Ucieczka z rodzinnej klatki

28 stycznia 2023

Autorstwa Lin Xi, Chiny

W 2005 roku zaakceptowałam dzieło Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych. Uczestniczyłam wtedy w spotkaniach i czytałam słowa Boga, dzięki czemu poznałam wiele nowych prawd i tajemnic. Dowiedziałam się, w jaki sposób Bóg zarządza ludzkością i ją zbawia. Poznałam też cel, wartość i znaczenie życia ludzkiego oraz wynik i przeznaczenie człowieka. Dzięki czytaniu słów Boga Wszechmogącego udało mi się rozwiązać wiele problemów i przezwyciężyć trudności w moim życiu. Czułam się wspaniale, wierząc w Boga. Kiedy mój mąż dowiedział się, że praktykuję wiarę, stanowczo się temu sprzeciwił Kiedyś policja KPCh aresztowała mojego wuja za wiarę w Pana. Mój mąż wiedział, że KPCh zabrania wszystkim wiary w Boga i martwił się, że mnie także aresztują, a zarzutami zostanie obciążona cała rodzina. Dlatego stanowczo sprzeciwiał się mojej wierze. Pracowałam wtedy jako nauczycielka i mąż bał się, że dyrekcja szkoły się dowie i mnie zwolni. Dlatego wywierał na mnie silną presję i mnie ograniczał.

Mąż nie pozwalał mi czytać słów Boga ani słuchać hymnów, nie wspominając nawet o udziale w spotkaniach czy wypełnianiu obowiązku. Pamiętam, jak pewnego razu przyłapał mnie na czytaniu słów Boga i się wściekł. Powiedział: „Nasz rząd zabrania ci wierzyć, a ty wciąż wierzysz! Jeśli przyłapie cię członek komitetu do spraw edukacji, nie tylko stracisz pracę, ale pójdziesz do więzienia. Nie stać mnie na kaucję, więc lepiej przestań wierzyć, zanim będzie za późno”. Gdy mimo to wciąż wierzyłam, zagroził mi słowami: „Póki jeszcze oddycham, nawet nie marz o praktykowaniu wiary”. Po tych słowach moja determinacja osłabła. Pomyślałam: „Mój mąż nigdy nie pozwoli mi praktykować wiary, a jednak wciąż się przy niej upieram. Co on zamierza mi zrobić?”. Wtedy przypomniałam sobie fragment słów Boga: „Musisz mieć w sobie Moją odwagę i musisz mieć zasady, gdy stawiasz czoła krewnym, którzy nie wierzą. Przez wzgląd na Mnie nie wolno ci jednak ulegać żadnym ciemnym mocom. Polegaj na Mojej mądrości, aby kroczyć doskonałą drogą; nie pozwól, aby jakiekolwiek szatańskie knowania wzięły górę. Dołóż wszelkich starań, by otworzyć przede Mną swoje serce, a Ja cię pocieszę i obdarzę pokojem i szczęściem(Wypowiedzi Chrystusa na początku, rozdz. 10, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boga były dla mnie ogromną motywacją. Rozmyślałam nad tym, jak KPCh zwiodło mojego męża, by mi groził i zmuszał do porzucenia wiary. Z pozoru wydawało się, że to mój mąż wywiera na mnie presję i utrudnia mi podążanie za Bogiem. W rzeczywistości, to szatan działał za jego pośrednictwem, aby zmusić mnie do zdradzenia Boga i doprowadzić do utraty Jego zbawienia. Nie mogłam poddać się spiskowi szatana ani pójść z nim na kompromis. Wierzyłam, że dopóki polegam na Bogu i postępuję zgodnie z Jego słowami, On mnie poprowadzi, bym nie uległa mężowi. Następnie pochowałam książki ze słowami Boga i czytałam je, uczestniczyłam w spotkaniach albo głosiłam ewangelię tylko wtedy, gdy męża nie było. Dopiero w lipcu 2008 roku mąż dowiedział się, że wciąż praktykuję wiarę i spełniam swój obowiązek i wściekł się na mnie. Przeczesał cały dom w poszukiwaniu książek ze słowem Boga i odtwarzacz MP5, na którym słuchałam hymnów. Podeptał go, rozbijając go w drobny mak. Chcąc powstrzymać mnie przed praktykowaniem wiary, wziął wolne w swojej dobrze płatnej pracy, żeby całymi dniami kontrolować, co robię w domu. Nie mogłam uczestniczyć w spotkaniach i przeżywałam prawdziwe katusze, więc gdy nadarzyła się okazja, wymknęłam się, by zobaczyć się z braćmi i siostrami. Ku mojemu zaskoczeniu mąż zgłosił to na policję. Na szczęście nie znaleźli ksiąg ze słowami Boga ani innych dowodów, więc nas nie aresztowano. Później odkrył, że sąsiedni dom siostry był miejscem spotkań. Zrobił zdjęcia braciom i siostrom przybywającym na spotkanie i zagroził, że ich zadenuncjuje. W konsekwencji nikt nie miał odwagi dalej się tam spotykać. Za każdym razem, gdy przyłapał mnie na kontakcie z braćmi i siostrami albo mnie bił, albo wyzywał. Bił mnie tak często, że straciłam rachubę, przez co przez wiele miesięcy dzwoniło mi w jednym uchu.

Często wtedy nuciłam sobie ten hymn: „Zaoferuję Bogu swoją miłość i lojalność oraz wypełnię moją misję uwielbiania Go. Jestem zdecydowany wytrwać w moim świadectwie o Bogu i nigdy nie ulec szatanowi. Gotów jestem umrzeć, by zachować godność wybrańca Bożego. Mając w myślach Boże wezwanie, upokorzę szatana i diabła. Ból i trudności są zarządzone przez Boga. Będę Mu wierny i posłuszny do śmierci. Nigdy więcej nie sprawię, że Bóg zapłacze, i nigdy więcej nie stanę się przyczyną Jego strapienia” (Podążaj za Barankiem i śpiewaj nowe pieśni, Pragnę ujrzeć dzień chwały Boga). Rozmyślałam o tym, że tylko dzięki ogromnej miłości Boga jako istota stworzona miałam tyle szczęścia, by podążać za Bogiem i być przez Niego zbawioną. Wolałabym umrzeć niż poddać się szatanowi i zdradzić Boga. Im bardziej naciskał na mnie mąż, tym bardziej powinnam iść za Bogiem, stanowczo przy Nim trwać i upokarzać szatana. Członkowie kościoła martwili się, że mąż będzie mnie nadal bił, jeśli będę uczestniczyła w spotkaniach lub spełniała swój obowiązek i że zadenuncjuje innych braci i siostry. Zalecili mi rezygnację ze spotkań i czytanie słów Boga w domu.

Przez trzy kolejne lata, tylko gdy mój mąż wychodził, mogłam w tajemnicy czytać słowa Boga, od czasu do czasu spotykać się z siostrą mieszkającą po sąsiedzku oraz głosić ewangelię wśród przyjaciół i rodziny. Byłam uwięziona jak ptak w klatce. Wspominałam czasy, gdy spotykałam się z braćmi i siostrami, omawiając prawdę i śpiewając hymny wychwalające Boga. To były szczęśliwe i wspaniałe czasy. Rozmyślałam też nad tym, jak wyjątkowe jest dzieło Boga polegające na zbawieniu ludzkości w dniach ostatecznych. Taka okazja może zniknąć w mgnieniu oka i nie mogłam jej stracić. Marzyłam o normalnym życiu w kościele, głoszeniu ewangelii i świadczeniu o Bogu z innymi. Okazało się, że są to jednak płonne nadzieje. Czułam się przygnębiona i pokrzywdzona. Często się chowałam i płakałam w samotności. Miałam ochotę krzyczeć: „Wierząc w Boga, wybrałam właściwą ścieżkę. Dlaczego w moim przypadku się to nie sprawdza?”. Wtedy przypomniałam sobie fragment słów Boga: „Od tysięcy lat jest to kraina plugastwa. Jest nieznośnie brudna i pełna nędzy, na każdym kroku srożą się w niej duchy, które oszukują i zwodzą, rzucają bezpodstawne oskarżenia, są bezlitosne i złośliwe, depcząc to wymarłe miasto i pozostawiając je zasłane martwymi ciałami; odór rozkładu spowija tę krainę i przenika powietrze, a jest ona silnie strzeżona. Któż zdoła dojrzeć świat, poza niebem? Diabeł mocno dzierży całe ciało człowieka, zasłania mu oczy i szczelnie zamyka jego usta. Król diabłów szaleje od kilku tysięcy lat aż do dzisiaj, pilnie strzegąc tego wymarłego miasta, jakby był to niedostępny pałac demonów; tymczasem ta wataha psów obronnych wpatruje się gniewnymi oczyma, głęboko przestraszona, że Bóg znienacka zmiecie je wszystkie z powierzchni ziemi, pozbawiając je miejsca, gdzie mogłyby cieszyć się szczęściem i spokojem. Jak ludzie z wymarłego miasta takiego jak to mogli kiedykolwiek ujrzeć Boga? Czy cieszyli się kiedykolwiek serdecznością i urokiem Boga? Jakie mają uznanie dla spraw ludzkiego świata? Któż z nich potrafi zrozumieć żarliwą wolę Boga? Nic więc dziwnego, że Bóg wcielony pozostaje całkowicie ukryty. W społeczeństwie tak mrocznym jak to, w którym demony są bezlitosne i okrutne, jakże król diabłów, który zabija ludzi w mgnieniu oka, mógłby tolerować istnienie Boga, który jest wspaniały, życzliwy, a także święty? Jak mógłby oklaskiwać i przyjmować wiwatami przybycie Boga? Ci przeklęci pachołkowie! Za życzliwość odpłacają nienawiścią, już dawno temu zaczęli traktować Boga jak wroga, obrzucają Go obelgami, są skrajnie okrutni, nie mają najmniejszego szacunku dla Boga, grabią i łupią, zatracili resztki sumienia i postępują zupełnie wbrew sumieniu, niewinnego zaś kuszą, aż zupełnie straci rozum. Przodkowie starożytnych? Umiłowani przywódcy? Wszyscy oni sprzeciwiają się Bogu! Ich ingerencje sprawiły, że cała kraina pod niebem pogrążyła się w ciemności i chaosie! Wolność religijna? Uzasadnione prawa i interesy obywateli? Wszystko to sztuczki mające ukryć grzech!(Dzieło i wejście (8), w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Za sprawą objawienia przez słowa Boga, dostrzegłam prawdę, że demony KPCh stawiają opór Bogu. Rozmyślałam nad tym, że odkąd KPCh objęła władzę, bez skrupułów propagowała ateizm, głosząc że: „Wszystko ukształtowało się w sposób naturalny”, „Człowiek pochodzi od małpy”, „Nigdy nie było żadnego Zbawiciela” i tak dalej. Zwodzili ludzi tymi absurdalnymi teoriami, by wypierali się Boga, zdradzali Go razem z nimi byli Mu niechętni, a w efekcie zostali przez Niego zniszczeni i stali się ich dobrami grobowymi. W dniach ostatecznych, kiedy Bóg stał się ciałem, aby zbawić ludzkość, KPCh gorączkowo ściga Chrystusa i bez skrupułów aresztuje i prześladuje chrześcijan, pragnąc stłumić dzieło Boże w dniach ostatecznych i ustanowić w Chinach dominację ateistyczną. KPCh to demoniczny legion, który obrał sobie Boga za wroga. To zbrodniczy i opierający się Bogu awatar szatana. Mój mąż nalegał, bym zaprzestała praktykować wiarę i ograniczał mnie, ponieważ KPCh poddała go praniu mózgu za pomocą swojej ateistycznej filozofii. Nie wierzył w Boga i obawiał się, że kiedy KPCh mnie aresztuje, to jemu też zostaną postawione zarzuty. Dlatego stanowczo sprzeciwiał się mojej wierze. Całe moje cierpienie było sprawką króla diabłów KPCh. Nienawidziłam tej demonicznej kliki całym moim sercem. Odkąd uwierzyłam w Boga, mój mąż dręczył mnie wspólnie z KPCh, nie pozwalał mi czytać słów Boga, brać udziału w spotkaniach ani spełniać obowiązków. Nieustannie mnie bił, a nawet zadenuncjował mnie oraz moich braci i siostry na policję. Gdy uświadomiłam sobie, że mój mąż z natury nienawidzi prawdy i gardzi Bogiem oraz że zawsze mnie będzie dręczył, jeśli będę praktykować wiarę w domu, wielokrotnie rozważałam wystąpienie o rozwód i opuszczenie domu, by prawdziwie praktykować wiarę i spełniać swój obowiązek. Gdy jednak o tym myślałam, martwiłam się o mojego syna. Był zaledwie nastolatkiem i ciężko by przeżył utratę matki. W domu mogłam czytać mu opowieści biblijne, rozmawiać z nim o słowach Boga i zaprowadzić go do Boga. Gdybym odeszła, kto byłby jego przewodnikiem w wierze? Myśląc o tym, czułam się szczególnie słaba, traciłam odwagę, by rozwieść się z mężem i w ciszy znosiłam moje życie w niewoli. Udręczona cierpieniem stawałam przed Bogiem w modlitwie i ukradkiem czytałam Jego słowa. Tylko to dawało mi pewne pocieszenie.

W październiku 2011 roku wymknęłam się w tajemnicy na kilka spotkań. Mój mąż groził braciom i siostrom, że jeśli będą mnie gościli, to następnym razem nie będzie już dla nich uprzejmy. Groził i mi, mówiąc: „Dopóki tu mieszkasz, nie pozwolę ci wierzyć w Boga. Jeśli chcesz wierzyć, to musisz opuścić ten dom”. Poczułam się głęboko rozczarowana jego słowami. Był gotów wyrzucić mnie z domu jedynie z powodu wiary, a nasze wspólnie spędzone lata nie miały dla niego znaczenia. Wtedy przyszedł mi do głowy fragment słów Boga: „Dlaczego mąż kocha swoją żonę? I dlaczego żona kocha męża? Dlaczego dzieci słuchają rodziców? Dlaczego rodzice rozpieszczają swoje dzieci? Jakimi intencjami w istocie kierują się ludzie? Czy ich intencją nie jest zrealizowanie własnych planów i zaspokojenie egoistycznych pragnień?(Bóg i człowiek wejdą razem do odpoczynku, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boga były takie prawdziwe. Ludzi nie może łączyć prawdziwa miłość. Miłość łącząca męża i żonę opiera się na oczekiwaniu wzajemnych korzyści. Zanim uwierzyłam w Boga, mój mąż nigdy mnie tak nie traktował. Kiedy się jednak przestraszył, że może mieć kłopoty przez moje aresztowanie za wiarę, wszystkie nasze wspólne lata spędzone w małżeństwie nie miały dla niego znaczenia. Bił mnie, a nawet groził, że wyrzuci mnie z domu. Czyż nie był tak bezwzględny tylko po to, żeby bronić własnych interesów? Gdy to sobie uświadomiłam, pomyślałam: „Skoro próbuje mnie odepchnąć, mogę po prostu odejść i swobodnie wierzyć w Boga i spełniać swój obowiązek”. Kiedy później mój syn miał korepetycje ze swoją ciotką, wyjechałam do kościoła oddalonego o 50 kilometrów i w końcu mogłam zaangażować się w życie kościoła i spełniać obowiązek. Wciąż jednak martwiłam się wtedy o mojego syna. Kiedy miałam wolne albo podczas wakacji widziałam dzieci wracające ze szkoły do swoich matek i ojców, myślałam, że mojemu dziecku musi być smutno, że mnie przy nim nie ma. Miałam wtedy ochotę jechać się z nim spotkać. Bałam się jednak, że mąż mnie pobije i zwyzywa, więc nie wróciłam. Mogłam tylko płakać w ukryciu.

Pewnego dnia we wrześniu 2012 roku spotkałam na ulicy mojego szwagra, który zmusił mnie do powrotu do domu. Po moim powrocie mąż zwołał wielkie spotkanie całej rodziny. Zaprosił swojego młodszego i starszego brata, mojego ojczyma i szwagra, żeby wyperswadowali mi wiarę. Mój szwagier zagroził mi, mówiąc: „Gdybyś nie była moją szwagierką, wykonałbym tylko jeden telefon i zabraliby cię do Biura Bezpieczeństwa Publicznego”. Ojczym dolał oliwy do ognia, zachęcając mojego męża, by ograniczał moje działania. Widząc, w jakim kierunku to zmierza, zaczęłam się martwić, że skoro tak wiele osób sprzeciwia się mojej wierze w Boga, w przyszłości mąż będzie mnie jeszcze bardziej dręczył. Odpowiedziałam więc im sprytnie, że wracam do domu, by wieść normalne życie. Dopiero te słowa ich uciszyły. Trzeciego dnia po powrocie zauważyłam, że przywódczyni mojego kościoła odwiedza moją sąsiadkę. Podekscytowana poszłam do niej zapytać o spotkania kościoła. Ku mojemu zaskoczeniu mąż poszedł za mną i wrzeszcząc, kazał mi wrócić do domu. Nie chciałam sprowadzać kłopotów na moje siostry, więc szybko spełniłam jego nakaz. Kiedy przywódczyni kościoła wyszła z domu mojej siostry, mój mąż groził jej z łopatą i mówił: „Jeśli jeszcze raz cię tu zobaczę, nie będę już taki miły”. Później chwycił nóż kuchenny i wtargnął do domu mojej siostry, aby ją dźgnąć. Razem z jej mężem szybko musieliśmy go powstrzymać. Po tym incydencie przestałam spotykać się z braćmi i siostrami, obawiając się, że sprowadzę na nich niebezpieczeństwo.

Cierpiałam wtedy okrutnie, zaszywałam się w samotności i płakałam. Pewnego razu, gdy mojego męża nie było, wymknęłam się z domu na pogawędkę z siostrą. Kiedy wracałam, mąż jadący autem do domu dostrzegł mnie na drodze. Warknął na mnie: „Wiesz, że mogłem cię przejechać tym autem?”. Po tych słowach moje serce zamarło. Chciał mnie przejechać tylko dlatego, że wierzyłam w Boga. Dzięki temu jeszcze wyraźniej dostrzegłam, że mój mąż jest demonem pełnym nienawiści do Boga i że nigdy nie przestanie mnie dręczyć. W domu nie mogłam praktykować wiary, więc mogłam tylko odejść. Myśl o odejściu napawała mnie jednak ogromnym smutkiem. Dopiero wróciłam do syna i ciężko by przeżył moje ponowne odejście. Gdybym odeszła, kto by mu doradzał w kwestii wiary w Boga i podążania właściwą ścieżką? Im więcej o tym myślałam, tym bardziej nie potrafiłam sobie wyobrazić porzucenia syna. Mogłam się tylko nieustannie modlić: „Dobry Boże. Mój mąż wciąż mnie dręczy i ogranicza. Pragnę stąd odejść, aby praktykować wiarę, ale nie mogę zostawić syna. Dobry Boże. Nie potrafię podjąć decyzji i modlę się, byś mnie oświecił i wskazał mi drogę”. Następnie natrafiłam na hymn ze słowami Boga: „Czy ludzie są niezdolni do tego, by zapomnieć o swych ciałach na ten krótki czas? Jakie rzeczy mogą rozbić miłość pomiędzy człowiekiem i Bogiem? Kto jest w stanie rozłączyć miłość pomiędzy człowiekiem i Bogiem? Czy to rodzice, mężowie, siostry, żony lub bolesne oczyszczenie? Czy odczucia sumienia mogą zetrzeć obraz Boga z wnętrza człowieka? Czy ludzkie długi wdzięczności oraz działania podejmowane dla siebie nawzajem są ich własnym dziełem? Czy mogą one być naprawione przez nich samych? Kto jest w stanie ochronić samego siebie? Czy ludzie są w stanie zatroszczyć się o siebie? Kto jest silny w życiu? Kto jest w stanie opuścić Mnie i żyć na własny rachunek? Czemu raz za razem Bóg prosi, by wszyscy ludzie realizowali dzieło autorefleksji? Czemu Bóg mówi: »Kto sam ściągnął na siebie trudności?«(Podążaj za Barankiem i śpiewaj nowe pieśni, Czy człowiek nie potrafi na chwilę zapomnieć o cielesności?). Słowa Boga miały na mnie silny wpływ i czułam się winna. Myślałam o tym, jak Bóg stał się ciałem, aby zbawić ludzkość, z ogromną wyrozumiałością wyraża prawdę i wypełnia swoje dzieło wśród ludzi, znosi głębokie upokorzenie i oferuje ludzkości – podmiotowi swego zbawienia – całą swoją miłość. Rozmyślając nad ogromem cierpienia, jakie Bóg znosił, by zbawić człowieka, zrozumiałam, jak niezwykle praktyczna jest Jego miłość. Bóg ma nadzieję, że będziemy zważać na Jego wolę, odkładając wszystko na bok, aby głosić ewangelię i nieść świadectwo o Nim. Taka jest miłość Boga do nas. Byłam jednak samolubna i myślałam tylko o tym, że po moim odejściu nikt nie zaopiekuje się moim synem. Nie wzięłam jednak pod uwagę woli Boga. Gardziłam sobą za bycie słabą, bezużyteczną, pozbawioną sumienia i niezdolną do porzucenia wszystkiego, by podążać za Bogiem. Nie potrafiłam zostawić syna, więc godziłam się na uwięzienie w domu, bicie przez męża, trzymanie w klatce i kontrolę bez możliwości czytania słów Boga i pełnienia obowiązku istoty stworzonej. Nie miałam ani krzty determinacji, by podążać za prawdą i kochać Boga. Abraham był gotów złożyć swego jedynego syna w ofierze Bogu. Dlaczego więc ja nie mogłam rozstać się na jakiś czas z synem, by spełniać obowiązek istoty stworzonej, dążyć do prawdy i uzyskać zbawienie? Nie mogłam odłożyć mojego obowiązku na bok, bo nie byłam w stanie opuścić mego syna. Wiedziałam, że boskie dzieło zbawienia wkrótce się dokona i zaczną się wielkie katastrofy. W domu nie mogłam czytać słów Boga, uczęszczać na spotkania ani spełniać swojego obowiązku. Gdyby tak miało być nadal, nie osiągnęłabym prawdy ani nie przygotowała dobrych uczynków. Czekała mnie zagłada w nadchodzących katastrofach. Jak miałabym więc wskazać synowi właściwą ścieżkę? Czy jego los też nie spoczywał w rękach Boga? Nie ode mnie zależało, ile cierpienia było mu pisane ani czy będzie kroczył właściwą ścieżką. Gdy to sobie uzmysłowiłam, mój lęk nieco osłabł.

Następnie czytałam więcej słów Boga, nauczyłam się nieco więcej prawdy i w końcu przestałam się martwić o syna. Przeczytałam ten fragment: „Poza urodzeniem i wychowaniem, odpowiedzialność rodziców za życie ich dzieci ogranicza się tylko do zapewnienia im typowego środowiska dorastania, ponieważ nic, poza predestynacją Stwórcy, nie ma wpływu na los człowieka. Nikt nie ma kontroli nad tym, jaką przyszłość będzie miał dany człowiek, gdyż zostało to ustalone znacznie wcześniej i nawet rodzice nie są w stanie zmienić jego losu. Jeśli chodzi o los, to każdy człowiek jest niezależny i ma swój własny los. Rodzice zatem nie mogą powstrzymać losu człowieka ani wywrzeć najmniejszego wpływu na rolę, jaką odgrywa w życiu. Można powiedzieć, że rodzina, w której przeznaczone jest się człowiekowi urodzić, i otoczenie, w którym dorasta, są jedynie warunkami wstępnymi do wypełnienia jego misji w życiu. W żaden sposób nie wpływają na los człowieka ani na rodzaj przeznaczenia, w ramach którego wypełnia swoją misję. Tak więc rodzice nie mogą pomóc w wypełnieniu misji życiowej i podobnie nikt z krewnych nie jest w stanie pomóc człowiekowi w odegraniu jego życiowej roli. To, w jaki sposób człowiek realizuje swoją misję i w jakim środowisku życiowym wykonuje swoją rolę, jest całkowicie zdeterminowane przez jego los. Innymi słowy, żadne inne obiektywne warunki nie mogą wpłynąć na misję człowieka, która jest predestynowana przez Stwórcę. Wszyscy ludzie dojrzewają w konkretnym środowisku, w którym wzrastają, a potem stopniowo, krok po kroku, wyruszają w życie własną drogą i wypełniają zaplanowane dla nich przez Stwórcę przeznaczenie. Naturalnie i mimowolnie wchodzą w rozległe morze ludzkości i zajmują własne miejsce w życiu, w którym zaczynają wypełniać swoje obowiązki istot stworzonych przez wzgląd na predestynację Stwórcy, przez wzgląd na Jego suwerenność(Sam Bóg, Jedyny III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Czytając słowa Boga zrozumiałam, że los dziecka nie jest powiązany z jego rodzicami, lecz decyduje o nim Boża suwerenność. Los mojego syna był w rękach Boga. Nie ode mnie zależało, ile cierpienia mu było pisane ani czy będzie kroczył właściwą ścieżką. Wszystko to podlegało Bożym ustaleniom. Przypomniał mi się Józef. Jako dziecko został sprzedany do niewoli w Egipcie, przez co pozbawiono go opieki i przewodnictwa rodziców. Bóg Jahwe stał jednak przy nim. Nigdy nie dał się zwieść, choć żona kapitana straży faraona próbowała go uwieść na różne sposoby. W Egipcie Józef doświadczył też wielu ciężkich prób, które w rzeczywistości wzmocniły jego determinację i nauczyły go polegać na Bogu. Rozmyślałam o tych, którzy nie opuścili swoich domów, aby spełniać obowiązek. Często zachęcali oni swoje dzieci do praktykowania wiary i podążania właściwą ścieżką. Niektóre z nich faktycznie praktykowały wiarę i podążały za Bogiem, ale niektóre wpadły w ziemskie trendy zła i stawały się coraz bardziej zdeprawowane. Zrozumiałam, że dziecko podąża właściwą ścieżką nie dlatego, że towarzyszą mu w tym rodzice, ale dlatego, że miłość do prawdy leży w jego naturze i że było mu to pisane przez Boga. Jeśli mój syn ma człowieczeństwo i jest mu pisane zbawienie, to nawet wtedy, gdy mnie przy nim nie będzie, będzie rósł zdrowo i zacznie wierzyć w Boga. Wszystko było w rękach Boga. Nie musiałam się o to martwić. Przez te lata, kiedy wierzyłam, wiele korzystałam z podlewania i dostarczania słów Boga, ale przez moje przywiązanie do syna nie mogłam spełniać obowiązku istoty stworzonej. Jakie to samolubne. Musiałam odpłacić za miłość Boga, głosząc ewangelię, składając o Nim świadectwo i sprowadzając do Jego domu więcej osób. W lutym 2013 roku opuściłam rodzinę i udałam się pociągiem do kościoła w odległym mieście.

Kiedy pociąg przejeżdżał nieopodal szkoły mojego syna, przyjrzałam się budynkom, w których on się uczył i pomyślałam: „Kto wie, kiedy znów go zobaczę”. Nie potrafiłam powstrzymać łez. Przez to poczułam jeszcze większą pogardę dla autorytarnych rządów szatana. To one rozdzieliły mnie z rodziną i nie dały praktykować wiary i spełniać obowiązku. Wtedy jeszcze bardziej zatęskniłam za nadchodzącym czasem radości i wolności, kiedy rozpocznie się panowanie Chrystusa. To rozpaliło mój zapał do dążenia do prawdy i światła. W myślach zaśpiewałam hymn ze słowami Boga: „Jesteś istotą stworzoną: to oczywiste, że powinieneś czcić Boga i dążyć do osiągnięcia życia pełnego znaczenia. Skoro jesteś istotą ludzką, powinieneś ponosić koszty dla Boga i znosić wszelkie cierpienia! Powinieneś z radością i bez wahania przyjmować tę odrobinę cierpienia, jakiemu jesteś dziś poddawany, i wieść życie pełne znaczenia, tak jak Hiob i Piotr. Jesteście ludźmi, którzy podążają właściwą drogą, tymi, którzy dążą do poprawy. Jesteście ludźmi, którzy w narodzie wielkiego, czerwonego smoka powstają, tymi, których Bóg nazywa sprawiedliwymi. Czyż takie właśnie życie nie jest życiem o największym znaczeniu?(Podążaj za Barankiem i śpiewaj nowe pieśni, Najgłębsze życie). Rozmyślając nad słowami Boga, zrozumiałam, że podążanie za Bogiem i spełnianie obowiązku w tym wrogim środowisku było mi pisane. Taką właśnie ścieżką Bóg mnie prowadził. Jako istota stworzona byłam gotowa poddać się Jego planowi, dociekać prawdy i sumiennie wykonywać swoją pracę, by Go zadowolić i upokorzyć diabelskiego szatana. Gdy to sobie uświadomiłam, poczułam spokój i odprężenie. Podziękowałam Bogu, że tak mną pokierował, abym mogła wyrwać się z niewoli mego męża i spełniała swój obowiązek jako istota stworzona na właściwej ścieżce.

Następnie nadal spełniałam swój obowiązek w kościele położonym daleko od domu. W tym czasie doświadczyłam słów i dzieła Boga, zrozumiałam niektóre prawdy i poczułam, że dość wiele zyskałam. Dzięki Bogu za Jego przewodnictwo.

Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.

Powiązane treści

Wiara: źródło siły

Autorstwa Randy’ego, MjanmaMinionego lata zagłębiałem się w Internecie w dzieło Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych. Bracia i siostry...

Powstrzymywany w wierze

Autorstwa Pinbo, Chiny Zostałem katolikiem w 1988 roku. Kilka lat później zostałem mianowany diakonem. Choć byłem zapracowany, chodziłem na...

Połącz się z nami w Messengerze