Refleksje nieuleczalnie chorej pacjentki

30 maja 2024

Autorstwa Titie, Chiny

W czerwcu dwa tysiące trzynastego roku miałam okres przez ponad dziesięć dni, a w krwi były duże skrzepy. Czułam wtedy tylko niewielki ból w dolnych okolicach brzucha, po prawej stronie. Nie przejęłam się tym. Ale miesiąc później, gdy dostałam okresu, bardzo mocno krwawiłam i skrzepów było jeszcze więcej. Przestraszyłam się, więc poszłam do szpitala zrobić badania. Miałam w domu czekać na wyniki. Ale już nazajutrz znów zaczęłam krwawić. Najlepszy lek przeciw krwawieniu działał tylko tymczasowo, krwawienie nawracało. Całe moje ciało oblał zimny pot, bo straciłam za dużo krwi. Byłam wtedy sama w domu. Myślałam: „Co jeśli stracę tak dużo krwi, że umrę?”. Zatelefonowałam do siostry i padłam na łóżko, niezdolna do żadnego ruchu. Siostra szybko wezwała karetkę i trafiłam do szpitala. Byłam strasznie blada z powodu utraty krwi. Usta miałam fioletowe, a twarz białą jak u trupa. Wstrząsały mną dreszczę i bardzo potrzebowałam transfuzji, ale zapasy osocza w szpitalu były wyczerpane i trzeba było czekać aż do pierwszej w nocy. Przeraziłam się, kiedy się o tym dowiedziałam. Myślałam: „Do pierwszej w nocy zostało jeszcze osiem godzin. Czy wytrzymam tak długo? Prawie się wykrwawiłam, więc za osiem godzin mogę już być martwa! Jestem jeszcze taka młoda. Jeśli umrę, to już nigdy nie zobaczę błękitu nieba ani pięknych widoków królestwa”. Byłam zupełnie przerażona i nieustannie wołałam do Boga: „Boże! Proszę, ocal mnie!”. Przypomniały mi się wtedy te słowa Boga: „Jeśli zostało ci choćby jedno tchnienie, Bóg nie pozwoli ci umrzeć(Wypowiedzi Chrystusa na początku, rozdz. 6, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boga dały mi wielką wiarę. Póki miałam choćby jedno tchnienie, nie umarłabym bez zgody Boga. Modliłam się: „Boże, dziękuję Ci. Gdy jestem bezradna i boję się, tylko Twoje słowa mogą mnie pocieszyć. Mam wciąż jedno tchnienie i póki nie pozwolisz mi umrzeć, będę żyć. Wierzę w to, co mówisz”. Po modlitwie uspokoiłam się i już się tak nie bałam. Mój mąż zjawił się w szpitalu o osiemnastej, ale gdy usłyszał, co się stało, nie pocieszył mnie ani jednym słowem. Spojrzał na mnie, pomówił z personelem i od razu wyszedł. Mąż prześladował mnie, odkąd zaczęłam wierzyć w Boga. A teraz, gdy zachorowałam, unikał mnie jeszcze bardziej. Czułam się bezradna. Nie mogłam mówić ani się ruszać, ale umysł miałam jasny. Gdy zobaczyłam, że mąż wychodzi, nie umiałam powstrzymać łez. Myślałam, że mąż będzie przy mnie w chorobie. Nie sądziłam, że jest taki bezduszny. Wiedziałam, że nie mogę dłużej na niego liczyć, mogę tylko polegać na Bogu. Modliłam się do Niego, nie śmiąc oddalić się od Niego choćby na moment. Myślałam o hymnach i słowach Bożych. Hymn, który zrobił na mnie największe wrażenie, nosił tytuł „Piotr trwał w prawdziwej wierze i miłości”: „Boże! Moje życie jest nic niewarte i moje ciało jest nic niewarte. Mam tylko jedną wiarę i tylko jedną miłość. Mam wiarę w Ciebie w moim umyśle i miłość do Ciebie w moim sercu; tylko te dwie rzeczy mogę Ci dać i nic więcej(Jak Piotr poznał Jezusa, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Śpiewałam sobie ten hymn w głowie, myślałam o tym, że się nie ofiarowałam Bogu w swojej wierze, która nie była prawdziwa. Stale chciałam polegać na swojej rodzinie, ale w najgorszej chwili w moim życiu osoba mi najbliższa zignorowała mnie. To Bóg pocieszył mnie swoimi słowami i tylko On może mnie zbawić. Modliłam się do Boga: „Boże, tylko Ty możesz mnie zbawić i pocieszyć, dać mi wiarę i siłę. Jestem gotowa oddać ci moje serce i życie”. Czułam spokój, rozważając słowa hymnu, przestałam myśleć o chorobie i nie bałam się śmierci. Powoli zaczęło mi się robić cieplej i zanim się obejrzałam, była pierwsza w nocy. Rano po transfuzji czułam się jak odrodzona. Lekarz dyżurny był w szoku, gdy zobaczył, że siedzę na łóżku. Powiedział: „Wczoraj było z tobą bardzo źle. Dziwię się, że przeżyłaś tę noc!”. Kiedy to usłyszałam, zaczęłam dziękować Bogu. Gdyby nie przewodnictwo Jego słów, nie przeżyłabym. Wszystko zawdzięczałam Bożej ochronie. Potem lekarz posłał mnie do miejskiego szpitala na dalsze badania. Pomyślałam: Bóg ochronił mnie, gdy znalazłam się wczoraj w niebezpiecznej sytuacji, więc na pewno badania nic poważnego nie wykażą.

Nazajutrz udałam się z pewną rodziną do szpitala na dodatkowe badania i zdiagnozowano u mnie raka szyjki macicy w późnym stadium. Guz miał już rozmiar kaczego jajka i operacja nie wchodziła w grę. Nie przeżyłabym operacji. Gdy usłyszałam słowa „późne stadium raka szyjki macicy”, kompletnie mnie zamurowało. Miałam mętlik w głowie: „Rak? Jak to możliwe, że mam raka? Niektórzy niewierzący po wykryciu u nich raka żyją tylko parę miesięcy. Czy ja przez to przejdę?”. Zadręczałam się i nie chciałam z nikim rozmawiać. Leżąc w szpitalnym łóżku, myślałam o moich dziesięciu latach wiary w Boga: Odkąd przyjęłam dzieło Boga w dniach ostatecznych, rodzina mnie prześladowała, a niewierzący ze mnie kpili i szkalowali mnie. Zawsze posłusznie przyjmowałam obowiązki powierzane mi przez kościół. Choć było mi ciężko, radziłam sobie, polegając na Bogu. Gdy zostałam aresztowana i trafiłam do więzienia, nie zdradziłam Boga, a po tym, jak wyszłam na wolność, dalej głosiłam ewangelię i wypełniałam obowiązki. Dużo już wycierpiałam i przeszłam przez wiele trudnych chwil, więc skąd teraz nieuleczalna choroba? Czemu Bóg mnie nie ochronił? Czy moja wiara w Boga wyczerpywała się? Nie mogłam zrozumieć i zaakceptować takiej śmierci. Łzy rozżalenia spływały mi po twarzy i poprosiłam Boga: „Boże, nie chcę umierać. Jeśli umrę, nie ujrzę dnia Twej chwały i upadku wielkiego czerwonego smoka, nigdy nie zobaczę pięknych widoków królestwa. Boję się myśleć, jaki koniec mnie czeka. Boże, proszę pomóż mi i ulecz mnie!”. Wtedy pomyślałam o tym, jak dużo krwi straciłam, że wszyscy spisali mnie już na straty, a jednak Bóg mnie ocalił, byłam świadkiem Jego cudownego czynu. Z tą myślą postanowiłam poddać się leczeniu.

Widząc, jak poważny jest mój stan, lekarz zalecił radioterapię i chemioterapię. Od chemii było mi niedobrze i czułam się otępiała. Męczyłam się i twarz miałam całą rozpaloną. Podczas radioterapii czułam na całym ciele ukłucia jak od igieł. Ból tych dwóch połączonych terapii był nieznośny i zaczęłam się skarżyć, znów źle rozumiałam Boga: To normalne, że niewierzący, pozbawieni ochrony Bożej, chorowali na raka, ale ja wierzyłam w Boga, więc czemu padłam ofiarą nieuleczalnej choroby? Bóg mnie nie chronił! Na moim oddziale było wielu pacjentów z nowotworem, co kilka dni zabierano z sali kogoś, kto zmarł. Byłam przerażona, bałam się, że jeśli mi się pogorszy, to któregoś dnia taki czeka mnie los. Nie chciałam całymi dniami leżeć z innymi pacjentami chorymi na raka. Słuchanie jak codziennie jęczą z bólu było torturą. Dlatego po skończonej terapii udałam się do domu jednej siostry, by czytać słowa Boga. Podczas naszych rozmów dzieliłam się swoim rozumieniem słów Boga i sposobami obalania pojęć typowych dla potencjalnych odbiorców ewangelii. Pomyślałam: „Gdy mnie wypiszą ze szpitala, będę dalej głosić ewangelię i wykonywać obowiązki. Jeśli będę częściej brać udział w zgromadzeniach, jeść i pić więcej słów Boga oraz mieć wiarę w Boga, On mnie ochroni”. Podczas leczenia odwiedziła mnie krewna. Powiedziała mojemu mężowi i moim dzieciom, że jej mąż umarł na raka i że moja choroba jest nieuleczalna. Powiedziała też, że zamiast tracić pieniądze na moje leczenie w szpitalu, lepiej zabrać mnie w podróż, by nie tracić i mnie, i pieniędzy. Mój mąż posłuchał jej i powiedział, że zabiera mnie na wycieczkę i że możemy pojechać, dokądkolwiek chcę. Ale ja myślałam tylko: „Chcą przerwać moje leczenie? Czy przez to nie umrę? Czy to już mój koniec?”. Znów pogrążyłam się w udręce. Kilka dni później mój mąż odmówił zapłacenia kosztów mojego leczenia. Moja siostra powiedziała: „Twój lekarz mówi, że zostały ci dwa, najwyżej trzy miesiące życia, więc nie proś męża, żeby płacił za leczenie. Nic ci już nie pomoże. Polegaj na Bogu, tylko On może cię ocalić!”. Leżałam na łóżku jak sparaliżowana, nie śmiąc nawet myśleć, że to może być prawda. A więc zostały mi dwa, może trzy miesiące? Byłam zdruzgotana i łzy spływały mi po twarzy. Lekarz oświadczył, że jestem nieuleczalnie chora, mąż wraz z dziećmi postanowił przerwać moje leczenie. Co mi zostało poza czekaniem na śmierć? Wierzyłam w Boga już tyle i wiele wycierpiałam, mając nadzieję, że Bóg ocali mnie od śmierci i pozwoli mi wejść do królestwa. Nigdy nie sądziłam, że tak to się skończy. Straciłam nadzieję, nie było dla mnie zbawienia. W ciągu następnych dni modliłam się machinalnie i mniej czułam zapału do czytania słów Boga. Czułam, że mogę umrzeć w każdej chwili i modlitwa nie miała sensu. Byłam bardzo zniechęcona i przepełniona pesymizmem.

Pewnego dnia, gdy wróciłam na oddział onkologii i otworzyłam drzwi, zobaczyłam jednego z pacjentów przykrytego prześcieradłem. Był martwy. Tak się przeraziłam, że pobiegłam na inny oddział. Tego pacjenta przyjęto dwa dni temu, a teraz już nie żył. Bałam się, że i mnie to wkrótce czeka, więc od razu się pomodliłam: „Boże, jestem przerażona, zniechęcona i słaba. Nie chcę umrzeć jak ktoś niewierzący. Proszę, chroń mnie, daj mi wiarę i siłę, pozwól mi pojąć Twoją wolę”. Potem przypomniałam sobie słowa Boga z hymnu zatytułowanego „Cierpienie podczas prób to błogosławieństwo od Boga”: „Nie zniechęcaj się i nie bądź słaby, a Ja wszystko ci wyjaśnię. Droga do królestwa nie jest tak gładka, nic nie jest takie proste! Chcesz, żeby błogosławieństwa przychodziły łatwo, prawda? Dziś każdy stawi czoło gorzkim probom. Bez takich prób kochające serce, które macie dla Mnie, nie urośnie w siłę i nie będziecie mieć dla Mnie prawdziwej miłości. Nawet jeśli na owe próby składają się tylko drobne okoliczności, każdy musi przez nie przejść. Po prostu trudność tych prób będzie się różnić w zależności od konkretnej osoby. Próby są Moim błogosławieństwem, a ilu z was często przychodzi do Mnie i na kolanach błaga o Moje błogosławieństwa? Niemądre dzieci! Zawsze sądzicie, że kilka pomyślnych słów liczy się jako Moje błogosławieństwo, jednak nie wyczuwacie, że jednym z Moich błogosławieństw jest gorycz(Wypowiedzi Chrystusa na początku, rozdz. 41, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boga pokrzepiły mnie i poruszyły. Pokazały mi, że droga do królestwa jest trudna i kręta, że trzeba przejść przez ciężkie próby. Moja choroba była taką próbą i Bożym błogosławieństwem. Nie mogłam utracić wiary, musiałam szukać woli Boga w tej chorobie zamiast skarżyć się na Niego, musiałam wytrwać w świadectwie o Bogu. Gdy pojęłam wolę Boga, nie byłam już zniechęcona, wierzyłam, że mnie przez to przeprowadzi. Widząc, że jak dotąd Bóg nie dał mi umrzeć, czytałam więcej Jego słów w wolnym czasie i rozmawiałam z tamtą siostrą.

Będąc u niej, często wracałam do tej części słów Boga: „Doświadczenia Piotra: jego znajomość karcenia i sądu”. Jeden fragment pozwolił mi lepiej poznać moje podejście do wiary w Boga. Bóg Wszechmogący mówi: „Masz nadzieję, że twoja wiara w Boga nie będzie wymagać żadnych wyzwań czy cierpień, ani najmniejszego nawet trudu. Ciągle dążysz do osiągnięcia tych rzeczy, które są bezwartościowe, a nie przywiązujesz wagi do życia, przedkładając zamiast tego własne ekstrawaganckie myśli ponad prawdę. Jakże jesteś bezwartościowy! Żyjesz jak świnia: jaka jest różnica pomiędzy tobą a świniami czy psami? Czyż wszyscy ci, którzy nie dążą do osiągnięcia prawdy, a zamiast tego kochają cielesność, nie są zwierzętami? Czy wszyscy ci umarli bez ducha nie są chodzącymi trupami? Jak wiele słów zostało wypowiedzianych pomiędzy wami? Czyż tylko niewiele pracy wykonane zostało pomiędzy wami? W jak wiele was zaopatrzyłem? Dlaczego zatem nie pozyskałeś Mego zaopatrzenia? Na co możesz się uskarżać? Czyż nie jest tak, że nie zyskałeś niczego przez to, że zanadto ukochałeś ciało? Czy to nie przez to, że twoje myśli są nazbyt ekstrawaganckie? Czy nie dlatego, że jesteś nazbyt głupi? Jeśli nie jesteś w stanie pozyskać tych błogosławieństw, czy możesz winić Boga, że cię nie zbawi? Tym, do czego dążysz, jest osiągnięcie spokoju po uwierzeniu w Boga: żeby twoich dzieci nie nękały choroby, żeby twój mąż miał dobrą pracę, żeby twój syn znalazł sobie dobrą żonę, żeby twa córka znalazła porządnego męża, żeby twe woły i konie dobrze orały ziemię, żeby był rok dobrej pogody dla twoich plonów. Oto jest to, czego szukasz. Dążysz tylko do tego, by żyć wygodnie; by twojej rodzinie nie przytrafiały się żadne nieszczęśliwe wypadki, by omijały cię niepomyślne wiatry, by twej twarzy nie tknął piasek, by plonów twojej rodziny nie zalała powódź, aby nie dosięgło cię żadne nieszczęście, byś żył w objęciach Boga, byś wiódł życie w przytulnym gniazdku. Tchórz taki jak ty, który zawsze podąża za cielesnością: czy ty w ogóle masz serce? Czy masz ducha? Czyż nie jesteś zwierzęciem? Ja daję ci drogę prawdy, nie prosząc o nic w zamian, lecz ty nią nie podążasz. Czy jesteś jednym z tych, którzy wierzą w Boga? Ja obdarzam cię prawdziwym człowieczym życiem, lecz ty nie dążysz do jego osiągnięcia. Czyż nie jesteś taki sam jak świnia czy pies? Świnie nie dążą do osiągnięcia ludzkiego życia, nie dążą do tego, by zostać obmyte i nie rozumieją, czym jest życie. Każdego dnia, najadłszy się do syta, zapadają po prostu w sen. Ja zaś dałem ci drogę prawdy, lecz ty jej nie zyskałeś. Twoje ręce są puste. Czy masz zamiar tkwić nadal w takim życiu, życiu świni? Jakie znaczenie ma życie takich ludzi? Życie twoje jest godne pogardy i podłe, żyjesz pośród brudu oraz rozpusty i nie dążysz do żadnych celów. Czyż życie twoje nie jest najpodlejsze ze wszystkich? Czy masz czelność spoglądać na Boga? Jeśli nadal będziesz doświadczał życia w ten sposób, czyż nie będzie tak, że nie osiągniesz niczego? Dana ci została droga prawdy, lecz to, czy ostatecznie zdołasz ją osiągnąć, czy też nie, zależy od twoich osobistych dążeń(Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Przeczytałam również ten fragment Bożych słów: „Oprócz korzyści, z którymi się mocno utożsamiają, czy mogą istnieć jakiekolwiek inne powody, aby te osoby, które nigdy nie rozumiały Boga, tak wiele dla Niego poświęcały? Odkrywamy tu wcześniej nieokreślony problem – związek człowieka z Bogiem oparty jest wyłącznie na własnej korzyści. To związek pomiędzy biorcą a dawcą błogosławieństw. Upraszczając, to jak relacja pomiędzy pracownikiem i pracodawcą. Pracownik pracuje jedynie po to, by otrzymać wynagrodzenie przyznawane przez pracodawcę. W takiej relacji nie ma przywiązania, tylko transakcja. Nie ma kochania i bycia kochanym, wyłącznie jałmużna oraz litość. Nie ma zrozumienia, a tylko stłumione oburzenie i oszustwo. Nie ma zażyłości, jedynie przepaść nie do przebycia(Dodatek 3: Człowiek może dostąpić zbawienia jedynie pod Bożym zarządzaniem, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Boże słowa sądu były jak miecz przeszywający moje serce. To było tak, jak gdyby Bóg osądzał mnie twarzą w twarz. Zastanowiłam się nad sobą: Gdy zostałam chrześcijanką, zawsze szukałam łaski. Myślałam, że jeśli będę wierzyć w Pana, to On mnie ochroni od niebezpieczeństwa. Po przyjęciu dzieła Boga w dniach ostatecznych, choć wiedziałam, że Bóg nie uzdrawia chorych, nie wypędza demonów i nie czyni cudów, jak w Wieku Łaski, tylko chce, by ludzie dążyli do prawdy i poddali się sądowi, karceniu, próbom i oczyszczeniu, by oczyścili swoje zepsute usposobienie, ja i tak trwałam przy tym skrajnym pragnieniu błogosławieństw. Myślałam, że jeśli będę sumienna w swojej wierze, to nie muszę się obawiać katastrof i chorób, że nawet gdybym poważnie zachorowała, Bóg by mnie ochronił i nie dał mi umrzeć. Z zapałem ponosiłam koszty, by zyskać błogosławieństwa i łaskę. Bez względu na to, jak bardzo mąż mnie prześladował, a krewni szkalowali, nie dałam się im zastraszyć. Gdy mnie aresztowano i trafiłam do więzienia, nie zdradziłam Boga. Po wyjściu na wolność dalej wykonywałam obowiązki. Myślałam, że dzięki temu zostanę ocalona i zachowana. Zwłaszcza wtedy, gdy się wydawało, że zaraz wydam ostatnie tchnienie, i gdy Bóg wyciągnął mnie z objęć śmierci po tym, jak wołałam do Niego całym swoim jestestwem, byłam jeszcze silniej przekonana, że On mi pomoże w każdej trudnej sytuacji. Gdy wykryto u mnie raka i moja rodzina przerwała moje leczenie, w Bogu widziałam swoją ostatnią nadzieję, myślałam, że jeśli będę brać udział w zgromadzeniach i czytać Jego słowa, jeśli będę się więcej modlić i polegać na Bogu oraz wypełniać obowiązki, Bóg zobaczy, że mam wiarę i się podporządkowałam, więc będzie mnie chronił i pozwoli mi żyć. Dzięki objawieniu Bożych słów zrozumiałam, że choć mogłam się wielu rzeczy wyrzec, ponosić koszty i z zapałem pełnić obowiązki, to wcale nie dążyłam do prawdy, nie chciałam wyzbyć się zepsutego usposobienia i oczyścić się, zamiast tego liczyłam, że w zamian za moje poświęcenia otrzymam od Boga łaskę i błogosławieństwa, miałam nadzieję, że Bóg mnie ocali od śmierci w wielkiej katastrofie i że będę mieć cudowne przeznaczenie. Gdy Bóg mnie chronił, nieustannie Mu dziękowałam i wychwalałam Go, ale gdy okazało się, że jestem nieuleczalnie chora, czułam się skrzywdzona, sprzeciwiałam się Bogu, a nawet obwiniałam Go o niesprawiedliwość. W swojej wierze chciałam czerpać korzyści od Boga, nie widząc, jak ważne jest dążenie do prawdy. Gdy okazało się, że jestem chora i moje przeznaczenie było zagrożone, utraciłam wiarę w Boga. Zobojętniały mi słowa Boga i modlitwa, źle rozumiałam Boga i winiłam Go. Dostrzegłam, że nie jestem wobec Boga szczera i że nie miłuję Go prawdziwie, tylko Go wykorzystuję, oszukuję i dobijam z Nim targu. Jak mogłam uważać się za wierzącą? Gdybym dalej szła tą drogą, to nawet gdybym przeżyła, i tak sprzeciwiałabym się Bogu. Jaką wartość miało takie życie? Gdy to zrozumiałam, poczułam się straszliwie zawstydzona. Tyle zawdzięczałam Bogu.

Potem przeczytałam fragment słów Bożych, który pogłębił jeszcze moje rozumienie. Bóg mówi: „Z niczym nie jest trudniej sobie poradzić niż z nieustannym stawianiem przez ludzi wymagań wobec Boga. Gdy tylko Boże działania nie są zgodne z twoimi opiniami lub jeśli nie dokonano ich zgodnie z twoim rozumowaniem, możesz stawiać opór, co wystarczająco ukazuje, że ze swej natury jesteś oporny wobec Boga. Można rozpoznać ten problem jedynie na drodze częstego zastanawiania się nad sobą, osiągając w ten sposób zrozumienie prawdy, i można go w pełni rozwiązać wyłącznie przez dążenie do prawdy. Kiedy ludzie nie rozumieją prawdy, stawiają Bogu liczne wymagania, gdy zaś rzeczywiście rozumieją prawdę, nie stawiają żadnych wymagań; czują jedynie, że nie dość jeszcze zadowolili Boga i nie są Mu dostatecznie podporządkowani. To, że ludzie ciągle stawiają Bogu wymagania, stanowi odzwierciedlenie ich skażonej natury. Jeśli nie możesz znać siebie i prawdziwie okazać skruchy w odniesieniu do tej kwestii, wówczas na twojej ścieżce wiary w Boga napotkasz ukryte zagrożenia i niebezpieczeństwo. Jesteś w stanie przezwyciężyć zwykłe rzeczy, ale gdy w grę wchodzą ważne kwestie, takie jak twój los, perspektywy i przeznaczenie, być może nie będziesz w stanie sobie z nimi poradzić. W owym czasie, jeśli wciąż pozbawiony będziesz prawdy, możesz z łatwością powrócić do swych starych nawyków, stając się w ten sposób jednym z tych, którzy zostaną zniszczeni. Wiele osób zawsze podążało za Bogiem i wierzyło w taki sposób; dobrze się zachowywali w czasie, gdy podążali za Bogiem, lecz nie determinuje to tego, co się wydarzy w przyszłości. Dzieje się tak dlatego, ponieważ nigdy nie jesteś świadomy ludzkiej pięty Achillesa ani rzeczy tkwiących w naturze ludzkiej, które mogą stanąć w sprzeczności z Bogiem i będziesz ich nieświadomy do czasu, aż doprowadzą cię do katastrofy. Ze względu na to, że sprzeciw twojej natury wobec Boga jest kwestią nierozwiązaną, prowadzi cię do katastrofy i możliwe, że kiedy skończy się twoja podróż i dzieło Boże, zrobisz to, co najbardziej sprzeciwia się Bogu i powiesz to, co będzie bluźnierstwem wobec Niego i dlatego zostaniesz potępiony i wyeliminowany(Ludzie mają zbyt dużo wymagań wobec Boga, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Po przeczytaniu tych słów zrozumiałam, że odkąd zachorowałam, bałam się śmierci, bardzo pragnęłam, by Bóg ocalił mnie od śmierci. Czy nie stawiałam Bogu żądań? Zawsze myślałam, że skoro wierzę w Boga, to powinien mnie stale chronić i nie powinien mnie traktować jak niewierzących. Gdy wykryto u mnie późne stadium raka, to widząc, że Bóg mnie nie ochronił, nie podporządkowałam się. Powoływałam się na swoje poświęcenia i cierpienie w więzieniu, by bronić swojej sprawy przed Bogiem, żądając, aby mnie uzdrowił. Gdy Bóg nie spełniał moich żądań, spierałam się z Nim i walczyłam. Dotarło do mnie, że nie miałam w sobie żadnej czci dla Boga, choć wierzyłam w Niego tyle lat. Brak mi było człowieczeństwa i rozumu. Myślałam o tym, jak Hiob czcił Boga i unikał zła przez całe życie. Gdy Bóg poddał go próbie, gdy Hiob stracił majątek i dzieci, a jego ciało pokryły wrzody, ani razu nie poskarżył się na Boga ani nie żądał, by Bóg go uzdrowił. Hiob miał człowieczeństwo i rozum. Ja tymczasem narzekałam i uległam nieporozumieniom w obliczu śmierci, bezrozumnie żądałam, by Bóg chronił moje życie. Gdy pierwszy raz groziła mi śmierć z powodu krwawienia, ocaliły mnie Boże ochrona i opieka, Bóg obdarzył mnie swoją łaską, pozwolił mi ujrzeć swój cudowny czyn. Co więcej, w ciągu wielu lat mojej wiary korzystałam z podlewania i pokarmu Bożych słów oraz poznałam wiele prawd i tajemnic. Bóg dał mi więcej niż to, o co prosiłam, ale mi i tak było mało. Gdy wykryto u mnie raka, stawiałam Bogu bezrozumne żądania, żeby pozwolił mi żyć. Dotarło do mnie, że mam bardzo zachłanną naturę. Bóg jest Panem stworzenia, więc jakie prawo miał ktoś tak marny, zbuntowany, oporny i pełen zepsucia jak ja, żeby stawiać Bogu żądania? Zupełnie brakowało mi samoświadomości, byłam niedorzecznie arogancka i nie miałam żadnej czci dla Boga. Gdy Bóg działał wbrew moim pojęciom, robiłam awanturę i protestowałam. Ujawniłam nikczemne usposobienie, i gdybym nie zmieniła swojego usposobienia, obraziłabym usposobienie Boga i zostałabym sprawiedliwie ukarana. Przeraziłam się i nie śmiałam już stawiać Bogu żadnych niedorzecznych żądań, modliłam się, mówiąc: „Boże, dziękuję za Twój sąd i Twoje karcenie, które pokazały mi, jak bezrozumna jestem. Boże! Chcę okazać skruchę, bez względu na to, czy mój stan zdrowia się poprawi, podporządkuję się Twoim zarządzeniom”. Kiedy sobie to wszystko uświadomiłam, poczułam się nieco spokojniejsza.

Leżąc w szpitalnym łóżku zastanawiałam się, czemu byłam w stanie stawiać tak nierozumne żądania, gdy zachorowałam. Refleksja doprowadziła mnie do wniosku, że nie rozumiałam sprawiedliwego usposobienia Boga. Przeczytałam potem ten fragment słów Bożych: „Sprawiedliwość nie oznacza bynajmniej bezstronności czy racjonalności; nie polega na egalitarnym dawaniu każdemu według zasług czy osiągnięć, nie jest to też zapłata za wykonaną pracę czy też za włożony wysiłek. Nie jest to sprawiedliwość, lecz tylko uczciwe i rozsądne postępowanie. Bardzo niewielu ludzi jest w stanie poznać sprawiedliwe usposobienie Boga. Gdyby Bóg zniszczył Hioba po tym, jak Hiob niósł o Nim świadectwo, czy to byłoby sprawiedliwe? W gruncie rzeczy tak. Czemu nazywamy to sprawiedliwością? Co ludzie uważają za sprawiedliwość? Jeśli coś jest zgodne z pojęciami ludzi, wówczas bardzo łatwo jest im powiedzieć, że Bóg jest sprawiedliwy; gdy jednak nie dostrzegają owej zgodności z ich pojęciami – jeśli nie są w stanie tego zrozumieć – wówczas jest im niezwykle trudno powiedzieć, że Bóg jest sprawiedliwy. Gdyby Bóg zniszczył wtedy Hioba, ludzie nie powiedzieliby, że jest sprawiedliwy. Tak naprawdę jednak – czy ludzie zostali zepsuci, czy nie, i czy zostali zepsuci dogłębnie, czy też nie – czy Bóg musi się usprawiedliwiać, gdy ich niszczy? Czy musi wyjaśniać im, na jakiej podstawie to robi? Czy Bóg musi mówić ludziom o regułach, które wprowadził? Nie ma takiej potrzeby. Według Boga człowiek zepsuty, skłonny do sprzeciwiania się Mu, nie ma żadnej wartości; cokolwiek Bóg z nim uczyni, będzie właściwe, a wszystko to są ustalenia Boże. Gdybyś był w oczach Boga niezadowalający i gdyby On powiedział, że nie ma z ciebie pożytku po twoim świadectwie i gdyby dlatego cię zniszczył, czy to też byłoby Jego sprawiedliwością? Tak. Możesz nie być w stanie tego teraz rozpoznać na podstawie faktów, ale musisz zrozumieć doktrynę. Jak sądzicie – czy zniszczenie szatana przez Boga jest wyrażeniem Jego sprawiedliwości? (Tak). A gdyby pozwolił szatanowi pozostać? Nie odważycie się tego powiedzieć, prawda? Istotą Boga jest sprawiedliwość. Choć nie jest łatwo zrozumieć, co Bóg czyni, wszystko, co czyni, jest sprawiedliwe; tylko ludzie tego nie rozumieją(Część trzecia, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Dzięki słowom Boga zrozumiałam, że kiedyś patrzyłam na Bożą sprawiedliwość przez pryzmat swoich pojęć i wyobrażeń. Uważałam, że wierzę w Boga, że zapłaciłam wysoką cenę, poniosłam koszty i cierpiałam w więzieniu, ale nie zdradziłam Boga, wytrwałam w swoim świadectwie o Nim, więc powinien mnie chronić przed nieuleczalną chorobą. Jeśli chodzi o niewierzących, których Bóg nie chronił, to normalne, że chorowali na raka. Tak pojmowałam Bożą sprawiedliwość. Gdy Bóg działał wbrew moim pojęciom i zapadłam na nieuleczalną chorobę, czułam, że nie zostałam wynagrodzona za swoje poświęcenia, że Bóg mnie skrzywdził, więc narzekałam na Boga i błędnie Go rozumiałam. Moje pojmowanie Bożej sprawiedliwości nie różniło się od tego, jak ją pojmowali niewierzący – transakcyjnie. Czułam, że należy mi się coś za całą moją pracę, że to niesprawiedliwe, jeśli nie dostanę, co mi się należy. Słowa Boga pokazały mi, że sama istota Boga jest sprawiedliwa. We wszystkim, co Bóg czyni, jest Jego wola i mądrość. Nie mogłam oceniać swojej sytuacji w oparciu o powierzchowne pojęcia. To prowadzi do błędów i mogłabym osądzić Boga i się Mu sprzeciwić. Myślałam, że moja choroba to katastrofa, ale kryła się w tym wola Boga. Gdybym nie została zdemaskowana, nie dostrzegłabym, jak bardzo brak mi człowieczeństwa i rozumu. Gdy tylko Bóg działał wbrew moim pojęciom, zaczynałam protestować. Nie byłam uległa i nie oddawałam Bogu czci. Ta choroba ujawniła moją prawdziwą postawę, pozwoliła mi wyzbyć się bezrozumnych żądań wobec Boga. Bogu dzięki! On czynił cuda i jest mądry! Kiedyś nie znałam Boga, osądzałam Jego sprawiedliwe usposobienie w oparciu o własne poglądy. Jaka byłam ślepa, jak bardzo nie znałam Boga! Bóg jest Panem całego stworzenia, a ja jestem drobinką, istotą stworzoną, On może mnie traktować, jak uważa za stosowne. Co więcej, sama traktowałam wiarę jak wymianę handlową i stawiałam Bogu niedorzeczne żądania. Gdybym umarła, to też byłaby Boża sprawiedliwość, nie powinnam skarżyć się na Boga. Czy Bóg by zdecydował, że mam umrzeć, czy też że mam żyć, byłoby to właściwe. Musiałam podporządkować się zarządzeniom Boga, taki rozum powinnam mieć. Gdy poznałam sprawiedliwe usposobienie Boga, rozjaśniło mi się w głowie, przestałam skarżyć się na Boga i błędnie Go rozumieć. Nieważne, jak Bóg mnie traktował, nie narzekałam i podporządkowywałam się.

Później nauczyłam się, jak traktować swoją śmiertelność, czytając słowa Boga, i nie bałam się już śmierci. Słowa Boga mówią: „Jeżeli człowiek spędził na świecie kilkadziesiąt lat, a wciąż nie zrozumiał, skąd pochodzi ludzkie życie, wciąż nie rozpoznał, w czyich rękach spoczywa ludzki los, to nie ma się co dziwić, że nie będzie w stanie spokojnie stanąć w obliczu śmierci. Osoba, która po doświadczeniu kilkudziesięciu lat życia pozyskała wiedzę o suwerennej władzy Stwórcy, jest kimś, kto prawidłowo ocenia znaczenie i wartość życia. Taka osoba ma głęboką znajomość celu życia, prawdziwy bagaż doświadczeń i zrozumienie suwerennej władzy Stwórcy, a co więcej, jest w stanie poddać się Jego autorytetowi. Osoba taka rozumie znaczenie stworzenia ludzkości przez Stwórcę, rozumie, że człowiek powinien Go wielbić, że wszystko, co człowiek posiada, pochodzi od Stwórcy i powróci do Niego w nieodległej przyszłości. Osoba taka rozumie, że Stwórca ustala narodzenie człowieka i posiada suwerenność nad jego śmiercią oraz że zarówno życie, jak i śmierć są predestynowane przez autorytet Stwórcy. A zatem, kiedy człowiek prawdziwie pojmie te rzeczy, w naturalny sposób będzie w stanie spokojnie stanąć w obliczu śmierci, spokojnie odłożyć na bok całe doczesne posiadanie, z radością zaakceptować i poddać się wszystkiemu, co nastąpi, oraz powitać ostatni punkt zwrotny życia ustalony przez Stwórcę, zamiast tkwić w zaślepieniu strachem i walczyć z nim. Jeżeli człowiek postrzega życie jako sposobność do doświadczenia suwerenności Stwórcy i poznania Jego autorytetu, jeżeli patrzy na życie jak na rzadką szansę spełnienia obowiązku stworzonej istoty ludzkiej i wypełnienia swojej misji, to siłą rzeczy człowiek będzie mieć prawidłowy pogląd na życie, z pewnością będzie wieść błogosławione życie pod przewodnictwem Stwórcy, na pewno będzie kroczyć w świetle Stwórcy, pozna Jego suwerenność, podda się pod Jego panowanie, stanie się świadkiem Jego cudownych uczynków i autorytetu. Nie trzeba nawet wspominać, że taka osoba z pewnością będzie kochana i akceptowana przez Stwórcę i tylko taka osoba może mieć spokojny stosunek do śmierci i chętnie powitać ostatni punkt zwrotny swojego życia. Osobą, która niewątpliwie miała takie podejście do śmierci, był Hiob. Hiob był w stanie pogodnie zaakceptować ostatni punkt zwrotny swojego życia, a ponieważ doprowadził swoją życiową podróż do spokojnego końca i wypełnił swoją misję w życiu, stanął ponownie u boku Stwórcy(Sam Bóg, Jedyny III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). „Hiob mógł stanąć w obliczu śmierci bez cierpienia, bo wiedział, że poprzez śmierć powróci do boku Stwórcy. Jego dążenia i osiągnięcia w życiu pozwoliły mu spokojnie stanąć w obliczu śmierci, w obliczu perspektywy odebrania mu życia przez Stwórcę, a ponadto pozwoliły mu stanąć przed Stwórcą jako osoba nieskalana i wolna od trosk(Sam Bóg, Jedyny III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Jedząc i pijąc słowa Boga, zrozumiałam, że moje życie pochodzi od Boga. On decyduje o moim życiu, śmierci, błogosławieństwach i niedolach. Nie miałam powodu, by stawiać Bogu żądania. Gdyby Bóg postanowił, że mam umrzeć, taka byłaby Jego wola. Musiałam to właściwie przyjąć, taki rozum powinna mieć istota stworzona. Myślałam o Hiobie, który czcił Boga i unikał zła przez całe życie. W każdej sytuacji, jaka go spotykała, rozpoznawał władzę i zarządzenia Boga. Nie narzekał, nie osądzał, nie wykłócał się i prawidłowo rozumiał Boga. Umiał się podporządkować i ze spokojem stawić czoło śmierci. Musiałam naśladować cześć Hioba dla Boga, unikanie zła i podporządkowanie się Bożej władzy. Bóg dał mi życie, gdyby więc postanowił mi je odebrać, musiałam się temu poddać. Jeśli chodzi o to, co mnie czeka po śmierci, Bóg o tym zdecyduje, patrząc na moje życie. Bóg wciąż nie dał mi umrzeć, więc póki mogłam, powinnam okazać skruchę, iść ścieżką czci dla Boga i unikania zła, dążyć do prawdy i zmiany usposobienia, a także wypełniać obowiązki, jak umiem najlepiej. Ta myśl rozjaśniła mi w głowie i nie bałam się już tak bardzo śmierci. Czułam się bliżej Boga.

W tamtym czasie spotykałam się z siostrami, by jeść i pić słowa Boga, a mój stan się poprawiał. Przede mną były cztery sesje chemioterapii, ale skutki uboczne były zbyt silne, więc została mi radioterapia. Nie była ona aż tak bolesna jak wcześniej. Wiedziałam, że Bóg ma ostatnie słowo w sprawie mojego życia lub śmierci, więc się nie martwiłam. Wolny czas spędzałam, rozważając słowa Boga i słuchając hymnów. Po jakimś czasie zaczęłam czuć się coraz lepiej, wracałam do siebie. Wyglądałam tak zdrowo, że inni pacjenci brali mnie za pielęgniarkę. Po czterdziestu dniach wypisano mnie. Na następnym badaniu lekarz stwierdził, że mój guz zniknął. Gdy lekarz powiedział, że guz zniknął, nie mogłam w to uwierzyć. Poprosiłam, żeby powtórzył, a on potwierdził, że po guzie nie ma ani śladu. Byłam bezgranicznie szczęśliwa. Nie mogłam uwierzyć, że guz tak wielki mógł zwyczajnie zniknąć. Pomyślałam o tych słowach Boga: „Serce i duch człowieka są w ręku Boga; Bóg dostrzega też wszystko, co dzieje się w ludzkim życiu. Bez względu na to, czy w to wierzysz czy nie, wszystkie bez wyjątku rzeczy, tak żywe, jak i martwe, będą przemieszczać się, zmieniać, odnawiać i znikać zgodnie z Bożym zamysłem. W ten właśnie sposób Bóg sprawuje władzę nad wszystkimi rzeczami(Bóg jest źródłem ludzkiego życia, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). To prawda, wszystkie istoty i rzeczy są w rękach Boga. Wszystkie rzeczy żywe i martwe podlegają władzy Boga i Jego zarządzaniu. Wszystko dzieje się zgodnie z wolą Boga. Wszyscy mówili, że to już koniec, nawet lekarz powiedział, że guz jest za duży, żeby operować, więc nawet mi się nie marzyło, że może zniknąć. To był cudowny czyn Boga! Byłam poruszona i czułam, jak wiele Bogu zawdzięczam. Byłam zbuntowana i zepsuta, stawiałam Bogu niedorzeczne żądania, nie zasługiwałam na zbawienie. Ale Bóg nie patrzył na mój bunt i moje zepsucie. Jestem Mu wdzięczna za zbawienie. Po powrocie do domu dalej głosiłam ewangelię i wypełniałam obowiązki. Powoli wracałam do zdrowia.

Potem trafiłam na jeszcze inny fragment słów Boga: „Wynik i przeznaczenie człowieka nie zależą od jego woli ani od jego skłonności bądź wyobrażeń. To Stwórca, Bóg, ma ostatnie słowo. W jaki sposób ludzie powinni w tym zakresie współpracować? Ludzie mają do wyboru tylko jedną drogę: tylko dążąc do prawdy, rozumiejąc prawdę, okazując posłuszeństwo słowom Boga, podporządkowując się Mu i dostępując zbawienia, ostatecznie osiągną dobry koniec i dobre przeznaczenie. Nietrudno wyobrazić sobie przyszłość i przeznaczenie ludzi, którzy postępują odwrotnie. Dlatego w tej kwestii nie skupiaj się na tym, co Bóg obiecał ludziom, co On mówi o wyniku ludzkości ani co dla ludzkości przygotował. Nie ma to nic wspólnego z tobą, są to sprawy Boga i nie jesteś w stanie ich schwytać, wybłagać ani zdobyć drogą wymiany. Co powinieneś robić jako istota stworzona? Powinieneś wykonywać swój obowiązek, spełniać swoją powinność, wkładając w to całe swoje serce, umysł i siłę. Co do reszty, czyli perspektyw, losu i miejsca przeznaczenia ludzkości, nie są to rzeczy, o których możesz decydować, są one w rękach Boga; wszystko to podlega suwerennej władzy Stwórcy, wszystko jest przez Niego ustalone i nie ma nic wspólnego z żadną istotą stworzoną. Niektórzy pytają: »Po co nam to mówisz, skoro nie mamy z tym nic wspólnego?«. Chociaż nie ma to z wami nic wspólnego, ma to związek z Bogiem. Tylko Bóg posiada wiedzę o tych rzeczach, tylko Bóg może o nich mówić i tylko Bóg ma prawo obiecywać te rzeczy ludzkości. A skoro Bóg posiada wiedzę na ich temat, to czy nie powinien o nich mówić? Błędem jest wciąż podążać za własnymi widokami na przyszłość i przeznaczeniem, jeśli nie wiesz, jakie one są. Bóg cię nie prosił, byś do tego dążył; po prostu cię zawiadomił; jeśli mylnie wierzysz, że to Bóg powiedział ci, abyś uczynił z tych rzeczy cel twoich dążeń, to nie masz za grosz rozumu i nie myślisz jak normalny człowiek. Wystarczy mieć świadomość wszystkiego, co Bóg obiecał. Musisz przyjąć do wiadomości jeden fakt: jakakolwiek jest ta obietnica, dobra czy zwyczajna, przyjemna czy nieciekawa, wszystko to jest objęte suwerenną władzą, zarządzeniami i ustaleniami Stwórcy. Tylko podążanie we właściwym kierunku, ścieżką wskazaną przez Stwórcę, jest obowiązkiem i powinnością istoty stworzonej. Jeśli chodzi o to, co ostatecznie zyskasz i jaki otrzymasz udział w Bożych obietnicach, zależy to od twojego dążenia, od ścieżki, jaką obierzesz, i od suwerennej władzy Stwórcy(Punkt dziewiąty (Część dziewiąta), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Dzięki słowom Boga zrozumiałam, że o moim ostatecznym przeznaczeniu nie decydują moje modlitwy ani próby targowania się z Bogiem. To Bóg zdecyduje o moim przeznaczeniu w oparciu o moje dążenia, działania i ścieżkę przeze mnie obraną. Ale ja nie dążyłam do prawdy i nie rozumiałam usposobienia Boga. Gdy widziałam, jak Bóg obdarza ludzi chwalebnym przeznaczeniem, myślałam, że jeśli tylko będę sumiennie wypełniać obowiązki, cierpieć i płacić cenę, jeśli będę trwać przy obowiązkach bez względu na prześladowania i trudy, to zostanę zbawiona i zachowana. Przez te lata nieustannie wysilałam się na rzecz mojego przeznaczenia w oparciu o moje poglądy i pragnienia. Podążałam ścieżką Pawła. Gdybym nie zawróciła, nie zyskałabym wcale dobrego przeznaczenia, ale zostałabym zdemaskowana i wyrzucona, bo moje zepsute usposobienie nie zostało oczyszczone. Udało mi się wyjść z choroby nowotworowej. Bóg nie pozwolił mi umrzeć i dał mi szansę na okazanie skruchy. To Boże zbawienie! Pomyślałam: „Muszę od teraz dążyć do prawdy i przemiany usposobienia. Nie mogę już targować się z Bogiem o błogosławieństwa. Muszę mieć człowieczeństwo i rozum, muszę podporządkować się Bogu. Bez względu na to, czy Bóg szykuje dla mnie dobry, czy zły koniec, to On o tym decyduje. Ja muszę dążyć do prawdy i do przemiany usposobienia”.

Minęło dziewięć lat, a moja choroba nigdy nie wróciła. Dzięki temu doświadczeniu uświadomiłam sobie, że choć ta choroba zagrażała mojemu życiu, Bóg nigdy nie chciał pozbawić mnie życia ani przyszłości. Poprzez tę chorobę mnie oczyszczał i przemieniał, ujawniał nieczystość mojej wiary i pomagał wyzbyć się niedorzecznych pojęć. Choroba pozwoliła mi prawdziwie poznać wszechmoc i władzę Boga oraz ich doświadczyć, przyjąć właściwą postawę wobec życia i śmierci oraz podporządkować się. Wykorzystując tę chorobę Bóg obdarzał mnie łaską i pozwalał mi dostąpić zbawienia! Jak mówi Bóg: „Jeśli ktoś rzeczywiście ma w sercu wiarę w Boga, musi przede wszystkim wiedzieć, że długość życia człowieka jest w Bożych rękach. Czas narodzin i śmierci człowieka jest przez Niego przeznaczony. Kiedy Bóg zsyła na ludzi chorobę, nie robi tego bez powodu – ma ona znaczenie. Im wydaje się to chorobą, jednak w rzeczywistości zostali oni obdarzeni łaską, a nie chorobą. Ludzie muszą przede wszystkim mieć rozeznanie i pewność co do tego faktu i traktować go poważnie(Część trzecia, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych).

Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.

Powiązane treści

Zamieść odpowiedź

Połącz się z nami w Messengerze