Moje refleksje po utracie obowiązku
Potrafię dobrze spawać, więc w 2017 roku przydzielono mi w kościele pewne obowiązki, które wymagały wysiłku fizycznego i pracy po godzinach. Czasem nie jadłem ani nie brałem udziału w spotkaniach o określonych porach. Początkowo było ok, bo zaszczytem dla mnie było wykorzystywanie swoich umiejętności w spełnianiu obowiązku. Chciałem włożyć w niego całą swoją energię. Potem nasz zespół miał dużo pracy i zrobiło się nerwowo. Po jakimś czasie zmęczenie wzięło górę i poczułem się urażony.
Na jednym ze spotkań pewna siostra kazała nam pomóc w rozładunku materiałów. Niespecjalnie chciałem to zrobić. Nie wiedziałem, czemu nie można tego zrobić po spotkaniu, a skoro było to tak pilne, mógł to zrobić ktoś inny! Czemu my mieliśmy to robić? Byliśmy jakimiś parobkami? Z tym poczuciem wewnętrznego oporu zabrałem się za to, ale się ociągałem. Nie dałem z siebie wszystkiego, lecz tylko zachowywałem pozory. Wszyscy inni pracowali po godzinach, gdy coś wypadło w ostatniej chwili, lecz ja tylko szedłem na łatwiznę. Unikałem ciężkiej pracy, gdzie się dało. Ilekroć musiałem pracować po godzinach, byłem urażony i niechętny, jakby mnie bardzo skrzywdzono. Z pozoru robiłem swoje, lecz robiłem to niechętnie. Chciałem się odprężyć, ilekroć skończyłem zadanie przydzielone przez lidera i nie chciałem pomagać tym, którzy jeszcze nie skończyli. Sądziłem, że to ich sprawa i ze mną nie ma nic wspólnego. Lider zespołu skarcił mnie i rozprawił się ze mną, widząc moje ociąganie, lecz ja uważałem, że się czepia i nie zastanowiłem się nad sobą. Spełniałem swój obowiązek biernie, zadowolony z minimum. Pozostali bracia pracowali bardzo ciężko, a ja nie dość, że im nie zazdrościłem, to jeszcze się z nich śmiałem za ich plecami. Gdy kiedyś przenosiliśmy drewno, ja niosłem tylko jedną wiązkę na raz, a inny brat brał dwie. Myślałem: „Czemu się przemęczasz? Jesteś idiotą. To niekonieczne, nawet jeśli masz siłę. Wykończysz się”. Byłem od niego młodszy, więc zabranie dwóch wiązek na raz nie byłoby dla mnie problemem, lecz przez to poczułbym ból w ramionach. To nie było dla mnie. Widząc, że się obijam w pracy, inni bracia robili mi wyrzuty i kazali uważniej podchodzić do obowiązków, lecz ja miałem to gdzieś. Robiłem swoje, więc nie działo się nic złego. Nie chciałem skorygować swojego stosunku do obowiązku, więc Bóg mnie osądził i skarcił.
W lipcu tego roku, gdy w trakcie pracy lider zespołu powiedział mi, że brak mi człowieczeństwa, a w obowiązku okazałem lenistwo, więc nie nadaję się do tej funkcji. Gdy to usłyszałem, poczułem skurcz żołądka. Czy już po mnie skoro nie mam obowiązku? Jest dla mnie nadzieja na zbawienie? Martwiłem się coraz bardziej i popadłem w prawdziwą depresję. Od razu klęknąłem przed Bogiem w modlitwie: „Boże, wiem, że spotyka mnie to za Twoim przyzwoleniem, lecz nie rozumiem Twojej woli i nie wiem, jakie wnioski mam wyciągnąć. Proszę czuwaj nad moim sercem, bym poddał się Twojemu dziełu i nie szukał w tym niczyjej winy”. Po modlitwie poczułem się znacznie spokojniejszy Zbierając się do wyjścia, z oddali patrzyłem, jak pozostali bracia się uwijają i pracują z entuzjazmem, a ja chciałem się ulotnić. Czułem się okropnie. Zacząłem wierzyć ponad 10 lat wcześniej i zawsze sądziłem, że jestem kimś, kto dąży do prawdy i umie się poświęcić. Nigdy bym nie przypuszczał, że zwolnią mnie z obowiązku. Skoro nie nadawałem się do pełnienia obowiązków, co miałbym robić? Nie rozumiałem, czemu lider zespołu powiedział, że brak mi człowieczeństwa. Z reguły nie miałem konfliktów z innymi i ze wszystkimi się dogadywałem. Nie sądziłem, że z moim człowieczeństwem jest coś nie tak. A w swój obowiązek we własnym odczuciu włożyłem dość dużo energii. Lecz dotarło do mnie, że Bóg jest sprawiedliwy, więc gdybym dobrze spełniał swój obowiązek, nie zwolniono by mnie. Po utracie obowiązku nie musiałem stale być tak zajęty ani ciężko pracować, lecz czułem się bardzo zawiedziony i przybity. Cały czas stawałem przed Bogiem w modlitwie, prosząc, by mnie oświecił, bym poznał siebie. Raz przeczytałem to w słowach Boga: „Niektórzy ludzie zawsze chełpią się swoim dobrym człowieczeństwem, twierdząc, że nigdy nie zrobili nic złego, nigdy nikogo nie okradli i nigdy nie pożądali rzeczy innych ludzi. Czasem nawet posuwają się do tego, że w sporach o interesy pozwolą innym odnieść korzyść własnym kosztem, woląc sami ponieść stratę, i nigdy nie mówią o nikim nic złego, aby wszyscy uważali ich za dobrych ludzi. Jednak gdy wykonują swoje obowiązki w domu Bożym, są przebiegli i śliscy, zawsze knującdla własnej korzyści. Nie myślą o interesach domu Bożego, nigdy nie traktując jako pilne tego, co Bóg traktuje jako pilne i nigdy nie potrafią odłożyć na bok własnych interesów, aby wykonywać swoje obowiązki. Nigdy nie porzucają własnych interesów. Nawet gdy widzą, jak niegodziwi ludzie czynią zło, nie demaskują ich; nie mają za grosz zasad. To nie jest dobre człowieczeństwo. Nie zwracajcie uwagi na to, co mówi taka osoba. Musicie dostrzec, co urzeczywistnia, co ujawnia, i jaka jest jej postawa, gdy wykonuje swoje obowiązki, a także to, jaki jest jej stan wewnętrzny i co kocha” („Oddaj szczere serce Bogu, by pozyskać prawdę” w księdze „Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych”). Zastanawiając się, zrozumiałem, że wydawało mi się, że mam człowieczeństwo, bo pozornie zrobiłem coś dobrego, lecz nie pozostawało to w zgodzie z prawdą. Bóg sądzi nasze człowieczeństwo w oparciu o nasze działania i stosunek do obowiązków. Chodzi o to, czy odkładają swój interes na bok i dbają o interesy domu Bożego. Jeśli ktoś ma dobre człowieczeństwo, to w swoim obowiązku jest oddany Bogu. Umie cierpieć i ponosić koszty. W ważnych chwilach umie odrzucić cielesność i zadbać o dzieło domu Bożego. Później zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście mam człowieczeństwo, czy nie i jaką postawę miałem wobec obowiązku w świetle słów Boga.
Czytałem ten fragment: „Wszystko, co wynika z tego, o co Bóg prosi – różnorakie aspekty pracy i dzieła, związane z Bożymi wymaganiami – wszystko to wymaga współpracy człowieka i wszystko jest jego obowiązkiem. Zakres obowiązków jest bardzo szeroki. Obowiązki to twoja odpowiedzialność, to, co powinieneś robić, a jeśli ciągle się od nich uchylasz, powstaje problem. Mówiąc łagodnie, jesteś nazbyt leniwy, zanadto zakłamany i gnuśny, uwielbiasz wypoczynek i nienawidzisz pracy. Ujmując to nieco bardziej poważnie, nie masz ochoty wypełniać swego obowiązku i nie ma w tobie zaangażowania ani posłuszeństwa. Skoro nie potrafisz włożyć odrobiny wysiłku nawet w to niewielkie zadanie, to co jesteś w stanie zdziałać? Co potrafisz zrobić jak należy? Jeśli ktoś jest prawdziwie zaangażowany i ma poczucie odpowiedzialności za swój obowiązek, to – jeśli tego właśnie wymaga Bóg i jeśli tego potrzebuje dom Boży – zrobi wszystko, czego się od niego wymaga, bez wyjątku. Podejmie się i wykona wszystko, co tylko jest w stanie i co powinien zrobić. Czy to właśnie ludzie winni zrozumieć i czy do tego winni dążyć? (Tak). Niektórzy się z tym nie zgadzają, mówiąc: »Przez cały dzień wypełniasz swój obowiązek, siedząc w pokoju, chroniony przed wiatrem i słońcem. Nie ma w tym nic trudnego. Nie wiesz, o czym mówisz – zobaczymy, co będzie, gdy przyjdzie ci stać kilka godzin na słońcu i trochę pocierpieć!«. Jest w tych słowach trochę racji: wszystko jest wszak łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Kiedy już ludzie rzeczywiście coś robią, trzeba z jednej strony przyjrzeć się ich charakterowi, a z drugiej – temu, jak bardzo miłują prawdę. Porozmawiajmy jednak najpierw o ich charakterach. Jeśli ktoś ma dobry charakter, to dostrzega we wszystkim pozytywną stronę, przyjmuje otwartą postawę wobec świata i stara się spoglądać na sprawy z pozytywnej i proaktywnej perspektywy. Oznacza to, że ma sprawiedliwe serce, charakter i temperament – to tyle z punktu widzenia charakteru. Drugim aspektem sprawy jest to, na ile ktoś miłuje prawdę. Z czym się to wiąże? Znaczy to tyle, że niezależnie od tego, na ile tkwiące w twej głowie opinie, myśli i poglądy na coś odpowiadają prawdzie, i bez względu na to, jak wiele pojmujesz, jesteś w stanie przyjąć to od Boga. Wystarczy, że będziesz posłuszny i uczciwy. Gdy jesteś posłuszny i uczciwy, nie zaniedbujesz się w pracy i rzeczywiście się do niej przykładasz. Kiedy wkładasz w pracę swe serce, także i twoje ręce idą za jego przykładem. Kiedy brak ci serca do pracy, gdy przestajesz się starać, zaczynasz popadać w zakłamanie, a w twojej głowie pojawiają się takie oto myśli: »Kiedy wreszcie będzie obiad? Jak to możliwe, że wciąż jest tak wcześnie? Kiedy wreszcie odwalę całą tę niekończącą się robotę? To takie irytujące. Głupi nie jestem, zrobię tylko to, co absolutnie niezbędne, nie będę wkładał w to maksimum wysiłku«. Co można powiedzieć o charakterze takiej osoby? Czy ma ona prawe intencje? (Nie). Oto została właśnie zdemaskowana. Czy tacy ludzie miłują prawdę? Jak bardzo ją miłują? Nie mają większej ochoty wykonywać swojego obowiązku; z ich sumieniem nie jest jeszcze tak źle, wciąż są w stanie coś zrobić, ale tak naprawdę nie wkładają w to wielkiego wysiłku. Wykonują tylko zadania niewymagające wielkiego trudu. Kiedy jest czas na pracę, do głosu dochodzą ich niegodziwe intencje i wiecznie szukają sposobów, by się wymigać; nawet kiedy pracują, robią to bardzo nieefektywnie. Za każdym razem, kiedy używają jakiegoś narzędzia, psują je. W miarę upływu czasu inni zaczynają dostrzegać, że jest z nimi problem i że należy ich ujawnić. W istocie Bóg już to wszystko zauważył i czeka tylko, aż ludzie się przebudzą, zdemaskują i wyeliminują te osoby. Taki ktoś jednak myśli: »Patrzcie tylko, jaki jestem sprytny. Jemy to samo, ale oni po pracy są zupełnie wyczerpani – a spójrzcie na mnie, ja potrafię cieszyć się życiem. To ja jestem mądry, a każdy, kto naprawdę pracuje, jest idiotą«. Czy to słuszne, by patrzyli w taki sposób na uczciwych ludzi? W gruncie rzeczy to ci, którzy naprawdę pracują, są mądrzy. Dlaczego tak właśnie jest? Mówią oni tak: »Nie robię niczego, czego Bóg nie każe mi robić, i robię wszystko to, co mi robić każe. Robię wszystko, o co mnie poprosi i wkładam w to całe swe serce. Staram się ze wszystkich sił i nie robię żadnych uników. Nie robię tego ze względu na żadnego człowieka, tylko dla Boga, i robię to przed Jego obliczem, aby wszystko widział. Nie robię tego zaś po to, by dostrzegł to ktokolwiek inny«. A jaki jest tego efekt? Jedna grupa eliminuje wszystkich niegodziwych ludzi i pozostają tylko uczciwi. Stan tych uczciwych wzrasta z mocy w moc, a Bóg strzeże ich we wszystkim, co im się przytrafia. Czym zasłużyli sobie na Jego ochronę? Tym, że w głębi serca są uczciwi. Nie boją się trudności ani zmęczenia i nie grymaszą, bez względu na to, jakie zadanie im się powierzy. Nie pytają dlaczego, tylko robią, co im się każe; słuchają, nie rozpatrując i nie analizując, ani nie oglądając się na nic innego. Nie mają żadnych ukrytych motywów, lecz potrafią być posłuszni we wszystkim. Ich wewnętrzny stan jest ciągle zupełnie normalny. Gdy grozi im niebezpieczeństwo, Bóg ich strzeże; gdy spada na nich choroba lub zaraza, Bóg również ich chroni – są zaiste wielce pobłogosławieni” („Gardzą prawdą, jawnie lekceważą zasady i ignorują ustalenia domu Bożego (Część czwarta)” w księdze „Demaskowanie antychrystów”). Przeczytanie tych słów całkiem mnie przekonało. Słowa Boga obnażyły moją postawę i podejście do obowiązku – dostrzegłem, że On naprawdę zagląda nam w dusze. Obserwuje każde nasze działanie, każdy nasz ruch, każdą myśl. Gdy zaczynałem pełnić swój obowiązek, chciałem ponosić koszty na rzecz Boga i odpłacić Mu za Jego miłość. Lecz po jakimś czasie gdy musiałem się bardziej poświęcić, ujawniła się moja prawdziwa natura. Zacząłem iść na łatwiznę i pracowałem tak, by się nie przemęczać. Stałem się oporny i czułem się, jakby mnie krzywdzono, gdy musiałem robić cokolwiek dodatkowo i znosić jakiekolwiek fizyczne trudności. Gdy pracowaliśmy, wszyscy inni bardzo się angażowali, nie bojąc się wyczerpania, a ja się ociągałem, wybierając prostsze zadania. Gdy widziałem, jak tamten brat się męczy, po cichu nawet śmiałem się z niego, że jest głupi, sądząc, że ja jestem mądry, bo bez przemęczania robię, co do mnie należy, a i tak cieszę się Bożymi błogosławieństwami, mam ciastko, choć je zjadam. Pracując, obliczałem nawet swoje osobiste zyski i straty. Byłem przebiegły i nikczemny! Słowa Boga ukazały mi, że gdy wyśmiewam wysiłek innych, to ja jestem głupcem. Żaden spośród innych braci, których uznałem za głupich, nie został zwolniony, a mnie zwolniono, choć sądziłem, że jestem mądry i straciłem szansę na służbę. Byłem ofiarą własnego „sprytu”. To ja zasłużyłem na miano głupca, a gdy tak spełniałem swój obowiązek, Bóg czuł obrzydzenie. Dobre spełnianie swojego obowiązku powinno być powołaniem, życiową misją istoty stworzonej, a jest to coś, co Stwórca powierza ludzkości. Lecz ja się zachowywałem jak zwykły robotnik, robiłem swoje i nie brałem na siebie odpowiedzialności. Całkiem straciłem sumienie i rozum, jakie powinna mieć istota stworzona, byłem wart mniej niż pies łańcuchowy. Pies przynajmniej pilnuje podwórka swojego właściciela i jest lojalny bez względu na to, jak jest traktowany. Natomiast ja jadłem i piłem to, co zapewniał Bóg, cieszyłem się Jego błogosławieństwami, lecz nie wykonywałem przydzielonych mi zadań. Byłem gorszy od zwierzęcia, niegodny miana człowieka. Odsunięcie mnie od obowiązków było przejawem sprawiedliwego usposobienia Boga. Stało się to wyłącznie przez moją buntowniczość. Nie miałem wątpliwości.
Później znalazłem to w słowach Boga: „Jeśli przy wypełnianiu obowiązku nie ponosisz żadnych kosztów i nie ma w tobie lojalności, twoje postępowanie nie spełnia wymaganych standardów. Jeśli prawdziwie nie oddajesz się swojej wierze w Boga ani wykonywaniu swoich obowiązków, jeśli zachowujesz pozory w swoich działaniach, jak niewierzący pracujący dla swojego szefa, jeśli z dnia na dzień podejmujesz tylko symboliczny wysiłek, ignorując bałagan, gdy go widzisz, a nie sprzątając go, i bezkrytycznie odrzucając wszystko, co nie przynosi ci korzyści, czyż nie stanowi to problemu? Jak ktoś taki może być członkiem Bożej rodziny? Tacy ludzie są obcy – nie należą do domu Bożego. W swoim sercu dobrze wiesz, czy jesteś szczery, czy poświeciliście się wykonywaniu swoich obowiązków, a Bóg także o tym wszystkim pamięta. Czy więc kiedykolwiek prawdziwie poświęciliście się wykonywaniu swoich obowiązków? Czy kiedykolwiek traktowaliście je poważnie? Czy traktowaliście je jak swoją odpowiedzialność, swoje zobowiązanie? Czy wzięliście na siebie odpowiedzialność za niego? Czy kiedykolwiek zabieraliście głos, gdy odkryliście problem podczas wykonywania swoich obowiązków? Jeśli nigdy się nie odezwaliście po odkryciu problemu, ani nawet o tym nie pomyśleliście, jeśli nie macie ochoty zajmować się takimi rzeczami i myślicie, że im mniej kłopotów, tym lepiej – jeśli taką zasadę stosujecie, to nie wypełniacie swojego obowiązku. Zarabiacie na życie w pocie czoła i tylko pełnicie służbę. Posługujący nie należą do domu Bożego. Są pracownikami – po skończeniu pracy odbierają zapłatę i odchodzą, każdy idzie w swoją stronę i zapomina o pozostałych. Taka jest ich relacja z domem Bożym. Członkowie domu Bożego są inni: dokładają starań o wszystko w domu Bożym i biorą za to odpowiedzialność; widzą, co trzeba zrobić w domu Bożym i pamiętają o tych zadaniach; pamiętają o wszystkim, o czym pomyślą i co zobaczą; są obarczeni obowiązkami i mają poczucie odpowiedzialności – tacy są członkowie domu Bożego. Czy wy dotarliście do tego miejsca? (Nie). W takim razie jeszcze długa droga przed wami – musicie nadal do niego dążyć! Jeśli nie uważasz się za członka Bożego domu i sam siebie eliminujesz, to jak Bóg cię postrzega? Bóg nie traktuje cię jako obcego – to ty sam stawiasz się za drzwiami Jego domu. Obiektywnie rzecz biorąc, jaką osobą jesteś tak naprawdę? Nie jesteś w Jego domu. Czy ma to coś wspólnego z tym, co Bóg mówi bądź ustala? Ty sam umieściłeś się poza domem Bożym – kogo innego należy winić?” („Dobre wykonywanie obowiązków wymaga co najmniej sumienia” w księdze „Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych”). Myśląc o słowach Boga, zrozumiałem, że mogłem Go zadowolić Go i dać Mu pociechę jedynie poprzez branie pod uwagę interesów domu Bożego i traktowanie go jak własnego. Tylko tak można być członkiem Jego domostwa. Spełniałem swój obowiązek w domu Bożym, lecz przez swoją postawę i podejście do obowiązków, tak naprawdę nie byłem członkiem Jego rodziny. Byłem jak pracownik domu Bożego – zachowywałem pozory, a nie wkładałem serca w swoją pracę. Nie angażowałem się w nic, co nie miało ze mną związku. Całkiem zagubiłem swoje człowieczeństwo i straciłem jakąkolwiek uczciwość. Nie nadawałem się nawet do posługiwania – byłem jak niewierzący. Byłem niegodny spełniania jakichkolwiek obowiązków w kościele.
Potem bez przerwy się zwracałem i modliłem do Boga, zastanawiałem się, czemu przyjąłem taką postawę wobec obowiązków. Przeczytałem słowa Boga: „Dopóki ludzie nie doświadczą Bożego dzieła i nie zdobędą prawdy, kontroluje ich i dominuje nad nimi ich szatańska natura. Co konkretnie obejmuje ta natura? Na przykład, dlaczego jesteś samolubny? Dlaczego chronisz swoją pozycję? Dlaczego masz takie silne emocje? Dlaczego sprawiają ci przyjemność rzeczy, które są niesprawiedliwe? Dlaczego lubisz takie niegodziwości? Na czym opiera się twoje upodobanie do tych rzeczy? Skąd one pochodzą? Czemu tak radośnie je akceptujesz? Do tej pory zrozumieliście wszyscy, że dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że jest w was trucizna szatana. Jeśli chodzi o to, czym jest trucizna szatana, to da się to w pełni wyrazić słowami. Na przykład jeśli zapytasz »Jak ludzie powinni żyć? Dla czego powinni żyć?«, odpowiedzą ci »Każdy dba sam o siebie, a diabeł łapie ostatniego«. To jedno powiedzenie wyraża samo sedno problemu. Logika szatana stała się życiem ludzi. Niezależnie od wszystkiego, ludzie zawsze działają na swoją korzyść. Dlatego też żyją wyłącznie dla siebie. »Każdy dba sam o siebie, a diabeł łapie ostatniego« – to jest życie i filozofia człowieka, a zarazem przedstawienie ludzkiej natury. Te słowa szatana są właśnie trucizną szatana, a gdy ludzie je sobie przyswoją, stają się ich naturą. Słowa te odsłaniają naturę szatana, przedstawiają ją w pełni. Ta trucizna staje się życiem ludzi, jak również fundamentem ich istnienia, a skażona ludzkość jest przez tę truciznę konsekwentnie zdominowana od tysięcy lat” („Jak obrać ścieżkę Piotra” w księdze „Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych”). Pomogło mi to zrozumieć, że żyłem według szatańskich praw przetrwania, takich jak „Każdy myśli tylko o sobie, a diabeł łapie ostatniego”, „Pozostaw rzeczy własnemu biegowi, jeśli nie dotykają one nikogo osobiście”. Jest też „Zawsze zdobywaj przewagę i unikaj przykrych konsekwencji”. Te rzeczy tkwiły we mnie głęboko i stały się moją naturą. Kierowałem się nimi, stając się coraz bardziej samolubny i podły. W swoim obowiązku myślałem tylko o własnych interesach i korzyściach, robiąc to, co było dla mnie najłatwiejsze. Nie zastanawiałem się nad tym, jak zadbać o wolę Bożą. Myślałem o tym, że Bóg stał się ciałem i przybył na ziemię, znosił ogromne upokorzenia i cierpienia, by wyrazić prawdy, obmyć i zbawić ludzi, a nigdy nie poprosił, by ludzie Mu odpłacili. Jego miłość do nas jest ogromna. Ja korzystałem z podlewania i zaopatrywania, jakie dają słowa Boga, a nie poczuwałem się do wdzięczności i oburzałem się na jakiekolwiek trudności. Całkiem straciłem sumienie i rozum. Przez lichy charakter nie mogłem spełniać żadnego ważnego obowiązku, lecz Bóg mnie nie odrzucił. Ustalił dla mnie stosowny obowiązek, dając mi szansę zyskania prawdy i zbawienia. To miłość Boża. Na tę myśl ogarnął mnie żal, nienawidziłem się za swoje lenistwo i niedbałość, a zwłaszcza za głębię swojego szatańskiego zepsucia i brak człowieczeństwa – nie chciałem dalej żyć w taki sposób. Postanowiłem, że odtąd, bez względu na przydzielone obowiązki, włożę w nie całe swoje serce i wysiłek i zacznę doceniać Boga. Zacząłem się modlić do Boga: „Boże, dziękuję za Twój sąd i karcenie. Dzięki nim widzę, że lekceważyłem swoje obowiązki, byłem samolubny, podły i pozbawiony człowieczeństwa. Przyznaję się do winy i żałuję. Będę ciężko pracował, by spełnić swój obowiązek, spłacić dług wobec Ciebie i pocieszyć Twoje serce”. Potem zacząłem poświęcać cały swój czas i wysiłek w szerzenie ewangelii, pragnąc dobrze spełnić ten obowiązek i zrekompensować to, co robiłem źle.
Po nieco ponad miesiącu lider zauważył, że jestem w lepszym stanie i poprawiłem swój stosunek do obowiązków, więc dał mi znać, że mogę wrócić do swoich poprzednich obowiązków. Byłem podekscytowany i cicho powiedziałem: „Dziękuję Bogu, że dał mi kolejną szansę na spełnienie mojego obowiązku”. Gdy odłożyłem słuchawkę, łzy napłynęły mi do oczu. Serce przepełniała mi wdzięczność wobec Boga i poczucie, że jestem Mu dużo winien. Na myśl o mojej wcześniejszej postawie i buntowniczości wobec obowiązków przepełniał mnie żal i wstyd. Klęknąłem przed Bogiem w modlitwie i zapłakałem, nie wiedząc, co Mu powiedzieć. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie, więc tylko w kółko powtarzałem: „Boże, dziękuję Ci!”. Myślałem o tym, ile pracy Bóg wykonał we mnie, gdy mnie sądził, karcił, obmywał i zbawił. Mogłem tylko wyrazić swoją wdzięczność. Pragnąłem jedynie ofiarować całego siebie Bogu i włożyć wszystko w swój obowiązek, by odwdzięczyć się Bogu za miłość. Gdy odzyskałem swój obowiązek po jego utracie, zacząłem go cenić i wreszcie zrozumiałem słowa Boga: „Wszystko, co wynika z tego, o co Bóg prosi – różnorakie aspekty pracy i dzieła, związane z Bożymi wymaganiami – wszystko to wymaga współpracy człowieka i wszystko jest jego obowiązkiem”. Już nie uważam, że wysiłek w pracy to cierpienie, coś poniżającego, ale zaszczyt. Bo jest to zadanie od Boga. On tego wymaga, a co więcej, to mój obowiązek. Wcześniej miałem błędne przekonanie, że nie ma różnicy między pracą w domu Bożym a pracą w innym miejscu, że to wszystko tylko trud. Lecz dzięki temu doświadczeniu wiem, że w innych miejscach zarabia się na życie, a trudy służą własnym korzyściom. Nie mają sensu. Choć w domu Bożym też pracowałem fizycznie, to spełniałem swój obowiązek. Wszelki trud dla obowiązku ma wartość i daje Bożą aprobatę.
Dzięki zmianie w podejściu do obowiązku doświadczyłem Bożej miłości. Nie chciałem już być pracownikiem domu Bożego, lecz starałem się być częścią rodziny. Od tamtej pory rozpiera mnie energia, gdy spełniam swój obowiązek. Czasem jest dość trudno i czuję się zmęczony, lecz już nie narzekam. Wkładam całe serce i wszystkie siły w wykonanie dobrej roboty. Jestem wdzięczny Bogu za sąd i karcenie, bo zmienił mój stosunek do obowiązku i mój niedorzeczny pogląd na jego temat. Moje skażone usposobienie też nieco się zmieniło.
Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.