Po śmierci żony

30 maja 2024

Autorstwa Zhanqiego, Chiny

Żona i ja przyjęliśmy dzieło Boże dni ostatecznych jesienią dwa tysiące siódmego. Słowa Boga przekonały mnie, że Bóg Wszechmogący jest prawdziwym Bogiem, który stał się ciałem, by zbawić ludzkość od katastrof. Uważałem, że w tak podeszłym wieku błogosławieństwem była dla nas możliwość przyjęcia zbawienia Bożego. Tej szansy nie mogliśmy przegapić. Wkrótce po przyjęciu ewangelii podjęliśmy się obowiązków. Głosiłem ewangelię i podlewałem nowych wierzących, a żona oferowała gościnę. Dni mijały nam szczęśliwie. Niedługo poprawiło się trawienie u mojej żony, a zapalenie oskrzeli i kilka innych dolegliwości ustąpiło. Bóg łaskawie nam błogosławił. Nasza wiara w Niego umacniała się, a ja z zapałem szerzyłem ewangelię. W dwa tysiące dwunastym trafiłem na miejski posterunek policji właśnie za to. Nawet po wypuszczeniu policjanci od czasu do czasu nękali nas za wiarę. Grozili, że jeśli się jej nie wyrzekniemy, ucierpi na tym przyszłość naszych dzieci i wnuków. Synowa wierzyła w kłamstwa Komunistycznej Partii Chin na temat naszej wiary i wyrzuciła nas z domu w trakcie obchodów chińskiego Nowego Roku. Nie mieliśmy gdzie się podziać. Byliśmy słabi i smutni. Pocieszaliśmy się i zachęcaliśmy słowami: „To oczyszczenie, które zsyła na nas Bóg, i zniesiemy te trudy. Nie możemy podupaść na duchu. Możemy nie mieć nic, ale nie możemy się obejść bez Boga”. Potem w ramach obowiązków dawaliśmy gościnę w opuszczonym domu, gdzie mieszkaliśmy osiem lat i choć budynek był w kiepskim stanie, nic nam nie wadziło, bo wierzyliśmy oraz jedliśmy i piliśmy słowa Boże, więc nasze serca były wolne.

We wrześniu dwa tysiące dwudziestego drugiego roku dławica, na którą żona cierpiała od lat, pogorszyła się i kilka razy dziennie dawała o sobie znać. Ból też pojawiał się coraz częściej i częściej. Na spotkaniach nie mogła nawet klęknąć do modlitwy. Czasami zdarzało się, że ból w klatce łapał ją, kiedy myła twarz. Jeśli był bardzo silny, musiała stać i czekać, aż minie, i dopiero wtedy dokończyć mycie. Martwiło mnie i smuciło, że stan małżonki pogarszał się stopniowo, ale sądziłem, że skoro wierzymy, Bóg ma nas w opiece i troszczy się o nas. Bóg jest wszechmogący, może ożywiać zmarłych i może zrobić wszystko. Już wcześniej żona chorowała, ale gdy uwierzyła, jej dolegliwości minęły, czymże więc był ten drobny problem? Nie myślałem o tym za wiele i tak podnosiłem ją na duchu: „Nie bój się, mamy Boga. On nas ochroni”. Później zauważyłem, że żonę coraz bardziej boli, a większe dawki leków wcale nie pomagały. Pomyślałem, że Bóg działa praktycznie. On chroni ludzi, ale muszą oni współpracować w praktyczny sposób. Szybko zawiozłem żonę do szpitala. Badania wykazały uszkodzenia wątroby, nerek i płuc. Lekarz od razu wysłał ją na OIOM i powiedział, że jej życie jest zagrożone, a ja powinienen przyjąć zaświadczenie o stanie krytycznym. Osłupiałem na te słowa i niewiele brakowało, a ja sam bym zemdlał. Nie wierzyłem w to, co się działo. Nie warzyłem się wierzyć. Jak mogło się nam to przytrafić? Byliśmy wierzący, Bóg nas chronił, więc nie powinniśmy tak cierpieć. Błagałem lekarza, by znalazł sposób na wyleczenie mojej żony, by podał jej każdy możliwy lek. On odparł, że niczego nie może zagwarantować. Kiedy to usłyszałem, przeszył mnie ból. Pomyślałem, że nie na lekarzu, lecz na Bogu muszę polegać. Gdy wróciłem na oddział, pomodliłem się do Boga: „Boże! Moja żona jest bardzo chora, a lekarz nie wie, co robić. Oddaję ją w Twoje ręce. Ty jesteś wszechmogącym lekarzem, który potrafi wskrzesić zmarłych. Nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych. Nie będę Cię winił, choćby była nieuleczalnie chora”. Wprawdzie Bóg nie dokonuje teraz dzieła nadprzyrodzonego, ale pomyślałem o świadectwach z doświadczenia niektórych braci i sióstr. Zaczęli poważnie chorować, ale zwrócili się do Boga i cudem zdrowieli. Miałem nadzieję, że mojej żonie też przydarzy się cud i jej stan się poprawi. Byłem zaskoczony, że rano trzeciego dnia nie mogła już nawet mówić ani otworzyć oczu. Widziałem, że nie tylko jej się nie poprawia, ale wręcz jest coraz gorzej i gorzej. Byłem kompletnie załamany i raz po raz wołałem do Boga w sercu: „O Boże! Moja żona jest w kiepskim stanie. Ona wierzy naprawdę i od ponad dziesięciu lat podąża za Tobą. Cierpiała za wiarę i była za nią prześladowana, dlatego błagam Cię o cud i jej ozdrowienie. Gdybyś ją uleczył, nasza ewangelizacja i nasze świadectwo byłyby bardziej przekonujące”. Ale doznałem szoku, gdy czwartego dnia przestała oddychać. Byłem zrozpaczony. Nie potrafię opisać, jak wielki czułem ból. Płakałem i mimowolnie zacząłem winić Boga: „Boże, bez względu na wszystko żona była wierząca. Mimo cierpień i harówki podążała za Tobą i nie winiła Cię, nawet gdy chorowała. Dlaczego jej nie ochroniłeś? Teraz gdy jej nie ma, zostałem sam i nie mam nikogo. Jak mam dalej żyć? Wszyscy umieramy, czy wierzymy, czy nie, zgadza się? Ja też jestem coraz starszy i prędzej czy później mój dzień nadejdzie. Jaką nadzieję mogą mieć wierzący?”. Potem spisałem wszystko na straty i nie chciałem już nawet czytać słów Bożych. Modliłem się zdawkowo – nie miałem nic do powiedzenia. Gdy myślałem o tym, jak polegaliśmy na sobie nawzajem, o wzruszających momentach razem w trudach, gdy jedliśmy i piliśmy słowa Boga, rozmawialiśmy i pokrzepialiśmy się nawzajem, nie mogłem powstrzymać łez. Zwykle to żona opiekowała się mną, a gdy jej zabrakło, nie było nikogo, kto by o mnie zadbał. Napotykałem różne przeszkody i czułem się samotny. Gdy życie tak ciążyło, jaki był jego sens? Chciałem umrzeć i mieć to z głowy. W tamtych dniach byłem bardzo nieszczęśliwy. Nie mogłem jeść ani spać. Czułem jakby na dnie serca ciążył mi głaz. Podupadałem też na zdrowiu. Miałem wyższe ciśnienie krwi, a tętno spowolniło. Trafiłem do szpitala. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że groźnie jest dalej tak żyć, więc pomodliłem się: „O Boże! Odkąd żona odeszła, jest mi ciężko, jestem sam. Nie mam siły na więcej i liczę, że nadejdzie śmierć. Wiem, że takie myśli są niezgodne z Twoją wolą, ale wciąż nie mogę wyrzec się siebie. Błagam, dodaj mi wiary, bym mógł wytrwać i nie polec w tej próbie”.

Pewnego wieczoru przed zaśnięciem nagle przyszły mi do głowy pewne słowa Boże: „Jaka jest istota twojej miłości do Boga? Jeśli Mnie miłujesz, nie zdradzisz Mnie”. Pojąłem, że to Boże oświecenie i przewodnictwo, więc od razu zacząłem przeglądać słowa Boga. Bóg Wszechmogący mówi: „Jak już powiedziałem, wielu jest tych, którzy za Mną idą, nieliczni są jednak ci, którzy prawdziwie Mnie miłują. Być może ktoś mógłby powiedzieć: »Czyż płaciłbym tak wielką cenę, gdybym Cię nie kochał? Czy gdybym Cię nie kochał, doszedłbym za Tobą tak daleko?«. Z pewnością masz wiele argumentów, a twoja miłość jest bez wątpienia bardzo wielka, co jednak stanowi istotę twej miłości do Mnie? »Miłość«, jak się ją nazywa, odnosi się do uczucia czystego i bez skazy, kiedy to czynisz użytek z serca, by kochać, czuć i rozumieć. Miłość nie stawia warunków, nie zna barier ani odległości. Miłość nie jest podejrzliwa, oszukańcza ani podstępna. Nie zna ona kupczenia ani rzeczy nieczystych. Kochając, nie będziesz uciekał się do oszustw, skarg, zdrady, buntu, żądań, nie będziesz też próbował niczego zdobyć – ani rzeczy, ani bogactw. Kochając, z ochotą oddasz siebie i chętnie będziesz znosił trudności, upodobnisz się do Mnie, wyrzekniesz się dla Mnie wszystkiego, co posiadasz. Wyrzekniesz się swojej rodziny, przyszłości, młodości i małżeństwa. W przeciwnym razie twoja miłość w ogóle nie byłaby miłością, lecz oszustwem i zdradą! Jaka jest twoja miłość? Czy jest prawdziwa? Czy fałszywa? Czego się wyrzekłeś? Co złożyłeś w ofierze? Ile miłości od ciebie otrzymałem? Potrafisz to stwierdzić? Wasze serca przepełnia zło, zdrada, fałsz – a skoro tak, w jak dużym stopniu wasza miłość jest nieczysta? Sądzicie, że dość już dla Mnie oddaliście; sądzicie, że wasza miłość do Mnie jest wystarczająca. Ale skoro tak, to dlaczego wasze słowa i czyny zawsze są buntownicze i oszukańcze? Idziecie za Mną, a jednak nie uznajecie Mojego słowa. Czy można to uznać za miłość? Idziecie za Mną, a następnie odrzucacie Mnie. Czy można to uznać za miłość? Idziecie za Mną, a jednak Mi nie ufacie. Czy można to uznać za miłość? Idziecie za Mną, a jednak nie jesteście w stanie uznać Mojego istnienia. Czy można to uznać za miłość? Idziecie za Mną, a jednak nie traktujecie Mnie na miarę tego, kim jestem, utrudniając Mi wszystko na każdym kroku. Czy to jest miłość? Idziecie za Mną, a jednak w każdej sprawie próbujecie Mnie zwieść i oszukać. Czy można to uznać za miłość? Służycie Mi, a jednak się Mnie nie lękacie. Czy można to uznać za miłość? We wszystkim i pod każdym względem Mi się sprzeciwiacie. Czy można to uznać za miłość? Wiele oddaliście, to prawda, ale nigdy nie praktykowaliście tego, czego od was wymagam. Czy można to uznać za miłość? Uważny obrachunek wykazuje, że nie ma w was ani krzty miłości do Mnie. Po tylu latach trwania Mojego dzieła i tylu słowach, jakie do was skierowałem – ile tak naprawdę zyskaliście? Czy wszystko to nie zasługuje na staranne przemyślenie? Napominam was: ci, których do siebie wzywam, to nie ci, którzy nigdy nie ulegli zepsuciu, lecz wybieram tych, którzy kochają Mnie prawdziwie. Dlatego musicie zważać na swoje słowa i czyny, analizując własne intencje i myśli, tak by nie przekroczyć granicy. W czasie dni ostatecznych starajcie się ze wszystkich sił ofiarować Mi swoją miłość, aby nie ściągnąć na siebie Mego nieprzejednanego gniewu!(Wielu jest wezwanych, lecz nieliczni są wybrani, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Bóg każdym pytaniem osądzał moje serce, zawstydzając mnie tak, że nie mogłem odpowiedzieć. Czytałem niezdolny przestać płakać z żalu. Bóg postawił przede mną te wymagania, a ja nie spełniłem żadnego. Nie kochałem Go miłością prawdziwą, lecz fałszywą i nieczystą jak transakcja. Mimo to uważałem, że miłuję Boga. Naprawdę nie wiedziałem niczego o sobie. Zwykle w ciężkich chwilach lub w chorobie, gdy cieszyłem się opieką i ochroną Bożą albo gdy czułem, że jest nadzieja na zbawienie i wejście do królestwa, dziękowałem Bogu i tryskałem energią. Kiedy wiara była trudna i bolesna, zostałem aresztowany przez wielkiego, czerwonego smoka, dzieci mnie nękały i odrzuciły, a krewni i sąsiedzi wyśmiewali i oczerniali, mogłem znieść te wszystkie trudy. Wolałem zbiec z domu i żebrać o przetrwanie na ulicy niż zdradzić Boga. Myślałem, że to oznacza prawdziwą miłość i autentyczne oddanie Bogu, więc Bóg mnie zbawi i ocaleję. Jednak gdy spotkało mnie coś realnego, a śmierć żony trafiła w czułe miejsce, pozostawiając mnie samego, z bólem, bez nikogo do pomocy i z przekreślonym marzeniem o wejściu do królestwa wraz z nią, zostałem zdemaskowany. Winiłem Boga za to, że nie ochronił mojej żony, kwestionowałem Jego decyzje i chciałem umrzeć, by się z Nim skonfrontować. Byłem nieposłuszny. Nie miałem miłości do Boga. On dwukrotnie wcielił się dla zbawienia ludzkości, cierpiał ból różnego rodzaju, latami wyrażał prawdę, by podlać nas i poprowadzić, i płacił ogromną cenę za to, byśmy mogli pojąć prawdę. Bez względu na moją buntowniczość, mój opór, Bóg był zawsze cierpliwy, tolerancyjny i litościwy, dając mi szansę na okazanie skruchy. Tak wiele razy w czasie trudów i niebezpieczeństw Bóg czuwał nad nami, chroniąc od złego. Gdy byłem słaby i zniechęcony, słowa Boże wspierały mnie i pomagały mi, dając siłę i wzmacniając ducha. Bóg krok za krokiem prowadził mnie aż do dziś. Miłość Boża jest tak praktyczna i tak autentyczna. Jest bezwarunkowa i bez skazy. A moja miłość wobec Niego była nieczysta i transakcyjna. Zawsze krzyczałem, że słowa Boga powinny być najważniejsze w moim sercu, ale gdy żona umarła, mogłem myśleć jedynie o niej. Moja miłość do żony przewyższała miłość do Boga. Zabrakło dla Niego miejsca w moim sercu. Moja rzekoma miłość okazała się sloganem, doktryną. Oszukiwałem i zwodziłem Boga. Ta miłość nie zdała egzaminu – była fałszywa! Gdy to zrozumiałem, pożałowałem swojego buntu i braku sumienia. Pomodliłem się i okazałem skruchę. „Boże! Przeczytałem Twoje słowa i jestem Ci coś winien. Podążałem za Tobą przez lata, a Ty podlewałeś mnie, prowadziłeś i wspierałeś, płacąc przy tym ogromną cenę. Twoja miłość jest autentyczna, a moja jest tylko sloganem, słowem. To było oszustwo i fałsz. Nie jestem godzien stanąć przed Tobą. Nie chcę Cię już więcej ranić. W jakkolwiek ciężkiej sytuacji znajdę się w przyszłości i jakkolwiek będzie mi trudno, już Cię nie obwinię. Jestem gotów poddać się Twoim zarządzeniom i planom”. Przez kolejne dni uspakajałem się, jadłem i piłem słowa Boże, oglądałem filmy i słuchałem hymnów, aż wreszcie zacząłem odczuwać mniejszy ból.

Pewnego dnia natrafiłem na fragment Bożych słów i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że powodem, dla którego nie byłem w stanie poradzić sobie ze śmiercią żony, obwiniałem Boga i błędnie Go rozumiałem, było to, iż miałem niewłaściwe poglądy na dążenie. Słowa Boga mówią: „Tym, do czego dążysz, jest osiągnięcie spokoju po uwierzeniu w Boga: żeby twoich dzieci nie nękały choroby, żeby twój mąż miał dobrą pracę, żeby twój syn znalazł sobie dobrą żonę, żeby twa córka znalazła porządnego męża, żeby twe woły i konie dobrze orały ziemię, żeby był rok dobrej pogody dla twoich plonów. Oto jest to, czego szukasz. Dążysz tylko do tego, by żyć wygodnie; by twojej rodzinie nie przytrafiały się żadne nieszczęśliwe wypadki, by omijały cię niepomyślne wiatry, by twej twarzy nie tknął piasek, by plonów twojej rodziny nie zalała powódź, aby nie dosięgło cię żadne nieszczęście, byś żył w objęciach Boga, byś wiódł życie w przytulnym gniazdku. Tchórz taki jak ty, który zawsze podąża za cielesnością: czy ty w ogóle masz serce? Czy masz ducha? Czyż nie jesteś zwierzęciem? Ja daję ci drogę prawdy, nie prosząc o nic w zamian, lecz ty nią nie podążasz. Czy jesteś jednym z tych, którzy wierzą w Boga? Ja obdarzam cię prawdziwym człowieczym życiem, lecz ty nie dążysz do jego osiągnięcia. Czyż nie jesteś taki sam jak świnia czy pies? Świnie nie dążą do osiągnięcia ludzkiego życia, nie dążą do tego, by zostać obmyte i nie rozumieją, czym jest życie. Każdego dnia, najadłszy się do syta, zapadają po prostu w sen. Ja zaś dałem ci drogę prawdy, lecz ty jej nie zyskałeś. Twoje ręce są puste. Czy masz zamiar tkwić nadal w takim życiu, życiu świni? Jakie znaczenie ma życie takich ludzi? Życie twoje jest godne pogardy i podłe, żyjesz pośród brudu oraz rozpusty i nie dążysz do żadnych celów. Czyż życie twoje nie jest najpodlejsze ze wszystkich? Czy masz czelność spoglądać na Boga? Jeśli nadal będziesz doświadczał życia w ten sposób, czyż nie będzie tak, że nie osiągniesz niczego? Dana ci została droga prawdy, lecz to, czy ostatecznie zdołasz ją osiągnąć, czy też nie, zależy od twoich osobistych dążeń(Doświadczenia Piotra: jego znajomość karcenia i sądu, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Czytając słowa Boga, uświadomiłem sobie, że wierzę nie po to, by dążyć do prawdy, ale dla błogosławieństw, korzyści i spokoju. To było jak transakcja z Bogiem. Odkąd tylko przyjęliśmy z żoną nowe dzieło Boga, uważałem, że skoro wierzymy, podążamy za Nim, cierpimy i płacimy cenę dla Niego, On z pewnością zapewni nam spokój i zdrowie, a po skończeniu dzieła wpuści nas do królestwa razem i zaznamy błogosławieństw. By zadbać o swoje przeznaczenie, zabraliśmy się do obowiązków, gdy tylko uwierzyliśmy. Widziałem, jak żona nagle wydobrzała, a miała kilka poważnych schorzeń. Bóg nam błogosławił, zsyłał na nas łaskę. Czułem jeszcze większą motywację i mimo aresztowania przez wielkiego czerwonego smoka i nękania przez rodzinę, mimo wyrzucenia przez dzieci z domu, nigdy się nie cofnęliśmy i jakkolwiek było ciężko, szliśmy za Bogiem do końca. Sądziłem, że to oznacza trwanie przy świadectwie i oddanie Bogu i że na końcu czeka nas zbawienie i ocalenie. Żądałem cudu od Boga i wyleczenia żony, bo jej choroba nie odpowiadała moim wyobrażeniom. Wcześniejsze cierpienia i ucisk traktowałem jak kapitał, którym targowałem się z Bogiem. Odejście żony rozwiało moje marzenie o wejściu do królestwa i korzystaniu z błogosławieństw razem. Odmieniło mi się zupełnie i chciałem wiedzieć, czemu Bóg jej nie ochronił. Chciałem umrzeć, by się z Nim skonfrontować. Kwestionowałem Jego sprawiedliwość i czułem, że wiara nie ma sensu. Pojąłem, że moja wiara była taka jak religijnych osób, żądających swojej doli. Chciałem błogosławieństw i spokoju. Gdy je miałem, dziękowałem Bogu i wychwalałem Go oraz Jego sprawiedliwość. A gdy ich nie dostałem, winiłem Boga, spierałem się z Nim i wykłócałem. Swoją wiarą chciałem jedynie zdobyć łaskę Bożą i błogosławieństwa, choć twierdziłem, że kocham Boga i poddaję się Mu. Czyż nie oszukiwałem Go i nie igrałem z Nim? Życie i wszystko, co miałem, podarował mi Bóg. Małżeństwo także On zaaranżował. Obdarzył mnie tak wielką łaską i takim błogosławieństwem, a mi było mało. Zmieniłem się całkowicie i skarżyłem, gdy coś poszło nie po mojej myśli. Gdzie się podziało moje sumienie? A człowieczeństwo? Byłem gorszy od psa! Pies potrafi strzec domu właściciela i być mu wierny, a ja jako wierzący i wyznawca Boga byłem wielokrotnie podlewany i prowadzony przez Niego i opływałem w Jego łaski, a nie umiałem się odwzajemnić, oszukiwałem Go i chciałem wchodzić w układy. Nie miałem za grosz człowieczeństwa! Pojąłem, że wierzyłem tylko dla błogosławieństw, a nie dla prawdy czy zmiany życiowego usposobienia albo nadania życiu znaczenia. Po tylu latach wiary nadal nie posiadałem żadnej prawdorzeczywistości. Na każdym kroku dyskutowałem z Bogiem, stawiałem warunki i miałem cudaczne zachcianki. A i tak oczekiwałem wejścia do królestwa i błogosławieństw. Pobożne życzenia! Ależ to była ułuda! Gdybym nie został postawiony w takiej sytuacji, nadal bym siebie nie znał i nie dostrzegłbym, że byłem wyzuty z sumienia i rozumu. Wcześniej sądziłem, że skoro wierzę od lat, codziennie modlę się i czytam słowa Boże i nie uginam się pod ciężarem prześladowań, to mam mocną postawę i jestem oddany Bogu, dlatego z pewnością mogę liczyć na zbawienie i wejście do królestwa. Ale okazało się, że kluczem do zbawienia jest wcielanie prawdy w życie i przeżywanie prawdorzeczywistości. Gdybym nie przestał gonić za błogosławieństwami, mógłbym wierzyć do końca i nie zmienić usposobienia, więc Bóg by mnie wyrzucił i zgładził.

Gdy później spotkałem się z braćmi i siostrami, pokazali mi kilka fragmentów słów Bożych, które mówiły o stanie, w jakim byłem. Bóg Wszechmogący mówi: „Jeżeli narodziny były zdeterminowane przez poprzednie życie człowieka, to jego śmierć wyznacza koniec tego przeznaczenia. Jeżeli narodziny są początkiem misji człowieka w tym życiu, to jego śmierć wyznacza jej koniec. Ponieważ Stwórca przewidział określony zbiór okoliczności towarzyszących narodzinom danej osoby, jest rzeczą oczywistą, że ustalił również określony zbiór okoliczności śmierci człowieka. Innymi słowy, nikt nie rodzi się przez przypadek, niczyja śmierć nie nadchodzi gwałtownie, a zarówno narodziny, jak i śmierć są siłą rzeczy związane z poprzednim i obecnym życiem człowieka. Okoliczności narodzin i śmierci zostały wcześniej określone przez Stwórcę; jest to przeznaczenie danej osoby, jej los. Ponieważ narodziny każdej osoby można wyjaśnić na wiele sposobów, jest również prawdą, że śmierć każdej osoby naturalnie nastąpi przy zbiegu szczególnych okoliczności. Stąd biorą się różnice w długości życia ludzi oraz różne rodzaje i momenty ich śmierci. Niektórzy ludzie są silni i zdrowi, a mimo to umierają wcześnie; inni są słabi i schorowani, a jednak żyją do podeszłego wieku i spokojnie odchodzą. Niektórzy giną z przyczyn nienaturalnych, inni umierają naturalną śmiercią. Niektórzy kończą swoje życie z dala od domu, inni po raz ostatni zamykają powieki, mając przy boku bliskich. Niektórzy ludzie umierają w powietrzu, inni pod ziemią. Niektórzy toną, inni giną w katastrofach. Niektórzy umierają rano, inni w nocy… Każdy chce znakomitych narodzin, olśniewającego życia i pełnej chwały śmierci, ale nikt nie może przekroczyć własnego przeznaczenia, nikt nie może uciec przed suwerenną władzą Stwórcy. Taki jest ludzki los. Człowiek może snuć wszelkiego rodzaju plany na przyszłość, ale nikt nie może zaplanować sposobu i czasu swoich narodzin oraz zejścia z tego świata. Chociaż ludzie robią, co tylko mogą, aby uniknąć śmierci i oprzeć się jej nadejściu, jednak ona bez ich wiedzy nadal cicho się zbliża. Nikt nie wie, kiedy ani jak umrze, a tym bardziej, gdzie to się stanie. W sposób oczywisty to nie ludzkość ma władzę nad życiem i śmiercią, ani jakaś istota świata naturalnego, lecz Stwórca, którego władza jest wyjątkowa. Życie i śmierć ludzkości nie są wytworem jakiegoś prawa świata naturalnego, lecz konsekwencją suwerenności władzy Stwórcy(Sam Bóg, Jedyny III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). „W tym życiu ludzie mają niewiele czasu, by dojść od zrozumienia pewnych spraw do uzyskania szansy, posiadania odpowiedniego charakteru oraz spełnienia warunków umożliwiających nawiązanie dialogu ze Stwórcą po to, by móc Go prawdziwie zrozumieć, poznać Go i bać się, a także po to, by obrać ścieżkę bojaźni Bożej i unikania zła. Jeżeli teraz pragniesz być czym prędzej wyprowadzony przez Boga, to oznacza, że nie podchodzisz odpowiedzialnie do swojego życia. Jeśli chcesz być odpowiedzialny, powinieneś bardziej się postarać, by zaopatrzyć się w prawdę, głębiej się nad sobą zastanawiać, gdy coś ci się przytrafia, i szybko rekompensować własne braki. Powinieneś zacząć praktykować prawdę, postępować zgodnie z zasadami, wchodzić w prawdorzeczywistość, lepiej poznawać Boga, rozumieć Jego wolę i przestać żyć na próżno. Musisz dowiedzieć się, gdzie jest Stwórca, jaka jest Jego wola i w jaki sposób wyraża On radość, gniew, smutek i szczęście. Nawet jeżeli nie jesteś w stanie głębiej sobie tego uświadomić czy osiągnąć pełnej wiedzy, musisz zyskać przynajmniej podstawowe zrozumienie Boga, nie możesz Go nigdy zdradzić, musisz być z Nim zasadniczo zgodny, okazywać Mu szacunek, nieść prostą pociechę oraz czynić to, co słuszne i z zasady wykonalne dla istot stworzonych. To nie są łatwe sprawy. Podczas wypełniania swoich obowiązków ludzie mają możliwość stopniowego poznawania samych siebie, a tym samym poznania Boga. W zasadzie proces ten polega na interakcji pomiędzy Stwórcą a istotami stworzonymi i powinien przebiegać tak, by warto było go wspominać przez całe życie. Ludzie powinni móc się nim cieszyć, nie zaś traktować jako coś bolesnego i trudnego. Z tego względu należy doceniać dni i noce, lata i miesiące spędzone na wypełnianiu swoich obowiązków. Ludzie powinni pielęgnować ten etap życia, a nie postrzegać go jako ciężar czy brzemię. Powinni się nim delektować i zdobywać wiedzę empiryczną na jego temat. Osiągną wówczas zrozumienie prawdy i urzeczywistnią ludzkie podobieństwo, będą mieć serce bojące się Boga i czynić coraz mniej zła. Pojmujesz sporą część prawdy i nie dopuszczasz się rzeczy, które zasmucają lub drażnią Boga. Gdy stajesz przed Jego obliczem, czujesz, że On już przestał cię nienawidzić. To cudownie! Czy komuś, kto osiągnął ten stan, spokój nie towarzyszy nawet w obliczu śmierci? O co więc chodzi tym, którzy już teraz błagają o śmierć? Oni po prostu pragną uciec, nie chcą cierpieć. Chodzi im o to, by szybko skończyć ze swoim życiem i móc stanąć przed Bogiem. Może i ty tego pragniesz, lecz Bóg jeszcze cię nie chce. Dlaczego miałbyś stanąć przed Bogiem, nim On cię wezwie? Nie czyń tego przed czasem. To nic dobrego. To wspaniałe, gdy urzeczywistniasz pełne znaczenia, wartościowe życie, a Bóg cię zabiera!(Szerzenie ewangelii jest powinnością, do której wszyscy wierzący są moralnie zobowiązani, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Po przeczytaniu tych dwóch fragmentów słów Bożych moje serce bardzo pojaśniało. Wcześniej uważałem, że skoro żona wierzyła od lat i nie winiła Boga nawet na łożu śmierci, On nie powinien był zabierać jej tak szybko. Powinien pozwolić jej żyć, żebyśmy razem weszli do królestwa, mieli dobre przeznaczenie i koniec. Dlatego nie mogłem się pogodzić z jej śmiercią, a moje serce winiło Boga i nie rozumiało Go. Dzięki słowom Bożym zrozumiałem, że sama wiara nie chroni człowieka przed śmiercią. Narodzin, starości, choroby i śmierci nikt nie uniknie. To, jakiego wieku ktoś dożyje, całkowicie zależy od Boga. Na narodziny i śmierć żony miały wpływ jej poprzednie i obecne życia, a Bóg zaplanował to wszystko, zanim przyszła na świat. Czas jej narodzin, przebieg jej życia oraz misja, jaką miała wypełniać, wiek, jakiego dożyła czy moment jej śmierci – nic nie było dziełem przypadku. Ludzie mówią, że o naszym losie rozstrzygają niebosa. To niebiańska zasada i nikt nie może jej złamać. Gdy życie mojej żony dotarło do kresu, odeszła naturalnie i nikt nie mógł tego zmienić. Kiedyś myślałem, że jeśli żona umarła, to nie może zostać zbawiona. Ale teraz wiem, że śmierć danej osoby nie ma nic wspólnego z jej zbawieniem. O zbawieniu decyduje to, czy ktoś dąży do prawdy i czy urzeczywistnia w swoim życiu słowa Boże. Tylko dusze tych, którzy są posłuszni Bogu oraz dążą do prawdy i ją posiedli, zostaną zbawione po śmierci. Weźmy Abrahama, Hioba czy Piotra – ich ciała już przeminęły, ale dusze zostały zbawione po śmierci, mieli dobry koniec i dobre przeznaczenie. Niektórzy wierzący nie mają prawdziwej wiary i są jak fałszywi wierzący. Choć teraz żyją, nie dostąpią zbawienia. Moja żona wierzyła w Boga wiele lat i nie wiem, czy prawdziwie, czy nie. Jakikolwiek Bóg przygotował jej wynik, czy posłał ją do piekła, czy do nieba, On jest sprawiedliwy i nie zrobiłby niczego złego. Jako istota stworzona powinienem poddać się Jego zarządzeniom i planom. Taki rozum muszę mieć. Wcześniej tego nie rozumiałem i nie chciałem się poddać władzy i zarządzeniom Boga. Gdy żona umarła, ja też chciałem umrzeć i mieć to z głowy. Teraz jednak rozumiem, że o jej śmierci przesądził Bóg i na nią pozwolił. Pragnąc umrzeć, buntowałem się zamiast poddać się Bogu; to był mój sprzeciw wobec Boga. Śmierć mojej żony sprawiła mi ból i cierpienie, ale stała za tym dobra wola Boża. Na pewno zdemaskowała moje zepsucie i mogła obmyć mnie z chęci układania się z Bogiem dla błogosławieństw. Pomogła mi też poznać sprawiedliwe usposobienie Boże. To miłość i zbawienie od Boga. On pozwalał mi dalej żyć, mimo że byłem w podeszłym wieku. Powinienem docenić ten czas i dążyć do prawdy w okolicznościach, które On zaaranżował, by zrozumieć swoje zepsucie i dzieło Boże, by stać się posłusznym Bogu i wielbić Go oraz by przestać buntować się i ranić Boga. Cokolwiek Bóg zrobiłby w przyszłości i w jakiejkolwiek postawiłby mnie sytuacji, powinienem Go słuchać, żyć, jak należy, głosić ewangelię, świadczyć o Bogu, spełniać powinność istoty stworzonej i poddać się Bożym planom i zarządzeniom. Nie mogłem zawieść Jego dobrych intencji. Musiałem wyzbyć się myśli o skończeniu ze sobą, więc modliłem się żarliwie: „Boże! Nie chcę łaski ani błogosławieństw. Brak mi prawdy, więc nie proszę o nic innego jak tylko o prawdę. Mam zepsute, szatańskie usposobienie i potrzebuję Twojego sądu i karcenia, by utrzymały mnie w ryzach i okiełznały”. Gdy to zrozumiałem, poczułem odrężenie w całym ciele. Znów smakowało mi jedzenie i wysypiałem się. Przez niesprzyjające okoliczności nie mogłem spotykać się z braćmi i siostrami, ale regularnie się modliłem oraz jadłem i piłem słowa Boga. Jego słowa podlewały mnie i karmiły, a ja czułem się spokojny i wolny. Stopniowo też wracało mi zdrowie. Inni mieszkańcy wioski mówili, że zdaję się mieć dużo wigoru, nie jak siedemdziesięciolatek. Wdzięczny w duszy chwaliłem Boga!

Przeczytałem później inny fragment słów Bożych, który pomógł mi lepiej pojąć moje zepsucie. Bóg Wszechmogący mówi: „Bez względu na to, jak wiele rzeczy jej się przytrafia, osoba, która jest antychrystem, nigdy nie próbuje rozwiązać problemów przez poszukiwanie prawdy w słowach Boga, a tym bardziej nie stara się widzieć rzeczy poprzez słowa Boga. Wyłącznym powodem jest to, że antychryści nie wierzą, iż każdy wers słów Boga jest prawdą. Bez względu na to, w jaki sposób dom Boży omawia prawdę, antychryści pozostają na to mało otwarci i w konsekwencji brak im właściwego nastawienia, bez względu na sytuację, w jakiej się znajdują; w szczególności, jeśli chodzi o podejście do Boga i prawdy, antychryści uparcie odmawiają odrzucenia swoich pojęć. Bóg, w którego wierzą, jest Bogiem, który czyni znaki i cuda, Bogiem nadprzyrodzonym. Każdego, kto potrafi czynić znaki i cuda – czy będzie to Bodhisattwa, Budda, czy Mazu – nazywają Bogiem. (…) Zdaniem antychrystów, należy czcić Boga, który chowa się za ołtarzem, je ofiarowane przez ludzi pokarmy, wdycha palone przez nich kadzidło, wyciąga pomocną dłoń, gdy są w tarapatach, ukazuje im się jako wszechmocny, udziela natychmiastowej pomocy w granicach tego, co jest dla nich zrozumiałe, i zaspokaja ich potrzeby, gdy ludzie żarliwie proszą o pomoc. Dla antychrystów tylko taki bóg jest prawdziwym Bogiem. Tymczasem wszystko, co Bóg robi dzisiaj, spotyka się z pogardą antychrystów. A dlaczego? Sądząc po naturoistocie antychrystów, domagają się oni nie dzieła podlewania, pasterzowania i zbawienia, które Stwórca prowadzi na Bożych stworzeniach, ale pomyślności i powodzenia we wszystkim, tego, by nie zostali ukarani w tym życiu i by po śmierci trafili do nieba. Ich punkt widzenia i potrzeby potwierdzają ich istotę wyrażającą wrogość wobec prawdy(Punkt piętnasty: Nie wierzą w istnienie Boga i zaprzeczają istocie Chrystusa (Część pierwsza), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Bóg demaskuje nienawiść antychrystów do prawdy. Bez względu na to, ile lat jedzą i piją słowa Boże, nigdy nie widzą niczego tak, jak one nakazują. Wierzą w Boga, ale nie dążą do prawdy i liczą jedynie na cuda. Wiecznie domagają się, by Bóg rozwiązywał ich problemy i dawał im to, czego chcą, by wszystko w tym życiu szło po ich myśli oraz by w następnym żyli wiecznie. Wierzą tylko dla błogosławieństw. Moje spojrzenie na dążenia w wierze było właśnie takie jak antychrysta. Wielbiłem Boga, jakby był bożkiem. Zwykle gdy było nam ciężko lub pojawiał się problem ze zdrowiem, modliłem się, prosząc Boga o opiekę i rozwiązanie kłopotu. Sądziłem, że On powinien spełniać nasze wszelkie potrzeby i żądania. Tym był w moim mniemaniu Bóg. Czyż wykorzystując Go do własnych celów, nie oszukiwałem Go i nie bluźniłem przeciw Niemu? A to nie jest już Wiek Łaski, więc Bóg nie dokonuje dzieła leczenia chorych i wypędzania demonów. Jego dzisiejsze dzieło polega na osądzaniu i karceniu. Ma na celu uleczyć zepsute usposobienia ludzi i zbawić ich od wpływu szatana. Ja nie kochałem prawdy, nie ceniłem dzieła Boga. Żądałem od Niego tylko łaski i błogosławieństw. W istocie byłem fałszywym wierzącym. Podążałem za Bogiem od lat, ciesząc się podlewaniem i wsparciem Jego słowa, a także Bożą opieką i ochroną, ale nie dążyłem do prawdy ani odpłacenia się za miłość. Stawiałem nawet Bogu niedorzeczne żądania. Takie moje dążenia oznaczały wrogość wobec Boga i z pewnością spotkałaby mnie za to kara boska. Wystraszyłem się tej myśli. Nie chciałem już kroczyć niewłaściwą ścieżką, tylko wyznać grzechy i okazać skruchę.

Później, czytając o doświadczeniu Hioba, zyskałem jeszcze więcej. Nauczyłem się znosić próby, gdy na mnie spadały. W słowach Boga wyczytałem więcej: „Hiob nie mówił o targowaniu się z Bogiem i nie przedstawiał Bogu żadnych próśb ani żądań. Jego wychwalanie imienia Bożego wynikało z wielkiej mocy oraz autorytetu Boga we władaniu wszystkimi rzeczami i nie było ono uzależnione od tego, czy zyskał błogosławieństwa czy też spadło na niego nieszczęście. Uważał, że bez względu na to, czy Bóg błogosławi ludzi czy też sprowadza na nich nieszczęście, moc i autorytet Boga nie ulegnie zmianie, a zatem niezależnie od okoliczności danej osoby imię Boże powinno być wychwalane. To, że człowiek otrzymuje błogosławieństwo od Boga, ma miejsce z uwagi na suwerenność Boga, a kiedy człowieka dotyka nieszczęście, dzieje się to również ze względu na suwerenność Boga. Moc i władza Boża panuje nad wszystkim, co dotyczy ludzi, i to wszystko organizuje; kaprysy losu człowieka są przejawem Bożej władzy oraz autorytetu i niezależnie od punktu widzenia, imię Boże powinno być wychwalane. To jest to, czego doświadczył i o czym dowiedział się Hiob w trakcie swego życia. Wszystkie myśli i czyny Hioba docierały do uszu Boga, docierały przed Boga i zostały uznane przez Boga za ważne. Bóg cenił tę wiedzę o Hiobie i cenił Hioba za posiadanie takiego serca. To serce zawsze i we wszystkich miejscach wyczekiwało na Boże przykazanie, bez względu na czas i miejsce przyjmowało wszystko, co je spotykało. Hiob nie stawiał Bogu żadnych wymagań. To, czego on sam od siebie żądał, to oczekiwanie, przyjmowanie, stawianie czoła i przestrzeganie wszystkich ustaleń, które przyszły od Boga; Hiob wierzył, że jest to jego obowiązek i to było dokładnie to, czego chciał Bóg. Hiob nigdy nie widział Boga ani nie słyszał, jak mówi, wydaje mu rozkazy, udziela jakichś nauk i poucza go na jakikolwiek temat. Mówiąc współczesnymi słowami, to, że mógł posiadać taką wiedzę i stosunek do Boga, gdy Bóg nie dał mu żadnego oświecenia, przewodnictwa ani przepisu w odniesieniu do prawdy – było cenne, a to, że wykazał się takimi cechami, było wystarczające dla Boga i Bóg nagrodził jego świadectwo i cenił je. Hiob nigdy nie widział Boga ani nie słyszał osobiście od Boga żadnych nauk, ale dla Boga jego serce było o wiele cenniejsze, a także on sam był o wiele cenniejszy niż ci ludzie, którzy przed Bogiem byli w stanie jedynie mówić z punktu widzenia głębokiej teorii, którzy potrafili się tylko przechwalać i mówić o składaniu ofiar, ale którzy nigdy nie mieli prawdziwej wiedzy o Bogu i nigdy prawdziwie się Boga nie bali. Serce Hioba było bowiem czyste oraz nie ukryte przed Bogiem, a jego człowieczeństwo było szczere i życzliwe, kochał on sprawiedliwość i to, co było pozytywne. Tylko człowiek taki jak ten, o takim sercu i człowieczeństwie był w stanie podążać drogą Boga oraz był w stanie bać się Boga i unikać zła. Taki człowiek potrafił dostrzec suwerenność Boga, potrafił dostrzec Jego autorytet i władzę oraz potrafił osiągnąć posłuszeństwo wobec Jego suwerenności i ustaleń. Tylko taki człowiek jak ten mógł naprawdę chwalić imię Boże. To dlatego, że nie patrzył na to, czy Bóg go pobłogosławi czy też sprowadzi na niego nieszczęście, ponieważ wiedział, że wszystko jest kontrolowane ręką Bożą i że zamartwianie się jest oznaką głupoty, ignorancji oraz irracjonalności człowieka, wątpliwości co do faktu, że Bóg sprawuje suwerenną władzę nad wszystkimi rzeczami, a także braku bojaźni Bożej. Wiedza Hioba była dokładnie tym, czego chciał Bóg(Boże dzieło, Boże usposobienie i Sam Bóg II, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Słowa Boże ukazały mi wiarę Hioba w to, że absolutnie wszystko zarządził Bóg. Zarówno błogosławieństwa, jak i nieszczęścia pochodziły od Boga. Podczas prób bogactwo rodziny Hioba i jego dzieci zostały mu odebrane, a wrzody pokryły mu ciało, ale wcale się nie skarżył, lecz wychwalał Boga, słowami: „Jahwe dał, i Jahwe zabrał; błogosławione niech będzie imię Jahwe” (Hi 1:21). Hiob nie stawiał żądań w wierze, nie targował się. Chwalił potęgę Boga, ponieważ wierzył w Jego suwerenność. Wierzył, że wszystko, co Bóg robi, jest dobre. Hiob był z natury uczciwy i dobry, co przepełniało mnie wstydem i poczuciem winy. W porównaniu do Niego miałem ogromne braki. Hiob wiedział o Bogu tylko tyle, co usłyszał. On nie doświadczył podlewania ani wsparcia za sprawą Bożych słów, ale w obliczu prób nie winił Boga. Czy wśród błogosławieństw, czy katastrof posłusznie przyjmował to, co zesłał Bóg. Ja z kolei jadłem i piłem wiele słów Boga, a nie wiedziałem, jak odwdzięczyć Mu się za miłość. Gdy miałem Jego łaskę i błogosławieństwa, wierzyłem w Jego autorytet i moc. Gdy żona zachorowała i zmarła, zacząłem powątpiewać w moc i autorytet Boga. Nie podporządkowałem się Mu. A do tego spierałem się z Nim. W moim sercu nie było miejsca dla Boga i nie wierzyłem w Jego władzę i zarządzenia. Pojąłem, że wychwalałem potęgę i autorytet Boga na podstawie własnej oceny zaznanych błogosławieństw i trosk. Nie umiałem bezwarunkowo poddać się władzy i zarządzeniom Boga. Gdy pojawiały się trudności, spierałem się z Bogiem i stawiałem Mu opór. W porównaniu z Hiobem brakowało mi człowieczeństwa i rozumu. Byłem Bogu wstrętny i ohydny. Nie chciałem już Go więcej ranić. Przysiągłem, że bez względu na to, co Bóg dla mnie przewidział, błogosławieństwo czy niedolę, wezmę przykład z Hioba i nie będę targował się z Bogiem, lecz poddam się Jego władzy i zarządzeniom. Nawet jeśli nie posiądę prawdy i w końcu zostanę wyrzucony, nie będę narzekał. Po jakimś czasie sytuacja przestała być tak groźna i znów mogłem chodzić na zgromadzenia. Mogłem jeść i pić słowa Boże z braćmi i siostrami oraz wieść życie kościelne. Kościół wyznaczył mi też obowiązki. Jestem bardzo szczęśliwy.

Śmierć mojej żony ujawniła buntowniczość we mnie. Dzięki sądowi i objawieniom ze słów Bożych dostrzegłem swoją nikczemną pogoń za błogosławieństwami w wierze. Przestałem marnować siły na tę niewłaściwą ścieżkę. Zdołałem też zrozumieć, że żona odeszła, ponieważ jej czas dobiegł końca. Dzięki takiemu właściwemu podejściu mój ból przemija. Teraz muszę pilnie dążyć do prawdy i zmiany życiowego usposobienia. Czy zaznam błogosławieństw, czy nieszczęść, muszę słuchać słów Boga i poddać się Jego władzy i zarządzeniom.

Koniec wszelkich rzeczy jest blisko. Czy chcecie wiedzieć, jak Pan wynagrodzi dobro i ukarze zło i ustali wynik człowieka, kiedy On powróci? Zapraszamy do kontaktu z nami, aby pomóc Ci znaleźć odpowiedź.

Powiązane treści

Połącz się z nami w Messengerze