Jak odeszłam od despotycznego sposobu bycia

02 lutego 2022

Autorstwa Cheng Nuo, Francja

Tak naprawdę, kiedy przywódczyni po raz pierwszy przydzieliła siostrę Lin, aby wraz ze mną podlewała nowych członków, nie byłam z tego zadowolona. Skoro mogłam sama kierować dwoma Kościołami, po co był mi współpracownik do kierowania jednym? Wszystkie osiągnięcia byłyby oczywiście postrzegane jako sukcesy dwoch osób, więc nie byłabym w centrum uwagi i nikt by mnie nie podziwiał. Gdybym zajmowała się tym sama, bracia i siostry widzieliby, ile potrafię zrobić. Byłabym filarem tego obowiązku, byłabym niezastąpiona. Naprawdę bym zabłysnęła. Poza tym w sytuacji współparcy nie miałabym ostatniego zdania, więc czy nie dysponowałabym tylko połową władzy? Musiałabym we wszystkim zasięgać opinii siostry Lin, jakbym była nieudolna. Takie myśli sprawiły, że niechętnie patrzyłam ma takie rozwiązanie. Myślałam, że przywódczyni pomyliła się, albo że patrzy na mnie z góry. Wiedziałam, że we wszystkich Kościołach są po dwie osoby odpowiedzialne, ale czułam, że jestem wyjątkowo kompetentna, bardziej niż inni. Ignorowałam siostrę Li, o wielu rzeczach nawet jej nie mówiłam. Kiedyś dwie grupy chciały się połączyć po dejściu części członków. Uznałam, że coś tak prostego mogę zrobić sama. Zajmowałam się już takimi rzeczami, więc nie było potrzeby dyskusji. Połączyłam te dwie grupy. Kiedy siostra Li o to pytała, pewna siebie powiedziałam, że już się tym zajęłam. Innym razem przywódczyni chciała, abyśmy sprawdziły, których z nowych członków można przygotować do dzielenia się ewangelią, więc po prostu stworzyłam grupę dobrych kandydatów. Kiedy uczyli się zasad tego dzieła, zauważyłam, że jeden z nich był często zajęty swoją pracą zawodową. Sama podjęłam decyzję, aby przenieść go z tej grupy, i odebrać mu prawo do pełnienia obowiązku. Kiedy dowiedział się o tym brat Zhang, który był odpowiedzialny za dzieło dzielenia ewangelią, rozprawił się ze mną. Powiedział, że działam despotycznie i arbitralnie, podejmując decyzje bez angażowania współpracowniczki. Wtedy przyznałam mu rację, ale w głębi serca nie wierzyłam, że moje skażenie jest aż tak głębokie.

Takie sytuacje zdarzały się wielokrotnie, więc pewnego dnia siostra Li znalazła mnie i powiedziała: „Jesteśmy wspołpracowniczkami. Nawet jeśli potrafisz zrobić coś sama, powinnaś mnie informować, żebym wiedziała, jak idzie nasza praca. Siostra Zhang zawsze poświęca czas, aby omówić sprawy ze swoją współpracowniczką. Rozmawiają o wszystkim”. Pomyślałam: „Jeśli ci coś powiem, ty prostu posłuchasz mojej rady, więc czy to nie jest czysta formalność? Ludzie pytają, kiedy nie wiedzą jak coś zrobić. Po co robić problemy, jeśli sama sobie radzę? Współpraca to tyle problemów, konieczność omawiania z tobą wszystkiego. To będzie wyglądało, jakbym była podwładną zdającą sprawę przed przełożoną. Wyjdę na nieudolną”. Później mówiła mi to jeszcze wielokrotnie, ale ja nie zmieniałam swojego działania. Czasami pytała mnie o konkretne rzeczy, ale ja ją zbywałam. Myślałam, że pyta mnie o rzeczy, o których już rozmawialiśmy, więc ją ignorowałam. W czasie naszych roboczych dyskusji słyszałam, jak wzdycha, i zastanawiałem się, czy czuła się przeze mnie ograniczana. Trochę źle się z tym czułam. Ale wtedy pomyślałam, że przecież nic jej nie zrobiłam, więc nie przejmowałam się tym. Pewnego dnia siostra Li zapytała: „Mogłabyś sama kierować tym Kościołem, prawda?”. Wówczas nie zdawałem sobie sprawy, dlaczego mnie o to pyta i zastanawiałem się, czy nie zostanie przeniesiona. Pomyślałam, że to byłoby wspaniałe: nie musiałabym jej o wszystkim informować, mogłabym sama decydować. Odpowiedziałam: „Tak, mogłabym”. Nic nie odpowiedziała. Później dowiedziałam się, że czuła się przeze mnie blokowana, nic nie mogła zrobić i chciała zrezygnować. Przyznałam się przed sobą, że nie miałam do niej dobrego nastawienia, ale nie zastanawiałam się nad sobą.

Przywódczyni kazała siostrze Li skupić się na innym projekcie, więc ja odpowiadałam za większą część dzieła Kościoła. W duchu byłam zadowolona, myślałam, że wreszcie będę mogła pokazać, co potrafię i samodzielnie decydować. Ale sprawy potoczyły się inaczej. Mój obowiązek oczywiście stał się znacznie trudniejszy, a kiedy bracia i siostry mieli problemy w swoich obowiązkach, nie dostrzegałam sedna sprawy, więc nie umiałam ich rozwiązać u źródła. Po pewnym czasie coraz więcej nowych członków nie przychodziło regularnie na spotkania, a przywódczyni powiedziała, że moja praca wypada najgorzej. Siostra Lin także wielokrotnie wskazywała na moje problemy, mówiąc, że jestem „samotnym strzelcem” i nie konsultuję się z innymi, nie szukam prawdy. Nie byłam wtedy elastyczna, nie przyjęłam tego do wiadomości ani nie zastanowiłam się nad sobą. Później mój stan się pogarszał, byłam rozkojarzona. Pewnego dnia przywódczyni powiedziała, że chce ze mną porozmawiać o moim stanie i umówiła spotkanie z inną siostrą. Słyszałam, że ta siostra ma słabe wyniki w pracy, więc pomyślałam, że przywódczyni uważa, że jestem taka sama. Trochę się bałam. Czy mój problem naprawdę był tak poważny? Czy miałam stracić swój obowiązek? Wcześnie, kiedy kierowałam dwoma Kościołami, wszystko było dobrze, teraz pracowałam tylko w jednym, wykonywałam pracę, którą znałam, którą zajmowałam się już wcześniej, więc dlaczego nie szło mi dobrze? Coś musiało być ze mną nie tak. Stanęłam przed Bogiam w modlitwie, prosząc, aby pomógł mi wejrzeć w siebie i zrozumieć mój problem. Pewnego dnia przeczytałam taki ustęp ze słów Boga: „Kiedy dwie osoby są za coś odpowiedzialne, a istota jednej z nich jest istotą antychrysta, co przejawia się w tej osobie? Cokolwiek się dzieje, ta osoba i wyłącznie ona rozpoczyna działanie, zadaje pytania, rozwiązuje problemy, wymyśla rozwiązania i prawie przez cały czas o niczym nie informuje swojego partnera. Kim jest w jej oczach partner? Nie jej zastępcą, lecz czymś w rodzaju dekoracji. W oczach antychrysta po prostu nie jest to partner. Ilekroć pojawia się problem, antychryst zastanawia się nad nim, rozważa go, a kiedy już zdecyduje o kierunku działania, informuje wszystkich pozostałych, co należy uczynić, i nikomu nie wolno tego kwestionować. Na czym polega istota współpracy antychrystów z innymi ludźmi? Faktem jest, że to oni podejmują decyzje. Działają w pojedynkę, wypowiadają się, rozwiązują problemy i podejmują pracę samodzielnie, a ich partnerzy zupełnie się nie liczą. A skoro nie są zdolni z nikim współpracować, to czy omawiają swoją pracę z innymi? Nie. W wielu przypadkach inni dowiadują się dopiero wtedy, gdy praca została już skończona lub problem rozwiązany. Inni mówią im: »Wszystkie problemy muszą być z nami przedyskutowane. Kiedy rozprawiłeś się z tą osobą? Jak sobie z nią poradziłeś? Dlaczego o tym nie wiedzieliśmy?«. Oni jednak niczego nie wyjaśniają ani nie zwracają na to uwagi; dla nich partner jest bezużyteczny. Kiedy coś się dzieje, zastanawiają się nad tym i podejmują decyzję, działając tak, jak uważają za stosowne. Bez względu na to, ilu ludzi jest wokół nich, równie dobrze mogłoby nie być nikogo; antychryst traktuje ich jak powietrze. Czy przy takim postępowaniu z ich współpracy z innymi wynika cokolwiek realnego? Nie, oni tylko stwarzają pozory, odgrywają rolę. Inni ludzie mówią im: »Gdy natrafiasz na problem, dlaczego nie omawiasz go ze wszystkimi innymi?«. Oni na to odpowiadają: »A co oni wiedzą? To ja jestem przywódcą zespołu, decyzja należy do mnie«. Inni pytają: »A dlaczego nie omówiłeś tego ze swoim partnerem?«. Odpowiadają: »Mówiłem mu, ale on nie miał o tym żadnego zdania«. Używają wymówki, że ich partner nie ma własnego zdania lub nie jest w stanie myśleć samodzielnie, by ukryć fakt, że sami stanowią prawo dla siebie. Nie towarzyszy temu żadna introspekcja, a tym bardziej akceptacja prawdy – to byłoby niemożliwe. Na tym polega problem z naturą antychrysta(„Chcą, by ludzie okazywali posłuszeństwo tylko im, a nie prawdzie lub Bogu (Część pierwsza)” w księdze „Demaskowanie antychrystów”). Ten fragment naprawdę mnie poruszył. Każde słowo brzmiało tak, jakby Bóg bezpośrednio mnie obnażał. W końcu zrozumiałam, że chcąc mieć zawsze ostatnie słowo, traktując siostrę Li jakby nie istniała, nie konsultując z nią nic pod pretekstem, że i tak mogę to zrobić sama, zachowywałam się po dyktatorsku i szłam drogą antychrsyta. Cały czas w ten sposób wypełniałam swój obowiązek. Kiedy połączyłam te dwie grupy, zrobiłam to bez omówienia tego z siostrą Lin. Nawet jej nie powiedziałam, że to już zrobione. Kiedy zauważyłam, że jeden z nowych członków jest zajęty pracą zawodową, nie omówiłam z nią najlepszej strategii działania, ale po prostu usunęłam go z grupy i odebrałam mu obowiązek. Kiedy siostra Lin pytała o projekty i nowych członków, zamiast spokojnie odpowiadać irytowałam się, myśląc, że to przypomina zdawanie sprawy przełożonej. Lekceważyłam ją. Zawsze chciałam mieć ostatnie słowo, mieć władzę. W swoim obowiązku byłam apodyktyczna i działałam arbitralnie, nie chciałam współpracować, odsuwałam ją na bok. To nie było pełnienie obowiązku. To było zakłócanie dzieła domu Bożego, działałam ja sługa szatana.

Przeczytałam później ustęp ze słów Boga. „Niektórzy antychryści mówią: »Kiedy natrafiam na problem, lubię decydować. Nie lubię o tym dyskutować z nikim innym – wyglądałbym wówczas na głupiego i niekompetentnego!«. Co to za punkt widzenia? Czy jest to aroganckie usposobienie? Uważają, że współpraca i omawianie spraw z innymi, szukanie u innych odpowiedzi oraz zadawanie pytań jest niegodne i poniżające, uwłacza ich godności. Toteż, by ją chronić, nie pozwalają na jawność w niczym, co robią, nie mówią o tym innym, a tym bardziej nie dyskutują o tym. Uważają, że dyskusja z innymi byłaby oznaką ich niekompetencji; że pytanie innych o opinię oznaczałoby, że są głupi i niezdolni do samodzielnego myślenia; że współpracując z innymi przy wykonywaniu zadania lub rozwiązywaniu jakiegoś problemu wydawaliby się nic niewarci. Czy w swoich sercach nie przyjmują absurdalnego punktu widzenia? I czy na tym właśnie polega ich zepsute usposobienie? Kiedy ich umysłami rządzi takie usposobienie, nie są w stanie dobrze współpracować z innymi. Czy widać tu arogancję i obłudę? Bez żadnych wątpliwości. Zawsze uważają, że mają rację, że to oni powinni rządzić i decydować – czy taka jest ich mentalność? Z jednej strony jest to ich skorumpowana mentalność i motywacja; nade wszystko jest to ich zepsute usposobienie. W ramach tego zepsutego usposobienia uważają, że praca z innymi oznacza osłabienie i rozdrobnienie ich władzy, że gdy dzielą się pracą z innymi, ich własna władza się kurczy. Mniejsza decyzyjność to brak realnej władzy – dla nich jest to ogromna strata. I tak oto, jakikolwiek problem napotkają, jeśli tylko mają szansę i są w stanie zająć się nim sami, nie będą o nim rozmawiać z nikim innym; wolą popełniać błędy, niż informować innych ludzi, wolą popełniać błędy, niż dzielić się władzą z kimś innym, wolą zostać odsunięci, niż pozwolić, by inni mieli udział w ich pracy. To właśnie jest antychryst. Wolą zaryzykować interesy domu Bożego, wyrządzić im szkodę, niż dzielić się władzą z kimkolwiek innym. Myślą, że kiedy wykonują jakąś pracę lub zajmują się jakąś sprawą, o ile rozumieją prawdę i są w stanie zrobić to sami, nie muszą z nikim współpracować ani poszukiwać zasad; uważają, że powinni wykonać i zakończyć tę pracę samodzielnie, że tylko wówczas okażą się kompetentni. Pod tym pretekstem osiągają swój cel: robią wszystko, co w ich mocy, aby się reklamować, wyróżniać, sprawować władzę. W ten sposób antychryści fiksują się na posiadanej władzy i nigdy, pod żadnym pozorem, z niej nie zrezygnują(„Chcą, by ludzie okazywali posłuszeństwo tylko im, a nie prawdzie lub Bogu (Część pierwsza)” w księdze „Demaskowanie antychrystów”). Kiedy czytałam te słowa, zrozumiałam, że powodem, dla którego byłam tak apodyktyczna i niechętna do współpracy był niepokój o to, że jeśli więcej ludzi zaangażuje się w dzieło Kościoła, będę musiala podzielić się władzą i nie będę jedyną osobą odpowiedzianą, wydającą rozkazy i podziwianą przez innych. Zanim zaczęłam współpracę z siostrą Lin byłam już odpowiedzialna za nowych członków Kościoła, myślałam, że byłam w tym dobra i świetnie sobie radziłam. Wykorzystalam to i stałam się arogancka, myślałam, że jestem wyjątkowa, że powinnam być na wyższym stanowisku. Ona chciała, abym informowała ją, zanim coś zrobię, ale czułam, że dyskutowanie z nią sprawi, iż będę sprawiać wrażenie osoby mniej kompetentnej, więc robiłam wszystko sama. Czasmi zastanawiałam się, czy nie powinnam sie z nią skonsultować, ale tylko po to, żeby się pokazać i zdobyć uznanie innych. Wmawiałam sobie, że ona nie będzie miała żadnych własnych opinii, że i tak sie ze mną zgodzi. Kościół zadecydował, że mamy razem pełnić dzieło Kościoła. Miała prawo uczestniczyć w każdej pracy, znać jej szczegóły i postępy, ale ja odsuwałam ją na bok i wszystko robiłam sama, odbierając jej prawo do wiedzy i wyrażania zdania, czyniąc z niej jedynie figurantkę. Całą pracę wkonywałam sama, nie pozwalając jej na wzięcie w niej udziału. Czyż nie stałam się antychrystem budującym własne królestwo? Pomyślałam o dyktaturze wielkiego, czerwonego smoka, o jego absolutnej kontroli, o tym, że ludzie musieli go słuchać bez zadawania pytań. Ja także chciałam rządzić we wszystkim, co robiłam, dominowałam i nie chciałam omawiać spraw z innymi. Byłam w Kościele jak dyktator, miałam pełną kontrolę. Czym różniłam się od wielkiego, czerwonego smoka? Im więcej o tym myślałam, tym poważniejszy wydawał mi się mój problem braku współpracy i zaczęłam się bać. Władzę w Kościele sprawują Chrysus i prawda. Bez względu na to, co się dzieje, powinniśmy dążyć do prawdy i działać zgodnie z zasadami. Jednak ja zawsze chciałam mieć ostatnie słowo w Kościele, którym kierowałam. Czy nie zachowywałam się jak „król na wgórzu”? Nie zastanawiałem się nad tym, jak praktykować prawdę i dbać o interesy domu Bożego, myślałam tylko o zaspokojeniu moich osobistych pragnień. Ostatecznie dzieło Kościoła, któremu przewodziłam, nie postępowało, bo ja w tym przeszkadzałam. Bóg wyniósł mnie do tego obowiązku, mając nadzieję, że będę dążyła do prawdy, współpracowała z braćmi i siostrami i podlewała nowych członków Kościoła, aby mogli szybko zapuścić korzenie w prawdziwej drodze. Ja jednak potraktowałam to jako szansę do popisywania się, do wykorzystania swojej siły, aby inni mnie podziwiali. Zawsze zachowywałam się władczo, popisywałam się swoimi umiejętnościami. To nie tylko stało na drodze dziełu domu Bożego, ale też raniło braci i siostry, a także niszczyło moje życie.

Obejrzałam film z czytaniem słów Boga, które zmieniły moje błędne poglądy. Bóg Wszechmogący mówi: „Harmonijna współpraca wymaga, by inni również mogli się wypowiedzieć i zasugerować alternatywne rozwiązania, a to oznacza, że należy się nauczyć przyjmować pomoc i wskazówki od innych. Czasami ludzie nic nie mówią i należy ich nakłonić do wyrażenia opinii. Jakiekolwiek napotkasz problemy, powinieneś szukać zasad prawdy i starać się osiągnąć konsensus. Działanie w taki sposób zaowocuje harmonijną współpracą. Jeśli, pełniąc rolę przywódcy lub pracownika, zawsze uważasz się za lepszego od innych i rozkoszujesz się swoimi obowiązkami jak jakiś urzędnik państwowy, pożądasz zewnętrznych atrybutów swojej pozycji, wiecznie robisz własne plany i działasz na własną rękę, wciąż dążąc do sukcesu i awansu, jest to problem: działanie w taki sposób, niczym jakiś urzędnik państwowy, jest ogromnie ryzykowne. Jeśli zawsze tak postępujesz i nie chcesz współpracować z nikim innym, przekazać innym części swojej władzy, by nie utracić należnej ci chwały, by nikt ci nie skradł aureoli znad głowy – jeśli chcesz mieć wszystko wyłącznie dla siebie, to jesteś antychrystem. Jeśli jednak często szukasz prawdy, jeśli odrzucasz własne ciało, własne motywacje i zamiary oraz potrafisz występować z inicjatywą we współpracy z innymi, często otwierasz serce, by konsultować się z innymi i szukać u nich rady, jeśli potrafisz przyjąć sugestie innych oraz uważnie słuchać ich myśli i słów, to podążasz właściwą ścieżką, we właściwym kierunku. Przestań się wywyższać i odłóż na bok swój tytuł. Nie zwracaj uwagi na takie rzeczy, traktuj je jako nieistotne, nie uważaj ich za oznaki statusu, wieńce laurowe. Uwierz w sercu, że inni są równi tobie; naucz się stawiać siebie na równi z innymi, a nawet pochylać się, by zapytać innych o zdanie. Słuchaj szczerze, uważnie i dokładnie tego, co inni mają do powiedzenia, a zaowocuje to pokojową współpracą z innymi. Jaką zatem rolę pełni pokojowa współpraca? Pełni ona doprawdy doniosłą rolę. Zyskasz rzeczy, których nigdy wcześniej nie miałeś, nowe rzeczy, należące do wyższej sfery; odkryjesz zalety innych i będziesz uczyć się z ich mocnych stron. Jest jeszcze coś: te aspekty twoich pojęć, w których uważasz, że inni są głupi, tępi, nierozsądni, gorsi od ciebie – kiedy słuchasz sugestii innych lub kiedy inni otwierają serca i rozmawiają z tobą, nieświadomie zaczynasz rozumieć, że absolutnie nikt nie jest prosty, że każdy, bez względu na to, kim jest, ma jakieś myśli godne uwagi. W ten sposób przestaniesz być wszystkowiedzącym, nie będziesz już uważał się za mądrzejszego i lepszego od wszystkich, a to nie pozwoli ci żyć przez cały czas w stanie narcystycznego samouwielbienia. Służy to ochronie ciebie, prawda? Taki jest wynik i taka jest korzyść ze współpracy z innymi(„Chcą, by ludzie okazywali posłuszeństwo tylko im, a nie prawdzie lub Bogu (Część pierwsza)” w księdze „Demaskowanie antychrystów”). Kiedy to obejrzałam, zrozumiałam powód, dla którego nie chciałam współpracować z siostrą Lin i bałam się dzielić swoją władzą: nie postrzegałam obowiązku powierzonego mi przez Boga jako Jego polecenia i mojej misji. Traktowałam to jako oficjalne stanowisko, jakby chodziło o moją pozycję i koronę. Nie chciałam współpracować, wywyższałam się, chciałam się wyróżniać. To była błędna droga. Ten czas pokazał, że moje rozumienie prawdy i podejście do problemów było płytkie. Nie myślałam o naszej pracy całościowo i prawie nie pełniłam dzieła praktycznego. Pomaganie braciom i siostrom w ich problemach z wejściem w życie było walką, a wielu rzeczy nie mogłam zrobić sama. Potrzebowałem kogoś, z kim mogłabym współpracować, dyskutować i otrzymywać informacje zwrotne, uczyć się na jego mocnych stronach i walczyć z własnymi słabościami. Pomyślałam o tym, że wcielenie Boga wyrażało tyle prawd dla zbawienia ludzkości, ale On nigdy nie stawiał się w pozycji Boga. W wielu sprawach słuchał sugestii ludzi. Nie było w Nim cienia arogancji, nigdy się nie popisywał. Zawsze spokojnie wyrażał prawdy, aby podlewać i podtrzymywać ludzkość. Zrozumiałam, jak dobra i cudowna jest istota Boga. Ale ja byłam skażona przez szatana, pełna szatańskiego usposobienia, i nie rozumiałam prawdy. Wielu spraw nie rozumiałam., ale się wywyższałam, myślałam, że jestem kimś wyjątkowym, że mogę dużą część pracy wykonać sama, nie współpracując z innymi, nie zważając na nikogo. Byłam niewiarygodnie arogancka. Duskusja i rozmowa w sprawach dotyczących obowiązku to rozsądne i mądre działanie, a nie objaw niekompetencji. To uzyskiwanie od innych tego, czego sami nie widzimy czy nie rozumiemy i unikanie błędnych dróg, na które może nas prowadzić zarozumialstwo. To jedyny sposób, aby dobrze pełnić swój obowiązek i zyskać Bożą ochronę. Teraz rozumiem Bożą wolę. Omawianie spraw, współpraca, walka ze swoimi słabościami – to jedyne sposoby dobrego wypełniania obowiązku i zadowolenia Boga.

Przeczytałam jeszcze jeden ustęp: „Kiedy współpracujecie z innymi przy wypełnianiu obowiązków, czy jesteście w stanie otworzyć się na odmienne opinie? Czy potraficie przyjąć to, co mówią inni? Myślicie, że ktokolwiek jest doskonały? Żaden człowiek nie jest doskonały bez względu na swoją siłę, zdolności czy talent. Ludzie muszą to dostrzec – to jest fakt. Jest to również najwłaściwsza postawa każdego, kto poprawnie patrzy na swoje mocne strony i zalety czy wady – takie racjonalne podejście powinni prezentować ludzie. Z takim podejściem możesz odpowiednio postępować ze swoimi mocnymi i słabymi stronami oraz z mocnymi i słabymi stronami innych, a to pozwoli ci harmonijnie z nimi współpracować. Jeśli jesteś uzbrojony w ten aspekt prawdy i możesz wkroczyć w ten aspekt rzeczywistości prawdy, wtedy możecie harmonijnie żyć w zgodzie ze swoimi braćmi i siostrami, czerpiąc wzajemnie ze swoich mocnych stron, by równoważyć wszelkie słabości, jakie macie. W ten sposób, bez względu na pełnione obowiązki czy podejmowane działania, zawsze będziesz wykonywać je coraz lepiej i mieć Boże błogosławieństwo(„Tylko przez praktykowanie prawdy można posiąść zwykłe człowieczeństwo” w księdze „Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych”). To prawda. Bycie wielkim i kompetentnym nie czyni nikogo pełnym. Każdy ma swoje mocne i słabe strony, do których należy odpowiednio podchodzić. Musimy nauczyć się słuchać sugestii innych i wzmacniać się wzajemnie, abyśmy byli rozsądni i dobrze współpracowali. Wcześniej ja zajmowałam się tylko podlewaniem nowych członków, a siostra Lin – dziełem ewangelii. Gdybym miała zająć się całą tą pracą, na pewno nie zdołałabym jej dobrze wykonać. A moje spojrzenie w wielu spraeach dotyczących mojego obowiązku było ograniczone. Działałam pochopnie. Kiedy przywódczyni pytała o moją pracę, zawsze było wiele pomyłek i rzeczy, które nie były zrobione tak, jak trzeba. Zrozumiałam, że naprawdę potrzebowałam współpracownika w moim obowiązku. Wcześniej tego nie rozumiałam i nie znałam samej siebie. Byłam arogancka, chciałam rządzić, nie umiałam współpracować z innymi. To powstrzymywało dzieło Kościoła. Czułam się tak bardzo winna, więc w ciszy modliłam się do Boga. Nie chciałam dłużej żyć w zepsuciu, byłam gotowa współpracować z siostrą Lin przy wypełnianiu mojego obowiązku.

Kiedy później pracowałyśmy razem, zauważyłam, że miała wiele mocnych stron. Była bardziej rozważna niż ja i w swoich działaniach dążyła do zasad prawdy. O problemach potrafiła rozmawiać bardzo szczegółowo. Byłam przywódczynią od niedawna, więc miałam tylko mgliste pojęcie o tym, jak zarządzać pracą Kościoła. Brakowało mi jasnej wizji szczegółów pracy i rozmów o problemach. Nie dorównywałam jej pod tym względem. W podlewaniu nowych członków Kościoła była bardziej kochająca niż ja. Kiedy im pomagała, była gotowa rozmawiać z nimi bez końca i kontynuować pracę. Kiedy myślałam, że już świetnie sobie radzi, ona mówiła, że musi się bardziej postarać. Pomyślałam o tym, że nie współpracowałam z nią, ale traktowałam ją jak niepotrzebną. Czasami miała negatywne nastawienie, ale szybko zmieniała sposób myślenia i wypełniała swój obowiązek. Mimo, że traktowałam ją lekceważąco, ona wciąż zadawała pytania. Była kochająca i cierpliwa, wzięła na siebie prawdziwą odpowiedzialność za swój obowiązek. To były cechy, których mi brakowało. Czułam się strasznie, kiedy sobie z tego zdałam sprawę. Zrozumiałam, jak bardzo moje skażone usposobienie raniło siostrę Lin i dzieło domu Bożego. Gdybym chciała z nią współpracować od początku i wszystko z nią omawiać, sprawy potoczyłyby się inaczej. Pełna żalu stanęłam przez Bogiem i modliłam się: „Boże, widzę swoje skażenie i wady, rozumiem już Twoją wolę. Odtąd będę współpracować z siostrą Lin i żyć jak ludzka istota”.

Kiedy współparcowałam z siostrą Lin, zawsze pytałam ją na przykład: „Czy uważasz, że tak jest dobrze? Masz może jakieś sugestie?”. Raz, kiedy rozmawiałysmy o swojej pracy, zapytała mnie, jak idzie podlewanie nowych członków. Pomyślałam: „Przecież rozmawiałyśmy o tym kilka dni temu, po co do tego wracać? Jeśli pojawi się jakiś problem, dam sobie radę”. Znowu chciałam ją zignorować. Wtedy zdałam sobie sprawę, że mój dawny problem znowu się odzywa, że znowu chcę rządzić. Szybko się pomodliłam, prosząc Boga aby mnie prowadził, żebym moje działania nie były skażone. Potem pomyślałam o wszystkich błędach, jakie popełniłam, jaka byłam despotyczna i dominująca, zawsze chciałam robić wszystko po swojemu i popisywać się. To było wyrażanie się szatana. Musiałam porzucić samą siebie i praktykować słowa Boga, współpracując z nią. Podzieliłam się więc z nią szczerze wszystkim, co wiedziałeam o mojej pracy, a kiedy skończyłam, ona podzieliła się swoimi przemyśleniami. Wiele się nauczyłam z tego, czym się dzieliła, i czułam, że to wspaniały sposób wypełniania obowiązku. Później sama szukałam jej, aby omówić nasz obowiązek i wspólnie dążyłyśmy do prawdy omawiając sprawy nowych członków Kościoła. Po pewnym czasie mój stan się poprawił i poprawiła się moja wydajność w pełnieniu obowiązku. Jestem za to bardzo wdzięczna Bogu. Zobaczyłam też, że Bóg błogosławi praktykowanie prawdy w moim obowiązku, dobrą współpracę z innymi i wspieranie siebie nawzajem!

Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.

Powiązane treści

Zamieść odpowiedź

Połącz się z nami w Messengerze