Już nigdy nie będę narzekać na los
Urodziłam się w zwykłej rodzinie rolników, a moi rodzice utrzymywali się z uprawy ziemi. W naszej wiosce było jedno bogate gospodarstwo z wielkim, pięknym domem. Dzieci, które tam mieszkały, często miały nowe ubrania i dobre jedzenie. Dość mocno im zazdrościłam. Sądziłam, że muszę się dobrze uczyć, żeby w przyszłości studiować na porządnej uczelni i znaleźć dobrą pracę. Dzięki temu wyróżniłabym się z tłumu, a inni mieliby o mnie wysokie mniemanie i zazdrościliby mi. Niestety w pierwszej klasie liceum zdiagnozowano u mnie toczeń rumieniowaty układowy. To nieuleczalna autoimmunologiczna choroba zapalna. Leki na nią trzeba przyjmować przez całe życie. Byłam wtedy bardzo przygnębiona i nie mogłam zrozumieć, dlaczego zachorowałam. Całą swoją energię włożyłam w naukę. Często miałam najlepsze oceny w klasie i sądziłam, że jeśli dostanę się na najlepszy uniwersytet, to będę w stanie odmienić swój los. Zupełnie niespodziewanie, jakieś trzy tygodnie przed maturą, dostałam wysokiej gorączki, której nie dało się zbić, i musiałam iść do szpitala na leczenie, co odbiło się na moich wynikach z egzaminu. Ostatecznie nie dostałam się na wymarzony uniwersytet i poszłam do zwykłej wyższej szkoły zawodowej. Nie chciałam jednak poddać się swojemu losowi i po przyjęciu do tej szkoły zapisałam się na kurs przygotowujący do egzaminu wstępnego na uniwersytet. Niestety już pół roku po rozpoczęciu zajęć, mój stan zdrowia się pogorszył. Często miałam stan podgorączkowy, puchły mi i bolały mnie stawy w rękach i nogach i trudno mi było choćby wejść po schodach. Zdarzało się, że nawet noszenie termosu mnie przerastało. W końcu pozostało mi tylko rzucić szkołę i wrócić do domu. Znajomi w moim wieku byli zdrowi i dążyli do spełnienia swoich marzeń. A ja mimowolnie spoglądałam w niebo i z westchnieniem myślałam: „Dlaczego spotyka mnie taki niesprawiedliwy los? Czemu mam takiego pecha?”. Często winiłam wszystko i wszystkich, a czasami nawet myślałam o śmierci. Widziałam jednak, jak moi rodzice zaharowują się dla mnie, i nie miałam serca przejść od myśli do czynów. Mogłam jedynie bezsilnie patrzeć, jak mijają dni.
Później przyjęłam dzieło Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych. Moje zdrowie znacznie się poprawiło i mogłam normalnie żyć. Przywódczyni przydzieliła mnie do produkcji filmów. Miałam wtedy sporo zapału i chętnie poznawałam tajniki tej profesji. Po jakimś czasie awansowałam na przełożoną i byłam tym zachwycona. Zaczęłam jeszcze bardziej udzielać się przy pełnieniu obowiązku. Czasami dopadał mnie stan podgorączkowy, ale nie stroniłam od pracy. Potem z uwagi na mój stan zdrowia przywódczyni wysłała mnie do domu, żebym stamtąd pełniła takie obowiązki, jakie byłam w stanie. Czułam się zagubiona. Zdawało się, że nigdy nie będzie mi dana szansa na wyszkolenie, i myślałam: „To wszystko przez tę okropną chorobę! Naprawdę spotyka mnie zły los”. Zaczęłam pracować nad tekstami kościoła. Często myślałam sobie: „Zajmuję się tylko pracą nad tekstami. Nie mogę ani się wyróżnić, ani znaleźć w centrum uwagi”. Byłam bardzo przygnębiona. Widziałam, jak przywódcy często chodzili na zgromadzenia w różnych miejscach, omawiali słowa Boże i rozwiązywali problemy. Prezentowali się imponująco, odnosili sukcesy. Pomyślałam: „Gdybym umiała pojąć nieco więcej prawdy i rozwiązywać problemy związane z tym, w jakim stanie byli bracia i siostry, może mnie też wybrano by na przywódczynię”. Wobec tego, kiedy chodziłam na zgromadzenia, zwracałam szczególną uwagę na stan braci i sióstr. Po powrocie do domu szukałam odpowiednich słów Bożych, a potem omawiałam je z braćmi i siostrami na kolejnym spotkaniu. Oczywiście widok osób zasłuchanych w moje omówienia sprawiał mi ogromną radość. Wszystko zmierzało w jak najlepszym kierunku, aż przewróciłam się na rowerze w drodze na zgromadzenie. Mocno poharatałam sobie nogę i nie mogłam chodzić, więc musiałam siedzieć w domu, żeby dojść do siebie. Miałam mętlik w głowie i myślałam: „Miałam ostatnio dużo zapału do swoich obowiązków. Dlaczego przytrafiło mi się coś takiego? Czemu mam takiego pecha?”. Jeszcze bardziej zmartwił mnie fakt, że niedługo miały się odbyć wybory w kościele. Sądziłam, że mogę zostać wybrana, ale przywódczyni powiedziała mi: „Przywódcy odpowiadają za całokształt pracy w kościele. Obawiam się, że zważywszy na twój nie najlepszy stan zdrowia, to byłoby zbyt wykańczające. Lepiej, żebyś nadal zajmowała się tekstami”. Słysząc to, poczułam się, jakby wylano mi na głowę kubeł zimnej wody, a w sercu poczułam chłód. Najwyraźniej bycie przywódczynią po prostu nie było mi pisane. Później kiedy chodziłam na zgromadzenia, brakowało mi dawnego zapału. Nie chciało mi się wysilać i głowić nad problemami braci i sióstr. Wybrana wtedy nowa przywódczyni Chen Fang była w moim wieku i naprawdę jej zazdrościłam. Cieszyła się dobrym zdrowiem i mogła zostać przywódczynią, a ja nadawałam się jedynie do pracy nad tekstami. W duchu narzekałam, myśląc sobie: „Chcę pracowicie ponosić koszty dla Boga, ale mam tak słaby organizm. Dlaczego tak jest? Mam do tego serce, ale nie mam siły. Naprawdę spotyka mnie zły los”. Byłam zagubiona i myślałam: „Choć nie mogę być przywódczynią, to osiągnięcia w pracy nad tekstami też powinny zaskarbić mi dobrą opinię wśród braci i sióstr”. Mając to na uwadze, z ochotą zaczęłam sprawdzać teksty. Jednak pod koniec roku noga bolała mnie już tak bardzo, że nie mogłam chodzić. Okazało się, że to jałowa martwica kości. Niedługo potem były aresztowania członków kościoła, a ja nie mogłam wyjść, żeby skontaktować się z braćmi i siostrami. Czułam się tragicznie źle i myślałam: „Dlaczego stale mam takiego pecha? Kiedyś chciałam nauką odmienić swój los, ale to nie poszło zgodnie z planem. Sądziłam, że po tym, jak uwierzę w Boga, los będzie dla mnie łaskawszy, ale i tak mi się nie układa. A teraz jestem poważnie chora i z uwagi na niebezpieczeństwo nie mogę wykonywać swojego obowiązku. Nigdy nie uda mi się zabłysnąć. Jest mi pisane cierpienie!”. Cały dzień byłam zapłakana i nie wiedziałam, jak mam dalej żyć. Przyszło mi wtedy do głowy, że mogłabym pisać artykuły, ale gdy tylko pomyślałam o tym, że taki mój los i moje starania na nic się nie zdadzą, nie byłam już w nastroju do pisania i do końca dnia siedziałam załamana.
Pewnego dnia siostra, która mieszkała w pobliżu, przyniosła mi fragment słów Bożych. Byłam bardzo wdzięczna Bogu i pomodliłam się: „Boże, dziękuję Ci za Twoją łaskę. Ostatnio popadałam w stan przygnębienia. Myślałam o tym, że spotyka mnie zły los, więc nie szukałam prawdy ani niczego się nie uczyłam. Boże, jestem taka buntownicza!”. Później przeczytałam dwa fragmenty słów Boga i do pewnego stopnia zrozumiałam, w jakim jestem stanie. Bóg Wszechmogący mówi: „Przyczyna pojawienia się tego negatywnego uczucia, jakim jest depresja, w przypadku każdej osoby będzie tkwić w czymś innym. Uczucie depresji może na przykład wynikać z nieustającej wiary danej osoby w jej straszny los. Czy to nie jest jedna z przyczyn? (Tak). Gdy ktoś wychowywał się na wsi albo w biednej okolicy, rodzinie się nie powodziło, a w domu poza najprostszymi sprzętami nie było niczego o większej wartości. Taki ktoś miał bardzo niewiele ubrań i choć były dziurawe, musiał je nosić. Nigdy nie jadał posiłków dobrej jakości, a żeby spożyć jakieś danie mięsne, musiał czekać do Nowego Roku lub jakiegoś święta. Nieraz bywał głodny i dokuczał mu chłód, bo brakowało mu ciepłych ubrań. Mógł tylko pomarzyć o talerzu pełnym mięsiwa, a czasem nawet o owoce było trudno. Żyjąc w takim środowisku, czuł się inny od ludzi mieszkających w wielkim mieście, których rodzice byli zamożni, którzy mogli jeść, co tylko chcieli, i nosić takie ubrania, jakie im się podobały, którzy od razu dostawali to, na co mieli ochotę, i którzy znali się na wielu sprawach. Taki ktoś myślał sobie: »Tym ludziom świetnie się powodzi. Dlaczego mnie trafił się taki zły los?«. Taki ktoś zawsze chce wyróżniać się z tłumu i zmienić swoje przeznaczenie. Nie tak łatwo jednak je zmienić. Gdy ktoś przychodzi na świat w takich okolicznościach, to, choćby próbował, w jakim stopniu jest w stanie odmienić swój los i w jakim stopniu jest w stanie go polepszyć? Gdy wkroczy w dorosłość, wszędzie w społeczeństwie trafia na przeszkody, wszędzie jest nękany i dręczony, zawsze ma poczucie, że pech podąża za nim krok w krok. Myśli sobie: »Czemu mam takiego pecha? Czemu zawsze spotykam podłych ludzi? Życie było dla mnie surowe, gdy byłem dzieckiem, tak to już było. Teraz jestem dorosły i nic się nie zmieniło. Stale chcę pokazać, na co mnie stać, ale nigdy nie trafiam na właściwą okazję. Jeśli mam nigdy nie dostać swojej szansy, to trudno. Chcę po prostu ciężko pracować i zarabiać tyle, żeby było mnie stać na dobre życie. Czemu nawet to mi nie wychodzi? Jak to możliwe, że tak trudno jest zarobić na dobre życie? Nie muszę prowadzić życia lepszego niż wszyscy inni. Chcę przynajmniej żyć życiem wielkomiejskim, żeby inni nie patrzyli na mnie z góry, żebym nie był obywatelem drugiego albo trzeciego rzędu. Ludzie, zwracając się do mnie, nie krzyczeliby przynajmniej: „Hej ty, chodź tutaj!”. Zwracaliby się do mnie po imieniu i odnosiliby się do mnie z szacunkiem. Ale nawet to nie zostało mi dane. Czemu mój los jest taki okrutny? Kiedy to się skończy?«. Kiedy taki ktoś nie wierzył w Boga, uważał swój los za okrutny. Jednak uwierzywszy w Boga i zrozumiawszy, że to jest prawdziwa droga, zaczął myśleć: »Całe to dotychczasowe cierpienie było tego warte. Wszystko zostało zaplanowane i dokonane przez Boga i Bóg dobrze uczynił. Gdybym nie doznał tych cierpień, nie uwierzyłbym w Niego. Jeśli będę w stanie przyjąć prawdę, teraz, gdy już wierzę w Boga, to moje przeznaczenie powinno zmienić się na lepsze. Mogę teraz wieść życie w kościele na równej stopie z moimi braćmi i siostrami. Ludzie mówią do mnie „bracie” albo „siostro” i odnoszą się do mnie z poważaniem. Mogę się teraz cieszyć szacunkiem, jaki ludzie mi okazują«. Wydaje się, że przeznaczenie tej osoby się zmieniło, że ona już nie cierpi i nie jest już naznaczona złym losem. Gdy taki ktoś zaczyna wierzyć w Boga, postanawia, że będzie dobrze pełnił obowiązki w domu Bożym, staje się zdolny do znoszenia trudów i do ciężkiej pracy, jest w stanie znieść więcej niż ktokolwiek inny oraz stara się pozyskać aprobatę i estymę wśród większości ludzi. Myśli sobie, że może nawet wybiorą go na przywódcę kościoła, kierownika lub lidera zespołu – czyż nie przyniesie wtedy zaszczytu swoim przodkom i swojej rodzinie? Czy nie zmieni wtedy swojego przeznaczenia? Rzeczywistość nie przynosi jednak spełnienia tych pragnień, przez co taki ktoś wpada w zniechęcenie i myśli: »Wierzę w Boga od lat i bardzo dobrze dogaduję się z moimi braćmi i siostrami, czemu więc zawsze jestem pomijany, ilekroć przychodzi czas wyboru przywódcy, kierownika lub lidera zespołu? Czy to dlatego, że wyglądam zbyt przeciętnie albo nie mam dostatecznie dobrych osiągnięć i nikt mnie nie dostrzega? Ilekroć jest głosowanie, znowu mam cień nadziei i cieszyłbym się nawet, gdyby mnie wybrano na lidera zespołu. Przepełnia mnie zapał, by odwdzięczyć się Bogu, ale za każdym razem, gdy zostaję zupełnie pominięty w głosowaniu, doznaję rozczarowania. O co w tym chodzi? Czy to możliwe, że jedyne, na co mnie w całym moim życiu stać, to bycie przeciętną, zwykłą osobą, kimś niewiele znaczącym? Gdy spoglądam wstecz na swoje dzieciństwo, młodość i wiek średni, widzę, że ścieżka, którą szedłem, zawsze była przeciętna i nigdy nie dokonałem niczego godnego uwagi. To nie jest tak, że nie mam żadnych ambicji albo że mojemu charakterowi wiele brakuje. Nie jest też tak, że uchylam się od podejmowania wysiłków albo nie potrafię znosić trudów. Mam postanowienia i cele, można nawet powiedzieć, że jestem osobą ambitną. Dlaczego więc nigdy nie udaje mi się wyróżnić z tłumu? Koniec końców po prostu przypadł mi w udziale zły los i jest mi przeznaczone cierpienie – Bóg tak to dla mnie zaplanował«. Im bardziej taki ktoś to rozpamiętuje, w tym gorszych barwach widzi swój los. (…) Cokolwiek by mu się nie przytrafiło, taki ktoś zawsze składa to na karb złego losu; nieustannie wkłada wysiłek w podtrzymywanie idei posiadania złego losu i próbuje lepiej to zrozumieć i się w tym rozeznać. Kiedy się tak nad tym głowi, jego depresja jeszcze bardziej się pogłębia. Gdy popełni jakiś drobny błąd podczas wykonywania obowiązków, myśli: »Ech, jak mogę dobrze wypełniać obowiązki, skoro mój los jest taki zły?«. Na zgromadzeniach jego bracia i siostry omawiają różne tematy, a on łamie sobie nad tym głowę, ale niczego nie rozumie i myśli: »No cóż, jak miałbym cokolwiek rozumieć, skoro mój los jest taki zły?«. Ilekroć taki ktoś widzi, że inna osoba jest bardziej elokwentna niż on i że mówi o tym, co pojmuje, w sposób klarowniejszy i bardziej oświecony niż on, to czuje się jeszcze bardziej depresyjny. Gdy taki ktoś widzi, że inna osoba potrafi znosić trudy i płacić cenę, osiąga wyniki w ramach wykonywania obowiązków, zyskuje aprobatę wśród braci i sióstr oraz dostaje awans, to w głębi serca czuje się nieszczęśliwy. Gdy widzi że ktoś zostaje przywódcą lub pracownikiem, czuje się jeszcze bardziej przybity. Ogarnia go depresja nawet wtedy, gdy widzi, że ktoś tańczy i śpiewa lepiej niż on, i czuje się przez to gorszy. Bez względu na to, jakich napotyka ludzi i jakie zdarzenia, jakie sprawy i sytuacje mu się przytrafiają, taki ktoś reaguje na nie właśnie takim uczuciem depresji. Nawet wtedy, gdy widzi kogoś, kto ma trochę lepsze ubrania albo lepszą fryzurę niż on, zawsze odczuwa smutek; zazdrość i zawiść budzą się w jego sercu, aż w końcu wpada znów w depresję” (Jak dążyć do prawdy (2), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). „Ostatecznie, przekonani wciąż o tym, że przypadł im w udziale zły los, popadają w rozpacz, żyją bez żadnego realnego celu, po prostu jedzą i śpią, oczekując na śmierć. Przez to coraz mniej obchodzi ich dążenie do prawdy, należyte wypełnianie obowiązków, dostąpienie zbawienia i inne wymogi stawiane przez Boga; zaczynają nawet coraz bardziej odrzucać i odpychać od siebie te rzeczy. Swój zły los traktują jako powód i podstawę tego, żeby nie dążyć do prawdy, bo jest dla nich czymś oczywistym, że nie są w stanie dostąpić zbawienia. Nie poddają refleksji swojego zepsutego usposobienia i negatywnych uczuć w sytuacjach, które napotykają, żeby poznać swoje zepsute usposobienie i wyzbyć się go. Zamiast tego kierują się swoim przekonaniem o posiadaniu złego losu, gdy reagują na inne osoby, zdarzenia i sprawy, które napotykają, przez co coraz bardziej pogłębia się ich depresja” (Jak dążyć do prawdy (2), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Bóg obnażył właśnie ten stan, w jakim byłam. Od zawsze sądziłam, że spotyka mnie zły, okrutny los, i przez to często ulegałam uczuciu przygnębienia. Jako młoda dziewczyna rozumiałam, że urodziłam się w zwyczajnej rodzinie, więc chciałam się uczyć, żeby zadbać o lepszą przyszłość, niestety w pierwszej klasie liceum zdiagnozowano u mnie toczeń rumieniowaty układowy. Przez nawrót choroby tuż przed maturą nie udało mi się dostać na wymarzony uniwersytet. Później musiałam zrezygnować ze szkoły i zostać w domu, bo bardzo podupadłam na zdrowiu. Widząc, że nie mogę liczyć na to, że wykształceniem odmienię swoje przeznaczenie, cierpiałam katusze i często narzekałam na niesprawiedliwość losu. Po tym, jak uwierzyłam w Boga, zawsze z niechęcią pracowałam za kulisami nad tekstami kościoła i chciałam, żeby wybrano mnie na przywódczynię dzięki temu, że z zapałem rozwiązywałam problemy braci i sióstr. Jednak przez wzgląd na mój stan zdrowia bracia i siostry mnie nie wybrali. Tym bardziej czułam, że przypada mi w udziale zły los, i już nie udzielałam się tak chętnie na zgromadzeniach. Biorąc pod uwagę moją sytuację, kościół przydzielił mi pracę w domu rodzinnym nad sprawdzaniem tekstów. Mimo to chciałam coś osiągnąć i skłonić ludzi do wyrobienia sobie dobrej opinii o mnie, ale mój stan zdrowia nagle się pogorszył i martwica kości przeszkodziła mi w pełnieniu obowiązków poza domem. Popadłam w jeszcze większe przygnębienie. Uważałam, że nic za co się biorę, nie idzie dobrze, i moim przeznaczeniem jest cierpieć. Byłam załamana i poddałam się. Nie chciałam już dążyć do prawdy ani nawet pisać artykułów. Byłam przekonana, że przypadł mi w udziale zły los i nie było sensu do niczego dążyć. Patrzyłam na sprawy tak samo jak ludzie, którzy nie wierzą w Boga. Kiedy napotykałam trudności, dochodziłam do wniosku, że mam pecha, i chciałam zmagać się z losem we wszystkim, co robiłam. Gdy tę walkę przegrywałam, narzekałam, że taka moja zła dola. Wierzyłam w Boga od lat, ale nie podporządkowałam się Mu tak naprawdę. Nie szukałam prawdy, by rozwiązać problemy, tylko pogrążałam się w stanie przygnębienia, w którym winiłam Boga. Jak mogłam uważać siebie za wierzącą osobę?
Później przeczytałam jeszcze dwa inne fragmenty słów Bożych i dowiedziałam się, że nie ma czegoś takiego jak dobry czy zły los. Bóg Wszechmogący mówi: „Zarządzeń Boga dotyczących losu jakiejś osoby – czy będzie to los dobry, czy też zły – nie można postrzegać ani oceniać z punktu widzenia człowieka albo wróżki; nie należy ich także oceniać wedle tego, jak wielkim bogactwem i chwałą cieszy się ta osoba w ciągu swojego życia, ani wedle tego, ile cierpień doznaje, ani wedle tego, z jakim powodzeniem goni za perspektywami, sławą i fortuną. Jednak taki właśnie poważny błąd popełniają ci, którzy mówią, że ich udziałem jest zły los, a los ten oceniają, przykładając miarę stosowaną przez większość ludzi. W jaki sposób większość ludzi ocenia swój los? Jak ludzie światowi oceniają, czy los, jaki komuś przypadł w udziale, jest dobry, czy zły? Zasadniczo kierują się tym, czy życie takiej osoby toczy się gładko, czy taka osoba cieszy się bogactwem i chwałą, czy może sobie pozwolić na styl życia lepszy niż inni, jak dużo cierpi i jak dużo jest rzeczy, którymi może się cieszyć w ciągu całego życia, jak długo żyje, jaką ma karierę, czy jej życie jest mordęgą, czy może jest wygodne i łatwe – te i inne kryteria służą do oceny tego, czy los danej osoby jest dobry, czy zły. Czy wy również nie stosujecie tej samej miary? (Tak). Gdy zatem większość z was napotyka coś, co wam się nie podoba, gdy czasy są ciężkie lub gdy nie możecie sobie pozwolić na lepszy styl życia, uznajecie, że wam też przypadł w udziale zły los i pogrążacie się w depresji” (Jak dążyć do prawdy (2), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). „Bóg już dawno temu przesądził o losach ludzi i te losy nie podlegają zmianie. Zarówno »dobry los«, jak i »zły los« jest czymś indywidualnym dla każdej osoby i zależy od środowiska, od tego, jak ludzie się czują i do czego dążą. Dlatego los pojedynczego człowieka nie jest ani dobry, ani zły. Być może jest ci bardzo ciężko w życiu, ale możesz pomyśleć: »Nie dążę do życia na wysokim poziomie. Zadowala mnie to, że mam co zjeść i w co się ubrać. Każdy w swoim życiu jakoś cierpi. W świecie panuje przekonanie, że nie można zobaczyć tęczy, jeśli nie pada deszcz, więc cierpienie ma swoją wartość. Nie jest tak źle i mój los nie jest aż taki zły. Niebiosa zesłały mi ból, próby i udręki. To dlatego, że On mnie docenia. To jest dobry los!«. Niektórzy ludzie myślą, że cierpienie to coś złego, że oznacza, iż mają zły los, i że tylko życie bez cierpienia, wygodne i łatwe, oznacza, że dobry los jest ich udziałem. Niewierzący nazywają to »kwestią opinii«. Jak ludzie wierzący w Boga podchodzą do kwestii »losu«? Czy mówimy, że ktoś ma »dobry los« albo »zły los«? (Nie). Nie mówimy takich rzeczy. Powiedzmy, że masz dobry los, bo wierzysz w Boga, ale potem nie podążasz właściwą ścieżką w swojej wierze, zostajesz ukarany, zdemaskowany i wyeliminowany – czy to oznacza, że masz dobry los, czy zły los? Jeśli nie wierzysz w Boga, nie możesz zostać zdemaskowany ani wyeliminowany. Niewierzący i ludzie religijni nie mówią o demaskowaniu bądź rozeznawaniu ludzi, nie mówią też o ich usunięciu lub wyeliminowaniu. To powinno oznaczać, że ludzie mają dobry los, gdy są w stanie wierzyć w Boga, ale jeśli na koniec zostaną ukarani, czy będzie to oznaczać, że zły los przypadł im w udziale? W jednej chwili mają dobry los, a za chwilę zły los – więc jak to w końcu jest? Nie sposób osądzić, czy ktoś ma dobry los, czy nie; ludzie nie są w stanie tego rozstrzygnąć. Wszystko to czyni Bóg i wszystko, co Bóg aranżuje, jest dobre. Po prostu trajektoria losu każdego człowieka, jego środowisko oraz osoby, zdarzenia i sprawy, jakie napotyka, a także ścieżka życiowa, jakiej w życiu doświadcza, są odmienne; dla każdej osoby wygląda to inaczej. Środowisko życiowe i otoczenie, w jakim każdy człowiek dorastał, oba z góry ustalone przez Boga, zawsze się różnią. Rzeczy, których każdy doświadcza w swoim życiu, są zawsze czymś indywidualnym. Nie ma niczego takiego jak dobry los albo zły los – Bóg to wszystko aranżuje i wszystko to czyni Bóg. Jeśli spojrzeć na sprawę z takiej perspektywy, że wszystko uczynił Bóg, to wszystko jest dobre i słuszne; obierając perspektywę ludzkich upodobań, uczuć i decyzji, niektórzy wybierają wygodne życie, wybierają sławę i fortunę, dobrą reputację, powodzenie w świecie i życie niezależne. Wierzą, iż to oznacza, że mają dobry los, natomiast życie przeciętne, bez sukcesów, zawsze na samym dole drabiny społecznej, to los zły. Tak to wygląda z perspektywy niewierzących i światowych ludzi, goniących za rzeczami doczesnymi i dążących do życia w świecie, i stąd właśnie bierze się idea dobrego losu i złego losu. Idea ta ma swoje źródło w wąskim rozumieniu i powierzchownym postrzeganiu losu przez ludzi, a także w ludzkiej ocenie tego, jak dużo fizycznego bólu znoszą oraz jak dużo uciechy, sławy i fortuny zyskują itd. Tak naprawdę, jeśli spojrzeć na to z perspektywy Bożego zarządzania i Bożej władzy nad ludzkim losem, nie będzie miejsca na takie interpretacje dobrego i złego losu. Czyż nie tak się sprawy mają? (Tak). Jeśli postrzegasz los człowieka z perspektywy Bożej władzy, to wszystko, co czyni Bóg, jest dobre i tego właśnie potrzebuje każda osoba. To dlatego, że przyczyna i skutek odgrywają rolę w życiu przeszłym i teraźniejszym, są z góry ustalone przez Boga, Bóg nad nimi ma władzę, Bóg je planuje i aranżuje, a ludzkość nie ma wyboru. Jeśli przyjmiemy taką perspektywę, to ludzie nie powinni osądzać swojego losu, mówiąc, że jest dobry albo zły, czyż nie?” (Jak dążyć do prawdy (2), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Po przeczytaniu słów Bożych wreszcie uświadomiłam sobie, że z punktu widzenia Boga nie istnieje dobry ani zły los. Wszystko, co Bóg robi, jest dobre. Bóg sprawuje suwerenną władzę nad ludzkim losem i decyduje o jego przebiegu. Ludzie oceniają to, czy spotyka ich dobry, czy zły los, na podstawie tego, ile muszą w swoim życiu wycierpieć, ile przynosi im to życie chwały i bogactwa oraz jak skuteczne są ich dążenia do uzyskania sławy i korzyści, a także realizacji widoków na przyszłość. Patrzą oni na wszystko z perspektywy swoich preferencji cielesnych, które nijak się mają do intencji Boga. Ja też tak się na to zapatrywałam. Uważałam, że tych, którzy cieszą się dobrym zdrowiem, chwałą i bogactwem oraz którzy mogą zyskać sławę i inne korzyści, spotyka dobry los, a tym, którzy są chorzy, ubodzy i wiodą życie przeciętniaka, tym, o których nikt nie ma wysokiego mniemania, przypada w udziale zły los. A zatem, skoro stale prześladowały mnie choroby, a ja chciałam zdobyć sławę, korzyści i zadbać o pomyślność w przyszłości, ale nigdy mi się nie udawało, uważałam, że spotyka mnie zły los. Postrzegałam sprawy tak samo jak osoby niewierzące – miałam przekonania niedowiarków. Niektórzy ludzie mają zdrowie, i całe życie konsekwentnie walczą o pieniądze, sławę, zyski i status. Nawet jeśli spełnią się ich życzenia, oni i tak nie poznają wartości ani znaczenia życia. Jednym puste dni upływają jeden po drugim, a inni szukają wszelkiego rodzaju podniet. Jednym brak umiaru, inni porywają się nawet na własne życie. Czy takim ludziom przypadł w udziale wspaniały los? Czy są szczęśliwi i radośni? Pomyślałam o tym, że chociaż niektórzy bracia i niektóre siostry pochodzą ze zwyczajnych rodzin i nie zostali przywódcami ani kierownikami w domu Bożym, to i tak pełnią swoje obowiązki i rozumieją pewne prawdy. Część z nich pisze nawet artykuły, które niosą świadectwo o Bogu. Oni nie są ofiarami losu. Mnie doświadczały choroby, ale mimo to często się modliłam i moje serce nie ważyło się odsunąć od Boga. Ponadto po latach pracy nad tekstami kościoła udało mi się pojąć niektóre prawdy. To wszystko było korzystne dla mojego wejścia w życie. Poza tym miałam bardzo arogancką naturę i dość mocno pragnęłam reputacji i statusu, dlatego fakt, że nie przydzielano mi ważnych obowiązków, stanowił dla mnie Bożą ochronę. Ważniejsze było to, że gdybym nie chorowała, z pewnością całe serce włożyłabym w gonitwę za bogactwem, sławą i innymi korzyściami tego świata. Żyłabym we władzy szatana, a on by mnie krzywdził, oszukiwał i zawładnąłby mną całkowicie, a ja nie dostąpiłabym zbawienia Bożego w dniach ostatecznych. Tak naprawdę wiele zyskałam dzięki chorobie, a stale narzekałam na zły los. Przez cały ten czas cieszyłam się błogosławieństwem, a nie miałam o tym zielonego pojęcia! Pomyślałam o tych słowach Bożych: „Niektórzy ludzie zaczynają wierzyć w Boga, gdy dotknie ich choroba. Ta choroba jest dla ciebie łaską Bożą; bez niej nie uwierzyłbyś w Boga, a gdybyś nie uwierzył w Boga, nie doszedłbyś tak daleko – zatem nawet ta łaska jest miłością Boga” (Tylko doświadczając bolesnych prób, możesz poznać piękno Boga, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Teraz na własnej skórze doświadczyłam tych słów Boga. Nie zamierzałam więcej narzekać, że spotkał mnie zły los z powodu mojej choroby.
Przeczytałam więcej słów Bożych: „Czy zrozumieliście, czy myśli i mniemania ludzi, którzy zawsze mówią, że ich udziałem jest zły los, są właściwe, czy niewłaściwe? (Są niewłaściwe). To jasne, że ci ludzie doświadczają uczucia depresji, ponieważ uwikłali się w skrajności. (…) Spoglądają na ludzi i sprawy z tego skrajnego i niewłaściwego punktu widzenia, przez co cały czas żyją, postrzegają ludzi i rzeczy oraz zachowują się i podejmują działania pod wpływem tego negatywnego uczucia. Ostatecznie, bez względu na to, jak żyją, wydają się tak wycieńczeni, że nie są w stanie znaleźć w sobie zapału do wiary w Boga i dążenia do prawdy. Bez względu na to, jaki sposób życia wybierają, nie potrafią aktywnie i pozytywnie wykonywać swoich obowiązków i mimo że wierzą w Boga od wielu lat, nigdy się nie skupiają na wypełnianiu obowiązków całym sercem i całą duszą, na wypełnianiu ich w sposób zadowalający, nie mówiąc już, rzecz jasna, o dążeniu do prawdy czy o praktykowaniu w zgodzie z prawdozasadami. Dlaczego tak jest? W ostatecznym rozrachunku jest tak, ponieważ oni są niezmiennie przekonani, że przypadł im w udziale zły los, co pogrąża ich w uczuciu głębokiej depresji. Stają się całkowicie apatyczni, bezradni, jak żywe trupy, pozbawieni witalności, nie przejawiający żadnego pozytywnego czy optymistycznego zachowania, nie mówiąc już o determinacji i wytrwałości w wykazywaniu się lojalnością, jaką powinni się wykazywać w stosunku do swojego obowiązku, swoich zadań i swoich powinności. Zamiast tego borykają się niechętnie z każdym dniem, w sposób niedbały, bezcelowy i otępiały, bezwiednie i odruchowo przechodzą przez kolejne dni. Nie mają pojęcia, jak długo będą jeszcze tak dryfować. Koniec końców mogą jedynie zganić samych siebie, mówiąc: »Ech, ciągle tylko brnę na oślep, tak długo, jak się da! Jeśli któregoś dnia już nie dam rady i kościół postanowi mnie wydalić i wyeliminować, to powinien to właśnie zrobić. Wszystko przez to, że zły los jest moim udziałem!«. W tym, co mówią, pełno jest defetyzmu. To uczucie depresji to nie tylko zwykły nastrój, ale – co ważniejsze – ma ono dewastujący wpływ na myśli, serce i dążenie człowieka. Jeśli szybko i w porę nie uwolnisz się od uczucia depresji, to nie tylko wpłynie ono na twoje życie, ale też zniszczy je i wpędzi cię do grobu. Nawet jeśli wierzysz w Boga, to nie będziesz w stanie zyskać prawdy ani dostąpić zbawienia – na koniec czeka cię zatracenie. Dlatego ci, którzy są przekonani, że przypadł im w udziale zły los, powinni jak najszybciej się przebudzić; nie jest to czymś dobrym, jeśli ktoś ciągle zastanawia się, czy ma los dobry, czy też zły, jeśli ciągle dąży do jakiegoś losu i ciągle się o niego zamartwia. Jeśli zawsze traktujesz swój los poważnie, to gdy trafisz na drobne przeciwności lub coś cię rozczaruje, gdy spotkają cię porażki, niepowodzenia i kompromitacja, wtedy od razu stwierdzisz, że to wszystko przez twój zły los, że jesteś pechowcem. Toteż raz po raz powtarzasz sobie, że przypadł ci w udziale zły los, że nie masz dobrego losu, jakim cieszą się inni ludzie, i pogrążasz się w depresji – otacza cię, więzi i chwyta w pułapkę to negatywne uczucie depresji, od którego nie umiesz się uwolnić. Jest to coś przerażającego i niebezpiecznego. Choć to uczucie depresji może nie spowodować, że staniesz się bardziej arogancki czy kłamliwy, może nie spowodować, że przejawisz niegodziwość lub zatwardziałość bądź inne zepsute usposobienie, być może to uczucie depresji nie osiągnie takiego poziomu, że ujawnisz swoje zepsute usposobienie i sprzeciwisz się Bogu albo ujawnisz zepsute usposobienie i naruszysz prawdozasady, bądź że spowodujesz zakłócenia i perturbacje albo będziesz czynił zło, to jednak pod względem swej istoty uczucie depresji jest najpoważniejszym przejawem niezadowolenia z rzeczywistości. W istocie ten przejaw niezadowolenia z rzeczywistości obejmuje niezadowolenie z Bożej władzy i Bożych zarządzeń. A jakie są konsekwencje niezadowolenia z Bożej władzy i Bożych zarządzeń? Są z pewnością bardzo poważne i sprawią, że zbuntujesz się przeciw Bogu i Mu się sprzeciwisz, nie będziesz w stanie przyjąć wypowiedzi Boga i Jego darów, nie będziesz w stanie zrozumieć ani nie będziesz chciał słuchać Bożych nauk, napomnień, przestróg i przypomnień” (Jak dążyć do prawdy (2), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Słowa Boga uświadomiły mi, że skutki ciągłego ulegania negatywnym emocjom, przygnębieniu i pesymistycznemu nastawieniu są opłakane. Nie tylko sprawia to, że ludzie nie są zdolni właściwie patrzeć na to, co im się przytrafia, ale także odbiera im chęć do pełnienia obowiązków i dążenia do prawdy, a przez to tracą szansę na zbawienie. Jeszcze poważniejszym skutkiem jest to, że tego typu przygnębienie oznacza niezadowolenie z rzeczywistości oraz suwerenności Boga i Jego zrządzeń. Istotą takiego przygnębienia jest skarżenie się Bogu i cichy sprzeciw wobec Niego. Natura takiego stanu jest bardzo poważna. Moje wyniki z matury były słabsze z powodu nawrotu choroby, a potem ze względu na stan zdrowia musiałam zrezygnować ze szkoły i wrócić do domu. To było dla mnie koszmarnie bolesne, obwiniałam wszystko i wszystkich. Po tym, jak uwierzyłam w Boga, choroba nie pozwalała mi się szkolić i awansować, a ja uważałam, że przypadł mi w udziale zły los i winiłam Boga za to, że dał mi taki organizm. Swoje obowiązki wykonywałam po łebkach i nie miałam zamiaru czynnie się udzielać. Zawsze towarzyszyło mi błędne przekonanie, że spotyka mnie zły los, i popadałam w coraz większe przygnębienie. Wiecznie skarżyłam się Bogu i nie rozumiałam Go. Gdybym nie zawróciła z tej drogi, w końcu przez opór wobec Boga utraciłabym szansę na zbawienie. Takie błędne przekonania i poglądy są trucizną. Sprawiają, że ludzie nie są skłonni podporządkować się temu, co im się przytrafia, i nieuchronnie kończą oszukani i skrzywdzeni przez szatana. Uświadomiwszy to sobie, pomodliłam się do Boga: „Boże, zawsze narzekałam, że zły los przypadł mi w udziale, i ulegałam negatywnemu uczuciu przygnębienia. To był cichy sprzeciw wobec Ciebie, stawiałam Ci opór. Boże, nie chcę dalej tak żyć, proszę, poprowadź mnie”.
Później przeczytałam słowa Boga i dowiedziałam się, jak właściwie postrzegać los. Bóg Wszechmogący mówi: „Jaką postawę ludzie powinni przyjąć względem losu? Powinieneś przyjąć zarządzenia Stworzyciela, powinieneś aktywnie i gorliwie poszukiwać celu Stworzyciela i znaczenia, które kryją się w Jego zarządzeniach, a także powinieneś osiągnąć zrozumienie prawdy, wykorzystać swoje największe zdolności w tym życiu, które zaaranżował dla ciebie Bóg oraz wypełniać obowiązki i powinności istoty stworzonej i nadać swojemu życiu więcej znaczenia i wartości, aż w końcu Stworzyciel będzie zadowolony z ciebie i cię zapamięta. Oczywiście, byłoby jeszcze lepiej, gdybyś dostąpił zbawienia poprzez swoje dążenia i żarliwy wysiłek – to byłby najlepszy rezultat. W każdym razie, jeśli chodzi o los, najwłaściwsza postawa, jaką powinna przyjąć stworzona ludzkość, nie polega na bezmyślnym osądzie i sztywnym definiowaniu, czy też na stosowaniu skrajnych metod działania. Nie mówiąc już o tym, że ludzie nie powinni próbować sprzeciwiać się swemu losowi, wybierać albo zmieniać go, natomiast powinni docenić go w głębi serca, poszukiwać, eksplorować i przyjąć go takim, jakim jest, zanim w sposób pozytywny staną ze swoim losem twarzą w twarz. Ostatecznie, w środowisku życiowym i w podróży, jaką wyznaczył ci w życiu Bóg, powinieneś dążyć do postępowania, którego naucza Bóg, szukać ścieżki, jakiej Bóg od ciebie wymaga, i doświadczać losu, który otrzymałeś od Boga, w ten właśnie sposób, a na koniec zostaniesz pobłogosławiony. Gdy w ten sposób doświadczasz losu, jaki Stworzyciel ci wyznaczył, nie tylko doceniasz smutek, żal, łzy, ból, frustrację i porażkę, ale – co ważniejsze – doświadczasz radości, spokoju i pocieszenia, a także oświecenia i iluminacji prawdy, którą Bóg cię obdarza. Ponadto, gdy zagubisz się na swojej życiowej ścieżce, gdy staniesz w obliczu porażki i frustracji i będziesz musiał dokonać wyboru, doświadczysz przewodnictwa Stworzyciela i w końcu zrozumiesz, doświadczysz i docenisz, jak żyć w sposób, który nadaje życiu największe znaczenie. Wtedy już nigdy się nie zagubisz, nie będziesz już odczuwał nieustannego niepokoju, nie będziesz już narzekał na swój zły los i nie wpadniesz w uczucie depresji z powodu poczucia, że zły los przypadł ci w udziale. Jeśli będziesz mieć taką postawę i będziesz stosować tę metodę, aby stawić czoła losowi, jaki wyznaczył ci Stworzyciel, to nie tylko twoje człowieczeństwo stanie się normalniejsze, nie tylko będziesz przejawiał zwykłe człowieczeństwo i odnajdziesz w sobie myśli, podejście i zasady dotyczące postrzegania aspektów zwykłego człowieczeństwa, ale również, rzecz jasna, zrozumiesz znaczenie życia, czego nie można nigdy powiedzieć o niewierzących” (Jak dążyć do prawdy (2), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Dzięki słowom Bożym zrozumiałam, że jakikolwiek los zgotuje nam Bóg, powinniśmy zawsze podporządkowywać się Jego zrządzeniom i rozporządzeniom. Taki rozum powinny posiadać istoty stworzone. Bez względu na to, jaki spotyka nas los, najważniejsze jest to, by potrafić dążyć do prawdy, wypełniać obowiązek istoty stworzonej i wieść wartościowe życie, które ma znaczenie. Kiedy na początku Bóg pobłogosławił Hioba licznym żywym inwentarzem, wielkim majątkiem i pięknymi dziećmi, ludzie uważali, że spotyka go dobry los. Jednak Hiob nie widział w tym źródła radości i skupiał się tylko na kroczeniu ścieżką bojaźni Bożej i odrzucania zła. Później spadły na niego próby. Z dnia na dzień stracił majątek, jego dzieci zmarły, a całe jego ciało pokryło się wrzodami. W oczach ludzi spotkało go wielkie nieszczęście. Ale Hiob nie patrzył na to z ludzkiej perspektywy, nie buntował się i nie sprzeciwiał. Przeciwnie, przyjął wszystko od Boga, chciał poznać Jego intencję i wychwalał Jego święte imię, więc ostatecznie wytrwał przy swoim świadectwie. Bóg ukazał się Hiobowi i ten ujrzał Boga. Serce przepełniły mu radość i spokój, a w końcu umarł, nasyciwszy się życiem. Z kolei ja zawsze chciałam odmienić swój los i próbowałam na siłę się od niego uwolnić. Nie szukałam odpowiedzi skrupulatnie i nie mierzyłam się z losem z pozytywnym nastawieniem, dlatego też towarzyszył mi ból nie do zniesienia. Pomyślałam o tych słowach Bożych: „Co jest przyczyną tego bólu? Czy powodem jest suwerenność Boga, czy fakt, że człowiek nieszczęśliwie się urodził? Niewątpliwie ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. Zasadniczo jego przyczyną są obierane przez ludzi ścieżki, sposoby, które ludzie wybierają, aby przeżyć swoje życie” (Sam Bóg, Jedyny III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Uświadomiłam sobie, że tak bardzo cierpiałam, bo z moją ścieżką praktyki było coś nie tak. Zanim uwierzyłam w Boga, chciałam wykształceniem odmienić swoje przeznaczenie, pragnęłam wyróżniać się z tłumu i wieść życie w bogactwie i zbytku. Po tym, jak uwierzyłam w Boga, pełniąc obowiązki, nadal pożądałam reputacji i statusu i chciałam, żeby inni mieli o mnie wysokie mniemanie. Gdy choroba stawała mi na drodze do realizacji marzeń, narzekałam, że taka moja zła dola, i ulegałam uczuciu przygnębienia. Moje pragnienie reputacji i statusu było niezwykle silne. Mimowolnie zadawałam sobie pytanie: „Czy sam fakt, że ktoś zyskał reputację i status, naprawdę oznacza, że spotyka go dobry los, a jego życie jest wartościowe?”. Pomyślałam o tym, że kościół zdemaskował i wyeliminował wielu ludzi. Choć niektóre osoby awansowały na stanowiska przywódcze, nie dążyły one do prawdy, tylko uparcie goniły za reputacją i statusem oraz wysławiały siebie i zaświadczały o sobie samych przed braćmi i siostrami. Nie akceptowały przycinania aż w końcu demaskowano je i eliminowano. Zrozumiałam, że jeśli ludzie nie szukają prawdy i nie pełnią obowiązków, twardo stąpając po ziemi, to nawet jeżeli awansują, będą szkoleni i zyskają dobrą opinię wśród innych, nie zasłużą na aprobatę Boga i ostatecznie zostaną zdemaskowani i wyeliminowani. Pomyślałam o tym, że na początku zaczęłam wierzyć w Boga przez swoją chorobę. Cieszyłam się, że otrzymuję słowa Boga, i pojęłam pewne prawdy. Kiedy chorowałam i popadałam w zniechęcenie, Bóg za pomocą swoich słów oświecał mnie i prowadził, pozwalając mi żyć dalej. Bóg naprawdę dał mi bardzo wiele. Nie myślałam jednak o tym, by odpłacić Mu za Jego miłość i trwać przy wykonywaniu obowiązków, a przy tym twardo stąpać po ziemi. Zależało mi tylko na reputacji i statusie. Nie byłam z Bogiem szczera. Za to byłam naprawdę buntownicza! Nie próbowałam nawet powstrzymać łez żalu, które popłynęły po moich policzkach, i pomodliłam się: „Boże, jestem taka buntownicza. Zawsze gonię za reputacją i statusem. Nie kroczyłam właściwą ścieżką. Naprawdę nie jestem godna tego, byś mnie wybrał. Boże, pragnę jedynie wierzyć w Ciebie i podporządkować się Tobie tak, jak należy. Chcę wykonywać swoje obowiązki, stąpając twardo po ziemi”. Kiedy pojęłam te kwestie, nie czułam się już przygnębiona.
W tamtym czasie nie mogłam się skontaktować z braćmi i siostrami, ale wytrwale każdego dnia czytałam słowa Boże, modliłam się i zbliżałam do Boga. Ćwiczyłam się też w pisaniu kazań. Czasami mój stan zdrowia nieco się pogarszał, a stawy bolały mnie tak bardzo, że nie mogłam się poruszać ani stać. Nieświadomie popadałam w lekkie przygnębienie, zwłaszcza kiedy oglądałam filmy przedstawiające braci i siostry, którzy śpiewali, tańczyli i chwalili Boga. Bardzo im zazdrościłam i myślałam: „Ci bracia i te siostry cieszą się dobrym zdrowiem, mogą śpiewać, tańczyć i wychwalać Boga. Jakie to musi być fajne! Ja nie mogę nawet wstać”. Uzmysłowiłam sobie, że popadłam w niewłaściwy stan, i zmówiłam cichą modlitwę do Boga z prośbą o ochronę mojego serca. Pomyślałam o tych słowach Bożych: „Funkcje te nie są te same. Istnieje jedno ciało. Każdy wykonuje swój obowiązek, każdy na swoim miejscu i najlepiej jak potrafi – na każdą iskrę przypada wszak jeden rozbłysk światła – dążąc do osiągnięcia życiowej dojrzałości. W ten sposób Ja będę usatysfakcjonowany” (Wypowiedzi Chrystusa na początku, rozdz. 21, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Bóg każdemu przydziela inne obowiązki. Ci bracia i te siostry śpiewają, tańczą i chwalą Boga, a ja zajmuję się pracą nad tekstami i niosę świadectwo o Nim. Każdy obowiązek spełnia jakąś rolę. Jeśli tylko ktoś wykonuje swój najlepiej, jak potrafi, Bóg go pochwali. Na tę myśl poczułam większą swobodę w sercu. Teraz już nie uważam, że spotyka mnie zły los. Chcę tylko podporządkować się suwerenności i zarządzeniom Boga, dążyć do prawdy, jak należy, i dobrze wykonywać swoje obowiązki. To, że byłam w stanie uwolnić się od błędnego przekonania, że spotyka mnie zły los, jest zasługą przewodnictwa słów Bożych.
Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.