradycyjne idee i pojęcia, rzeczy uporczywe i ignoranckie, konserwatywne, irracjonalne i wypaczone, które się w tobie nagromadziły, zalegają w twoim sercu i powinieneś spędzić więcej czasu niż młodzi ludzie, aby się do nich dokopać, szczegółowo je przeanalizować i nauczyć się je rozpoznawać. Nie jest prawdą, że nie masz nic do roboty albo że powinieneś czuć udrękę, niepokój i zmartwienie, gdy nie wiesz, co ze sobą począć – to nie jest twoje zadanie ani twoja odpowiedzialność. Po pierwsze, starsi ludzie powinni mieć odpowiednie nastawienie. Choć posuwasz się w latach i twój wiek wpływa na kondycję fizyczną, powinieneś mieć nastawienie osoby młodej. Choć się starzejesz, twoja myśl nie jest już tak lotna jak kiedyś i pamięć ci szwankuje, to jeśli wciąż jesteś w stanie poznać siebie, rozumieć słowa, które wypowiadam, i rozumieć prawdę, to dowodzi, że wcale nie jesteś stary i nie brakuje ci potencjału. Jeśli ktoś jest po siedemdziesiątce, ale nie jest w stanie pojąć prawdy, to pokazuje, że ma słabą postawę i się nie nadaje. Dlatego wiek nie ma znaczenia, jeśli chodzi o prawdę; co więcej, wiek nie ma także znaczenia, jeśli chodzi o zepsute usposobienie. Szatan istnieje od dziesiątków tysięcy lat, od setek milionów lat, i pozostaje szatanem, ale i tak musimy dodać przymiotnik przed słowem „szatan” i powiedzieć „stary szatan”, żeby podkreślić, że jest on zły do n-tej potęgi, czyż nie? (Tak). Jak zatem starsi ludzie powinni praktykować? Po pierwsze, powinieneś mieć takie nastawienie umysłu jak ludzie młodzi, powinieneś dążyć do prawdy i poznawać siebie, a gdy już poznasz siebie, powinieneś okazać skruchę. Po drugie, powinieneś poszukiwać zasad, wykonując swoje obowiązki, i praktykować zgodnie z prawdozasadami. Nie powinieneś spisywać się na straty, jeśli chodzi o dążenie do prawdy, mówiąc, że jesteś stary, posunięty w latach, że nie masz już tysiąca myśli na minutę, jak młodzi ludzie, że nie przejawiasz zepsutego usposobienia, jakie przejawiają młodzi ludzie, że doświadczyłeś w życiu wszystkiego, uzyskałeś wgląd we wszystko, a zatem nie skrywasz w sobie żadnych nieokiełznanych ambicji czy pragnień. Tak naprawdę chcesz przez to powiedzieć: „Moje zepsute skłonności nie są zbyt poważne, więc dążenie do prawdy jest dla was młodych, a nie dla starych; nas to nie dotyczy. My, ludzie w podeszłym wieku, robimy, co się da, i podejmujemy takie wysiłki, na jakie nas stać, w domu Bożym, i w ten sposób dobrze wypełnimy nasze obowiązki i zostaniemy zbawieni. Jeśli chodzi o ujawnienie przez Boga zepsutego usposobienia, usposobienia antychrysta i istoty antychrysta u ludzi, to jest coś, co wy, młodzi, powinniście zrozumieć. Możecie tego uważnie słuchać, a jeśli chodzi o nas, to wystarczy, że dobrze was gościmy i mamy baczenie na otoczenie, by zapewnić wam bezpieczeństwo. My, starsi ludzie, nie mamy rozpasanych ambicji. Starzejemy się, nasze mózgi działają wolniej i dlatego wszystkie nasze reakcje są pozytywne. Przed śmiercią łagodnieją nam serca. Gdy ludzie się starzeją, dobrze się zachowują i my też dobrze się zachowujemy”. Chcą przez to powiedzieć, że nie przejawiają żadnych zepsutych skłonności. Kiedy powiedzieliśmy, że starsi ludzie nie muszą dążyć do prawdy albo że dążenie do prawdy jest zależne od wieku? Czy kiedykolwiek coś takiego powiedzieliśmy? Nie. Czy starsi ludzie stanowią jakąś specjalną grupę w domu Bożym oraz jeśli chodzi o prawdę? Nie stanowią. Wiek nie ma znaczenia, gdy chodzi o prawdę, a także o zepsute skłonności, stopień zepsucia, kwalifikowanie się do dążenia do prawdy, możliwość dostąpienia zbawienia oraz prawdopodobieństwo dostąpienia zbawienia. Czy nie jest tak? (Jest tak). Omawiamy prawdę od wielu lat, ale nigdy nie mówiliśmy o różnych rodzajach prawd zależnych od wieku ludzi. Prawda nigdy nie była omawiana ani zepsute skłonności nie były nigdy ujawniane osobno dla ludzi młodych bądź dla ludzi starszych; nigdy też nie zostało powiedziane, że z powodu podeszłego wieku, skostniałego myślenia i niezdolności do akceptowania nowych rzeczy zepsute skłonności u ludzi starszych w naturalny sposób osłabiają się i zmieniają – nic takiego nie zostało nigdy powiedziane. Żadna prawda nie była omawiana z podziałem na grupy wiekowe lub z wykluczeniem starszych osób. Starsi ludzie nie stanowią żadnej specjalnej grupy w kościele, w domu Bożym czy przed Bogiem, są taką samą grupą jak wszystkie inne grupy wiekowe. Nie ma nic szczególnego w ludziach starszych, po prostu mają więcej lat niż inni, przyszli na ten świat kilka lat wcześniej niż inni, włosy mają nieco bardziej posiwiałe, a ich ciała zestarzały się wcześniej; poza tymi kwestiami nie istnieje żadna różnica. Jeśli zatem starsi ludzie zawsze myślą: „Jestem w podeszłym wieku, a zatem oznacza to, że dobrze się zachowuję, że nie przejawiam zepsutych skłonności i że jest we mnie tylko odrobina zepsucia”, czy nie wskazuje to na mylne rozumienie? (Tak). Czy nie jest to poniekąd bezwstydne? Niektórzy starsi ludzie są przebiegłymi starymi draniami, podstępnymi do n-tej potęgi. Mówią, że nie mają zepsutych skłonności, że zanikły one z czasem, a tymczasem przejawy ich zepsutego usposobienia nie ustępują w niczym przejawom, jakie widzimy u innych ludzi. W rzeczywistości na wiele sposobów możemy opisać zepsute usposobienie i jakość człowieczeństwa tego rodzaju starszych ludzi. Na przykład, „przebiegły stary drań” i „stary imbir jest najpikantniejszy, doświadczenie bije na głowę młodość” – w obu wyrażeniach występuje słowo „stary”, zgadza się? (Tak). W jakich wyrażeniach pojawia się jeszcze słowo „stary”? (Starzy intryganci). Tak, to dobry przykład, „starzy intryganci”. Widzisz, we wszystkich tych określeniach pojawia się słowo „stary”. Mówi się też „stary szatan” i „stare diabły” – czołowi seniorzy! Jakie przekonanie mają ludzie należący do grupy osób starszych? Mają następujące przekonanie: „Nasze zepsute usposobienie zanikło z czasem. Zepsute usposobienie to coś, co dotyczy was, młodych ludzi. Jesteście głębiej zepsuci niż my”. Czy to nie jest umyślne wypaczenie? Chcą się przedstawić w pozytywnym świetle i są chełpliwi, ale w rzeczywistości sprawy mają się zupełnie inaczej. „Stare diabły”, „stary szatan”, „starzy intryganci”, „przebiegłe stare dranie” i „obnosić się z podeszłym wiekiem” – te określenia zawierają słowa „stary” lub „podeszły wiek” i nie odnoszą się do rzeczy dobrych ani pozytywnych.
Omawiamy teraz ten temat, by przestrzec starszych ludzi, by dać im dobrą radę, by ich prowadzić, a także by zapobiegawczo zwrócić się do osób młodych. Celem mówienia o tych kwestiach jest rozwiązanie jakiego problemu? Chodzi o to, by pomóc ludziom starszym uporać się z udręką, niepokojem i zmartwieniem oraz by dopilnować, żeby ci ludzie zrozumieli, że udręka, niepokój i zmartwienie są niepotrzebne i jałowe. Jeśli chcesz wykonywać obowiązki i nadajesz się do tego, czy dom Boży ci odmówi? (Nie). Dom Boży z pewnością da ci szansę na wykonywanie obowiązków. Nie ma możliwości, żebyś usłyszał takie słowa: „Nie jesteś w stanie wykonywać obowiązków, bo masz już swoje lata. Odejdź stąd. Nie damy ci szansy”. Nie, dom Boży traktuje wszystkich ludzi sprawiedliwie. Jeśli tylko nadajesz się do wykonywania obowiązków i nie ma żadnego ukrytego zagrożenia, dom Boży da ci szansę i pozwoli ci wykonywać obowiązki w pełnym zakresie twoich możliwości. Jeśli ponadto chcesz poznać siebie i dążyć do prawdy, czy ktokolwiek będzie z ciebie kpił, mówiąc: „Czy ktoś tak stary jak ty nadaje się do tego, by dążyć do prawdy?”. Czy ktokolwiek będzie z ciebie kpił? (Nie). Czy ktokolwiek powie: „Jesteś stary i masz zmącony umysł. Jaki ma sens, żebyś dążył do prawdy? Bóg nie zbawi kogoś tak starego jak ty”? (Nie). Zgadza się. Każdy jest równy wobec prawdy i każdy jest traktowany sprawiedliwie. Chodzi o to, że ty możesz nie dążyć do prawdy i stale wymawiać się swoim podeszłym wiekiem, myśląc: „Jestem stary i nie potrafię wykonywać żadnych obowiązków”. W rzeczywistości jest wiele obowiązków, które jesteś w stanie wykonywać w miarę swoich możliwości. Jeśli nie wykonujesz żadnych obowiązków, tylko obnosisz się ze swoim wiekiem, chcąc prawić innym kazania, to kto z chęcią nadstawi ucha? Nikt. Stale powtarzasz: „Wy, młodzi, niczego nie rozumiecie!” albo „Wy, młodzi, jesteście samolubni!” albo „Wy, młodzi, jesteście aroganccy!” albo „Wy, młodzi, jesteście leniami. My, starsi, jesteśmy pracowici i za moich czasów byliśmy tacy a tacy”. Jaki pożytek z mówienia takich rzeczy? Nie powtarzaj w kółko swojej „wspaniałej” historii; nikt nie chce jej słuchać. Bezcelowe jest plecenie o tych przestarzałych sprawach; nie przedstawiają one prawdy. Jeśli chcesz już o czymś mówić, to podejmij jakiś wysiłek w związku z prawdą, zrozum prawdę trochę bardziej, poznaj siebie, spójrz na siebie jak na zwykłą osobę, a nie kogoś, kto należy do specjalnej grupy i kogo inni powinni szanować i otaczać czcią, o kim powinni mieć wysokie mniemanie i wokół kogo powinni się gromadzić. To jest rozpasane pragnienie i błędne myślenie. Wiek nie jest symbolem twojej tożsamości, wiek nie nadaje żadnych uprawnień i wiek nie oznacza starszeństwa, a już na pewno nie oznacza, że posiadasz prawdę lub człowieczeństwo, i wiek nie jest w stanie utemperować twoich zepsutych skłonności. Jesteś taki sam jak inni ludzie. Nie obnoś się z etykietką „starszy”, aby się oddzielić od innych albo wyróżnić się jako ktoś święty. To pokazuje, że ani trochę nie znasz siebie! Póki żyją, starsi ludzie powinni wzmóc swoje dążenie do prawdy i dążenie do wejścia w życie, a także powinni harmonijnie współpracować z braćmi i siostrami w ramach wykonywanych obowiązków; tylko w ten sposób ich postawa może wzrastać. Starszym ludziom bezwzględnie nie wolno uważać się za wyższych rangą i nie wolno im pysznić się swoim podeszłym wiekiem. Młodzi ludzie przejawiają różne rodzaje zepsutego usposobienia i to samo dotyczy ciebie; młodzi ludzie robią różne głupie rzeczy i to samo dotyczy ciebie; młodzi ludzie wyrabiają sobie różne pojęcia i tak samo czynią starsi; młodzi się buntują i starsi tak samo; młodzi ujawniają usposobienie antychrysta i starsi tak samo; młodzi mają rozpasane ambicje i pragnienia, ale można je też zaobserwować u ludzi starszych, nie ma tu żadnej różnicy; młodzi mogą powodować zakłócenia i niepokoje, przez co zostają wykluczeni z kościoła, i to samo może przydarzyć się osobom starszym. Dlatego, poza możliwością wykonywania obowiązków najlepiej, jak potrafisz, jest wiele innych rzeczy, które możesz robić. Jeśli nie jesteś głupi, nie cierpisz na demencję, potrafisz pojąć prawdę i zatroszczyć się o siebie, to jest wiele rzeczy, za które powinieneś się zabrać. Tak samo jak młodzi ludzie możesz dążyć do prawdy, możesz poszukiwać prawdy, a także powinieneś często stawać przed Bogiem w modlitwie, poszukiwać prawdozasad, starać się patrzeć na ludzi i sprawy, a także zachowywać się i działać w pełni zgodnie ze słowami Boga, mając prawdę za swe kryterium. To jest ścieżka, którą powinieneś kroczyć, i nie powinieneś czuć udręki, niepokoju czy zmartwienia z powodu swojego podeszłego wieku, z powodu swoich wielu dolegliwości i z powodu starzejącego się ciała. Odczuwanie udręki, niepokoju i zmartwienia nie jest czymś dobrym – są to irracjonalne przejawy. Starsi ludzie powinni wyrzec się miana „starszych”, zintegrować się z młodymi i traktować ich na równej stopie. Nie wolno wam obnosić się ze swoim podeszłym wiekiem, stale myśląc, że macie wzniosłą cnotę godną szacunku, że macie najwyższe kwalifikacje, że możecie zarządzać młodymi ludźmi, że jesteście seniorami i starszymi dla młodych, stale ulegając ambicji kontrolowania młodych i pragnieniu zarządzania nimi – to jest na wskroś zepsute usposobienie. Ponieważ starsi ludzie mają zepsute usposobienie tak samo jak młodzi i często ujawniają zepsute usposobienie w życiu i podczas pełnienia obowiązków, tak samo jak młodzi, to dlaczego starsi ludzie nie postępują jak należy, lecz stale dręczą się, niepokoją i martwią swoim podeszłym wiekiem i tym, co z nimi będzie po śmierci? Dlaczego nie wykonują obowiązków na podobieństwo młodych ludzi? Dlaczego nie dążą do prawdy tak jak młodzi? Ta szansa została ci dana, więc jeśli jej teraz nie wykorzystasz i zestarzejesz się tak bardzo, że utracisz słuch i wzrok i nie będziesz w stanie sam się o siebie zatroszczyć, to będziesz żałował i twoje życie przeminie w taki właśnie sposób. Czy to jest jasne? (Tak).
Czy problem negatywnych uczuć ludzi starszych został rozwiązany? Gdy się zestarzejecie, to czy będziecie obnosić się z podeszłym wiekiem? Czy staniecie się przebiegłymi starymi draniami i starymi intrygantami? Gdy ujrzycie kogoś starszego, czy nazwiecie tę osobę „starym bratem” lub „starą siostrą”? Oni mają przecież imiona, ale wy nie używacie tych imion, dodajecie tylko słowo „stary” lub „stara”. Jeśli stale dodajesz to słowo, zwracając się do starszych ludzi, czy to nie będzie dla nich krzywdzące? Oni i tak uważają się za starych i odczuwają negatywne uczucia, więc jeśli nazywasz ich „starymi”, to tak jakbyś im mówił: „Jesteś stary, starszy ode mnie, nie ma już z ciebie żadnego pożytku”. Czy nie będzie im przykro, słysząc to? Z pewnością poczują się nieszczęśliwi. Czy to ich nie krzywdzi, gdy tak się do nich odnosisz? Niektórzy starsi ludzie będą zachwyceni, słysząc, że tak się do nich zwracasz, i pomyślą: „Proszę bardzo, mam wzniosłą cnotę godną szacunku i dobrą reputację. Gdy bracia i siostry mnie widzą, nie zwracają się do mnie po imieniu. W domu Bożym nikt nie nazywa starszych ludzi wujkiem, dziadkiem czy babcią. Gdy bracia i siostry się do mnie zwracają, dodają słowo »stary« i mówią »stary bracie« (lub »stara siostro«). Jaki jestem dostojny, jaki godny poszanowania. Dom Boży jest dobry – ludzie szanują starszych i troszczą się o młodych!”. Czy jesteś godzien szacunku? W jaki sposób podbudowałeś braci i siostry? Jaką korzyść zyskali dzięki tobie? Jaki jest twój wkład w dom Boży? Jak wiele prawdy pojmujesz? Jak wiele z prawdy wcielasz w życie? Uważasz się za kogoś, kto posiadł wzniosłą cnotę godną szacunku, a tymczasem nie wniosłeś żadnego wkładu, a więc czy zasługujesz, aby bracia i siostry nazywali cię „starym bratem” lub „starą siostrą”? Nic z tych rzeczy! Obnosisz się ze swoim podeszłym wiekiem i nieustannie oczekujesz od innych ludzi, że będą cię szanować! Czy to dobrze, gdy inni zwracają się do ciebie „stary bracie” lub „stara siostro”? (Nie). Zgadza się, a i tak często to słyszę. To nie w porządku, ale ludzie i tak zwracają się w ten sposób do starszych. Jakiego rodzaju atmosferę to kreuje? To odrażające, czyż nie? Im częściej zwracasz się do starszej osoby per „stary bracie” lub „stara siostro”, tym lepsze mniemanie o sobie ma ta osoba, tym silniej jest przekonana, że posiada wzniosłą cnotę godną szacunku; im częściej zwracasz się do kogoś w tenże sposób, tym bardziej ten ktoś będzie myślał, że jest bardziej wyjątkowy, ważniejszy i lepszy od innych; jego serce będzie skłaniać się ku przewodzeniu innym i będzie on coraz bardziej oddalał się od dążenia do prawdy. Taki ktoś stale chce przewodzić ludziom i zarządzać nimi, uważając siebie za lepszego od innych, postrzegając innych w negatywnym świetle, dostrzegając nieustannie problemy, jakie mają inni, a nie widząc wcale własnych problemów. Powiedzcie Mi, czy taki ktoś jest jeszcze w stanie dążyć do prawdy? Nie jest. Toteż zwracanie się do ludzi per „stary bracie” lub „stara siostro” nie przynosi im żadnego pożytku, może ich tylko skrzywdzić i im zaszkodzić. Jeśli będziesz zwracał się do starszych ludzi po imieniu, bez używania miana „stary”, jeśli będziesz traktował ich właściwie i na równej stopie, ich stan i mentalność wrócą do normalności, nie będą się już pysznić swoim statusem weterana i nie będą patrzeć na innych z góry. W ten sposób łatwiej im będzie postrzegać samych siebie jako równych innym ludziom, będą w stanie prawidłowo postrzegać siebie i innych, dostrzec, że są tacy sami jak inni, tacy sami jak zwykli ludzie, wcale nie lepsi od innych. Przez to ich trudności się zmniejszą i nie będą oni już doświadczać negatywnych uczuć, które mogą wiązać się z ich podeszłym wiekiem i z tym, że nie zyskali prawdy; wówczas będą mieć nadzieję na dążenie do prawdy. Gdy te negatywne uczucia się nie pojawią, ci ludzie będą mieć prawidłowe nastawienie do swoich problemów, a zwłaszcza do swojego zepsutego usposobienia. Jest to pozytywny skutek, pomocny w dążeniu do prawdy, w zdobywaniu samowiedzy i w zdolności do kroczenia ścieżką dążenia do prawdy. Czy nie zostaną wówczas rozwiązane problemy, jakie starsze osoby mają z negatywnymi uczuciami? (Zostaną). Zostaną rozwiązane i nie będą już mieli żadnych trudności. Jakie zatem nastawienie starsi ludzie powinni przyjąć w pierwszej kolejności? Powinni przyjąć nastawienie pozytywne; powinni być nie tylko roztropni, ale również wielkoduszni. Nie wolno im awanturować się z młodymi ludźmi o byle co, lecz powinni dawać przykład i wskazywać młodym ludziom drogę, bez okazywania im przesadnej surowości. Młodzi ludzie są w gorącej wodzie kąpani i przemawiają z zacięciem, więc nie należy awanturować się z nimi z byle powodu. Są młodzi, niedojrzali i niedoświadczeni, ale po kilku latach zostaną utemperowani. Tak sprawy powinny wyglądać i starsi ludzie powinni to dobrze zrozumieć. Jakie zatem nastawienie, pozostające w zgodzie z prawdą, powinni przyjąć starsi ludzie? Powinni właściwie traktować młode osoby i zarazem nie powinni być aroganccy i zarozumiali, uważając siebie za wyjątkowo doświadczonych i wnikliwych. Powinni uważać siebie za zwykłych ludzi, takich samych jak wszyscy inni – to jest właściwe postępowanie. Starsi ludzie nie mogą pozwolić, by wiek ich ograniczał, ale nie wolno im też przyjmować mentalności osoby młodej. Taka zmiana mentalności nie jest czymś normalnym; po prostu nie pozwalaj, by twój podeszły wiek cię ograniczał. Nie ulegaj stale takiemu myśleniu: „Ech, jestem stary, nie potrafię zrobić tego czy tamtego, nie potrafię tego powiedzieć. Ponieważ jestem stary, muszę robić to czy tamto, muszę siedzieć w określony sposób i stać w określony sposób, muszę nawet jeść w określony właściwy sposób, aby młodzi to widzieli i nie patrzyli z góry na starsze osoby”. Takie nastawienie jest niewłaściwe i myśląc w ten sposób, dajesz się kontrolować i ograniczać przez pewien rodzaj błędnego myślenia, jesteś w pewnym stopniu sztuczny, fałszywy i nieautentyczny. Nie daj się ograniczać swojemu wiekowi, bądź taki sam jak wszyscy, rób to, co jesteś w stanie robić, i rób to, co powinieneś robić – w ten sposób będziesz mieć normalne nastawienie. Czy to jest jasne? (Tak). Gdy zatem starsi ludzie mają normalne nastawienie, różne negatywne uczucia mogące się pojawić w związku z ich podeszłym wiekiem znikają, z czego oni sami nawet nie zdają sobie sprawy; nie są już w te negatywne uczucia uwikłani, znika krzywda, jaką powodują te uczucia, a wtedy człowieczeństwo, rozum i sumienie tych ludzi stają się względnie normalne. Mając normalne sumienie i racjonalność, ludzie mają dobry punkt wyjścia do dążenia do prawdy, wykonywania obowiązków, angażowania się w aktywność i pracę, a osiągane przez nich rezultaty też będą względnie prawidłowe. Po pierwsze, starsi ludzie nie będą ograniczani przez swój podeszły wiek, a będą w stanie dojść do obiektywnej i praktycznej samooceny, robić to, co powinni robić, być tacy sami jak inni oraz wykonywać swoje obowiązki, które powinni wykonywać, najlepiej jak potrafią. Młodzi ludzie nie powinni myśleć: „Jesteś taki stary, nigdy mi nie ustępujesz, nigdy się o mnie nie troszczysz. Jesteś taki stary, powinieneś być doświadczony, ale nie dajesz mi wskazówek, jak mam różne rzeczy robić, i nie ma z ciebie pożytku. Jesteś taki stary, więc jak to możliwe, że nie potrafisz być wyrozumiały wobec młodych ludzi?”. Czy są to słuszne słowa? (Nie). Nie należy stawiać takich żądań starszym ludziom. Podsumowując, wszyscy ludzie są równi wobec prawdy. Jeśli twoje myślenie jest praktyczne, obiektywne, prawidłowe i racjonalne, to z całą pewnością pozostaje w zgodzie z prawdozasadami. Jeśli nie ulegasz wpływowi obiektywnych warunków, przyczyn, środowisk i innych czynników, jeśli robisz tylko to, co ludzie robić powinni i czego Bóg naucza, wtedy to, co będziesz czynić, z pewnością będzie właściwe i odpowiednie, zasadniczo pozostające w zgodzie z prawdą. Nie pogrążysz też się w negatywnych uczuciach udręki, niepokoju i zmartwienia z powodu twojego podeszłego wieku i ten problem zostanie rozwiązany.
Doskonale, na tym zakończę dzisiejsze omówienie. Do zobaczenia!
22 października 2022 r.