Wychodząc z mroku po śmierci matki

07 sierpnia 2024

Autorstwa Cheng Xin, Chiny

W roku 2012 za wykonywanie mojego obowiązku trafiłam do aresztu i skazano mnie na pięć lat więzienia. Moja matka była już wtedy po sześćdziesiątce. Cierpiała na porażenie połowicze, ale mimo to odwiedzała mnie w więzieniu. Widząc, że ma trudności z poruszaniem się i utrzymaniem równowagi, czułam dojmujący smutek. Tak długo mnie wychowywała, a ja zamiast troszczyć się o nią, jak przystoi córce, przysparzałam jej zmartwień na stare lata. Gdy wyszłam na wolność, dowiedziałam się, że podczas mojej odsiadki policja nachodziła moją matkę i wypytywała o mnie. Nagrywali ją i zastraszali. Była przerażona i stan jej zdrowia się pogorszył. Czułam, że tak wiele jej zawdzięczam, i pomyślałam: „Od teraz muszę się nią dobrze zaopiekować i ulżyć jej w cierpieniu”. Ale nie stało się tak, jak chciałam. Policja cały czas miała mnie na oku i aby wykonywać swój obowiązek, dla własnego bezpieczeństwa musiałam opuścić dom.

Dwa lata później dowiedziałam się, że mama jest u mojej siostry, więc potajemnie ją odwiedziłam. Jej wzrok się pogorszył, nie widziała zbyt wyraźnie, utykała i wspierała się na lasce. Miała poważne trudności nie tylko z poruszaniem się, ale także z mówieniem. Ciężko było widzieć ją w tym stanie. Zwłaszcza gdy mnie zapytała: „Kiedy znów mnie odwiedzisz?”. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Policja nadal mnie szukała, więc naraziłam się na ryzyko, odwiedzając mamę. Nie wiedziałam, kiedy znów będę mogła się z nią zobaczyć. Patrzyła na mnie, oczekując odpowiedzi, a ja po prostu nie wiedziałam, więc pogłaskałam ją tylko po ramieniu i milczałam. Potem to pytanie, które zadała mi mama, często do mnie wracało. Im więcej o nim myślałam, tym gorzej się z tym wszystkim czułam. Nie potrafiłam nawet złożyć jej tak prostej obietnicy i czułam, że ją zawiodłam. Wkrótce potem dowiedziałam się, że aresztowano moją siostrę. Brakowało mi już odwagi, by pójść do niej do domu. Czułam się tak, jakby w moim sercu obracał się nóż. Moja matka była już taka stara, leżała w łóżku, unieruchomiona. Mogła umrzeć w każdej chwili. Byłam jej córką, ale nie dano mi szansy, by wypełnić wobec niej swoją powinność. A potem wybuchła pandemia koronawirusa, śmierć zbierała wszędzie straszne żniwo. Znów zaczęłam się martwić i myślałam: „Czy mama zarazi się wirusem? Czy uda jej się uniknąć tego nieszczęścia? Jeśli umrze, to nie ujrzę jej nawet ten ostatni raz”. Później udało mi się nawiązać kontakt z rodziną. Dowiedziałam się, że mama umarła prawie miesiąc wcześniej. Opadłam bezwładnie na krzesło, w głowie miałam pustkę i próbowałam walczyć z napływającymi łzami. Nie udało mi się zobaczyć mamy ten ostatni raz przed jej śmiercią. Czy pomyślała, że brak mi sumienia? Czy powiedziała, że nie znam litości? Gdy wróciłam, wypłakałam swoje serce. Mama wychowywała mnie przez te wszystkie lata, kiedy jeszcze żyła, nie byłam w stanie się nią zaopiekować, a kiedy umierała, nie było mnie przy niej. Sumienie mnie dręczyło i pogrążyłam się w poczuciu winy. W tamtym czasie patrzyłam na starszych ludzi wygrzewających się w słońcu przed domem, w towarzystwie troskliwych synów i córek, i myślałam: „Nie byłam przy mamie, gdy siedziała w słońcu przed swoim domem. Nie pielęgnowałam jej paznokci ani nie obcinałam włosów”. Gdy siostra mieszkająca w domu, gdzie mnie goszczono, ugotowała coś dobrego, myślałam: „Nie dane mi było przyrządzić takiego posiłku dla mojej mamy i już nigdy nie będę miała ku temu okazji”. Podczas Święta Wiosny widziałam, jak wszyscy z pośpiechem udają się do swoich rodzinnych miejscowości. Niektórzy zabierali swoje dzieci w odwiedziny do starszych członków rodziny. Liczyłam w głowie, ile lat minęło od ostatniego Święta Wiosny, które spędziłam z mamą. Byłam zobojętniała na wszystko i dryfowałam bez celu. Choć wykonywałam obowiązek, to w każdej wolnej chwili wracałam myślami do mamy i czułam, jak dużo jej zawdzięczam. Gdy czytałam słowa Boże, moje serce nie chciało się uspokoić. Stale byłam senna. Zaczęłam wykonywać swój obowiązek w sposób niedbały i mechaniczny i nie chciałam wdawać się w rozmowy z braćmi i siostrami, z którymi pracowałam. Gdy wspólnie uczyliśmy się różnych umiejętności, błądziłam myślami. Gdy przywódca zjawił się, by zapytać o pracę, nie chciałam nic mówić, a jeśli już odpowiadałam, to w kilku zdawkowych słowach. Nie skupiałam się na swoim obowiązku. Pogrążałam się w bagnie upodlenia i nie osiągałam żadnych wyników. Chciałam nawet znaleźć sobie pracę, żeby nie poświęcać całego swojego czasu na obowiązek.

Potem dotarło do mnie, że jeśli będę się tak dalej pogrążać, narażę się na niebezpieczeństwo, więc od razu się pomodliłam i zaczęłam czytać słowa Boże. Trafiłam na ten fragment: „Już choroba twoich rodziców byłaby dla ciebie szokiem, więc ich śmierć to szok jeszcze większy. Toteż zanim do tego dojdzie, w jaki sposób powinieneś przygotować się na ten nieoczekiwany cios, aby nie wpłynął on negatywnie lub zakłócająco na wypełnianie przez ciebie obowiązków i na ścieżkę, którą kroczysz? Po pierwsze, zastanówmy się, czym właściwie jest śmierć i opuszczenie tego ziemskiego padołu – czy nie oznacza to, że ktoś odchodzi z tego świata? (Tak). Oznacza to, że życie, które ktoś posiada, objawiające się fizyczną obecnością, zostaje usunięte ze świata materialnego postrzeganego przez ludzi i znika. Ten ktoś rozpoczyna wtedy życie w innym świecie, w innej postaci. Gdy twoi rodzice umierają, oznacza to, że relacja, jaka cię z nimi łączyła w tym świecie, zostaje zerwana, kończy się i znika. Twoi rodzice żyją teraz w innym świecie, w innej postaci. Jeśli chodzi o to, jak potoczy się ich życie w tym innym świecie, czy powrócą do tego świata, czy znów ich spotkasz i czy będą cię z nimi łączyć jakieś relacje cielesne lub uwikłania emocjonalne, decyduje o tym Bóg i nie ma to z tobą nic wspólnego. Podsumowując, ich odejście oznacza, że ich misja na tym świecie dobiegła końca i postawiona została kropka, znacząca kres ich życia. Ich misja w tym życiu i na tym świecie zakończyła się, tak samo jak twoja relacja z nimi. (…) Wieść o śmierci twoich rodziców będzie ostatnią wieścią, jaką o nich usłyszysz na tym świecie, a także ostatnią trudnością, którą dostrzeżesz lub o której usłyszysz, jeśli chodzi o ich doświadczenia związane z narodzinami, starzeniem się, chorobami i śmiercią w całym ich życiu – to wszystko. Ich śmierć niczego ci nie odbierze ani niczego ci nie da, oni po prostu będą martwi, ich człowiecza podróż dobiegnie końca. Jeśli zatem chodzi o ich śmierć, nie ma żadnego znaczenia, czy jest to śmierć wskutek wypadku, śmierć naturalna, czy też śmierć z powodu choroby, bo gdyby nie władza Boga i Jego zarządzenia, i tak żadna osoba ani siła nie mogłaby odebrać im życia. Ich odejście z tego świata oznacza po prostu koniec ich fizycznego życia. Jeśli ci ich brakuje i tęsknisz za nimi, jeśli wstydzisz się z powodu swoich uczuć, to nie powinieneś się tak czuć, nie jest konieczne, żebyś miał takie odczucia. Twoi rodzice odeszli z tego świata, więc nie ma sensu za nimi tęsknić, zgadza się? Jeśli myślisz: »Czy moi rodzice tęsknili za mną przez te wszystkie lata? O ile bardziej cierpieli z tego powodu, że nie byłem przy nich i nie okazywałem im szacunku i oddania przez tak wiele lat? Przez cały ten czas stale życzyłem sobie, żebym mógł spędzić z nimi kilka dni, nigdy się nie spodziewałem, że tak szybko odejdą. Smutno mi i czuję się winny«, to nie jest wcale konieczne, żebyś tak myślał, ich śmierć nie ma z tobą nic wspólnego. Czemu nie ma z tobą nic wspólnego? Ponieważ – nawet jeśli okazywałeś im szacunek i oddanie i byłeś przy nich – nie jest to obowiązek ani zadanie, które Bóg ci powierzył. Bóg przesądził o tym, ile szczęścia i ile cierpienia twoi rodzice doświadczą z twojego powodu – nie ma to nic wspólnego z tobą. Twoi rodzice nie będą żyć dłużej dlatego, że jesteś przy nich, ani nie będą żyć krócej dlatego, że jesteś daleko i nie możesz się z nimi często widywać. Bóg przesądził o tym, jak długo będą żyć, i nie ma to z tobą nic wspólnego. Toteż nie musisz czuć się winny, dowiadując się, że twoi rodzice odeszli z tego świata. Musisz do tego podejść we właściwy sposób i zaakceptować to, co się stało(Jak dążyć do prawdy (17), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Słowa Boże bardzo mnie poruszyły, zwłaszcza to zdanie: „Bóg przesądził o tym, ile szczęścia i ile cierpienia twoi rodzice doświadczą z twojego powodu – nie ma to nic wspólnego z tobą”. O tym, jakich cierpień doświadczyła moja matka i jak odeszła z tego świata, przesądził Bóg. Nawet gdybym była przy niej i się nią opiekowała na co dzień, nie byłabym w stanie ulżyć jej w chorobie ani utrzymać przy życiu. Narodziny, starość, choroba i śmierć to prawa egzystencji, które Bóg ustanowił dla człowieka; każdy musi stawić im czoła i nikt ich nie złamie. Wiedziałam, że nie powinnam żyć z poczuciem winy. Powinnam mieć racjonalne nastawienie oraz podporządkować się suwerennej władzy i zarządzeniom Boga. Moja matka była już bardzo stara i jej śmierć była czymś normalnym. Jej śmierć oznaczała, że jej misja na tym świecie dobiegła końca. Chorowała od ponad dwudziestu lat i wielu ludzi cierpiących na tę samą chorobę umierało już po kilku latach. To, że dożyła takiego wieku i że usłyszała słowa wypowiadane przez Boga, było Bożą łaską i Bożym błogosławieństwem. Gdy to zrozumiałam, moje serce w jakimś stopniu się wyzwoliło i nie czułam już takich wyrzutów sumienia i udręki z powodu śmierci mojej matki.

Na zgromadzeniu przeczytałam fragment słów Bożych: „Niektórzy ludzie porzucają rodzinę dla wiary w Boga i wykonywania swoich obowiązków. Stają się przez to rozpoznawalni, a rząd często rewiduje ich domy i nęka ich rodziców, a nawet zastrasza ich, żeby tylko ich wydali. Wszyscy sąsiedzi mówią o nich: »Ten człowiek nie ma sumienia. Nie dba o leciwych rodziców. Nie tylko nie jest im oddany, lecz także przysparza rodzicom wielu problemów. To niekochające dziecko!«. Czy którekolwiek z tych słów jest zgodne z prawdą? (Nie). Czyż jednak w przekonaniu niewierzących one wszystkie nie są słuszne? Niewierzący są zdania, że taki ogląd sprawy jest jak najbardziej uzasadniony i rozsądny, zgodny z człowieczą etyką i standardami ludzkiego postępowania. Nieważne, jak wielu kwestii dotyczą owe standardy – choćby tego, jak okazywać rodzicom szacunek, jak opiekować się nimi na starość, jak zorganizować ich pogrzeb czy jak im się odwdzięczyć – i czy odpowiadają one prawdzie, w oczach niewierzących są to rzeczy pozytywne, pełne pozytywnej energii, słuszne i przez wszystkie grupy ludzi uznawane za niepodważalne. Niewierzący uważają, że ludzie powinni żyć zgodnie z tymi standardami, a ty musisz to wszystko czynić, by w ich sercach uchodzić za wystarczająco dobrego człowieka. Czy przed tym, jak uwierzyłeś w Boga i pojąłeś prawdę, nie ufałeś mocno, że takie postępowanie czyni cię dobrym człowiekiem? (Zgadza się). Co więcej, wykorzystywałeś te kwestie do tego, by oceniać samego siebie i się powściągać, oraz wymagałeś od siebie bycia kimś takim. Jeżeli chciałeś być dobrym człowiekiem, to z pewnością musiałeś uwzględnić w standardach swego postępowania następujące kwestie: jak okazywać rodzicom oddanie, jak sprawić, by mniej się zamartwiali, przynieść im zaszczyt i uznanie oraz okryć przodków chwałą. Takie standardy i cel postępowania nosiłeś w swoim sercu. Jednakże po wysłuchaniu słów Boga i Jego kazań twój punkt widzenia zaczął się zmieniać i zrozumiałeś, że musisz porzucić wszystko, by wykonywać swój obowiązek jako istota stworzona, oraz że Bóg wymaga od ludzi, by postępowali w ten sposób. Zanim zyskałeś pewność, iż wykonywanie obowiązku istoty stworzonej jest prawdą, uważałeś, że należy okazywać rodzicom oddanie, ale jednocześnie czułeś powinność wykonywania obowiązku istoty stworzonej i odczuwałeś przez to wewnętrzny konflikt. Na drodze nieustannego podlewania Bożymi słowami i bycia przez nie prowadzonym stopniowo zacząłeś pojmować prawdę i właśnie wtedy zdałeś sobie sprawę, że wykonywanie obowiązków istoty stworzonej jest całkowicie naturalne i uzasadnione(Czym jest prawdorzeczywistość? w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Bóg obnażył myśli, które krążyły mi w głowie. W moich oczach ludzie, którzy są oddani rodzicom, opiekują się nimi na starość i organizują pogrzeb, są ludźmi sumiennymi i dobrymi. Jeśli ktoś nie potrafi okazywać oddania swoim rodzicom, to nie ma sumienia i nie jest dobrym człowiekiem. O tym, czy ktoś jest dobry, czy zły, decydowałam na podstawie etyki, cnót i moralności. To jest całkowicie niezgodne ze słowami Boga i niezgodne z prawdą. Uznawałam tradycyjną kulturę za coś pozytywnego, myśląc, że skoro moja matka mnie wychowała, to powinnam się nią zaopiekować na stare lata. Ponieważ nie byłam w stanie być oddaną córką, wykonując swój obowiązek, i ponieważ przysporzyłam mamie kłopotów, gdy mnie aresztowano i uwięziono, myślałam, że nie mam sumienia ani człowieczeństwa. Zrozumiałam, że podzielam poglądy niewierzących i niedowiarków. Pomyślałam o uczniach, którzy poszli za Panem Jezusem, a także o misjonarzach. Wyruszali oni do odległych krajów, by głosić ewangelię Boga. W oczach ludzi to, że porzucili swoich rodziców i rodziny, było czymś okrutnym i nieludzkim. Tymczasem ci, którzy głosili ewangelię i wypełniali swoje obowiązki, byli ludźmi prawdziwie posiadającymi sumienie i człowieczeństwo. Jak mówią słowa Boże: „Możesz zachowywać się wyjątkowo przyjaźnie i być oddany swoim krewnym, przyjaciołom, żonie (lub mężowi), synom, córkom i rodzicom, a także nigdy nie wykorzystywać innych, ale jeśli nie jesteś w stanie osiągnąć zgodności z Chrystusem, jeśli nie potrafisz utrzymywać z Nim harmonijnych relacji, to nawet gdybyś oddał wszystko bliźnim lub opiekował się troskliwie ojcem, matką i swoimi domownikami, i tak twierdziłbym, że jesteś złym człowiekiem, do tego pełnym przebiegłych sztuczek(Ci, którzy nie są zgodni z Chrystusem, z pewnością są przeciwnikami Boga, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boże uświadomiły mi, że bez względu na to, jak bardzo ktoś troszczy się o swoją rodzinę, jeśli nie umie praktykować prawdy, dobrze wykonywać obowiązków i być zgodnym z Chrystusem, to jest złym człowiekiem. Gdy moja matka umarła, pogrążyłam się w żalu, nie myślałam o tym, jak dobrze wykonywać swój obowiązek, żałując, że poświęcam mu cały swój czas. Wierzyłam w Boga od tak wielu lat, a wciąż miałam przekonania takie same jak ludzie niewierzący. Byłam niedowiarkiem. Bardzo mnie to rozstroiło, płakałam i skruszona modliłam się do Boga, wyrażając to, że chcę odmienić swoje przekonania i wyrwać się z tego negatywnego stanu.

Pewnego dnia przeczytałam więcej słów Bożych: „Czy jest jasne, jakie zasady należy stosować i jakich obciążeń należy się wyzbyć, jeśli chodzi o sposób traktowania oczekiwań rodziców? (Tak). Jakie więc obciążenia ludzie w tym przypadku dźwigają? Muszą słuchać się rodziców i zadbać, żeby mieli dobre życie; wszystko, co robią rodzice, jest dla dobra ich dzieci; dzieci muszą robić, co każą rodzice, aby być dobrymi, oddanymi dziećmi. Ponadto po wejściu w dorosłość muszą robić różne rzeczy dla rodziców, odwdzięczać się im za życzliwość, okazywać oddanie, być przy nich, nie mogą ich smucić, rozczarowywać ani zawodzić, i muszą robić wszystko, by rodzice cierpieli jak najmniej lub żeby nie cierpieli w ogóle. Jeśli nie potrafisz tego osiągnąć, to jesteś niewdzięcznym, wyrodnym dzieckiem, zasługujesz, by uderzył w ciebie piorun i by inni z ciebie szydzili, jesteś złym człowiekiem. Czy to są twoje obciążenia? (Tak). Skoro są to obciążenia ludzi, powinni oni zaakceptować prawdę i prawidłowo stawić im czoła. Tylko akceptując prawdę, można wyzbyć się tych obciążeń oraz niewłaściwych myśli i przekonań, a także zmienić je. Jeśli nie akceptujesz prawdy, czy istnieje dla ciebie jakaś inna ścieżka? (Nie). Toteż jeśli chodzi o wyzbywanie się obciążeń związanych z rodziną lub z ciałem, wszystko zaczyna się od akceptacji właściwych myśli i przekonań i od przyjęcia prawdy. Gdy zaczynasz akceptować prawdę, te błędne myśli i przekonania będą stopniowo rozpoznawane i unieszkodliwiane, a na koniec zostaną odrzucone. W procesie rozpoznawania, unieszkodliwiania, odrzucania i wyzbywania się tych błędnych myśli i przekonań stopniowo zmienisz swoją postawę i swoje podejście do tych spraw. Te myśli dyktowane przez ludzkie sumienie lub uczucia będą stopniowo zanikać; nie będą już dręczyć i ograniczać twojego umysłu, nie będą kontrolować twojego życia ani wpływać na nie, a także nie będą przeszkadzać ci w wypełnianiu obowiązków. Na przykład, jeśli zaakceptowałeś właściwe myśli i przekonania oraz ten aspekt prawdy, to słysząc o śmierci swoich rodziców, zapłaczesz, ale nie pomyślisz o tym, że przez te lata nie odwdzięczyłeś im się za to, że cię wychowali, że przyczyniłeś się do ich cierpień, że niczego im nie wynagrodziłeś i nie zadbałeś o to, by mieli dobre życie. Nie będziesz się już za to wszystko obwiniał – będziesz raczej w sposób normalny wyrażał to, co pochodzi z potrzeb zwykłych ludzkich uczuć; będziesz wylewał łzy i przez jakiś czas tęsknił za zmarłymi rodzicami. Będzie to czymś naturalnym i normalnym, po czym wkrótce wrócisz do zwykłego życia i do wypełniania obowiązków; nie będziesz się zadręczał tą sprawą. Jeśli jednak nie akceptujesz tych prawd, to gdy dowiesz się, że twoi rodzice umarli, będziesz wylewał łzy bez końca. Będziesz litował się nad rodzicami, bo przez całe życie było im ciężko, a w dodatku wychowali takie wyrodne dziecko jak ty; gdy byli chorzy, nie było cię przy ich łóżku i nie opiekowałeś się nimi, a gdy umarli, nie łkałeś na pogrzebie i nie nosiłeś żałoby; zawiodłeś ich i rozczarowałeś, nie zadbałeś o to, żeby wiedli dobre życie. Będziesz żył z tym poczuciem winy przez długi czas i ilekroć o tym pomyślisz, będziesz wylewał gorzkie zły i odczuwał tępy ból w sercu. Ilekroć napotkasz powiązane z tym jakkolwiek osoby, zdarzenia bądź rzeczy, będziesz reagował w emocjonalny sposób; to poczucie winy może towarzyszyć ci aż do końca życia. Jaka jest tego przyczyna? Otóż taka, że nigdy nie zaakceptowałeś prawdy ani właściwych myśli i przekonań jako swojego życia; zamiast tego dałeś się kontrolować od dawna w tobie zakorzenionym myślom i przekonaniom, pozwalając, by wpływały na twoje życie. Toteż przez resztę życia będziesz cierpiał z powodu śmierci swoich rodziców. To nieustanne cierpienie będzie mieć skutki wykraczające poza cielesny dyskomfort; wpłynie na twoje życie, twoje nastawienie do wypełniania obowiązków, twoje nastawienie do pracy kościoła, twoją postawę wobec Boga, a także wobec każdej osoby lub sprawy, która porusza twoją duszę. Być może staniesz się też przygnębiony i zniechęcony w stosunku do innych spraw, będziesz bierny i przybity, stracisz wiarę w życie, stracisz entuzjazm i motywację do wszystkiego, i tak dalej. Z czasem wpływ ten nie będzie ograniczał się tylko do twojego życia codziennego; obejmie również twoje nastawienie do wypełniania obowiązków i ścieżkę, którą będziesz kroczył. Jest to bardzo niebezpieczne. Skutkiem tego zagrożenia może być to, że nie będziesz w stanie należycie wypełniać obowiązków jako istota stworzona, być może w pół drogi przerwiesz wypełnianie obowiązków albo poczujesz opór i niechęć względem obowiązków, które wykonujesz. Krótko mówiąc, z czasem taka sytuacja nieuchronnie ulegnie pogorszeniu i doprowadzi do skażenia twojego nastroju, emocji i mentalności(Jak dążyć do prawdy (16), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Myślałam o tym, że przez te lata mojej wiary w Boga traktowałam tradycyjne maksymy, takie jak „Synowskie oddanie jest najważniejszą z cnót” i „Nie wyruszaj w daleką podróż, póki żyją twoi rodzice”, jako coś pozytywnego i jako kryteria swojego postępowania. Gdy nie mogłam opiekować się mamą, bo opuściłam dom, żeby wykonywać swój obowiązek, to stale się o nią martwiłam i czułam, że jestem jej coś winna. Gdy dowiedziałam się, że umarła, robiłam sobie wyrzuty i cierpiałam, bo nie zaopiekowałam się mamą na stare lata i nie zadbałam o jej pogrzeb. Mama mnie wychowała, ale nie otaczałam jej opieką, a na dodatek nie byłam przy niej, gdy umierała. Czułam, że nie mam sumienia ani człowieczeństwa, myślałam, że inni mnie przeklną i będą krytykować. Cierpiałam po śmierci matki, bo traktowałam maksymy „Synowskie oddanie jest najważniejszą z cnót” i „Troszcz się o swoich rodziców na stare lata i zadbaj o ich pogrzeb” jako prawdy, według których powinnam żyć. Nie przestrzegałam tych maksym, więc pogrążyłam się w poczuciu winy, nie mogąc sobie wybaczyć, a do swojego obowiązku miałam bierne podejście. Sprowadziły mnie na manowce te tradycyjne pojęcia. Gdy dowiedziałam się, że mama umarła, nie potrafiłam podporządkować się suwerennej władzy i zarządzeniom Boga, pogrążając się w melancholii i żalu, obwiniałam samą siebie, byłam zniechęcona i niedbale wykonywałam swój obowiązek. Nie zdając sobie z tego sprawy, sprzeciwiałam się Bogu i stałam się kimś, kto traktuje Go jako wroga. Potem przeczytałam inny fragment słów Bożych i dowiedziałam się, jak należy traktować swoich rodziców. Słowa Boże mówią: „Niektórzy ludzie chcą wykonywać swoje obowiązki, lecz jednocześnie czują, że muszą przynieść zaszczyt swoim rodzicom, a to wiąże się z emocjami. Jeżeli tylko nadal przycinasz swoje uczucia, w kółko powtarzając sobie, że nie możesz myśleć o swoich rodzicach i rodzinie, że musisz poświęcać myśli wyłącznie Bogu i koncentrować się na prawdzie, a jednak nadal nie możesz przestać myśleć o swoich rodzicach, to nie rozwiążesz zasadniczego problemu. By to uczynić, musisz przeanalizować kwestie, które uważałeś za słuszne, wraz z twierdzeniami, wiedzą i teoriami, które odziedziczyłeś i które są zgodne z ludzkimi pojęciami. Ponadto w kwestii postępowania z rodzicami, to, czy jako dziecko wypełniasz swoje obowiązki związane z opieką nad nimi, musi być w pełni zależne od twoich indywidualnych stanów i Bożych zarządzeń. Czyż nie jest to doskonałe wyjaśnienie owego zagadnienia? Pewni ludzie po opuszczeniu rodziców czują, że dużo im zawdzięczają i że nic dla nich nie robią. Lecz gdy osoby te mieszkają z rodzicami, wcale nie okazują im oddania i nie wypełniają żadnego ze swoich zobowiązań. Czyż tacy ludzie w istocie są oddani rodzicom? To puste słowa. Bez względu na to, co czynisz, myślisz czy planujesz, rzeczy te nie są ważne. Ważne jest to, czy potrafisz pojąć, że wszystkie istoty stworzone są w rękach Boga, i naprawdę w to uwierzyć. Niektórzy rodzice dostąpili błogosławieństwa i przeznaczenia, które pozwala im cieszyć się domowym szczęściem i radością płynącą z posiadania dużej i zamożnej rodziny. To Boża władza i błogosławieństwo, jakiego Bóg im udziela. Są także rodzice, którym nie jest to pisane – Bóg tego dla nich nie zaaranżował. Nie dostąpili błogosławieństwa posiadania szczęśliwej rodziny ani radości z tego, że ich dzieci pozostają u ich boku. Jest to Boże zarządzenie i ludzie nie mogą tego wymusić. Bez względu na wszystko, jeśli chodzi o oddanie rodzicom, człowiek musi przynajmniej przyjąć postawę podporządkowania się. Jeżeli pozwalają na to warunki, a ty masz ku temu środki, możesz okazać swoim rodzicom oddanie. Jeśli warunki na to nie pozwalają i nie masz wystarczających środków, to nie próbuj tego robić na siłę. Jak to się nazywa? (Podporządkowanie się). Nazywamy to podporządkowaniem się. Skąd ono się bierze? Co stanowi jego fundament? Składają się nań wszystkie te rzeczy, które zostały zarządzone przez Boga i nad którymi sprawuje On władzę. Choćby ludzie chcieli dokonywać wyborów, nie mogą tego uczynić, nie mają takiego prawa i powinni się podporządkować. Czy nie odczuwasz w swym sercu większego spokoju, gdy uważasz, że ludzie powinni się podporządkowywać oraz że wszystko jest zaaranżowane przez Boga? (Tak, odczuwam). Czy zatem nadal będzie cię dręczyć sumienie? Nie będzie cię ono już dręczyło i nie będzie cię przytłaczała myśl o tym, że nie postępowałeś po synowsku wobec swoich rodziców. Może się zdarzyć, że jeszcze czasem o tym pomyślisz, gdyż takie myśli czy instynkty są dla człowieczeństwa czymś normalnym i nikt nie jest w stanie ich uniknąć(Czym jest prawdorzeczywistość? w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Bóg jasno mówi o zasadach praktykowania w odniesieniu do rodziców. Należy przede wszystkim opierać się własnych uwarunkowaniach i możliwościach. Jeśli czyjeś uwarunkowania i możliwości na to pozwalają, ten ktoś może wypełniać swoją powinność wobec rodziców i okazywać im oddanie. Jednak należy przy tym podporządkowywać się rozporządzeniom i zarządzeniom Boga. Nie byłam w stanie troszczyć się o mamę przez te lata, ale nie znaczyło to, że nie chciałam się nią opiekować ani wypełnić swojej powinności. Powodem było to, że policja stale deptała mi po piętach. Nie byłam w stanie zapewnić nawet sobie bezpieczeństwa, jak więc miałabym zatroszczyć się o mamę? Nie nienawidziłam Partii Komunistycznej, a nawet obwiniałam Boga. Zrozumiałam, że wszystko mi się pomieszało i nie umiem odróżnić dobra od zła; nie dało się przemówić mi do rozumu! Często myślałam o tym, że nie opiekowałam się mamą, nie pomogłam jej żyć szczęśliwie, nie otoczyłam ją troską na stare lata i nie zorganizowałam pogrzebu, więc czułam, że jestem jej coś winna. Myślałam, że pod moją opieką mama byłaby szczęśliwa. W rzeczywistości takie myślenie było błędne. Szczęście człowieka bierze się z tego, że Bóg się o niego troszczy, chroni go i mu błogosławi. Człowiek nie będzie szczęśliwy tylko dlatego, że jego synowie i córki opiekują się nim na starość. Moja mama przez wiele lat zmagała się z porażeniem połowiczym i w całym ciele czuła ból. Wcześniej, gdy byłam w domu i się nią opiekowałam, pozostawałam w kontakcie z lekarzem i kupowałam jej leki. Choć starałam się zapewnić jej leczenie i troszczyłam się o nią, nie przynosiło jej to żadnej ulgi w cierpieniu. To Bóg przesądził z góry o tym, ile moja mama ma wycierpieć. Jej śmierć oznaczała po prostu, że nadszedł jej czas. Skończyły się jej fizyczne cierpienia. Było to czymś dobrym i powinnam podporządkować się suwerennej władzy i zarządzeniom Boga. Ja jednak nie szukałam prawdy w tej sprawie i nie podporządkowałam się decyzjom Boga. Byłam zniechęcona i zaniedbywałam swój obowiązek, a istotą mojego zachowania był sprzeciw wobec Boga; nie miałam za grosz rozumu ani człowieczeństwa!

Przeczytałam kolejny fragment słów Bożych, które doprecyzowały, jak należy postrzegać swoich rodziców. Słowa Boże mówią: „Wydaje się, że dar cielesnego życia otrzymałeś od swoich rodziców, że to oni obdarzyli cię życiem. Jednak z perspektywy Boga i biorąc pod uwagę istotę tej sprawy, twoje życie cielesne nie pochodzi od twoich rodziców, bo ludzie nie są w stanie stworzyć życia. Mówiąc wprost, nikt nie potrafi stworzyć ludzkiego tchnienia. Ciało ludzkie może stać się człowiekiem, ponieważ jest w nim tchnienie. Życie człowieka jest tym tchnieniem, po tym poznaje się, że człowiek żyje. Ludzie mają to tchnienie i życie, a ich źródłem wcale nie są rodzice, nie pochodzą one od nich. Ludzie wprawdzie przyszli na świat za sprawą swoich rodziców, ale w istocie to Bóg obdarza ich życiem i tchnieniem. Toteż rodzice nie są panami twojego życia – Panem twojego życia jest Bóg. Bóg stworzył ludzkość, On jest stwórcą życia ludzkości i to On obdarzył ludzkość tchnieniem, które jest źródłem ludzkiego życia. Czy zatem nie jest łatwo pojąć, że rodzice nie są panami twojego życia? Twoje tchnienie nie zostało ci dane przez twoich rodziców, nie mówiąc już o tym, że trwanie tego tchnienia w czasie również nie jest darem od twoich rodziców. Bóg jest opiekunem i władcą każdego dnia twojego życia. Twoi rodzice nie mogą decydować o tym, jak potoczy się każdy dzień twojego życia, czy potoczy się gładko i szczęśliwie, kogo spotkasz i w jakim środowisku będziesz żyć. Jest po prostu tak, że Bóg opiekuje się tobą za pośrednictwem twoich rodziców – są oni ludźmi, których Bóg posłał, by się tobą opiekowali. Gdy przyszedłeś na świat, to nie twoi rodzice obdarzyli cię życiem, czy zatem to dzięki twoim rodzicom mogłeś cieszyć się darem życia przez kolejne lata aż do dziś? Otóż nie. Źródłem twojego życia niezmiennie pozostaje Bóg, a nie twoi rodzice(Jak dążyć do prawdy (17), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Słowa Boże są bardzo jasne: źródłem życia człowieka jest Bóg. Choć moja matka mnie urodziła, to przecież życiem obdarzył mnie Bóg. Gdyby Bóg nie błogosławił mojej matce i jej nie zaopatrywał, nie byłaby w stanie mnie wychować. On posłużył się nią, aby mnie wychować, aby przyprowadzić mnie do siebie i by uwolnić mnie od niepokoju o kłopoty w domu. Bez względu na to, jak bardzo mama się dla mnie poświęcała, wszystko to miało swoje źródło w tym, co dał mi Bóg. Tymczasem ja postawiłam wszystko na głowie, myśląc, że moja mama za bardzo się dla mnie poświęcała, i stale chcąc odwdzięczyć się rodzicom, więc ignorowałam suwerenną władzę Boga i Jego decyzje. Tak naprawdę bez względu na to, jak bardzo mama się poświęcała, po prostu wypełniała swoją matczyną powinność, w czym również objawiała się suwerenna władza Boga i Jego zarządzenie. To właśnie Bogu powinnam dziękować. Zrozumiałam też, że mam na tym świecie własną misję, czyli wykonywanie obowiązku jako istota stworzona, a nie odwdzięczanie się matce za jej dobroć. Gdy to do mnie dotarło, zniknęło poczucie winy i wyrzuty sumienia, już nie czułam, że mam dług do spłacenia. Byłam w stanie wyciszyć swoje serce i wykonywać obowiązek. Słowa Boże są źródłem światła. Gdyby nie to, że w odpowiedniej chwili słowa Boże przyniosły mi oświecenie i przewodnictwo, wciąż nie umiałabym się rozeznać co do tych maksym: „Synowskie oddanie jest najważniejszą z cnót” i „Nie wyruszaj w daleką podróż, póki żyją twoi rodzice”, które wpoił mi szatan, i wciąż żyłabym w poczuciu, że jestem coś winna mojej matce, cierpiąc krzywdę ze strony szatana. Teraz jasno widzę, że tradycyjna kultura to reakcyjna niedorzeczność sprzeciwiająca się Bogu oraz że te myśli i przekonania sprowadzają na manowce. To słowa Boże uwolniły mnie od tych szatańskich niedorzeczności i pozwoliły mi właściwie podejść do śmierci mojej matki. Moje serce zostało uwolnione i oswobodzone! Dziękuję Bogu za to, że mnie zbawił!

Koniec wszelkich rzeczy jest blisko. Czy chcecie wiedzieć, jak Pan wynagrodzi dobro i ukarze zło i ustali wynik człowieka, kiedy On powróci? Zapraszamy do kontaktu z nami, aby pomóc Ci znaleźć odpowiedź.

Powiązane treści

Połącz się z nami w Messengerze