Święty obowiązek
W 2020 roku przyjęłam dzieło Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych. Potem często chodziłam na spotkania i pytałam braci i siostry o wszystko, czego nie rozumiałam. Aktywnie omawiałam też swoje rozumienie słów Boga i zachęcałam innych do tego samego. Kiedyś liderka grupy powiedziała mi: „Dobrze rozumiesz słowa Boga i świetnie je omawiasz, czy chciałabyś prowadzić spotkania?”. To niewiarygodne – chciała, bym organizowała spotkania? Tak długo na to czekałam. Odkąd wierzę w Pana, zawsze zazdrościłam tym, którzy głosili kazania. Nawet chciałam zostać pastorką, by kiedyś stanąć przy pulpicie, głosić kazania jak oni i zdobyć podziw i pochwały od innych. Nie wierzyłam, że w końcu się to ziściło. Wybrano mnie jako jedyną spośród tych, z którymi się spotykałam, więc sądziłam, że to znaczy, że jestem lepsza od innych. Czułam się tak szczęśliwa, że bez wahania przyjęłam ofertę. Postanowiłam przygotowywać się do spotkań z wyprzedzeniem, od razu rozwiązywać problemy braci i sióstr, a w razie konieczności prosić lidera grupy o pomoc. Jakiś czas później liderka grupy powiedziała mi, że świetnie sobie radzę i że ma do mnie zaufanie. Czułam się dumna jak paw. Nieco później przywódczyni kościoła, siostra Ivy, wyznaczyła mnie do szerzenia ewangelii. Moim głównym obowiązkiem było zapraszanie ludzi do słuchania kazań. Nie mogłam się na to zgodzić, bo ewangelizator ma niższą rangę niż gospodarz spotkań. Organizatorów uważa się za liderów – mogłam prowadzić innych i się wyróżniać – natomiast zapraszanie ludzi do słuchania kazań działo się za kulisami i nikt by mnie nie zauważył. Użalałam się nad sobą: „Czemu mnie to przydzielili? Nie jestem dość dobra?”. Gubiłam się w tym. Wręcz uprzedziłam się do liderki, sądząc, że źle o mnie myśli, lecz ona mi wyjaśniła, że ewangelizacja to zadanie od Boga i obowiązek, który każdy powinien wypełniać. Dopiero wtedy niechętnie się zgodziłam. Nie umiałam jednak włożyć serca w ewangelizację i chciałam znów organizować spotkania. Sądziłam nawet, że ewangelizowanie nie jest dla mnie i że lepiej mi idzie prowadzenie spotkań.
Jednak o dziwo pewnego dnia przełożona powiedziała mi: „Mam dobre wieści – wybrano cię na przywódczynię kościoła”. Byłam w szoku. Jeszcze nie rozumiałam prawdy, jak miałam przyjąć tak ważną rolę? Lecz wiedziałam, że to wywyższenie od Boga, więc ją przyjęłam. Potem liderka powiedziała mi, że będę odpowiadać za ewangelizację. Słysząc jej słowa, zaraz pomyślałam, że to też mniej ważny obowiązek. Miałam tylko rozmawiać z szukającymi prawdy, przez co nie byłabym znana. Znów zaczęłam się nad sobą użalać i czułam opór. Nie chciałam się zajmować ewangelizacją. Pełniąc swój obowiązek, skupiałam się tylko na organizacji spotkań i lekceważyłam ewangelizację. Gdy zwierzchniczka pytała mnie o ewangelizację, nie miałam nic do powiedzenia. Wiedziałam, że brak efektów w dziele ewangelizacyjnym kościoła oraz fakt, że bracia i siostry nie umieją ewangelizować, są wynikiem mojego zaniedbania. Czułam się okropnie. Potem wspomniałam o swoim stanie przywódcom, a oni omówili to ze mną i poradzili, jak rozwiązać tę kwestię. Poprosili też, bym bardziej skupiła się na postępach w ewangelizacji. Czułam się winna. Jako liderka powinnam dźwigać brzemię tego zadania, lecz ja zlekceważyłam swój obowiązek i w efekcie nasze wyniki w ewangelizacji były słabe. Gdy to zrozumiałam, poczułam się okropnie.
Na spotkaniu zobaczyłam fragment słów Boga, który pomógł mi nieco lepiej zrozumieć siebie: Słowa Boga mówią: „Jaką postawę powinieneś mieć wobec swojego obowiązku, którą można uznać za właściwą i zgodną z wolą Boga? Po pierwsze, nie powinieneś analizować, czyje to jest zarządzenie i na którym szczeblu przywództwa ten obowiązek został ci przydzielony – powinieneś przyjąć go od Boga. Nie powinieneś tego analizować, tylko przyjąć to od Boga. Taki jest warunek. Ponadto bez względu na to, na czym polega twój obowiązek, nie rób rozróżnienia między wzniosłymi i przyziemnymi zadaniami. Przypuśćmy, że powiesz sobie: »Choć zadanie to zostało mi wyznaczone przez Boga i stanowi część dzieła domu Bożego, to jeśli będę je wykonywał, ludzie mogą zacząć mną gardzić. Inni dostają szansę wykonywać dzieło, które pozwala im się wyróżnić. Przydzielono mi zadanie, które nie pozwala mi się wyróżnić, lecz zmusza mnie do wysiłku, którego nikt nawet nie dostrzeże, to nie fair! Nie będę wykonywać tego obowiązku. Moim obowiązkiem musi być coś, co pozwoli mi zabłysnąć i wyrobić sobie nazwisko. A nawet jeśli nie zdołam dzięki niemu wyrobić sobie nazwiska ani się wyróżnić, to i tak muszę na nim skorzystać i czuć się swobodnie podczas jego wykonywania«. Czy takie podejście w ogóle jest do przyjęcia? Bycie wybrednym nie oznacza przyjmowania tego, co pochodzi od Boga. Oznacza natomiast dokonywanie wyborów zgodnie z własnymi preferencjami. To nie jest akceptowanie swego obowiązku, a raczej odmowa jego przyjęcia, przejaw twojej buntowniczości. Tego rodzaju wybredność nacechowana jest bowiem twoimi osobistymi preferencjami i pragnieniami. Kiedy zwracasz uwagę na własne korzyści, reputację i tak dalej, twoje podejście do swego obowiązku nie jest bynajmniej uległe. Jakie powinieneś mieć podejście do swego obowiązku? Po pierwsze, nie wolno ci go analizować, ani myśleć o tym, kto ci go wyznaczył. Zamiast tego powinieneś przyjąć go od Boga jako obowiązek powierzony ci przez Niego, powinieneś być posłuszny Bożym ustaleniom i przyjąć obowiązek od Boga. Po drugie, nie rób rozróżnienia między zadaniami wzniosłymi i przyziemnymi i nie roztrząsaj ich natury – czy obowiązek pozwoli ci się wyróżnić, czy też nie, czy wykonywany jest na oczach wszystkich czy za kulisami. W ogóle się nad tym nie zastanawiaj. Jest jeszcze inna postawa: posłuszeństwo i aktywna współpraca” (Czym jest odpowiednie wykonywanie obowiązków? w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Po przeczytaniu słów Boga zrozumiałam, że nie ma mniej czy bardziej ważnych obowiązków. W oczach Boga bez względu na to, co robimy w kościele, wypełniamy swoje obowiązki istot stworzonych. Nie możemy ich dzielić na mniej czy bardziej ważne ani postrzegać ich jako zlecenia od innych ludzi. To obowiązki, które mamy wypełniać. Zastanowiwszy się zrozumiałam, że swoje preferencje przedkładam nad inne, wybierając prace, które mnie wyróżniają. Ilekroć zadanie mi nie pasowało, bo nie pozwalało mi się wyróżnić, nie przyjmowałam go, czułam opór i narzekałam. Gdy liderka zleciła mi organizację spotkań, podobało mi się to, zaspokajało moje pragnienia i pozwalało mi się wyróżnić, więc tyrałam z radością i zapałem. Lecz gdy wyznaczyła mi ewangelizowanie, miałam jej to za złe, bo nie mogłam się wyróżnić. Sądziłam, że mnie nie docenia, więc byłam rozczarowana, smutna, a nawet się do niej uprzedziłam. Byłam wybredna przy wyborze obowiązków, nie traktowałam ich, jakby pochodziły od Boga i nie podporządkowywałam się. Błędnie pojmowałam swój obowiązek, więc byle jak wykonywałam swoją pracę ewangelizacyjną. W efekcie mieliśmy słabe wyniki i dzieło ewangelizacji się opóźniało. Zrozumiałam swoje błędy. Bez względu na powierzone obowiązki i to, czy mi się podobały, jeśli tylko wspierały dzieło kościoła, powinnam dawać z siebie wszystko. To powinno być dla mnie najważniejsze, lecz ja zawsze kierowałam się swoimi preferencjami. Byłam nieposłuszna i nielojalna. Dziękujmy Bogu! Cieszyłam się, że dzięki lekturze fragmentu słów Boga dostrzegłam swoje zepsucie. Postanowiłam, że się podporządkuję każdemu obowiązkowi.
Wyciszyłam się i spytałam siebie: czemu gdy obowiązek zaspokaja moje pragnienia i pozwala się wyróżnić, dziękuję Bogu, a gdy mi nie odpowiada, to nie chcę go wykonać, wręcz narzekam i się buntuję? Odpowiedź znalazłam w słowach Boga. Słowa Boga mówią: „Troska antychrystów o własny status i prestiż wykracza poza troskę przejawianą przez normalnych ludzi i jest częścią ich usposobienia i istoty; nie jest to chwilowe zainteresowanie ani przejściowy wpływ otoczenia, lecz część ich życia, coś, co mają we krwi, a zatem ich istota. To znaczy, że we wszystkim, co antychryst robi, najważniejszy jest jego osobisty status i prestiż, nic poza tym. Dla antychrysta status i prestiż są całym jego życiem i życiowym celem. Cokolwiek robi, pierwsze pytanie brzmi: »Jak to wpłynie na mój status? A na mój prestiż? Czy zrobienie tego podniesie mój prestiż? Czy mój status w oczach innych ludzi wzrośnie?«. To jest pierwsza rzecz, o jakiej myśli, co wystarczająco dowodzi, że ma usposobienie i istotę antychrysta; inaczej nie zastanawiałby się nad tymi problemami. Można powiedzieć, że dla antychrystów status i prestiż nie są jakimś dodatkowym wymogiem ani czymś nieistotnym, bez czego mogliby się obejść. Są częścią natury antychrystów, są w ich kościach, we krwi – są czymś wrodzonym. Antychrystom nie jest obojętne, czy posiadają status i prestiż – nie taka jest ich postawa. Jaka więc ona jest? Status i prestiż są ściśle związane z ich codziennym życiem, ich codziennym stanem, tym, do czego na co dzień dążą. I tak dla antychrystów status i prestiż są ich życiem. Bez względu na to, jak i w jakim środowisku żyją, jaką pracę wykonują, o co zabiegają, jakie są ich cele, jaki jest kierunek ich życia, wszystko kręci się wokół zdobycia dobrej reputacji i wysokiej pozycji. Ten cel się nie zmienia; nigdy nie potrafią odsunąć takich rzeczy na bok. To jest prawdziwe oblicze antychrystów i ich istota” (Punkt dziewiąty: Wypełniają obowiązki tylko po to, by się wyróżnić, zaspokoić swoje interesy i ambicje; nigdy nie zważają na interesy domu Bożego, a nawet poświęcają je dla osobistej chwały (Część trzecia), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Dzięki słowom Boga zrozumiałam, jak antychryści pragną reputacji i statusu. Zawsze chcą się wyróżnić i zająć miejsce w sercach ludzi. Bez względu na okoliczności zawsze najpierw szukają okazji, by zdobyć podziw innych i pochwały. Zwykli ludzie mogą się zmartwić, gdy nie zdobędą reputacji i statusu, lecz antychryści nie są w stanie nawet funkcjonować i tak bardzo ich to męczy, że wręcz nie mogą normalnie żyć. Dla antychrystów reputacja i status są treścią życia. Miałam takie samo usposobienie – zawsze pragnęłam reputacji, statusu i pochwał od innych. Zawsze chciałam być ulubionym dzieckiem rodziców. Wśród przyjaciół chciałam być najbardziej lubiana. W szkole pragnęłam aprobaty nauczycieli, a jako wierząca w Pana, chciałam być jak kaznodzieje, głosić kazania przed tłumami i zyskiwać ich podziw. Po przyjęciu dzieła Boga w dniach ostatecznych wciąż pragnęłam tego samego – sądziłam, że organizując spotkania, mogę się wykazać, zyskać uznanie innych i być doceniona przez liderów. Gdy wyznaczano mnie na gospodynię spotkania, byłam przeszczęśliwa i upajałam się szacunkiem i pochwałami od wszystkich. Nikt jednak nie zwracał uwagi na ewangelizowanie. Gdybym nawet dostała tytuł „liderki”, i tak bym go nie przyjęła, sądząc, że to mało ważna praca, i nie mogąc się doczekać powrotu do organizowania spotkań. Gdy moje pragnienia nie były spełniane, zaczynałam lekceważyć obowiązki, na czym cierpiało dzieło ewangelizacji. W przeszłości moje modlitwy o jak najlepsze wypełnianie obowiązków nie były prawdziwe i szczere – oszukiwałam Boga! Wypełniałam je tylko po to, by zachować status i reputację i zyskać podziw braci i sióstr, a nie po to, by zadowolić Boga. Ujawniałam swoje usposobienie antychrysta i opierałam się Bogu. Przeraziłam się, gdy to zrozumiałam. To niebezpieczne! W sercu modliłam się do Boga: „Dobry Boże, tkwię w niebezpiecznym stanie – dążę do reputacji i statusu i kroczę złą drogą. Chcę okazać skruchę i prosić Cię o zbawienie”.
Na spotkaniu przeczytałam fragment słów Boga, dzięki którym lepiej rozumiem ewangelizowanie. Słowa Boga mówią: „Ostrzegam wszystkich ludzi i wszystkim obwieszczam, że szerzenie ewangelii nie jest szczególnym powołaniem jednego rodzaju czy grupy ludzi; jest powołaniem każdej osoby, która podąża za Bogiem. Dlaczego powinienem uświadomić ludziom ten aspekt prawdy? I dlaczego muszą go znać? Ponieważ szerzenie ewangelii jest misją i powołaniem, które musi przyjąć każda stworzona istota i każdy wyznawca Boga, stary czy młody, mężczyzna czy kobieta. Jeśli ta misja przyjdzie do ciebie i będzie wymagać od ciebie ponoszenia kosztów, zapłacenia ceny, a nawet ofiarowania swojego życia, co powinieneś zrobić? Powinieneś ją przyjąć, ponieważ jesteś do tego zobowiązany. To jest prawda i to właśnie powinieneś zrozumieć. To nie jest prosta doktryna; to jest prawda. A dlaczego to jest prawda? Dlatego, że bez względu na upływ czasu, na zmiany epok, geografii i przestrzeni, szerzenie ewangelii i niesienie świadectwa o Bogu jest odwiecznie pozytywną rzeczą; jej znaczenie i wartość pozostają niezmienne. Nie zmienia się wraz z upływem czasu, czy wraz ze zmianą położenia geograficznego. Istnieje odwiecznie i jest tym, co każda istota stworzona powinna zaakceptować i wprowadzić w życie. To jest wieczna prawda. Niektórzy ludzie mówią: »Nie wypełniam obowiązku szerzenia ewangelii«. Mimo to ludzie powinni zrozumieć prawdę o głoszeniu ewangelii. Jako że jest to prawda znajdująca się w królestwie wizji, wszyscy wierzący w Boga muszą ją zrozumieć; jest to rzecz, która zakorzenia czyjąś wiarę w Boga i pomaga wejść w życie. Co więcej, bez względu na twój obowiązek, będziesz mieć do czynienia z niewierzącymi, więc jesteś odpowiedzialny za głoszenie ewangelii. Kiedy już zrozumiesz prawdę o szerzeniu ewangelii, będziesz czuł w swoim sercu: »Głoszenie nowego dzieła Boga i głoszenie ewangelii Jego dzieła, zbawienia ludzi jest moim powołaniem; bez względu na miejsce i czas, bez względu na moje stanowisko, rolę czy obowiązek, które obecnie pełnię, jestem zobowiązany iść i głosić dobrą nowinę o nowym dziele Bożym. Moim obowiązkiem jest przekazywać ją, kiedy tylko mam okazję lub wolny czas«. Czy to są obecnie myśli większości ludzi? (Nie). Co myśli większość ludzi? »Obecnie mam stały obowiązek; zajmuję się studiowaniem i zgłębianiem mojej profesji i specjalizacji, więc szerzenie ewangelii nie ma ze mną nic wspólnego«. Co to za postawa? Jest to postawa uchylania się od odpowiedzialności i misji, postawa negatywna, a osoba ją prezentująca nie bierze pod uwagę woli Boga i jest Mu nieposłuszna. Jeśli ty, kimkolwiek jesteś, nie dźwigasz ciężaru głoszenia ewangelii, czy nie okazujesz braku sumienia i rozumu? Jeśli nie jesteś energiczny i proaktywny we współpracy, w braniu odpowiedzialności i poddawaniu się, to po prostu reagujesz negatywnie i pasywnie. To jest postawa, której nie wolno ci przyjąć. Bez względu na to, jakie obowiązki wykonujesz i bez względu na zawód lub specjalizację, którą się zajmujesz, jednym z najważniejszych aspektów wszystkich owoców twojej pracy jest możliwość szerzenia ewangelii i niesienia świadectwa o Bożym dziele zbawienia ludzkości. To niezbędne minimum, jakie powinna wykonać istota stworzona” (Punkt pierwszy: Usiłują pozyskać sobie ludzi, w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Przeczytawszy słowa Boga, zaczęłam płakać – czułam się winna. One pokazały mi wyraźnie, że ewangelizowanie to zadanie od Boga, czyli obowiązek i misja każdego. Bez względu na nasz obowiązek w kościele, naszym celem jest to samo – głosić ewangelię. A ja nie lubiłam ewangelizować, a nawet błędnie sądziłam, że nie mam z tym nic wspólnego. Myślałam, że póki organizuję spotkania i podlewam braci i siostry, to wypełniam swój obowiązek i zadowalam Boga. Nie rozumiałam wagi ewangelizowania. Dopiero wtedy pojęłam, że ewangelizowanie to pilny zamiar Boga. Jest to dzieło zbawiania ludzkości, niesienie świadectwa o Bogu, nauczanie o Jego dziele i powrót przed Jego oblicze, by zostać zbawionym. Taka praca ma znaczenie. Lecz ja nie chciałam nieść świadectwa o Bogu ani choćby odrobinę poświęcać się swoim obowiązkom. Gdy liderka wyznaczyła mnie do ewangelizacji, opierałam się, odmawiałam i się migałam. Nie miałam sumienia ani rozsądku! Gdyby nie ludzie, dzięki którym słuchałam kazań, poznawałam ewangelię i świadectwa o Bogu, nie usłyszałabym głosu Boga ani nie miała szansy przyjąć dzieła Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych. Gdybym nie dzieliła się ewangelią, a tylko brnęła przed siebie, to Bóg nie uznałby mnie za swoją wyznawczynię, lecz za kogoś, komu brak sumienia i człowieczeństwa. Migałam się od swoich zadań ewangelizacyjnych, a wręcz chciałam je porzucić na rzecz organizacji spotkań. Gdy o tym myślę, wiem, że to był błąd. Pomyślałam o Noem – gdy usłyszał słowa Boga, nie miał wątpliwości ani nie myślał o sobie. Chciał zadowolić Boga, spełnić Jego wolę i zbudować arkę według Jego poleceń. Starał się też jak najlepiej szerzyć ewangelię. Jego doświadczenia bardzo mnie zmotywowały. Chciałam usłuchać ustaleń Boga i spełnić swój obowiązek tak dobrze, jak Noe. Dziękowałam Bogu Wszechmogącemu, że pomógł mi zrozumieć ten aspekt prawdy i poznać moje zepsucie. Chciałam okazać skruchę i szerzyć ewangelię bez względu na przydzielone mi obowiązki.
Później zaczęłam się skupiać na ewangelizowaniu. Miałam mało doświadczenia, więc rozmowy z różnymi ludźmi stanowiły dla mnie wyzwanie. Mogli mnie odrzucić, mogłam też doświadczyć różnych trudności, lecz nie mogłam zrezygnować. Pomyślałam o tych słowach Boga: „Bez względu na to, jakie obowiązki wykonujesz i bez względu na zawód lub specjalizację, którą się zajmujesz, jednym z najważniejszych aspektów wszystkich owoców twojej pracy jest możliwość szerzenia ewangelii i niesienia świadectwa o Bożym dziele zbawienia ludzkości. To niezbędne minimum, jakie powinna wykonać istota stworzona” (Punkt pierwszy: Usiłują pozyskać sobie ludzi, w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Ten fragment bardzo mnie zmotywował. Byłam gotowa podporządkować się temu odpowiedzialnemu zadaniu. Mogło nie być łatwo, lecz wiedziałam, że jeśli będę szczerze modlić się do Boga, On mnie poprowadzi. Dziękujmy Bogu Wszechmogącemu!