Potrafię ze spokojem podejść do swoich wad
Jąkam się, odkąd pamiętam. Zwykle nie było tak źle, ale kiedy wokoło znajdowało się dużo ludzi, zaczynałam się denerwować i jąkać. Gdy rodzice zauważyli, że nie mówię płynnie, powiedzieli: „Nie możesz mówić wolniej? Nikt ci nie przerywa”. Ucierpiała na tym moja pewność siebie i nie chciałam już za wiele się odzywać. Kiedy poszłam do szkoły, było podobnie. Gdy nauczyciel zadawał mi pytanie, denerwowałam się i mimo że znałam odpowiedź, nie mogłam jej podać i zaczynałam mocniej się jąkać. Inni uczniowie papugowali sposób, w jaki mówiłam. W podstawówce byłam przewodniczącą klasy. Raz, kiedy zobaczyłam, że nadchodzi nauczycielka, zestresowałam się i gdy krzyknęłam, żeby wszyscy wstali, znów się zająknęłam. Słysząc to, zarówno dzieci w klasie, jak i nauczycielka wybuchnęli głośnym śmiechem. Nie miałam gdzie się schować i marzyłam o tym, żeby zapaść się pod ziemię. Czułam się gorsza, prawie nie wychodziłam z domu i niemal wcale się nie odzywałam. Po tym, jak uwierzyłam w Boga, bracia i siostry widzieli, że mam problem z jąkaniem się i mało się odzywam podczas omawiania, więc zachęcali mnie, mówiąc: „Nie martw się jąkaniem. Po prostu mów trochę wolniej. Jeśli tylko możemy cię rozumieć, to wszystko jest w porządku”. Zachęcona przez braci i siostry zaczęłam praktykować omawianie. Z czasem lepiej wszystkich poznałam i już się tak nie denerwowałam, kiedy mówiłam. W tamtym czasie towarzyszyło mi poczucie wyzwolenia i swobody, jakiego dotąd nie zaznałam.
Zauważyłam jednak, że podczas zgromadzeń i omówień bracia i siostry często pytali: „Co powiedziałaś? Nie rozumiem. Czy możesz powtórzyć?”. Na początku nic sobie z tego nie robiłam, ale sytuacja często się powtarzała i zaczęłam się bać, że inni będą patrzeć na mnie z góry i powiedzą, że nadal się jąkam, chociaż jestem już dorosła, i nie potrafię nawet wyraźnie mówić. Omówienia zaczęły być dla mnie bardzo stresujące i w efekcie jąkałam się jeszcze bardziej. Byłam zażenowana i martwiłam się, że bracia i siostry uznają mnie za bezużytecznego śmiecia, który do niczego się nie nadaje. Dlatego później nie chciałam już wypowiadać się na zgromadzeniach. Bałam się, że bracia i siostry powiedzą, że mówię niewyraźnie i mnie nie rozumieją. Raz, gdy na zgromadzeniu jedliśmy i piliśmy słowa Boże, zyskałam pewną wiedzę i chciałam to omówić, ale kiedy pomyślałam o swoim jąkaniu, zabrakło mi odwagi, żeby otworzyć usta. Czułam się jak kosmitka. Bracia i siostry potrafili jasno się wypowiadać, a ja? Nie umiałam nawet wyraźnie mówić. Czy Bóg zechce kogoś takiego jak ja? Czas mijał, a ja czułam coraz większą niechęć do zabierania głosu na spotkaniach. Wcześniej zyskiwałam światło dzięki jedzeniu i piciu słów Bożych, ale teraz nie mogłam o tym rozmawiać. Zgromadzenia mi się dłużyły, a ja nic z nich nie wynosiłam, nie sprawiały mi nawet przyjemności. Na każdym z nich czułam się, jakbym stała na szafocie, czekając na egzekucję. Nie omawiałam niczego, chyba że musiałam, i jeśli nie mogłam się od tego wykręcić, z niechęcią wybąkiwałam kilka słów. Czułam się okropnie stłamszona i zbolała, a nawet narzekałam na Boga i błędnie Go rozumiałam, myśląc sobie: „Dlaczego inni mówią tak płynnie i wyraźnie, a ja nie tylko się zacinam, ale jeszcze jąkam? Jak mogę mówić płynnie, tak jak bracia i siostry, żeby inni nie robili sobie ze mnie żartów?”.
Jakiś czas później bracia i siostry wybrali mnie na przywódczynię kościoła. Pomyślałam: „Jeśli przyjmę obowiązki przywódczyni, będę częściej rozmawiać z ludźmi. To przecież oznacza, że więcej braci i sióstr dowie się o moim problemie z jąkaniem się. Nie ma mowy, nie mogę zostać przywódczynią. Nie chcę się ośmieszać”. No i zrezygnowałam z tego obowiązku. Potem moja przywódczyni omówiła ze mną tę sprawę i z wielką niechęcią zmieniłam zdanie. Niestety przez jąkanie się zawsze czułam się o wiele gorsza od braci i sióstr, przez co popadałam w zniechęcenie, od którego nie mogłam się uwolnić. Każdego dnia czułam się ociężała jak leniwiec. Nie mogłam wykrzesać z siebie energii na zgromadzeniach i nie chciałam niczego omawiać. Czasami, kiedy bracia i siostry mieli trudności, w głębi serca wiedziałam, jak powinni sobie z nimi poradzić, ale bałam się, że jeśli się odezwę, to zacznę się jąkać, a inni będą patrzeć na mnie z góry, więc nie chciałam tego omawiać. Mówiłam o tych problemach swojej siostrze partnerce i rozwiązanie ich zostawiałam jej. Jedna siostra zauważyła, że nie omawiam niczego na zgromadzeniach, i zapytała mnie, w czym problem. Powiedziałam jej, że czuję się gorsza przez to, że się jąkam. Ta siostra dodała mi otuchy, mówiąc: „Każdy ma swoje braki, ale one nie mają wpływu na nasze dążenie do prawdy. Jąkasz się, ponieważ się denerwujesz. Staraj się bardziej polegać na Bogu, kiedy mówisz, i nie bój się. Jeśli będziesz mówić nieco wolniej, bracia i siostry cię zrozumieją”. Trochę mnie pocieszyło to, co powiedziała ta siostra. Bóg posłużył się nią, by mi pomóc, a ja nie powinnam się zniechęcać przez to, że się jąkam. Chciałam wyrwać się z tego stanu i właściwie spojrzeć na swoje niedoskonałości.
Później inne siostry też omawiały ze mną tę kwestię. Zrozumiałam, że denerwowałam się, kiedy rozmawiałam z innymi, bo bałam się, że uznają moje omówienia za kiepskie. To wszystko przez to, że za bardzo się bałam stracić twarz. Wyznałam Bogu, w jakim jestem stanie, i w modlitwie poprosiłam Go, by mi pokazał, jak mam zrozumieć swój problem. Pewnego dnia podczas ćwiczeń duchowych przeczytałam fragment słów Bożych: „Zamiast poszukiwać prawdy, większość ludzi dąży do swoich błahych celów. Ich własne interesy, wizerunek, miejsce czy pozycja w umysłach innych są dla nich niezmiernie ważne. To jedyne rzeczy drogie ich sercom. Trzymają się ich kurczowo i traktują je jak własne życie. To, jak ich postrzega czy traktuje Bóg, ma dla nich drugorzędne znaczenie; na razie nie zwracają na to uwagi; na razie zważają tylko na to, czy są przywódcami grupy, czy inni ludzie patrzą na nich z podziwem i czy ich słowa mają wagę. Zajęcie takiego miejsca jest dla nich najistotniejszą sprawą. Gdy znajdą się w grupie, niemal wszyscy ludzie szukają takiej pozycji, tego rodzaju możliwości. Jeśli są bardzo utalentowani, naturalnie chcą zająć miejsce na szczycie; jeżeli posiadają umiarkowane zdolności, i tak pragną wyższej pozycji w grupie; a jeśli zajmują niską pozycję w grupie, mają przeciętny charakter i zdolności, nadal będą chcieli, żeby inni patrzyli na nich z podziwem, a nie z góry. Wizerunek i godność osobista stanowią dla nich nieprzekraczalną granicę: muszą się trzymać tych rzeczy. Nawet jeśli nie ma w nich prawości i nie cieszą się ani Bożą aprobatą, ani uznaniem, w żadnym wypadku nie mogą stracić szacunku, statusu czy renomy wśród ludzi, o które walczyli – co jest szatańskim usposobieniem. Jednak większość ludzi nie jest tego świadoma. Wierzą, że muszą do samego końca walczyć o zachowanie twarzy. Nie zdają sobie sprawy, że dopiero gdy zupełnie porzucą i odsuną na bok te próżne dążenia, staną się prawdziwą osobą. Jeśli ktoś strzeże tych rzeczy, które powinny zostać odrzucone, i uważa je za życie, jego życie jest stracone. Tacy ludzie nie wiedzą, jaka jest stawka, toteż w swoich działaniach zawsze coś zatajają, ciągle starają się chronić swój wizerunek i status, stawiają je na pierwszym planie, wypowiadają się wyłącznie dla własnych celów, by fałszywie się bronić. Cokolwiek robią, robią to dla siebie. Gonią za wszystkim, co błyszczy, i dają każdemu do zrozumienia, że oni sami byli tego częścią. W gruncie rzeczy nie miało to z nimi nic wspólnego, oni jednak nie chcą być pominięci i stanowić tła, wciąż się obawiają, że inni będą na nich patrzeć z góry, wiecznie się boją, że inni uznają, iż są niczym, nic nie potrafią i nie mają żadnych umiejętności. Czyż wszystkim tym nie kierują ich szatańskie skłonności? Kiedy uda ci się porzucić takie rzeczy jak wizerunek i status, poczujesz znacznie większą swobodę i wolność; postawisz stopę na ścieżce wiodącej do bycia uczciwym. Ale wielu ludziom nie jest łatwo to osiągnąć. Na przykład na widok kamery rzucają się do pierwszego rzędu; lubią być fotografowani, im większy rozgłos, tym lepiej; obawiają się, że nie będzie o nich wystarczająco głośno, i gotowi są zapłacić każdą cenę za możliwość zdobycia rozgłosu. Czyż tym wszystkim nie kierują ich szatańskie skłonności? To są ich szatańskie skłonności. A zatem zdobywasz rozgłos – i co z tego? Ludzie wysoko cię cenią – i co z tego? Uwielbiają cię – i co z tego? Czy którakolwiek z tych rzeczy dowodzi, że posiadłeś prawdorzeczywistość? Żadna z nich nie ma jakiejkolwiek wartości. Kiedy je przezwyciężysz – kiedy staniesz się wobec nich obojętny i nie będziesz ich już uważał za ważne, kiedy rzeczy takie jak wizerunek, próżność, status czy ludzki podziw nie będą już kierowały twoimi myślami i zachowaniem, a tym bardziej wypełnianiem przez ciebie obowiązku – wówczas będziesz go wykonywał coraz bardziej efektywnie i w coraz czystszy sposób” (Część trzecia, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Widząc, co demaskuje Bóg, pojęłam, że bez względu na posiadany potencjał ludzie zawsze chcą znaleźć dla siebie miejsce w sercach innych i nie chcą, by patrzono na nich z góry. Chociaż się jąkam, nie chciałam, żeby inni mieli mnie za nic. Ponieważ nie umiem wyraźnie mówić, kiedy bracia i siostry pytali mnie podczas omówień, co powiedziałam, uważałam, że traktują mnie pogardliwie. Przez to czułam się gorsza i popadałam w tak wielkie zniechęcenie, że nie chciałam już nawet wykonywać swojego obowiązku. Tak bardzo dbałam o zachowanie twarzy! Już za młodu, gdy wychowywali mnie rodzice i kształciła szkoła, zakorzeniły się w moim sercu szatańskie trucizny typu „Jak drzewom potrzebna jest kora, tak ludziom potrzebna jest godność” oraz „Człowiek zostawia po sobie ślad, gdziekolwiek jest, tak jak gęś wydaje krzyk, dokądkolwiek leci”. W efekcie nabrałam błędnego przekonania, że ludzie muszą chronić swoją godność i nie pozwalać, by inni patrzyli na nich z góry. Gdy rozmawiałam z niewierzącymi, oni śmiali się z tego, że się jąkam. Dlatego, żeby inni nie traktowali mnie pogardliwie, nie wychodziłam z domu i nie odzywałam się, jeśli nie musiałam. A jeśli już otwierałam usta, zdobywałam się jedynie na parę zdań albo tylko się uśmiechałam i kiwałam głową. Jeśli podczas rozmowy z braćmi i siostrami zaczynałam się jąkać, w głowie kołatały mi się pytania, takie jak: „Co oni sobie o mnie pomyślą? Co o mnie powiedzą?”. Ciągle wyobrażałam sobie, że inni patrzą na mnie z góry, i stłamszona zmagałam się z wielkim bólem. Jedząc i pijąc słowa Boże, byłam w stanie co nieco zrozumieć i pojąć, ale bałam się, że podczas omawiania tego zacznę się jąkać, a bracia i siostry spojrzą na mnie z pogardą, więc się nie odzywałam. Ponadto bezrozumnie żądałam od Boga, żeby uwolnił mnie od jąkania się, i nawet używałam tego problemu jako wymówki, żeby nie wykonywać swojego obowiązku. Gdy bracia i siostry mieli trudności, nie pomagałam im uporać się z sytuacją poprzez omówienia. Nie spełniałam obowiązków istoty stworzonej. Brakowało mi rozumu; sprzeciwiałam się i buntowałam przeciwko Bogu. Nawet gdyby inni mieli o mnie wysokie mniemanie i cieszyłabym się nieposzlakowaną opinią, co by z tego wynikło? Wcale by to nie zmieniło mojego życiowego usposobienia, za to martwiłabym się o to, jak różne kwestie odbijają się na moim dobrym imieniu, i oddalałabym się od Boga. W końcu Bóg by mną wzgardził i wyeliminowałby mnie. Uświadomiwszy sobie, że dbanie o swoją dumę bardzo by mi zaszkodziło, przestałam zwracać uwagę na to, co myśleli o mnie bracia i siostry. Zależało mi już tylko na tym, żeby dobrze wykonywać swój obowiązek.
Pewnego dnia przeczytałam fragment słów Bożych. Bóg Wszechmogący mówi: „W pewnych sytuacjach pojawiają się problemy, których nie jesteś w stanie przezwyciężyć, na przykład gdy mówiąc do innych, łatwo się denerwujesz. Możesz mieć własne koncepcje i swój punkt widzenia wobec zaistniałych sytuacji, lecz nie jesteś w stanie jasno ich wyrazić. Wyjątkowo mocno odczuwasz zdenerwowanie, gdy w danym miejscu znajduje się wiele osób; mówisz wówczas niespójnie i drżą ci wargi. Niektórzy z was wręcz się jąkają; inni zaś mają jeszcze większe problemy z wysławianiem się w obecności przedstawicieli płci przeciwnej; po prostu nie wiedzą, co mają powiedzieć ani co mają zrobić. Czy łatwo jest poradzić sobie w takiej sytuacji? (Nie). Przynajmniej na krótką metę nie jest ci łatwo przezwyciężyć tego problemu, bowiem stanowi on element twojej wrodzonej natury. Jeżeli po kilku miesiącach praktykowania nadal jesteś zdenerwowany, to owo zdenerwowanie zamienia się w presję, która negatywnie na ciebie wpływa, sprawiając, iż boisz się przemawiać, spotykać z ludźmi, uczestniczyć w zebraniach czy wygłaszać kazania, a lęki te mogą cię pokonać – w takich przypadkach nie musisz starać się przezwyciężyć tej trudności. (…) Stąd też, jeżeli nie jesteś w stanie przezwyciężyć owego problemu w krótkim czasie, to nie zawracaj sobie nim głowy, nie zmagaj się z nim i nie stawiaj przed sobą wyzwań. Choć nie jesteś w stanie tego przezwyciężyć, rzecz jasna nie powinieneś się zniechęcać. Nawet jeżeli przez całe swoje życie nie uda ci się tego przezwyciężyć, Bóg cię nie potępi, gdyż nie jest to zewnętrzny przejaw twojego skażonego usposobienia. Twoja trema, nerwowość i lęk – żaden z tych zewnętrznych przejawów nie odzwierciedla twojego zepsutego usposobienia; niezależnie od tego, czy są one wrodzone, czy też powstały pod wpływem środowiska w późniejszym okresie życia, są co najwyżej defektem, wadą twojego człowieczeństwa. Jeżeli na dłuższą metę, a wręcz w ciągu całego swojego życia, nie jesteś w stanie tego zmienić, to nie roztrząsaj tego i nie pozwól, by cię to ograniczało; nie powinieneś też zniechęcać się z tego powodu, gdyż nie chodzi tu o twoje skażone usposobienie – nie ma więc sensu próbować tego zmienić czy z tym walczyć. Jeżeli nie możesz tego zmienić, zaakceptuj to, pozwól, by tak było, i odpowiednio do tego podchodź, bowiem możesz żyć z tym defektem, z tą wadą; to, że ją masz, nie wpływa na twoją wiarę w Boga czy na twoje podążanie za Nim. Dopóki jesteś w stanie przyjąć prawdę, dopóty możesz nadal normalnie żyć i zostać zbawiony; nie wpływa to na przyjęcie przez ciebie prawdy ani na twoje zbawienie. Dlatego jakiś defekt czy jakaś wada w twoim człowieczeństwie nie powinny cię ograniczać, nie powinieneś też często popadać w zniechęcenie ani się zrażać, czy wręcz porzucać swoich obowiązków i rezygnować z dążenia do prawdy, z tego samego powodu tracąc szansę na zbawienie. To nie jest tego warte; tak postąpiłby człowiek głupi i nieświadomy” (Jak dążyć do prawdy (3), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy II). Było ze mną dokładnie tak, jak mówią słowa Boże. Przez całe życie problem z jąkaniem się sprawiał, że denerwowałam się, będąc wśród ludzi, co powodowało, że się jąkałam. Kiedy ludzie patrzyli na mnie z góry, to raniło moje poczucie własnej wartości i własnymi sposobami próbowałam to zmienić. Ale mi się nie udawało, przez co popadałam w coraz większe zniechęcenie, a w końcu nie chciałam nawet wykonywać swojego obowiązku. Narzekałam też, że Bóg nie pomagał mi przezwyciężyć jąkania. Teraz rozumiem, że jąkanie to coś, z czym się urodziłam, i nie mogę się go pozbyć tylko dlatego, że tak mi się podoba. To nie jest powód do zmartwień. Nie jest to zepsute usposobienie i nie wpływa na moje dążenie do prawdy. To tylko niedoskonałość i jeśli właściwie na nią spojrzeć, to nie jest niczym złym. Jeżeli bracia i siostry nie rozumieją tego, co mówię, i coś sugerują, powinnam przyjąć to ze spokojem i powtórzyć albo mówić wolniej. Jąkanie nie powinno mnie zniechęcać aż tak, żebym nie wykonywała swojego obowiązku. Krótko mówiąc, nie należy przejmować się swoimi brakami. Trzeba się z nimi uporać, jeśli to możliwe, a jeśli nie, trzeba zachować spokój, omawiać sprawy i wykonywać obowiązek, jak należy. Jąkanie nie powinno nikogo ograniczać. Wcześniej nie potrafiłam właściwie spojrzeć na ten problem. Uważałam, że przez jąkanie do niczego się nie nadaję i jestem bezwartościowa, że nie mogę wykonywać swojego obowiązku, a Bóg nie chce kogoś takiego jak ja. A jednak kościół nigdy nie odebrał mi prawa do wykonywania obowiązku z powodu mojego jąkania się. To ja nie umiałam właściwe spojrzeć na ten problem i zawsze się przeciw niemu buntowałam. Nie mogłam go jednak przezwyciężyć, więc zniechęcałam się i narzekałam. Tak naprawdę, gdy nie starałam się walczyć z jąkaniem i mówiłam nieco wolniej, bracia i siostry mnie rozumieli i mogłam normalnie wykonywać swój obowiązek. Zupełnie nie było tak, że przez jąkanie się nie mogłam wykonywać swojego obowiązku. Całe życie doskwierał mi ten problem. Dzieci w klasie śmiały się ze mnie, a rodzice mnie nie lubili. Byłam traktowana ozięble i dyskryminowana, więc miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości. Ale kiedy zaczęłam wierzyć w Boga, On z pomocą braci i sióstr pomagał mi i dodawał otuchy, a swoimi słowami prowadził mnie, gdy byłam zniechęcona i zbolała, dzięki czemu mogłam otrząsnąć się z tego zniechęcenia. Teraz dobrze wiem z doświadczenia, że Bóg kocha ludzi najbardziej. Ja jednak ciągle narzekałam na Boga i błędnie Go rozumiałam. Czułam się Jego dłużniczką. Z takim przekonaniem stanęłam przed Bogiem w modlitwie: „Boże! Z Twoich słów pojęłam, że choć mam braki, to nie jest powód do zmartwień i nie oznacza to, że nie mogę wykonywać swojego obowiązku. Chcę patrzeć na swoje niedoskonałości ze spokojem, podporządkować się Twoim zarządzeniom i rozporządzeniom, dobrze wykonywać swój obowiązek i zadowolić Cię”.
Pewnego dnia podczas ćwiczeń duchowych przeczytałam dwa fragmenty słów Bożych: „Ludzie powinni wyzbyć się tych pojęć i wyobrażeń o dziele Bożym. Jak konkretnie należy to praktykować? Nie podążaj za wielkimi darami czy talentami ani za zmianą własnego potencjału czy instynktów, lecz raczej, zgodnie ze swoim obecnym potencjałem, ze swoimi zdolnościami, instynktami i tak dalej, wykonuj swoje obowiązki wedle Bożych wymagań i czyń każdą rzecz zgodnie z tym, o co prosi Bóg. Bóg nie wymaga od ciebie niczego, co przekracza twoje zdolności czy potencjał, i ty również nie powinieneś utrudniać sobie życia. Powinieneś uczynić wszystko, co w twojej mocy, bazując na tym, co wiesz i co możesz osiągnąć, oraz praktykować zgodnie z tym, na co pozwalają ci twoje własne uwarunkowania” (Jak dążyć do prawdy (3), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy II). „Jeżeli posiadasz rozum właściwy zwykłemu człowieczeństwu, powinieneś pozwolić sobie na defekty i wady; przyjęcie ich oznacza wybaczenie samemu sobie, a także danie sobie szansy. Zaakceptowanie własnych defektów i wad nie oznacza, że jesteś przez nie ograniczany, ani też że często jesteś z ich powodu zniechęcony, lecz raczej, że cię one nie ograniczają; uznajesz w ten sposób, iż jesteś jedynie zwyczajnym przedstawicielem skażonej ludzkości, z własnymi defektami i wadami, niczym, czym mógłbyś się szczycić. To Bóg podnosi ludzi po to, by wykonywali swoje obowiązki; to Bóg podnosi ich z myślą, by czynić w nich swoje słowo i życie, by pozwolić im dostąpić zbawienia; to On podnosi ich, by zbawić ich od wpływu szatana. Każdy człowiek ma defekty i wady; powinieneś pozwolić, by twoje defekty i wady z tobą współistniały: nie unikaj ich, nie zatajaj i nie czuj się często wewnętrznie dręczony czy też stale gorszy od innych. Nie jesteś gorszy; jeżeli potrafisz wkładać w wykonywanie swoich obowiązków całe swoje serce, całą swoją siłę i cały swój umysł, najlepiej jak potrafisz, a twoje serce jest szczere, to przed obliczem Boga jesteś cenny niczym złoto. Jeżeli wykonując swój obowiązek, nie jesteś w stanie zapłacić ceny i brak ci lojalności, to nawet jeżeli jesteś lepszy od przeciętnego człowieka, przed obliczem Boga nie jesteś cenny, nie jesteś wart złamanego grosza” (Jak dążyć do prawdy (3), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy II). Po przeczytaniu słów Boga wszystko stało się jasne. Każdy ma braki i niedoskonałości. Posiadanie ich to nie problem i należy się nauczyć odpuszczać i patrzeć na tę kwestię właściwie. To Bóg przesądził o tym, że będę się jąkać, i nie musiałam utrudniać sobie życia, ciągle starając się to zmienić. Wystarczyło, żebym miała czyste, szczere serce i robiła, co w mojej mocy, żeby dobrze wykonywać swój obowiązek. Wcześniej zawsze się bałam, że jeśli zacznę się jąkać, bracia i siostry będą patrzyli na mnie z góry, więc chciałam się pozbyć tego problemu. Teraz muszę się podporządkować zarządzeniom i rozporządzeniom Boga i odpowiednio podejść do swoich braków. Pomyślałam o doświadczeniach jednej siostry, o których wcześniej słyszałam. Ona jąkała się jeszcze bardziej niż ja i zawsze się zacinała, gdy mówiła. Ciężko było ją zrozumieć. W jednym kościele Komunistyczna Partia prowadziła aresztowania, więc praca w nim stanęła w miejscu. Bracia i siostry nie ważyli się tam iść, ale ta siostra, co się jąkała, zaoferowała, że pójdzie do tego kościoła i pomoże. Niektórzy myśleli sobie: „Skoro nie potrafi nawet wyraźnie mówić, w jaki sposób może pomóc?”. Ale tej siostry nie powstrzymał fakt, że się jąkała. Gdy zjawiła się w kościele, poprosiła, żeby przywódczyni przedstawiła jej sytuację. Widziała, że wszyscy bracia i wszystkie siostry się boją, i rozmawiała z każdym po kolei. Widząc, że nie mówi ona zbyt wyraźnie, przywódczyni wykazała się inicjatywą i przyłączyła do rozmów. Dzięki temu, że ta siostra szczegółowo sprawdzała i nadzorowała pracę, przywódcy i pracownicy poczuli ciężar odpowiedzialności, a bracia i siostry zaczęli normalnie wykonywać swoje obowiązki. Chociaż ta siostra się jąkała, gdy mówiła, to jej nie ograniczało i wykonując obowiązki, była w stanie osiągać rezultaty. Powinnam być taka jak ta siostra i ze szczerością w sercu wykonywać swój obowiązek. W ten sposób łatwiej uzyskać przewodnictwo Boże. Gdy to zrozumiałam, wiedziałam już, że nie muszę się bać ze względu na swoje braki. Najważniejsze było to, żebym odpowiednio do nich podchodziła i najlepiej, jak potrafię, robiła to, na co pozwala mój potencjał.
Teraz, gdy zajmuję się pracą i rozmawiam z braćmi i siostrami o tym, jak uporać się z ich stanami, nie ogranicza mnie już jąkanie. Bez względu na to, czyje problemy dostrzegam, omawiam je z tymi osobami, żeby w stosownych przypadkach im pomóc, i przycinam je, kiedy trzeba. Podczas omówień wynajduję odpowiednie słowa Boga, aby rozwiązać problemy innych, bazując przy tym na własnych doświadczeniach. Omawiam też wszystko, co pojmę, czytając słowa Boże. Czasami się niepokoję i zaczynam jąkać, a wtedy w sercu modlę się do Boga, prosząc Go, by mnie prowadził ku wolności od ograniczeń pychy. Zaczynam mówić wolniej, żeby bracia i siostry rozumieli i żeby przejrzyście opisywać pracę do wykonania. Gdy bracia i siostry zauważają, że się jąkam, nie patrzą na mnie z góry, jak mi się wydawało, a nawet mówią, że moje omówienia skierowały ich na nieco lepszą ścieżkę. Czasami, kiedy zwierzchnik sprawdza moją pracę, a ja się stresuję i zaczynam jąkać, ze spokojem podchodzę do tej wady i moje zdenerwowanie podczas mówienia powoli znika.
Przez te wszystkie lata męczyłam się z moim jąkaniem. Czułam się gorsza od innych i stłamszona. Te doświadczenia pomogły mi dobrze zrozumieć, że dla Boga nie ma znaczenia, czy ktoś wydaje się ładnie mówić. On chce jedynie, żebyśmy mieli czyste i szczere serce. Bez względu na to, jakie braki przejawiają się u ludzi, jeśli tylko potrafią oni dawać z siebie wszystko podczas wykonywania swojego obowiązku, to pozostają w zgodzie z intencją Boga. Tak jak mówią słowa Boże: „Każdy człowiek ma defekty i wady; powinieneś pozwolić, by twoje defekty i wady z tobą współistniały: nie unikaj ich, nie zatajaj i nie czuj się często wewnętrznie dręczony czy też stale gorszy od innych. Nie jesteś gorszy; jeżeli potrafisz wkładać w wykonywanie swoich obowiązków całe swoje serce, całą swoją siłę i cały swój umysł, najlepiej jak potrafisz, a twoje serce jest szczere, to przed obliczem Boga jesteś cenny niczym złoto” (Jak dążyć do prawdy (3), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy II).
Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.