Słowa Boga wyeliminowały moje błędne rozumienie

29 marca 2022

Autorstwa Flaviena, Benin

We wrześniu 2019 roku przyjąłem dzieło Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych. Później wybrano mnie na lidera grupy spotkaniowej w kościele i bracia i siostry mówili, że szybko się uczę i posiadam dobry charakter. Niedługo potem zostałem diakonem odpowiedzialnym za głoszenie ewangelii i wypełniałem swoje obowiązki jeszcze aktywniej niż przedtem. Każdego dnia byłem zajęty głoszeniem ewangelii i organizowaniem spotkań. Moim braciom i siostrom podobały się moje omówienia, a przywódca kościoła chwalił moją pracę. Byłem bardzo szczęśliwy i czułem, że mój charakter jest wyjątkowo dobry. Chcąc zdobyć podziw większej liczby ludzi, czytałem więcej słów Bożych i oglądałem mnóstwo filmów z domu Boga i słuchałem nagrań z czytaniami Jego słów. Ale zadowalało mnie tylko literalne rozumienie słów i doktryn, dzięki któremu mogłem się popisywać, natomiast nie skupiałem się na rozumieniu woli Bożej ani na praktykowaniu prawdy. Na spotkaniach omawiałam wszystko najbardziej wszechstronnie, jak potrafiłem, by inni myśleli, że rozumiem więcej. Omawiałam nawet rzeczy, których sam dobrze nie rozumiałem, żeby sądzili, że wiem wszystko. Aby zrobić dobre wrażenie na swoim przywódcy, udawałem, że jestem bardzo silny. Na przykład, na początku miałem własne pojęcia religijne na temat dzieła Bożego, ale gdybym o nich powiedział, przywódca pomyślałby, że nie rozumiem prawdy. Celowo więc je przed nim ukrywałem. Jakbym nosił maskę. To, co widzieli inni, było iluzją.

Kilka miesięcy później zostałem wybrany na przywódcę kościoła. Miałem kierować głównie pracą ewangelizacyjną. Ta praca wymagała charakteru, rozeznania i odpowiednich zdolności. Uważałem, że poza mną nikt w kościele nie ma takich kwalifikacji, więc to sam Bóg zlecił mi to zadanie. Częste awanse upewniły mnie, że jestem inny od pozostałych, że gorliwiej szukam prawdy i że kocha mnie i sprzyja mi sam Bóg. Czułem też, że jestem w kościele kimś wyjątkowym i że jestem w nim niezastąpiony. Myślałem nawet, że odpowiedzialność za ewangelizację to jak bycie strażnikiem u wrót kościoła, że mogę decydować, kto wejdzie, a kto nie. Z czasem stawałam się coraz bardziej arogancki i czułem, że jestem lepszy od innych, że mogę wydawać rozkazy, a bracia i siostry są moimi „najemnikami”, którzy muszą mnie słuchać. W pracy kościoła zawsze chciałem o wszystkim decydować i mieć ostatnie zdanie. Czułem, że to ja mam talent do tej pracy i że to ja opanowałem zasady, więc nie muszę przyjmować poglądów czy rad innych. Cały czas patrzyłem z góry na braci i siostry. Jedna z liderek grupy miała przeciętny charakter i trochę nią pogardzałem. Nie patrząc, czy skutecznie pełni swój obowiązek, samowolnie chciałem ją zwolnić. Jakby tego było mało, traktowałem braci i siostry jak swoich podwładnych i uważałem, że mogę ich krytykować, jak chcę. Jedna z sióstr miała swoją metodę praktyki w wypełnianiu obowiązków, ale ja uważałem, że robi to źle, więc bez omówienia zasad ostro ją skrytykowałam. Poczuła się przez to tak zniechęcona, że nie chciała mi partnerować. Później, na spotkaniu, nasz przywódca zapytał nas, czy mamy jakieś trudności, i ta siostra powiedziała bez ogródek: „Brat Flavien ma problem. Nie omawia prawdy, zawsze krytykuje ludzi, a za każdym razem, gdy krytykuje mnie, robi to bardzo ostro”. Po niej zabrało głos jeszcze kilkoro braci i sióstr, skarżąc się, że samowolnie krytykuję ludzi, i obnażając moje aroganckie zachowanie za pomocą słów Bożych.

W rzeczywistości niektórzy już wcześniej zgłaszali mi, że mam problem z aroganckim zachowaniem. Niektórzy bracia i siostry uważali, że jestem zbyt surowy, kiedy pytam o pracę innych osób, i przysyłali mi wiadomości o następującej treści: „Bracie, nie powinieneś był mówić w ten sposób. Bracia i siostry będą źle się z tym czuli”. Moi bracia i siostry wspominali też, że zwracam się do innych protekcjonalnie, że nie traktuje moich braci i sióstr jako równych sobie, że niektórzy z nich nie chcą ze mną rozmawiać, a inni czują się tak atakowani, że już nie chcą wypełniać swoich obowiązków. Po wielokrotnych naganach i przycinaniu przez moich braci i siostry, moja duma została poważnie nadszarpnięta. Zawsze myślałem, że byłem kimś, kogo Bóg kocha i komu sprzyja, ale kiedy bracia i siostry mnie obnażyli i odrzucili, poczułem się bardzo przybity i zniechęcony. Straciłem zapał do dążenia do prawdy, a w swoich obowiązkach tylko zachowywałem pozory, nie monitorowałem pracy braci i sióstr ani nie starałem się rozwiązać napotykanych przez nich trudności i problemów. Nie obchodziło mnie to, czego potrzebowali najbardziej.

Później jedna z sióstr przysłała mi fragment słów Boga. Bardzo pasował do mojego stanu. Bóg mówi: „Od czasu skażenia ludzkości przez szatana natura ludzi zaczęła się degenerować i stopniowo stracili oni rozum, jaki posiadają normalni ludzie. Teraz nie zachowują się już jak istoty ludzkie na pozycji człowieka, lecz przepełniają ich szalone aspiracje; wznieśli się ponad ludzki stan – jednak wciąż pragną wejść jeszcze wyżej. Do czego odnosi się owo »wyżej«? Pragną przewyższyć Boga, przewyższyć niebo i przewyższyć wszystko inne. Co jest pierwotną przyczyną tego, że ludzie przejawiają takie skłonności? Cóż, koniec końców, natura człowieka jest nadmiernie arogancka. Większość ludzi rozumie znaczenie słowa »arogancja«. Ma ono pejoratywny wydźwięk. Jeśli ktoś przejawia arogancję, inni uważają, że nie jest dobrym człowiekiem. Ilekroć ktoś jest niewiarygodnie arogancki, inni zakładają, że jest człowiekiem złym. Nikt nie chce otrzymać takiej etykietki. Jednak w gruncie rzeczy każdy człowiek jest arogancki i taka jest istota wszystkich zepsutych ludzi. Niektórzy mówią: »Nie jestem ani trochę arogancki. Nigdy nie chciałem być archaniołem, nie pragnąłem przewyższyć Boga ani wszystkich innych. Zawsze byłem wyjątkowo uprzejmy i obowiązkowy«. Niekoniecznie; te słowa są mylne. Kiedy w naturze i istocie ludzi rozwinie się arogancja, często mogą się oni dopuszczać buntu i oporu wobec Boga; nie kierują się Jego słowami, tworzą sobie pojęcia na Jego temat, robią rzeczy, które są wobec Niego zdradą, a także takie, które wywyższają ich samych oraz o nich samych niosą świadectwo. Mówisz, że nie jesteś arogancki, ale przypuśćmy, że powierzono by ci kościół, abyś objął nad nim przywództwo; przypuśćmy, że nie przyciąłbym cię i że nikt w Bożej rodzinie by cię nie skrytykował ani by ci nie pomógł ci. Po pewnym czasie prowadzenia tego kościoła kazałbyś ludziom padać ci do stóp i zmusił ich, aby okazywali ci posłuszeństwo, i to do tego stopnia, by darzyli cię podziwem i czcią. A dlaczego miałbyś to uczynić? Sprawiłaby to twoja natura; nie byłoby to nic innego jak tylko naturalne ujawnienie. W żadnym razie nie potrzebujesz się tego uczyć od innych ani też oni nie potrzebują cię tego uczyć. Inni nie muszą cię instruować ani przymuszać, byś tak zrobił; tego rodzaju sytuacja powstaje naturalnie. Wszystko, co robisz, ma na celu sprawić, by ludzie wywyższali cię i wychwalali, by darzyli cię czcią, okazywali posłuszeństwo i aby we wszystkim cię słuchali. Pozwolenie, byś objął przywództwo, w naturalny sposób prowadzi do takiej sytuacji i nie sposób tego zmienić. A jak powstaje tego rodzaju sytuacja? Decyduje o tym arogancka natura człowieka. Przejawem arogancji jest buntowanie się przeciwko Bogu i sprzeciwianie się Mu. Gdy ludzie są aroganccy, próżni i zadufani w sobie, zwykle ustanawiają swoje własne, niezależne królestwa i postępują, jak im się podoba. Przyciągają też innych w swoje ręce i wciągają ich w swoje objęcia. Gdy ludzie są zdolni do popełniania takich aroganckich czynów, dowodzi to po prostu, że istota ich aroganckiej natury jest istotą szatana; jest istotą archanioła. Kiedy ich arogancja i pycha osiągają pewien poziom, nie mają już miejsca dla Boga w swych sercach i zostaje On odsunięty na bok. Sami pragną wówczas być Bogiem, sprawić, by inni byli im posłuszni, i stają się archaniołem. Jeśli masz taką szatańską, arogancką naturę, to nie będzie w twoim sercu miejsca dla Boga. Nawet jeśli wierzysz w Boga, Bóg nie będzie cię już rozpoznawał, będzie postrzegał cię jako złego człowieka i cię wyeliminuje(U korzeni oporu człowieka wobec Boga leży arogancka natura, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Po przeczytaniu słów Boga zastanowiłem się na swoim zachowaniem. Gdy zacząłem wierzyć w Boga, wszyscy mnie podziwiali i dodawali odwagi. Mówi, że mam dobry charakter i że potrafię omawiać słowa Boga. Zostałem też kilkukrotnie awansowany, więc czułem się kimś szczególnym i lepszym od pozostałych braci i sióstr. Czułem, że mam kwalifikacje, aby kierować ich pracą. Przez swoją arogancką i zadufaną naturę oraz przez moją ambicję pogoni za statusem myślałem, że jestem kimś, kto raduje Boga i komu Bóg sprzyja. Czułem, że się bardzo wyróżniam i jestem lepszy od innych, więc zacząłem wykorzystywać swoją pozycję, by strofować i gnębić ludzi. Próbowałem nawet kontrolować braci i siostry i zmusić ich, żeby mnie słuchali. Zachowywałem się jak archanioł! Miałem o sobie zbyt wysokie mniemanie. Po tym, jak bracia i siostry przycięli mnie i odrzucili, zdałem sobie sprawę, że nie jestem tak doskonały, jak myślałem. Zakładałem, że jestem tak wysoko ponad innymi i że Bóg mnie faworyzuje, ale to był jedynie wytwór mojej wyobraźni.

Jakiś czas później przeczytałem dwa fragmenty słów Bożych, które obnażały i analizowały antychrystów. Bóg mówi: „Antychryści gotowi są zapłacić każdą cenę za zdobycie statusu i zaspokojenie swoich ambicji, za osiągnięcie celu, jakim jest kontrola nad kościołem i stanie się Bogiem. Często pracują do późna w nocy i wstają o świcie, wczesnym rankiem ćwiczą swoje kazania, zapisują też sobie wszystkie błyskotliwe słowa, które usłyszeli z ust innych, a wszystko po to, by wyposażyć się w doktrynę niezbędną do głoszenia wzniosłych kazań. Każdego dnia rozważają, których z Bożych słów powinni użyć w swoich wzniosłych kazaniach, które słowa wzbudzą podziw wybrańców i skłonią ich do pochwał, a potem uczą się tych słów na pamięć. Zastanawiają się później, jak zinterpretować te słowa, by zademonstrować własną błyskotliwość i wnikliwość. Aby słowo Boga naprawdę odcisnęło się w ich sercach, próbują wysłuchać go jeszcze kilkukrotnie. Trudzą się przy tym tak bardzo, jak uczniowie ubiegający się o miejsce na uniwersytecie. Kiedy ktoś wygłasza dobre kazanie, takie, które staje się źródłem jakiegoś oświecenia lub prezentuje jakąś teorię, antychryst zapamiętuje je, zapisuje i przerabia na własne kazanie. Żadna praca nie jest zbyt wielka dla antychrysta. Jakie zatem motywy i intencje kryją się za jego wysiłkami? Możliwość głoszenia słów Boga, wypowiedzenia ich wyraźnie i swobodnie, płynnego ich wyrażenia, aby inni ujrzeli w antychryście kogoś bardziej uduchowionego niż oni sami, bardziej ceniącego Boże słowa, bardziej kochającego Boga. W ten sposób antychryst może zdobyć podziw i cześć niektórych ludzi ze swego otoczenia. Antychryst uważa, że jest to wartościowe, warte każdego wysiłku, ceny i trudu(Punkt dziesiąty: Gardzą prawdą, bezczelnie lekceważą zasady i ignorują ustalenia domu Bożego (Część siódma), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). „Istotę zachowania antychrystów stanowi ciągłe posługiwanie się rozmaitymi środkami i metodami, aby zaspokajać swe ambicje i pragnienia, zwodzić i zniewalać ludzi oraz zyskiwać wysoki status, tak aby ludzie podążali za nimi i darzyli ich czcią. Możliwe, że w głębi serca nie rywalizują oni świadomie z Bogiem o ludzkość, ale jedno jest pewne: nawet jeśli nie rywalizują z Bogiem o ludzi, to i tak chcą mieć wśród nich status i władzę. Nawet jeśli nadejdzie dzień, w którym zdadzą sobie sprawę, że rywalizują z Bogiem o status i odrobinę się powstrzymają, to i tak stosują różne metody, by ubiegać się o status i reputację; w sercach jasno wiedzą, że zapewnią sobie wiarygodny status przez zdobycie aprobaty i podziwu pewnych ludzi. Krótko mówiąc, chociaż wszystko, co robią antychryści, wydaje się składać na wypełnianie obowiązków, w konsekwencji wprowadzają oni ludzi w błąd, sprawiają, by oddawali im cześć i podążali za nimi – a w takim wypadku, wykonując obowiązek wywyższają siebie i świadczą o sobie. Ich ambicja kontrolowania ludzi oraz zdobycia statusu i władzy w kościele nigdy się nie zmieni. Oto stuprocentowi antychryści(Punkt piąty: Sprowadzają na manowce, kontrolują i wikłają innych oraz stanowią dla nich zagrożenie, w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Bóg mówi, że antychryści, aby zdobyć cześć i podziw innych ludzi, udają cierpienie, by stworzyć iluzję i zwieść ludzi. Czyż nie tak właśnie robiłem? Zawsze pragnąłem sławy i statusu, i robiłem wszystko, żeby ludzie mnie podziwiali. Wiele czasu spędzałem czytając słowa Boże, czasem nie śpiąc do późna, ale moim celem było tylko zrozumienie jak największej liczby doktryn, żeby tym łatwiej popisywać się przed innymi i sprawić, by mnie podziwiali i doceniali. Słowa Boga ujawniały wszelkie przejawy mojego skażonego usposobienia. Poczułem, że Bóg już mnie potępił, że zostanę odrzucony, i ogarnął mnie lęk. Ale nie śmiałem powiedzieć braciom i siostrom, jaki jest mój prawdziwy stan, bo bałem się, że uznają mnie za antychrysta i wyrzucą. Starałem się ukrywać mój lęk przed innymi, ale moje serce strasznie cierpiało i czułem się, jakbym został skazany na śmierć. Akurat w tamtym czasie wykryto antychrysta i go wyrzucono. Na pozór tamta siostra ponosiła koszty dla Boga i szukała słów Bożych, by omawiać je z braćmi i siostrami, ale sama nie praktykowała słowa Bożego, a kiedy działo się coś, co było nie po jej myśli, siała defetyzm, a nawet odrzucała dzieło Boga dni ostatecznych i przeszkadzała tym, którzy badali prawdziwą drogę. Zdałem sobie sprawę, że niektóre zachowania, które przejawiałem, były takie same. Na przykład, często omawiałem z braćmi i siostrami słowa Boże, ale sam wcale ich nie praktykowałem. Kiedy napotykałem trudności, rozwiązywałem je polegając na własnej inteligencji i mądrości, zamiast szukać woli Bożej i praktykować prawdę. Co więcej, wykazywałem też oznaki bycia antychrystem, o których wspomina słowo Boże. Zacząłem jeszcze bardziej się bać, że stanę się antychrystem i zostanę wydalony z kościoła, ponieważ czułem, że mam złą naturę, że mogę z łatwością oszukiwać i kontrolować braci i siostry, i że któregoś dnia, jak antychryst, zakłócę pracę kościoła. Myślenie o tym jeszcze bardziej spotęgowało mój lęk. Czułem, że nie mam szans na błogosławieństwo, więc zacząłem się skarżyć: „Zlekceważyłem sprzeciw rodziny w kwestii wiary w Boga i wypełniania obowiązków. Poświęciłem swoją przyszłość, porzucając rodzinne miasto, aby szerzyć ewangelię w nowych miejscach. Zapłaciłem wysoką cenę, a ostatecznie pójdę do piekła i zostanę ukarany. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nie poświęcałbym się tak bardzo. Przynajmniej zaznałbym przed śmiercią nieco przyjemności ciała”. Myślałem wówczas tylko o swoim przeznaczeniu i nie troszczyłem się o szukanie woli Bożej, więc zawsze byłem pełen rezerwy wobec Boga i nie rozumiałem Go. Czułem, że jeśli nadal będę wypełniał tak ważny obowiązek, na pewno zostanę obnażony i wydalony, więc zrezygnowałem ze stanowiska przywódcy. Obawiałem się, że bracia i siostry będą mnie krytykować i przycinać, gdy zobaczą moją prawdziwą twarz, więc nie otworzyłem się przed nimi ani nie dzieliłem z nimi obowiązków. Moje relacje z nimi stały się bardzo luźne. Później, pod pretekstem, że jadę do domu szerzyć ewangelię, wróciłem do swojej niewierzącej rodziny. Gnębiony i przymuszany przez rodzinę, wpadłem w jeszcze większe zniechęcenie. Choć nadal chodziłem na spotkania, było to tylko zachowywanie pozorów. Byłem bardzo słaby i czułem, że to koniec, więc postanowiłem opuścić kościół.

Kiedy opuściłem kościół, czułem pustkę w sercu. Całymi dniami siedziałem w pokoju i nic nie chciałem robić. Choć moja rodzina już mnie nie gnębiła i miałem spory komfort fizyczny, przepełniały mnie lęk i poczucie winy. Nieustannie zamartwiałem się, że Bóg mnie ukarze za zdradę. Bałem się piekła i śmierci. Szukałem sposobów, by przezwyciężyć ten lęk, ale bezskutecznie. Czytałem dużo książek z dziedziny nauk społecznych w nadziei, że znajdę coś, co ukoi moją duszę, ale nic nie mogło ulżyć mojemu wewnętrznemu cierpieniu. Wydawało się, że mogłem tylko biernie czekać na śmierć. Pewnego dnia pomodliłem się do Boga i poprosiłem Go, żeby mnie wyprowadził z tej trudnej sytuacji. Później zacząłem słuchać hymnów i czytać słowa Boga. Jego słowa poruszyły moje sumienie i oświeciły mnie. Bóg mówi: „Niektórzy ludzie mają usposobienie antychrysta i często przejawiają pewne skażone skłonności, ale pomimo tych przejawów również zastanawiają się nad sobą, znają siebie, są w stanie zaakceptować i praktykować prawdę, a po jakimś czasie można w nich zauważyć zmianę. Są potencjalnymi przedmiotami zbawienia(Punkt czwarty: Wywyższają siebie i świadczą o sobie, w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). „Są tacy, którzy, czytając słowa Boże, często tworzą własne pojęcia i błędne rozumienia z tego powodu, że Bóg obnaża skażone stany ludzi i wypowiada pod ich adresem pewne słowa potępienia. Stają się zniechęceni i słabi, myślą, że Boże słowa skierowane są do nich, że Bóg z nich rezygnuje i ich nie zbawi. Zniechęcają się tak, że aż chce im się płakać i nie chcą już podążać za Bogiem. W rzeczywistości jest to błędne rozumienie Boga. Jeśli nie rozumiesz znaczenia słów Boga, nie powinieneś próbować wyznaczać Mu granic. Nie wiesz, jaką osobę Bóg porzuca ani w jakich okolicznościach rezygnuje z ludzi, w jakich okolicznościach odsuwa ludzi na bok; wszystko to odbywa się według zasad i w określonych kontekstach. Jeśli nie masz pełnego wglądu w te szczegółowe kwestie, będziesz skłonny do przewrażliwienia i określenia się na podstawie jednego Bożego słowa. Czy to nie jest problematyczne? Kiedy Bóg osądza ludzi, co jest ich głównym aspektem, który On potępia? Bóg osądza i obnaża zepsute usposobienie i skażoną istotę ludzi, potępia ich szatańskie usposobienie i szatańską naturę, potępia różne przejawy ich buntu i sprzeciwu wobec Boga, potępia ich za to, że nie są w stanie podporządkować się Bogu, że zawsze Mu się sprzeciwiają i stale mają własne pobudki i cele – ale takie potępienie nie oznacza, że Bóg porzucił ludzi, którzy mają szatańskie usposobienie. Jeśli nie jest to dla ciebie jasne, to znaczy, że brakuje ci zdolności pojmowania i jesteś trochę jak ludzie chorzy umysłowo, bo cały czas wszystko wydaje ci się podejrzane i źle rozumiesz Boga. Tacy ludzie są pozbawieni prawdziwej wiary, jak więc mogliby podążać za Bogiem do samego końca? Słyszysz jedno zdanie potępienia ze strony Boga i myślisz, że zostawszy potępieni przez Boga, ludzie zostali przez Niego opuszczeni i nie będą już zbawieni, i z tego powodu popadasz w zniechęcenie i rozpacz. To jest błędna interpretacja Boga. W rzeczywistości Bóg nie opuścił ludzi. To oni źle zinterpretowali Boga i porzucili siebie. Nic nie jest ważniejsze niż to, kiedy ludzie porzucają samych siebie, czego wypełnieniem są słowa Starego Testamentu: »Głupi umierają przez brak rozumu« (Prz 10:21). Żadne zachowanie nie jest głupsze niż to, kiedy ludzie oddają się rozpaczy. Czasami czytasz słowa Boże, które wydają się ograniczać ludzi; w rzeczywistości nie ograniczają one nikogo, lecz są wyrazem intencji i przekonań Boga. Są to słowa prawdy i zasady, nikogo nie ograniczają. Słowa wypowiadane przez Boga w czasie gniewu lub wściekłości również reprezentują Boże usposobienie, słowa te są prawdą, a ponadto należą do zasady. Ludzie muszą to zrozumieć. Bóg mówi to po to, by umożliwić ludziom zrozumienie prawdy i zrozumienie zasad; absolutnie nie chodzi o to, aby kogokolwiek ograniczać. Nie ma nic wspólnego z ostatecznym przeznaczeniem ludzi i nagrodą dla nich, a tym bardziej wypowiedzi te nie są ich ostateczną karą. To są tylko słowa wypowiedziane po to, by osądzić ludzi i ich przyciąć, wypływają one z gniewu na ludzi, bo nie spełniają Bożych oczekiwań, a wypowiadane są po to, by ludzi obudzić, by ich zachęcić, i są to słowa płynące prosto z serca Boga. A jednak niektórzy ludzie upadają i porzucają Boga z powodu jednego stwierdzenia sądu Bożego. Tacy ludzie nie wiedzą, co jest dla nich dobre, nie sposób przemówić im do rozumu, w ogóle nie przyjmują prawdy. (…) Są chwile, kiedy Bóg unika ludzi, oraz chwile, kiedy na jakiś czas odsuwa ich na bok, aby mogli zastanowić się nad sobą, ale Bóg ich nie opuścił; daje im możliwość wyrażenia skruchy. Bóg naprawdę porzuca tylko złych ludzi, którzy popełniają wiele złych czynów, niedowiarków i antychrystów. Niektórzy mówią: »Czuję się pozbawiony działania Ducha Świętego i już od dawna pozostaję bez oświecenia Ducha Świętego. Czy Bóg mnie opuścił?«. To błędne przekonanie. Mamy tu też do czynienia z problemem usposobienia: ludzie są nazbyt emocjonalni, zawsze kierują się własnym rozumowaniem, zawsze są samowolni i nierozsądni – czyż nie jest to kwestia usposobienia? Mówisz, że Bóg cię opuścił, że cię nie zbawi, więc czy określił On twój wynik? Bóg po prostu wypowiedział do ciebie kilka gniewnych słów. Jak możesz twierdzić, że z ciebie zrezygnował, że już cię nie chce? Zdarzają się sytuacje, w których nie czujesz działania Ducha Świętego, ale Bóg nie odebrał ci prawa do czytania Jego słów ani nie określił twojego wyniku; nie zagrodził ci też drogi do zbawienia, więc dlaczego popadasz w takie przygnębienie? Jesteś w złym stanie, masz problem z motywacją, a także z przekonaniami i poglądami, jesteś w zaburzonym stanie umysłu, a mimo to nie próbujesz tego skorygować na drodze poszukiwania prawdy, tylko ciągle błędnie interpretujesz i skarżysz się na Boga, zrzucasz na Niego odpowiedzialność, a nawet mówisz: »Bóg mnie nie chce, więc już w Niego nie wierzę«. Czy nie postępujesz niedorzecznie? Czy nie jesteś nierozsądny?(Tylko pozbywając się własnych pojęć, możesz wkroczyć na właściwą ścieżkę wiary w Boga (1), w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Słowa Boże przemówiły mi do serca. Zrozumiałem, że Bóg ze mnie nie zrezygnował, nie potępił mnie ani nie określił mojego wyniku. W rzeczywistości Bóg wiedział, jak bardzo byłem skażony przez szatana. Bóg zezwolił na to, żeby bracia i siostry mnie obnażyli we właściwym czasie, i użył swoich słów, by ukazać moje zepsute usposobienie i to, że szedłem złą ścieżką, bo tylko tak mogłem zdobyć wiedzę o samym sobie. To była dla mnie wielka szansa na zmianę. Bóg mnie osądził, skarcił i przyciął nie po to, by mnie potępić albo odrzucić, ale po to, by mnie zbawić! Bóg miał nadzieję, że prawdziwie poznam siebie i okażę rzeczywistą skruchę. Ale ja opierałem się na własnych przesądach i pojęciach i źle zrozumiałem wolę Bożą, sądząc, że skoro wykazuję cechy antychrysta, Bóg na pewno mnie nie chce i czeka mnie ten sam los, który czeka przeznaczonych do zniszczenia. Wierzyłem, że jeśli ktoś taki jak ja, posiadający usposobienie antychrysta, pozostałby w kościele, wcześniej czy później zakłóciłby dzieło kościoła. Lecz w rzeczywistości moje zachowanie w oczach Boga było normalne. Przejawiałem cechy usposobienia antychrysta, ale jeszcze się nim nie stałem. Bóg odrzuca i karze tych, którzy mają w sobie istotę antychrysta. Tacy ludzie nie potrafią okazać skruchy, bo ich naturoistota jest zła, a oni nienawidzą prawdy i brzydzą się nią. Jeśli cokolwiek zrobią źle, nigdy nie przyznają się do swoich błędów, i do samej śmierci będą robić wszystko, aby tylko zachować prestiż i status. Zdawałem sobie sprawę, że byłem bardzo skażony, i rozumiałem swój błąd, więc wciąż miałem szansę na okazanie skruchy. Miałem usposobienie antychrysta, ale nie byłem antychrystem, który nie posiada umiejętności przyjęcia nawet najmniejszej prawdy lub który prawdą gardzi. Bóg nie potępił mnie za ujawniane przeze mnie skażenie, ale z całych sił usiłował mnie zbawić, czekając, aż okażę skruchę. Ale ja żywiłem wrogie Bogu pojęcia i błędnie Go rozumiałem, sądząc, że Bóg się mnie pozbędzie. Zrezygnowałem więc i odszedłem z kościoła, obawiając się, że jeśli pozostanę w kościele, będę dalej zakłócał jego pracę, w wyniku czego zostanie mi wymierzona jeszcze większa kara. Nie rozumiałem jednak woli Bożej ani nie znałem Jego miłości i usposobienia. Myślałem, że skoro Bóg już mnie nie chce, wszelkie moje wysiłki i tak pójdą na marne. Gdybym nie korzystał z cielesnych przyjemności w tym świecie, nie miałbym nic. Kiedy wspominam to, co robiłem, jest mi strasznie wstyd. Wiele razy przysięgałem, że przez całe życie będę podążał za Bogiem, ale gdy tylko stanąłem w obliczu sądu i zostałem obnażony, stałem się bierny, odrzuciłem zbawienie Boże, straciłem wiarę i bez wahania wybrałem osobiste korzyści i wróciłem do świata, by gonić za cielesnymi przyjemnościami. Gdzie było moje sumienie? Czułem wielki żal. Teraz, gdy zrozumiałem wolę Bożą, wydawało mi się, że znów jest dla mnie nadzieja. Czułem się tak, jakbym zmartwychwstał. Porzuciłem wszystkie swoje osobiste plany, między innymi naukę i pracę, i zacząłem sumiennie rozważać słowa Boga, śpiewać hymny, słuchać recytacji słów Boga i szukać w nich Jego woli. Czułem się tak, jakbym zaczynał wszystko od nowa na ścieżce wiary w Boga. Krok po kroku po raz kolejny otrzymałem Bożą łaskę i poczułem radość Bożej obecności. Stopniowo odnalazłem wewnętrzny spokój i radość, a w sercu znowu poczułem pragnienie powrotu do kościoła. Nie wiedziałem jednak, czy Kościół mnie przyjmie. Modliłem się więc do Boga, prosząc, by zlitował się nade mną i mnie zbawił.

Kilka tygodni później przeczytałem pewien fragment słów Boga i nieco lepiej zrozumiałem Jego wolę. Bóg mówi: „Kilka lat po rozpoczęciu tego etapu dzieła był pewien człowiek, który wierzył w Boga, lecz nie dążył do prawdy; chciał tylko zarabiać pieniądze, znaleźć partnerkę i żyć jak bogacz, więc opuścił kościół. Przez kilka lat błąkał się po okolicy, po czym niespodziewanie powrócił. Wyrzuty sumienia bardzo ciążyły mu na sercu i wylał wiele łez. Dowiodło to, że jego serce nie odeszło zupełnie od Boga, a zatem to dobrze; wciąż miał szansę i nadzieję na zbawienie. Gdyby porzucił wiarę, gdyby stał się taki sam jak niewierzący, byłoby już po nim. Ale skoro potrafi okazać prawdziwą skruchę, to jest jeszcze dla niego nadzieja; to rzecz rzadka i cenna. Bez względu na to, jak postępuje Bóg i jak traktuje ludzi – nawet jeśli ich nienawidzi, gardzi nimi albo ich przeklina – jeśli przyjdzie taki dzień, że dokonają oni zwrotu, będzie to dla Mnie wielką pociechą, bowiem będzie to oznaczało, że wciąż mają odrobinę miejsca w sercu dla Boga, że nie do końca zatracili ludzki rozum, że nie do końca stracili człowieczeństwo, że wciąż pragną wierzyć w Boga i przynajmniej w pewnym stopniu mają zamiar Go uznać i powrócić do Niego. Wobec ludzi, którzy prawdziwie mają Boga w sercu, bez względu na to, kiedy opuścili Boży dom, jeśli tylko powrócą i ta rodzina wciąż będzie im droga, będę miał pewnego rodzaju sentymentalne przywiązanie i przyniesie Mi to pewną pociechę. Jeśli natomiast nigdy nie powrócą, będę tego żałował. Jeżeli wrócą i okażą szczerą skruchę, Moje serce w szczególny sposób wypełni się wdzięcznością i zazna pociechy. Z tego, że ten człowiek wciąż był w stanie wrócić, wynika, że nie zapomniał o Bogu; wrócił, bo w sercu wciąż tęsknił do Boga. Spotkanie z nim było bardzo poruszające. Kiedy odchodził, z pewnością był negatywnie nastawiony i w złym stanie; ale jeśli teraz jest w stanie wrócić, dowodzi to, że wciąż ma wiarę w Boga. Jednak to, czy uda mu się w niej wytrwać, pozostaje niewiadomą, bo ludzie zmieniają się bardzo szybko. W Wieku Łaski Jezus miał dla ludzi miłosierdzie i łaskę. Gdyby zginęła jedna owieczka ze stu, On zostawiłby dziewięćdziesiąt dziewięć, by poszukać tej jednej. Nie jest to żadne mechaniczne działanie ani reguła; słowa te pokazują raczej żarliwy zamiar Boga, by przynieść ludziom zbawienie, oraz Jego głęboką miłość do nich. Nie jest to sposób postępowania, lecz rodzaj usposobienia czy też mentalności. Zatem niektórzy ludzie odchodzą z kościoła na pół roku czy rok albo też mają wiele słabości i cierpią z powodu licznych błędnych pojęć, a mimo to ich umiejętność późniejszego przebudzenia się na rzeczywistość, zdobycia wiedzy, dokonania zwrotu i ponownego wstąpienia na właściwą ścieżkę dostarcza Mi szczególnej pociechy i przynosi odrobinę radości. W tym świecie uciech i blichtru, w tym wieku zła zdolność do uznania Boga oraz powrotu na właściwą ścieżkę jest czymś, co przynosi mi odrobinę pociechy i ekscytacji. Weźmy na przykład wychowywanie dzieci: bez względu na to, czy darzą cię uczuciami, jak byś się czuł, gdyby nie chciały cię znać i opuściły dom na zawsze? W głębi serca wciąż byś się o nie troszczył i wiecznie byś się zastanawiał: »Kiedy wróci mój syn? Chciałbym go zobaczyć. W końcu jest moim synem, nie na próżno go wychowałem i kochałem«. Zawsze tak myślałeś i zawsze czekałeś, aż nadejdzie ten dzień. Pod tym względem wszyscy czują to samo, nie wspominając już o Bogu – czy Jego nadzieja, że człowiek, który zbłądził na manowce, odnajdzie drogę powrotną, że wróci marnotrawny syn, nie jest jeszcze większa? Ludzie w obecnych czasach mają kiepską postawę, ale nadejdzie dzień, gdy zrozumieją Bożą intencję – chyba że nie mają skłonności do prawdziwej wiary, chyba że są niedowiarkami, a w takim razie Bóg zupełnie się nimi nie interesuje(Część trzecia, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Słowa Boga mnie poruszyły i po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Czułem, jakby Bóg mówił do mnie twarzą w twarz, tak jak matka rozmawia z dzieckiem. Bóg ocalił mnie, kiedy byłem najbardziej nieszczęśliwy, i dzięki Niemu zrozumiałem, jak prawdziwa jest Jego miłość. Zdałem sobie sprawę, że Bóg nie potępia i nie powala ludzi tak po prostu. Bóg przyszedł wcielony w dniach ostatecznych, żeby zbawić ludzkość. Bóg właściwie nigdy mnie nie opuścił, jak wcześniej sądziłem, ale wskutek mojego zepsutego usposobienia i tego, że wybrałem złą ścieżkę, ukrył przede mną swoją twarz. To była Boża sprawiedliwość i świętość, która miała mnie zdyscyplinować i zmienić. Bóg czekał, aż okażę skruchę, ale ja miałem własne wyobrażenia i błędne opinie o Bogu. Zawsze kierowałem się własnym punktem widzenia i zastępowałem wolę Boga własnymi pojęciami, jak gdybym rozumiał prawdę. Choć tak bardzo się buntowałem, Bóg znał moje słabości i wiedział, gdzie upadnę i zawiodę. Miłość Boga była większa, niż byłem to sobie w stanie wyobrazić. Krok po kroku Bóg prowadził mnie, aż się obudziłem. Zdałem sobie sprawę, ze szczerości intencji Boga, by zbawić ludzi. Dopóki ludzie będą chwalić Jego imię i iść Jego drogą, dopóty Bóg będzie wyciągał do nich pomocną dłoń. Bóg jest odpowiedzialny za życie nas wszystkich, ale ludzie muszą wypełniać powinności istot stworzonych. Bóg nie lubi tchórzy takich jak ja, ceni natomiast tych, którzy są zdecydowani. Jeśli tylko będę szczerze żałował, usiłował szukać prawdy i zmienię się, nie będzie dla mnie za późno. Wciąż miałem szansę zmienić swoje zepsute usposobienie i zostać zbawiony. Kiedy zrozumiałem wolę Bożą, mój stan zniechęcenia i niezrozumienia się odmienił.

Później przeczytałem inny fragment słów Bożych, dzięki którym zrozumiałem Boże dzieło osądzania. Bóg mówi: „Dzisiaj Bóg was sądzi, karci i potępia, lecz musisz zdawać sobie sprawę, że sednem tego potępienia jest umożliwienie ci poznania samego siebie. Bóg potępia, przeklina, sądzi i karci, żebyś ty mógł poznać siebie, żeby twoje usposobienie mogło ulec zmianie oraz, co więcej, żebyś mógł poznać swoją wartość i zrozumieć, że wszystkie Boże czyny są sprawiedliwe i zgodne z Jego usposobieniem oraz wymogami Jego dzieła, że działa on zgodnie ze swoim planem zbawienia człowieka oraz że jest sprawiedliwym Bogiem, który kocha, zbawia, sądzi i karci człowieka. Jeśli wiesz tylko tyle, że twój status jest niski, że jesteś zepsuty i buntowniczy, ale nie wiesz o tym, że Bóg pragnie ukazać zbawienie poprzez sąd i karcenie, które wykonuje w tobie dzisiaj, wówczas nie masz możliwości, by zyskać doświadczenie, a już na pewno nie jesteś zdolny do tego, by dalej iść naprzód. Bóg nie przybył po to, by zabijać lub niszczyć, tylko by sądzić, przeklinać, karcić i zbawiać. Dopóki Jego sześciotysiącletni plan zarządzania nie zostanie zrealizowany – zanim ujawni wynik każdej kategorii człowieka – dzieło Boga na ziemi będzie służyć zbawieniu; jego celem jest wyłącznie uczynienie tych, którzy Go kochają, pełnymi – dogłębnie – oraz sprawienie, by poddali się Jego panowaniu. Bez względu na to, w jaki sposób Bóg zbawia ludzi, wszystko to dokonuje się poprzez oderwanie ich od ich starej, szatańskiej natury – oznacza to, że Bóg zbawia ludzi poprzez skłonienie ich do poszukiwania życia. Jeśli tego nie zrobią, wówczas nie będą mieli możliwości przyjęcia Bożego zbawienia. Zbawienie jest dziełem samego Boga, zaś szukanie życia jest czymś, czego człowiek musi się podjąć, by to zbawienie przyjąć. W oczach człowieka zbawienie jest Bożą miłością, a miłość ta nie może polegać na karceniu, sądzeniu i przeklinaniu; zbawienie musi zawierać w sobie miłość, współczucie i, co więcej, słowa pociechy, jak również bezgraniczne błogosławieństwa Boże. Ludzie wierzą w to, że gdy Bóg zbawia człowieka, czyni to poprzez poruszenie ich swoimi błogosławieństwami i łaską, dzięki czemu mogą oddać swoje serce Bogu. Można powiedzieć, że gdy Bóg dotyka człowieka, zbawia go. Ten rodzaj zbawienia dokonuje się wskutek zawarcia umowy. Dopiero gdy Bóg po stokroć wynagradza człowieka, ten skłonny jest poddać się imieniu Boga i stara się czynić dla Niego dobro i przynosić Mu chwałę. Nie takie są Boże zamiary wobec człowieka. Bóg przybył, by wykonywać dzieło na ziemi w celu zbawienia zepsutej ludzkości, nie ma w tym żadnego fałszu. W przeciwnym razie z pewnością by nie przybył, aby dokonać swego dzieła osobiście. W przeszłości Boże metody zbawienia obejmowały okazywanie najwyższej miłości i współczucia – oto Bóg oddał wszystko szatanowi w zamian za całą ludzkość. Dzisiejsze czasy w niczym nie przypominają przeszłości: do zbawienia, którym obecnie was obdarzono, dochodzi w czasie dni ostatecznych, kiedy każdy zostaje sklasyfikowany zgodnie ze swoim rodzajem. Tym razem wasze zbawienie nie dokonuje się poprzez miłość ani współczucie, tylko poprzez karcenie i sądzenie, aby człowiek mógł zostać zbawiony jeszcze dogłębniej. Dlatego też wszystko, co otrzymujecie, to karcenie, sąd i bezlitosne uderzenia, lecz wiedzcie jedno: w tych bezdusznych uderzeniach nie ma najmniejszej kary. Niezależnie od tego, jak srogie mogą być Moje słowa, wszystko, co wam się przydarza, to jedynie kilka słów, które mogą wam się wydawać kompletnie bezduszne. Niezależnie od tego, jak bardzo mogę być rozgniewany, wszystko, co na was spada, to wciąż tylko słowa wyrzutu, a Ja nie chcę was skrzywdzić ani zgładzić. Czyż to wszystko nie jest faktem? Wiedzcie, że obecnie wszystko, czy jest to sprawiedliwy sąd, czy bezduszne oczyszczanie i karcenie, służy zbawieniu. Niezależnie od tego, czy dzisiaj każdy zostaje sklasyfikowany zgodnie ze swoim rodzajem, czy też obnażone zostają wszystkie kategorie ludzi, celem wszystkich słów Boga i Jego dzieła jest zbawienie tych, którzy prawdziwie Go kochają. Sprawiedliwy sąd ma oczyścić człowieka, a bezduszne oczyszczenie dokonuje się, aby go obmyć; srogie słowa lub karcenie mają na celu oczyszczenie i służą zbawieniu(Powinieneś odłożyć na bok błogosławieństwa, jakie daje status, i zrozumieć Bożą intencję zbawienia człowieka, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Po przeczytaniu słów Bożych pojąłem, że nie rozumiałem Bożego dzieła osądzania. Kiedy po raz pierwszy przyjąłem dzieło Boga, chodziło mi bardziej o cieszenie się Bożą miłością i miłosierdziem oraz iluminacją i oświeceniem przez Ducha Świętego. Wystarczało mi to, że korzystam z Bożej łaski. Myślałem, że jestem dzieckiem w ramionach Boga, kimś przez Niego hołubionym, kimś szczególnym i doskonałym, i że nie powinienem zostać tak ostro osądzony przez Boga. Kiedy jednak surowe słowa Boże ujawniły moje zepsucie i usposobienie antychrysta, pomyślałem, że Bóg mnie odrzuci. W gruncie rzeczy nie rozumiałem woli Boga. Ludzie są zbyt głęboko zepsuci przez szatana i tylko surowy sąd Boży i skarcenie mogą odmienić zepsute ludzkie usposobienie i w pełni wybawić nas od władzy szatana. Byłem tak zepsuty przez szatana, tak arogancki i zadufany w sobie, że potrzebowałem tego sądu i karcenia za pomocą Bożych słów, żebym się otrząsnął. Tylko dzięki takiemu dziełu mogłem ujrzeć brzydotę swojego zepsucia przez szatana i dopiero wtedy mogłem znienawidzić siebie i porzucić szatana. Bez tego wciąż bym myślał, że jestem doskonały i że Bóg mnie kocha, nigdy nie zawróciłbym, nie szukał prawdy i nie zastanowił się nad sobą. Szedłbym dalej złą ścieżką antychrystów aż do śmierci. Wierzyłem w Boga, ale nie chciałem cierpieć. Chciałem być hołubiony przez Niego, móc bez końca korzystać z Bożej łaski i miłosierdzia, jak dziecko. Czy w tym stanie Bóg mógłby mnie oczyścić? Przez ignorancję i egoizm nie rozumiałem Boga, odwróciłem się od Niego i zdradziłem Go. Nie dostrzegałem, że za Jego dziełem osądzania kryły się Jego miłość i zbawienie. Zapłaciłem wysoką cenę za swoją ignorancję i egoizm. Kiedy zrozumiałem wielkie znaczenie Bożego dzieła osądzania i karcenia, z przekonaniem ponownie podążyłem za Bogiem i znów doświadczyłem Jego dzieła. Zrozumiałem, że bez względu na to, czy dzieło Boże pasowało do moich pojęć, czy nie, służyło temu, by mnie oczyścić i zmienić moje zepsute usposobienie oraz w pełni wybawić mnie od władzy szatana. Sąd i karcenie przez Boga są Jego najlepszym sposobem na zbawienie człowieka.

Później czytałem więcej słów Boga i zrozumiałem Jego wymagania. Bóg chciał, żebym był prawdziwą istotą stworzoną, bym przyjął Jego zwierzchnictwo i opiekę, bym wypełniał swoje obowiązki, poznał Go i świadczył o Nim. W rzeczywistości miałem taki sam status, jak bracia i siostry. Bóg obdarzył mnie pewnymi zdolnościami i talentami czy dał mi szansę służenia jako przywódca, ale nie oznaczało to, że miałem wyższy status niż moi bracia i siostry. Wciąż byłem istotą stworzoną i cały czas byłem skażoną osobą, która potrzebowała Bożego zbawienia. Te zdolności i talenty dał mi Bóg, więc nie powinienem był się popisywać. Powinienem był skupić swoje wysiłki na dobrym wypełnianiu obowiązków, by zadowolić Boga. Kiedy to zrozumiałem, odnalazłem ścieżkę praktyki i poczułem ulgę. Chciałem szybko wrócić do kościoła i z powrotem podjąć swoje obowiązki. Tym razem moja determinacja, aby podążać za Bogiem i wypełniać obowiązki, była silniejsza. Wykasowałem z komputera i telefonu to, co nie było związane z wiarą w Boga, chcąc odrzucić wszystko i pójść za Nim. Kilka dni później wróciłem do kościoła i znów zacząłem głosić ewangelię. Byłem bardzo wdzięczny Bogu. Pełniąc obowiązki, świadomie współpracowałem z braćmi i siostrami. Kiedy tylko napotykałem jakiś problem, pytałem ich o opinie i sugestie, a także prosiłem, by brali udział w jego rozwiązaniu. Już nie musiałem mieć ostatniego słowa i nie narzucałem innym swojego punktu widzenia. Przeciwnie, dyskutowałem i omawiałem wszystkie sprawy z innymi. Nie chciałem już się popisywać, żeby mnie podziwiali, ani nie próbowałem ich kontrolować. Już nie pragnąłem władzy. Zamiast tego nauczyłem się szukać prawdozasad razem z braćmi i siostrami. Praktykując w ten sposób, czułem spokój, jakiego nie odczuwałem nigdy przedtem.

Od czasu tego doświadczenia zyskałem nieco zrozumienia swojego zepsutego usposobienia. Lepiej pojąłem też dzieło Boga i Jego wolę zbawienia ludzkości oraz bardziej wierzę w Boga. Naprawdę czuję, że Boży sąd i skarcenie to nie potępienie i zniszczenie, lecz Jego miłość i zbawienie. Jak mówią słowa Boże: „Światłem tym jest Boże karcenie i sąd, i jest to światło ludzkiego zbawienia; nie ma dla człowieka większego błogosławieństwa, łaski czy ochrony(Doświadczenia Piotra: jego znajomość karcenia i sądu, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Bogu niech będą dzięki!

Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.

Powiązane treści

Połącz się z nami w Messengerze