Podnieść się w obliczu porażki

01 sierpnia 2020

Autorstwa Fenqi, Korea Południowa

Zanim uwierzyłam w Boga, kształciła mnie Partia Komunistyczna, myślałam tylko o tym, żeby do czegoś dojść i przynieść zaszczyt rodzinie. Poszłam na studia podyplomowe, zostałam prawniczką. Zawsze czułam się lepsza od innych. Dlatego wszędzie się popisywałam, oczekując, że inni będą podzielać mój punkt widzenia i robić wszystko tak, jak mówię. Wtedy nie wiedziałam, że przejawiam aroganckie usposobienie. Czułam, że jestem całkiem niezłą osobą. Gdy zaczęłam wierzyć i czytać słowa Boga Wszechmogącego, rozpoznałam to aroganckie usposobienie. Zrozumiałam, że mam ambicje i pragnienia, że jestem zarozumiała, zadufana w sobie. Czasem gdy coś mówiłam lub robiłam, nie pytałam innych o zdanie i upierałam się przy swoim. Choć w pewnym stopniu zrozumiałam siebie, czułam, że to nie są poważne problemy. W słowie Bożym przeczytałam kiedyś: „Posiadanie nieprzemienionego usposobienia to pozostawanie w nieprzyjaźni z Bogiem”. Zastanowiłam się nad tym zdaniem: „Posiadanie nieprzemienionego usposobienia to pozostawanie w nieprzyjaźni z Bogiem”. Co z tymi, którzy są dobrymi ludźmi? Co z ludźmi posłusznymi Bogu? Czy ich usposobienie też musi się zmienić? Co oznacza odmienione usposobienie? Myślałam o tym, jak porzuciłam karierę i rodzinę, czyli postanowiłam ponosić koszty na rzecz Boga, czy to nie był znak, że wierzę w Chrystusa, że jestem z Nim zgodna? Wypełniałam obowiązki, bo po prostu chciałam. Nie wiedziałam, czym jest wejście w życie i zmiana usposobienia. Nie miałam w ogóle doświadczenia życiowego. Gdy doświadczyłam surowego przycinania i napominania, zastanowiłam się nad sobą i dostrzegłam, jak arogancka była moja natura. Nie wiedziałam, jak szukać prawdy i praktykować słowo Boże, gdy coś mi się przytrafiało, w ogóle nie byłam posłuszna Bogu. Po przycinaniu i napominaniu zrozumiałam, co tak naprawdę znaczą te słowa Boga: „Posiadanie nieprzemienionego usposobienia to pozostawanie w nieprzyjaźni z Bogiem”.

W 2014 roku byłam prześladowana przez KPCh za wiarę w Boga i musiałam uciekać za granicę. Gdy tam dotarłam, bracia i siostry widzieli, że z entuzjazmem ponoszę koszty i mam dobry charakter, więc wybrali mnie na przywódczynię. Często polecali mnie do udziału w wydarzeniach i udzielania wywiadów w mediach. To stało się moim dorobkiem. Już i tak byłam arogancka, a z tym dorobkiem stałam się niemożliwie arogancka. Czułam, że kościół beze mnie nie da sobie rady, że wykonuję ważną pracę. Gdy bracia i siostry chcieli omówić ze mną sprawy, które uważałam za błahe, nie chciałam się tym zajmować, bo sądziłam, że robią z igły widły. Irytowało mnie, gdy wciąż się o nie dopytywali. „Czemu pytacie mnie o drobnostki? Nie mam czasu, sami się z tym uporajcie”. A gdy wciąż pytali, wtedy przybierałam krytyczny i oskarżycielski ton, pouczałam ich, jakbym była od nich lepsza. Gdy traktowałam braci i siostry w ten sposób, sama czułam, że to nie w porządku. Czułam, że w jakimś sensie ich krzywdzę. Musicie zrozumieć, że przez moje aroganckie usposobienie utraciłam człowieczeństwo. Wtedy nie miałam sobie nic do zarzucenia. Tak postępowałam w pracy i w życiu. We wszystkich obowiązkach, jakie wykonywałam, chciałam mieć ostatnie słowo. Gdy omawiałam coś z braćmi i siostrami, od razu bezmyślnie ich strofowałam i traktowałam ich opinie jako bezwartościowe, gdy mówili coś, co mi się nie podobało. Wszystko miało być dokładnie tak, jak ja tego chciałam. Rzadko zgłaszałam problemy do przedyskutowania ze współpracownikami, bo myślałam, że skoro wykonuję swoje obowiązki już jakiś czas, mam dość doświadczenia, żeby rozwiązywać problemy po prostu je analizując, i że moi współpracownicy nie znali się na rzeczy, nie rozumieli. Sądziłam, że rozmowa z nimi i tak niczego nie wniesie, a oni nie wykażą się lepszym zrozumieniem niż ja. Uważałam, że dyskusja to strata czasu, zwykłe odbębnianie rutynowych czynności. Stopniowo przestawałam chcieć z nimi pracować. Gdy moi zwierzchnicy sprawdzali, jak pracuję, też się irytowałam. Nie chciałam, żeby ktoś mnie nadzorował czy coś mi sugerował. Czułam wtedy, że mam niewłaściwe podejście. Bracia i siostry ostrzegali mnie, mówiąc: „Jesteś zbyt arogancka i zarozumiała, nie chcesz z nikim współpracować. Nie chcesz, żeby ktoś cię nadzorował czy mieszał się do twojej pracy i obowiązków i nie słuchasz sugestii innych”. Te ostrzeżenia i pomoc moich współpracowników były przycinaniem i napominaniem, lecz zignorowałam to. Czułam, że choć jestem arogancka, nie osiągnęłam wejścia w życie ani zmiany, to przecież wykonuję obowiązki, więc to nie był wielki problem. Nie potraktowałam poważnie pomocy i ostrzeżeń braci i moich sióstr. Zbagatelizowałam je. Sądziłam, że mojego aroganckiego usposobienia nie da się zmienić z dnia na dzień. To musiał być długotrwały proces, a tymczasem powinnam skupić się na pracy i obowiązkach.

Gdy mamy aroganckie usposobienie, nie znaczy to, że nie czujemy nic. Czułam w mym sercu pustkę. Czasem po zakończeniu zadania myślałam sobie: „Gdy to robię lub gdy już to skończę, jakie prawdy zyskuję? Jakie zasady zaczynam pojmować? Czy zmieniło się moje życiowe usposobienie Ale nigdy nic nie osiągałam. Dlaczego? Bo codziennie męczyłam się do upadłego, by wykonać pracę, a gdy miałam za dużo na głowie, czułam frustrację i gniew. Wystarczył jeden mały problem, a ja zupełnie przestawałam panować nad sobą. Gdy się modliłam, była to tylko rutyna, nie miałam nic do powiedzenia Bogu prosto z serca. Nie zyskiwałam też żadnego oświecenia, gdy jadłam i piłam słowa Boga. Czułam się wtedy bardzo pusta i niespokojna. Im bardziej poświęcałam się obowiązkom, tym bardziej oddalałam się od Boga i nie czułam Go w sercu. Bałam się, że Bóg mnie opuści. Dlatego modliłam się żarliwie: „Boże! Nie potrafię zbawić siebie, nie panuję nad sobą, więc proszę, zbaw mnie”. Wkrótce zostałam nagle przycięta i upominana.

Gdy brat wyżej postawiony zapytał o moją pracę, odkrył problem związany z tym, jak wydaję kościelne fundusze. Dowiedział się, że gdy decydowałam o wydatkach, nie pytałam o zdanie współpracowników i grupy decyzyjnej. Powiedział mi: „Tu chodzi o wydatki kościelne, czemu nie omówiłaś tego ze współpracownikami? Czy takie decyzje możesz podejmować sama?” Czułam, że nie mam na to gotowej odpowiedzi. Naprawdę nie wiedziałam wtedy, jak mam odpowiedzieć bratu. Dlaczego? Nie wiedziałam, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Przemyślałam, jak to było. W tym okresie przejawiałam swoją arogancką naturę, nie miałam zdrowego umysłu. Nie wiedziałam, że obowiązki powierzył mi Bóg, że powinnam je wypełniać zgodnie z zasadami, poszukując prawdy, że powinnam omawiać sprawy i podejmować decyzje razem ze współpracownikami i grupą decyzyjną. Nie rozumiałam tego przez moje aroganckie usposobienie. Nawet sobie z tego sprawy nie zdawałam. Myślałam, że jest to coś, co rozumiem, że nie muszę się w to zagłębiać ani dążyć do tego. Brat rozprawił się ze mną, mówiąc: „Jesteś arogancka i zarozumiała, brak ci rozsądku. Te datki ofiarował Bogu jego lud wybrany i powinny zostać spożytkowane rozsądnie i zgodnie z zasadami. Zostały jednak roztrwonione, więc musisz ponieść za to odpowiedzialność zgodnie z zasadami”. Nic nie odpowiedziałam, ale i tak czułam, że mam rację. Nie ukradłam tych datków. Wydałam je w ramach pracy dla kościoła, czemu więc miałam ponosić odpowiedzialność?

Później nasi zwierzchnicy w kościele spotkali się z nami i przedyskutowaliśmy mój problem w oparciu o słowa Boże. Wtedy powoływałam się na słowa Boga, by wyjaśnić, jak siebie rozumiem, lecz w sercu czułam, że korzystam z rozmowy o słowie Bożym, aby dać upust nagromadzonemu sprzeciwowi, niezadowoleniu i braku zrozumienia. Czułam, że ciężko pracuję, a nikt tego nie docenia. Moi zwierzchnicy widzieli, że nie rozumiem własnej natury, więc kiedy bracia i siostry zgodzili się z nimi, natychmiast usunęli mnie ze stanowiska przywódczyni kościoła. W tamtym momencie za bardzo nie żałowałam. Lecz później zwierzchnicy szczegółowo zajęli się wydatkami i wtedy do mnie dotarło, że faktycznie pojawiły się pewne problemy. Strat wciąż przybywało, ich suma rosła, nie stać mnie już było, żeby ją zwrócić, zaczęłam się bać. Myślałam o tym, jak decydowałam o tych wydatkach, o mojej lekceważącej postawie, i zaczęłam naprawdę żałować, pogardzałam sobą. Nigdy nie sądziłam, że polegając na swojej szatańskiej naturze, mogę narazić kościół na takie straty. W obliczu faktów musiałam spuścić głowę, którą wcześniej tak nosiłam tak wysoko. Chciałam już tylko sama się spoliczkować. Nie wierzyłam, że to ja za tym wszystkim stałam.

Później wysłuchałam omówienia jednego z braci. Przeczytam wam notatki, jakie zrobiłam. „Są dziś tacy przywódcy i pracownicy, którzy wierzą w Boga od dziesięciu czy dwudziestu lat. Ale czemu w ogóle nie praktykują prawdy, lecz robią wszystko według własnej woli? Czy nie wiedzą, że ich pojęcia i wyobrażenia nie są prawdą? Czemu nie szukają prawdy? Niestrudzenie ponoszą koszty, wypełniają obowiązki od świtu do zmierzchu, nie boją się trudów i wyczerpania. Czemu jednak po tylu latach wiary w Boga, nie kierują się zasadami? Wykonują obowiązki wedle własnych idei. Robią, co chcą. Szokuje mnie to, co oni wyrabiają. Zazwyczaj sprawiają dobre wrażenie. Nie są złoczyńcami, dobrze mówią. Trudno sobie wyobrazić, że zdolni są do takich absurdów. Czemu w tak ważnych sprawach nie radzą się nikogo? Czemu stawiają na swoim? Czemu chcą mieć ostatnie słowo? Czy to nie szatańskie usposobienie? Gdy zajmuję się czymś ważnym, często rozmawiam z Bogiem, proszę Go o pomoc. Czasem Bóg mówi coś, co nie odpowiada moim wyobrażeniom, lecz muszę zawsze być Mu posłuszny. W ważnych sprawach nie śmiem kierować się własnymi ideami. A gdybym tak popełnił błąd? Niech lepiej Bóg decyduje. Wszyscy przywódcy i pracownicy powinni wykazywać się taką podstawową czcią wobec Boga. Jednak niektórzy przywódcy i pracownicy są wyjątkowo bezczelni. Kategorycznie stawiają na swoim. A w czym tkwi problem? To niebezpieczne, gdy nie zmienia się nasze usposobienie (...) Dlaczego w domu Bożym są grupy decyzyjne? Grupa decyzyjna to kilka osób wspólnie omawiających sprawy i podejmujących decyzję, aby uniknąć poważnych błędów lub strat. Jednak niektórzy ignorują grupy decyzyjne i robią wszystko po swojemu. Czy nie są szatanem? Każdy, kto ignoruje grupy decyzyjne i robi wszystko po swojemu, jest szatanem. Nieważne, na jakim są szczeblu hierarchii, jeśli ignorują grupy decyzyjne, nie przedstawiają planów do zatwierdzenia, działają po swojemu, to są szatanem, należy ich usunąć, wygnać” („Kazania i rozmowy na temat wejścia w życie”). Każde słowo brata przeszywało moje serce. Ten brat całkowicie odsłonił moje wnętrze. Gdy brat powiedział, że tacy ludzie są szatanem i należy ich usunąć i wygnać, nagłe osłupiałam. Poczułam, jak gdyby ktoś skazał mnie na śmierć. Pomyślałam: „To koniec. Nie czeka mnie pełne zbawienie – to koniec mojego życia w wierze w Boga, koniec mojej wiary w Boga”. Okropnie się wtedy bałam. Zawsze czułam, że Bóg bardzo dobrze się mną opiekuje. Miałam dobre wykształcenie i pracę, wykonywałam w domu Bożym ważne obowiązki, cieszyłam się szacunkiem braci i sióstr, więc widziałam siebie jako kogoś szczególnego dla Boga. Kogoś, kogo trzeba szkolić w domu Bożym. Nigdy nie sądziłam, że zostanę wzgardzona i odrzucona przez Boga, bo obraziłam Jego usposobienie. Czułam, że usposobienie Boga jest sprawiedliwe i że nie znosi wykroczeń, a w domu Bożym rządzi prawda i sprawiedliwość, że nikomu nie pozwala się na wykroczenia. W kościele trzeba wypełniać obowiązki według zasad i szukać prawdy, a nie robić to, co chcemy i tak, jak my tego chcemy. Myślałam, że skoro spowodowałam katastrofę i bezmyślnie wydałam datki kościelne, to obraziłam usposobienie Boga i nikt nie mógł mnie zbawić. Mogłam tylko czekać, aż dom Boży mnie usunie.

W następnych dniach otwierając oczy każdego ranka, czułam przerażenie. Przez to przygnębienie nie miałam siły podnieść się z łóżka. Nie wiedziałam, co dalej ze mną będzie, czułam, że przez mój wielki błąd nikt nie mógł mnie już zbawić. Mogłam jedynie modlić się do Boga i wyjawić Mu, co czuję w sercu. Modliłam się: „Boże, myliłam się. Nie sądziłam, że tak się to skończy. Nie znałam Cię i nie czciłam Cię w mym sercu. W Twojej obecności byłam arogancka i zarozumiała, popełniałam wykroczenia, brak mi było rozsądku, Dziś rozprawiasz się ze mną, przycinasz mnie, karcisz i osądzasz. Widzę Twe sprawiedliwe usposobienie. Chcę być posłuszna i wyciągnąć naukę z tej sytuacji. Błagam Cię, Boże, nie opuszczaj mnie, bo bez Ciebie nie dam rady”. W następnych dniach dalej modliłam się w ten sposób. Raz usłyszałam hymn ze słowami Bożymi. „Musisz wykazać się tego rodzaju zrozumieniem, ilekroć coś się wydarza: »Nieważne, co się dzieje, wszystko jest częścią realizacji mojego celu, wszystko jest dziełem Boga. Jest we mnie słabość, ale nie przyjmę negatywnego nastawienia. Dziękuję Bogu za miłość, którą mnie obdarza, i za okoliczności, w których mnie postawił. Nie mogę wyrzec się mego pragnienia i mojej determinacji; rezygnacja byłaby równoznaczna z pójściem na kompromis z szatanem, równoznaczna z autodestrukcją, równoznaczna ze zdradzeniem Boga«. Tak musi wyglądać twój sposób myślenia. Niezależnie od tego, co mówią lub robią inni, niezależnie od tego, jak Bóg cię traktuje, nie wolno ci zachwiać się w twojej determinacji(„Determinacja konieczna do poszukiwania prawdy” w księdze „Podążaj za Barankiem i śpiewaj nowe pieśni”). Gdy usłyszałam ten hymn, poczułam nadzieję na zbawienie. Wciąż go śpiewałam i czułam, jak coraz więcej siły wzbiera w moim sercu. Zostałam obnażona, przycięta i napomniana, bo Bóg chciał, bym poznała siebie, okazała skruchę, zmieniła się, Lecz nie znałam Boga, nie rozumiałam Go, broniłam się przed Nim, żyłam więc w negatywnym stanie całkowitej rozpaczy, bo myślałam, że Bóg mnie nie chce. Lecz widząc słowo Boże, zrozumiałam, że wola Boga była inna, niż myślałam. Bóg wiedział, że moja duchowa postawa jest niedojrzała, wiedział, że stanę się negatywna i słaba w tych okolicznościach, że zrezygnuję nawet z poszukiwania prawdy. Tak więc Bóg swym słowem pocieszył mnie i zachęcił, uświadomił mi, że ludzie zawsze muszą poszukiwać prawdy, niezależnie od okoliczności. Porażki, upadki, przycinanie, napominanie – to niezbędne kroki na drodze do pełnego zbawienia. Jeśli zdołamy poznać samych siebie, okazać skruchę i zmienić się, to po przejściu tych kroków osiągniemy życiowy rozwój. Gdy to do mnie dotarło, poczułam, że już lepiej rozumiem Boga, że już się przed Nim tak nie bronię. Czułam, że jakie by nie były plany Boga, są dobre dla mnie, że Bóg bierze odpowiedzialność za moje życie. Zebrałam się więc na odwagę i przygotowałam na to, co miało nastąpić.

Uspokoiłam się i ponownie zastanowiłam. Dlaczego poniosłam tak sromotną porażkę? Jaka była tego przyczyna? Dopiero po przeczytaniu słowa Bożego zrozumiałam. Oto fragment: „Jeśli rzeczywiście posiadasz w sobie prawdę, to ścieżka, którą będziesz kroczył, będzie właściwą ścieżką. Jeśli nie posiada się prawdy, łatwo czynić zło, i będziesz je czynił nawet wbrew sobie. Na przykład, jeśli miałeś w sobie arogancję i zarozumiałość, odkryjesz, że nie jest możliwe, abyś nie przeciwstawiał się Bogu; będziesz zmuszony Mu się przeciwstawiać. Nie będziesz robić tego celowo; będziesz to robić pod dominacją twojej aroganckiej i zarozumiałej natury. Twoja arogancja i zarozumiałość sprawią, że spojrzysz na Boga z góry i będziesz Go postrzegał jako kogoś bez żadnego znaczenia, sprawią, że będziesz się wywyższać, ciągle stawiać siebie na widoku, a w końcu sprawią, że zasiądziesz na miejscu Boga i będziesz nieść świadectwo o sobie samym. W końcu zamienisz własne pomysły, własne myślenie i własne pojęcia w prawdy, które mają być czczone. Zobacz, jak wiele zła czynią ludzie pod władzą swej aroganckiej i zarozumiałej natury! Aby zaradzić tym złym czynom, najpierw muszą rozwiązać problem swojej natury. Bez zmiany w usposobieniu nie byłoby możliwe fundamentalne rozwiązanie tego problemu(„Jedynie dążąc do prawdy, można uzyskać zmianę usposobienia” w księdze „Zapisy przemówień Chrystusa”). Kiedyś teoretycznie przyznawałam się do arogancji, lecz nie rozumiałam tak naprawdę swojej natury, więc nadal podziwiałam siebie, żyjąc swymi pojęciami i wyobrażeniami. Czułam, że jestem arogancka, bo mam do tego prawo, i dlatego ignorowałam braci i siostry, gdy próbowali mnie przycinać, napominać, pomagać mi. Zupełnie to lekceważyłam. Ale po przeczytaniu słowa Bożego, zrozumiałam: moja arogancka, zarozumiała natura wywoływała bunt i opór wobec Boga. To było typowe szatańskie usposobienie. Gdy ludzie przejawiają taką arogancką, zarozumiałą naturę, mimowolnie czynią zło i opierają się Bogu. Pomyślałam o tym, że zawsze miałam wysokie mniemanie o sobie, od kiedy zostałam przywódczynią w kościele. Myślałam, że mogę wszystko, że jestem lepsza od wszystkich, chciałam we wszystkim stawiać na swoim. Ponadto chciałam przewodzić pracy całej mojej grupy, narzucać swoją wolę braciom i siostrom. Nigdy nie zastanawiałam się, czy moje myśli i decyzje są słuszne, czy też stronnicze, albo czy narażą kościół na straty, póki nie usłyszałam, jak ten brat mówi, że o ważne sprawy pyta Boga, bo boi się niewłaściwie postąpić, i że podejmuje działania, dopiero gdy Bóg mu odpowie. Ten brat na wyższym stanowisku posiada prawdę, ma w sercu bojaźń Bożą i postępuje według zasad. A i tak nie śmie ufać sobie całkowicie. Gdy coś mu się przytrafia, pozwala Bogu zdecydować. Przywódca kościoła, bardziej niż inni, musi zawsze szukać prawdy. Ja nie szukałam Boga, nie miałam w sercu bojaźni Bożej. Gdy mi się coś przytrafiało, kierowałam się własnymi pojęciami i wyobrażeniami. Moje idee uznawałam za prawdę. Uważałam się za kogoś ważnego. Czy to nie typowe szatańskie usposobienie? Byłam jak archanioł, który chciał być równy Bogu. To zaś bardzo mocno obraziło usposobienie Boga! Gdy to w końcu zrozumiałam, poczułam, że moja arogancka natura jest przerażająca. Przez nią nie miałam rozsądku, a moje czyny skrzywdziły ludzi i obraziły Boga, przez nią żyłam jak potwór. Ale Bóg jest sprawiedliwy. Jak mógłby pozwolić, żebym ja, pełna szatańskich skłonności, latała oszalała i zakłócała pracę domu Bożego? Zasługiwałam, by pozbawiono mnie przywództwa, sama do tego doprowadziłam. Zrozumiałam, że przez te wszystkie lata wiary w Boga polegałam na moich zdolnościach, pojęciach i wyobrażeniach, zamiast szukać prawdy. Przez cały ten czas nie zbliżyłam się do rzeczywistości prawdy, byłam duchowo zubożała, zasługiwałam na współczucie. Dlaczego nie potrafię szukać prawdy? Dlaczego zawsze uważam własne osądy za słuszne? Dowodziło to, że nie mam w sercu miejsca dla Boga ani tym bardziej bojaźni Bożej. Ujawniając moje wykroczenia w pracy, Bóg ostrzegał mnie i przypominał mi, że jeśli nie zawrócę z tej drogi, na jej końcu czeka mnie odrzucenie i piekło. Gdy to zrozumiałam, poczułam, że Boży sąd, karcenie, przycinanie i napominanie to wyraz Bożej miłości i ochrony, wyraz dobrych intencji Boga. Bóg sądzi i karci ludzi nie dlatego, że ich nienawidzi, ale po to, by ocalić ich od wpływu szatana i ich szatańskiego usposobienia. Gdy to już do mnie dotarło, poczułam, że lepiej rozumiem Boga i mniej się przed Nim bronię. Poczułam też, że niezależnie, w jakich okolicznościach Bóg mnie postawi, stoi za tym Jego władza i plan, a ja chcę być im posłuszna.

Musiałam jeszcze dokończyć kilka spraw w ramach obowiązków, czułam, że Bóg daje mi szansę na okazanie skruchy, więc musiałam dobrze wypełnić tę ostatnią powinność. Później, wykonując obowiązki, omawiając pracę z braćmi i siostrami, nie śmiałam już polegać na mym aroganckim usposobieniu, uważać, że mam słuszność i narzucać swoją wolę innym. Pozwalałam braciom i siostrom wyrażać opinie, a decyzję podejmowałam w oparciu o sugestie wszystkich. Gdy opinie były rozbieżne, wciąż bywałam arogancka, twardo obstawałam przy swoim, nie chciałam przyjmować rad i sugestii innych. Lecz pamiętałam, jak upadłam, jak zostałam przycięta i napomniana, i ogarniał mnie lęk, więc modliłam się do Boga. Świadomie wyrzekałam się siebie i wraz z moimi braćmi i siostrami szukałam prawdy oraz zasad z bogobojnym sercem. Czułam się bezpiecznie, tak wykonując obowiązki, a moje decyzje zdawały egzamin. Gdy współpracowałam z braćmi i siostrami, zauważyłam, że moje pomysły bywają stronnicze. Rozmowy z braćmi i siostrami, zagłębianie się w rozmaite tematy w kwestii prawdy, zasad i pojmowania różnych rzeczy, przynajmniej dla mnie były niezwykle pomocne. Szczególnie, że widziałam, jak moi bracia i siostry w wielu sytuacjach modlili się, poszukiwali, rozmawiali, nigdy nie ufając samym sobie zbyt pochopnie, i myślałam, czemu ja nie szukałam prawdy i tak łatwo sobie ufałam. Moja arogancja i zarozumiałość czyniły mnie zdolną do wszystkiego. Tak głęboko zepsuł mnie szatan. Nie byłam lepsza od braci i sióstr. Dopiero wtedy zrozumiałam, że być może miałam nieco więcej wiedzy niż oni, ale w duchu nie mogłam się z nimi równać. Oni mieli więcej bojaźni Bożej w sercach. W tym względzie dalece mnie przewyższali. Gdy to dostrzegłam, zrozumiałam, że każdy i każda nich ma szczególne zalety, a przecież w przeszłości w ogóle tego nie zauważałam. Poczułam, że oni są lepsi ode mnie, a ja nie mam powodu, by się wywyższać, więc spokorniałam, dzięki czemu lepiej się z nimi dogadywałam i współpracowałam. Gdy wykonałam swoje ostatnie zadania, czekałam spokojnie na decyzję kościoła w mojej sprawie. Nie spodziewałam się, że brat powie mi, iż dostrzegł, jak radzę sobie i wypełniam obowiązki po tym, jak zostałam przycięta i napomniana, że w pewnym stopniu zrozumiałam siebie, w związku z czym mogę nadal pełnić swoje obowiązki. Wskazał też kilka problemów w tym, jak wypełniam obowiązki. Gdy usłyszałam, że będę mogła nadal pełnić swoje obowiązki, w tamtym momencie mogłam jedynie podziękować Bogu. Gdy już tego doświadczyłam, gdy zostałam obnażona, gdy przycinanie i napominanie dotknęły mnie do żywego, w końcu po części pojęłam swoją szatańską naturę. Lecz cena była bardzo wysoka. Ponieważ w pracy polegałam na swoim zepsutym, szatańskim usposobieniu, naraziłam kościół na straty i zgodnie z zasadami należała mi się kara. Bóg jednak nie postąpił ze mną zgodnie z moimi wykroczeniami, lecz dał mi szansę, pozwalając dalej pełnić obowiązki. Osobiście doświadczyłam Bożej łaski i tolerancji!

Gdy wspominam to doświadczenie, żałuję, że kościół poniósł straty, dlatego że polegałam w obowiązkach na swojej szatańskiej naturze. W pełni zgadzam się też z tymi słowami Boga: „Posiadanie nieprzemienionego usposobienia to pozostawanie w nieprzyjaźni z Bogiem”. Jeszcze bardziej czuję, że Boże karcenie, osądzanie, przycinanie i napominanie to wyraz największej ochrony i miłości Boga dla zepsutej ludzkości!

Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.

Powiązane treści

Jak zaradziłam temu, że kłamię

Autorstwa Marinette, FrancjaW przeszłości bez zastanowienia kłamałam i przypochlebiałam się ludziom, bo obawiałam się, że mówiąc im prawdę,...

Historia Joy

Autorstwa Joy, FilipinyW przeszłości w kontaktach z ludźmi zawsze kierowałam się emocjami. Jeśli ludzie byli dla mnie mili, odwdzięczałam...

Połącz się z nami w Messengerze