Jak odeszłam od swojego despotycznego sposobu postępowania
W zeszłym roku przydzielono mnie do podlewania nowych wiernych. Najpierw sama zajmowałam się dwoma kościołami. Później z jakiegoś powodu przywódczyni przydzieliła mnie i siostrę Lilianę do prowadzenia tylko jednego z kościołów. Nie byłam z tego szczególnie zadowolona: „Kiedyś sama zajmowałam się dwoma kościołami, a teraz jednym, a do tego z partnerką. Czy to naprawdę konieczne? Wszystkie osiągnięcia na pewno byłyby postrzegane jako sukcesy dwóch osób, więc nie byłabym w centrum uwagi i nikt by mnie nie podziwiał. Gdybym zajmowała się tym sama, wówczas bracia i siostry widzieliby, ile potrafię zdziałać samodzielnie. Z pewnością uznaliby, że nadaję się do tej pracy, że jestem niezastąpionym filarem tego obowiązku. Byłoby wspaniale. Poza tym jeśli pracowałabym z partnerką, nie miałabym ostatniego słowa, więc czy nie dysponowałabym tylko połową władzy? Musiałabym we wszystkim zasięgać opinii mojej partnerki i wyszłabym na nieudolną”. Takie myśli sprawiły, że niechętnie patrzyłam ma takie rozwiązanie i zastanawiałam się, czy przywódczyni się nie pomyliła lub czy nie patrzy na mnie z góry. Wiedziałam, że we wszystkich pozostałych kościołach są po dwie osoby odpowiedzialne, ale czułam, że jestem wyjątkowo kompetentna, więc nie powinnam być traktowana tak samo jak inni. Ignorowałam Lilianę, o wielu rzeczach nawet jej nie mówiłam.
Któregoś razu musiano połączyć dwie grupy, ponieważ w każdej z nich było zbyt mało członków. Uznałam, że coś tak prostego mogę zrobić sama. Zajmowałam się już samodzielnie takimi rzeczami, więc nie było potrzeby omawiania tego z Lilianą. Połączyłam te dwie grupy. Kiedy Liliana o to spytała, pewna siebie powiedziałam, że już się tym zajęłam. Innym razem przywódczyni chciała, abyśmy sprawdziły, których z nowych wiernych można przygotować do głoszenia ewangelii, więc po prostu stworzyłam grupę dobrych kandydatów. Kiedy uczyli się zasad głoszenia ewangelii, zauważyłam, że jeden z nich był często pochłonięty swoją pracą zawodową. Bez konsultacji z kimkolwiek podjęłam decyzję, aby przenieść go z tej grupy i nie pozwoliłam mu uczestniczyć w głoszeniu ewangelii. Kiedy dowiedział się o tym brat, który był odpowiedzialny za dzieło głoszenia ewangelii, przyciął mnie. Powiedział, że działam despotycznie i apodyktycznie, podejmując decyzje bez informowania swojej partnerki. Przyznałam mu wtedy rację, ale w głębi serca nie wierzyłam, że moje skażenie jest aż tak poważne.
Takie sytuacje zdarzały się wielokrotnie, więc pewnego dnia Liliana podeszła do mnie i powiedziała: „Jesteśmy parterkami. Nawet jeśli potrafisz zrobić coś sama, powinnaś mnie informować, żebym wiedziała, jak idzie nasza praca. Kiedy cokolwiek dzieje się u Reese, ona zawsze znajduje czas, aby omówić sprawy ze swoją współpracowniczką. Rozmawiają o wszystkim”. Pomyślałam: „Jeśli ci coś powiem, ty prostu posłuchasz mojej rady, więc czy naprawdę musimy przechodzić przez te formalności? Reese zawsze o wszystko pyta, ponieważ nie wie, jak coś zrobić. Po co zawracać komuś głowę, jeśli świetnie radzę sobie sama? Wspólna praca to tyle problemów, konieczność omawiania z tobą wszystkiego. To będzie wyglądało, jakbym była podwładną składającą sprawozdanie przed przełożoną. Wyjdę na nieudolną”. Później Liliana powtarzała mi to jeszcze wielokrotnie, ale ja dalej postępowałam tak samo. Czasami pytała mnie o konkretne rzeczy związane z naszymi obowiązkami, ale ja ją zbywałam, myśląc, że pyta mnie o rzeczy, o których już rozmawialiśmy. W czasie naszych roboczych dyskusji słyszałam, jak ciężko wzdycha, i zastanawiałem się, czy czuła się przeze mnie ograniczana. Miałam lekkie poczucie winy. Ale potem pomyślałam, że przecież nic jej nie zrobiłam, więc się tym nie przejmowałam. Pewnego dnia Liliana zapytała mnie, czy mogłabym sama kierować tym kościołem. Wówczas nie zdałam sobie sprawy, dlaczego mnie o to pyta, i zastanawiałam się, czy może ma zostać przeniesiona. Pomyślałam, że byłoby świetnie: nie musiałabym jej o wszystkim informować i mogłabym sama podejmować decyzje. Odpowiedziałam więc po prostu, że tak, mogłabym. Nic na to nie odpowiedziała. Później dowiedziałam się, że czuła się przeze mnie blokowana, miała wrażenie, że nic nie może zrobić i chciała nawet zrezygnować. Przyznałam się wtedy przed sobą, że nie mam do niej dobrego nastawienia, ale nie zastanowiłam się nad sobą.
Przywódczyni kazała Lilianie skupić się na innym projekcie, więc ja odpowiadałam za większą część pracy kościoła. W duchu byłam zadowolona, myśląc, że teraz wreszcie będę mogła pokazać, co potrafię i samodzielnie podejmować decyzje. Ale sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. Mój obowiązek oczywiście stał się znacznie trudniejszy, a kiedy bracia i siostry napotykali problemy w swoich obowiązkach, nie dostrzegałam istoty tych problemów, więc nie umiałam ich rozwiązać u źródła. Po pewnym czasie coraz więcej nowych wiernych nie przychodziło regularnie na spotkania, a przywódczyni powiedziała, że jakość mojej pracy jest beznadziejna. Liliana także wielokrotnie wskazywała na moje problemy, mówiąc, że jestem „samotnym wilkiem” i nie konsultuję się z innymi ani nie szukam prawdy. Byłam wtedy naprawdę uparta i nie przyjęłam tych słów do wiadomości ani nie zastanowiłam się nad sobą. Później mój stan ciągle się pogarszał i cały czas byłam rozkojarzona. Pewnego dnia przywódczyni powiedziała, że chce ze mną porozmawiać i zaprosiła spotkanie jeszcze inną siostrę. Słyszałam, że zachowanie tej siostry jest słabe, więc zrozumiałam to tak, że przywódczyni uważa, iż jestem taka sama. Trochę się wtedy przestraszyłam. Czy mój problem naprawdę był tak poważny? Czy miałam zostać zwolniona? Kiedy kierowałam dwoma kościołami, wszystko było dobrze, teraz pracowałam tylko w jednym, wykonywałam pracę, którą znałam, którą zajmowałam się już wcześniej, więc dlaczego mi nie szło? Coś musiało być ze mną nie tak. Stanęłam przed Bogiem w modlitwie, prosząc, aby pomógł mi wejrzeć w siebie i zrozumieć mój problem.
Potem pewnego dnia przeczytałam taki ustęp ze słów Boga: „Kiedy dwie osoby są za coś odpowiedzialne, a istota jednej z nich jest istotą antychrysta, co przejawia się w tej osobie? Cokolwiek się dzieje, ta osoba i wyłącznie ona rozpoczyna działanie, zadaje pytania, rozwiązuje problemy, wymyśla rozwiązania i prawie przez cały czas o niczym nie informuje swojego partnera. Kim jest w jej oczach partner? Nie jej zastępcą, lecz czymś w rodzaju dekoracji. W oczach antychrysta ich partner po prostu nie istnieje. Ilekroć pojawia się problem, antychryst rozważa go, a kiedy już zdecyduje o kierunku działania, informuje wszystkich pozostałych, co należy uczynić, i nikomu nie wolno tego kwestionować. Na czym polega istota współpracy antychrystów z innymi ludźmi? Zasadniczo chodzi o to, że antychryści mają ostatnie słowo, nigdy nie dyskutują o problemach z nikim innym, przyjmują na siebie wyłączną odpowiedzialność za pracę, a partnerów traktują jak zbędną dekorację. Zawsze działają w pojedynkę i z nikim nie współpracują. Nie omawiają z nikim pracy, nie komunikują się, często samodzielnie podejmują decyzje i rozwiązują problemy. W wielu sprawach inni dopiero po fakcie dowiadują się, jak coś się skończyło lub zostało przeprowadzone. Inni mówią im: »Wszystkie problemy muszą być z nami przedyskutowane. Kiedy zająłeś się tą osobą? Jak sobie z nią poradziłeś? Dlaczego o tym nie wiedzieliśmy?«. Oni jednak niczego nie wyjaśniają ani nie zwracają na to uwagi; dla nich partnerzy są zupełnie bezużyteczni, pełnią tylko rolę dekoracji. Kiedy coś się dzieje, zastanawiają się nad tym, podejmują decyzję i postępują tak, jak chcą. Bez względu na to, ilu ludzi jest wokół nich, równie dobrze mogłoby nie być nikogo. Antychryst traktuje ich jak powietrze. Czy w takiej sytuacji ich partnerstwo z innymi ma jakikolwiek realny aspekt? Absolutnie nie, oni tylko stwarzają pozory, odgrywają rolę. Inni mówią im: »Gdy natrafiasz na problem, dlaczego nie omawiasz go ze wszystkimi innymi?«. Oni na to odpowiadają: »A co oni wiedzą? To ja jestem przywódcą zespołu, decyzja należy do mnie«. Inni pytają: »A dlaczego nie omówiłeś tego ze swoim partnerem?«. Odpowiadają: »Mówiłem mu, ale on nie miał o tym żadnego zdania«. Używają wymówek, że inni ludzie nie mają własnego zdania lub nie są w stanie myśleć samodzielnie, by ukryć fakt, że oni sami stanowią prawo dla siebie. Nie towarzyszy temu żadna introspekcja. Nie jest możliwe, aby taka osoba przyjęła prawdę. Na tym polega problem z naturą antychrysta” (Punkt ósmy: Chcą, by ludzie podporządkowywali się tylko im, a nie prawdzie lub Bogu (Część pierwsza), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Słowa Boga doskonale opisywały mój stan. Każde słowo brzmiało tak, jakby Bóg bezpośrednio mnie obnażał. W końcu zrozumiałam, że chcąc mieć zawsze ostatnie słowo, traktując Lilianę, jakby nie istniała, niczego z nią nie konsultując pod pretekstem, że i tak mogę to zrobić sama, zachowywałam się apodyktycznie i szłam drogą antychrysta. Z perspektywy czasu dostrzegłam, że zawsze wypełniałam swój obowiązek w ten sposób. Kiedy trzeba było połączyć tamte dwie grupy, zrobiłam to bez omówienia tego z Lilianą i nawet jej o tym nie uprzedziłam. Kiedy zauważyłam, że jeden z nowych wiernych jest zajęty pracą zawodową, nie omówiłam z nią najlepszej strategii działania, ale po prostu usunęłam go z grupy i odebrałam mu obowiązek. Kiedy Liliana pytała o postępy pewnych projektów i nowych wiernych, zamiast spokojnie odpowiadać, byłam niechętna i zirytowana, myśląc, że to przypomina tłumaczenie się przed przełożoną i sugerowałoby, że mam niższe od niej stanowisko. Lekceważyłam ją. Zawsze chciałam mieć ostatnie słowo, mieć władzę. W swoim obowiązku byłam apodyktyczna i działałam arbitralnie, nie chciałam z nikim współpracować i odsuwałam Lilianę na bok. Cóż to miało wspólnego z pełnieniem obowiązku? To było zakłócanie pracy kościoła, a ja działałam jak sługa szatana.
Później trafiłam na kolejny ustęp ze słów Boga: „Chociaż przywódcy i pracownicy pracują z partnerami i każdy, kto wykonuje jakiś obowiązek, ma partnera, antychryści uważają, że mają dobry charakter i są lepsi od zwykłych ludzi, więc ci, będąc gorsi, nie są godni, by im partnerować. Dlatego antychryści lubią decydować o wszystkim i nie lubią tego z nikim uzgadniać. Sądzą, że wówczas wydawaliby się głupi i niekompetentni. Co to za punkt widzenia? Co to za usposobienie? Czy to aroganckie usposobienie? Uważają, że współpraca i omawianie spraw z innymi, zadawanie pytań i szukanie u innych odpowiedzi jest niegodne i poniżające, uwłacza ich godności. Toteż, by ją chronić, nie pozwalają na jawność w niczym, co robią, nie mówią o tym innym, a tym bardziej nie dyskutują o tym. Uważają, że dyskusja z innymi byłaby oznaką ich niekompetencji; że pytanie innych o opinię oznaczałoby, że są głupi i niezdolni do samodzielnego myślenia; że współpracując z innymi przy wykonywaniu zadania lub rozwiązywaniu jakiegoś problemu wydawaliby się nic niewarci. Czy nie jest to przejaw ich aroganckiej i niedorzecznej mentalności? Czy nie jest to ich zepsute usposobienie? Ich arogancja i zadufanie w sobie są oczywiste; zupełnie stracili zwykły zdrowy rozsądek, mają nie po kolei w głowie. Zawsze są przekonani, że mają zdolności, potrafią doprowadzić wszystko do końca sami i nie muszą niczego uzgadniać z innymi. Z powodu tak zepsutego usposobienia nie są w stanie harmonijnie współpracować. Uważają, że praca z innymi oznacza osłabienie i rozdrobnienie ich władzy, że gdy dzielą się pracą z innymi, ich własna władza się kurczy i nie mogą wówczas decydować o wszystkim sami, a to oznacza brak realnej władzy – dla nich jest to ogromna strata. I tak oto, cokolwiek im się przydarza, jeśli są przekonani, że to rozumieją i potrafią się tym zająć sami, to nie będą o tym rozmawiać z nikim innym, będą woleli sami zachować nad tym kontrolę. Wolą popełniać błędy, niż informować innych ludzi, wolą się mylić, niż dzielić się władzą z kimś innym, wolą zostać odsunięci, niż pozwolić, by ktoś inny wtrącał się w ich pracę. To właśnie są antychryści. Wolą narazić interesy domu Bożego, wyrządzić im szkodę, niż dzielić się władzą z kimkolwiek innym. Myślą, że kiedy wykonują jakąś pracę lub zajmują się jakąś sprawą, to nie stanowi to wypełniania obowiązku, lecz raczej szansę na pokazanie się i bycie lepszym od innych oraz okazję na korzystanie z władzy. Chociaż więc mówią, że będą harmonijnie współpracować z innymi i wspólnie z nimi omawiać pojawiające się sprawy, prawda jest taka, że w głębi serca nie chcą zrezygnować z władzy i statusu. Myślą, że jeśli rozumieją kilka doktryn i są w stanie zrobić to sami, nie muszą z nikim współpracować; uważają, że powinni wykonać i zakończyć pracę samodzielnie, że tylko wówczas okażą się kompetentni. Czy to właściwy pogląd? Nie wiedzą o tym, że jeśli łamią zasady, to nie wypełniają swoich obowiązków, a tym samym nie są w stanie wykonać Bożego zlecenia, a jedynie czynią posługę. Zamiast szukać prawdozasad przy wykonywaniu obowiązku, oni sprawują władzę zgodnie z własnymi ideami i intencjami, popisują się i afiszują. Bez względu na to, kim jest ich partner i czym się zajmują, nigdy niczego nie omawiają, zawsze chcą działać na własną rękę i mieć ostatnie słowo. W oczywisty sposób bawią się władzą i wykorzystują ją do robienia różnych rzeczy. Wszyscy antychryści kochają władzę, a gdy osiągną status, chcą mieć jej jeszcze więcej. Kiedy mają władzę, zwykle popisują się i afiszują, żeby być podziwiani przez innych i osiągnąć swój cel, którym jest wyróżnianie się z tłumu. Tak właśnie antychryści fiksują się na władzy i statusie, których nigdy w życiu się nie wyrzekną” (Punkt ósmy: Chcą, by ludzie podporządkowywali się tylko im, a nie prawdzie lub Bogu (Część pierwsza), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Kiedy czytałam te słowa, zrozumiałam, że powodem, dla którego byłam tak apodyktyczna i niechętna do współpracy, był niepokój o to, że jeśli więcej ludzi zaangażuje się w dzieło kościoła, będę musiała podzielić się władzą i nie będę jedyną osobą odpowiedzianą, wydającą rozkazy i podziwianą przez innych. Już wcześniej byłam odpowiedzialna za pracę w kościele i myślałam, że mam wystarczająco doświadczenia, jestem w tym dobra i świetnie sobie radzę. Wykorzystałam to i stałam się arogancka, myślałam, że jestem wyjątkowa i lepsza od innych. Liliana chciała, abym omawiała z nią różne kwestie, zanim coś zrobię, ale czułam, że dyskutowanie z nią sprawi, iż będę sprawiać wrażenie osoby mniej kompetentnej, więc po prostu robiłam wszystko sama. Czasami zastanawiałam się, czy nie powinnam się z nią skonsultować, ale by się pokazać i zdobyć uznanie innych, wmawiałam sobie, że ona nie będzie miała żadnych własnych opinii, że i tak się ze mną zgodzi. Traktowałam to jako wymówkę, by nie współpracować z Lilianą. Kościół zadecydował, że mamy razem wykonywać pracę Kościoła. Miała prawo uczestniczyć w projekcie, znać jego szczegóły i postępy, ale ja odsuwałam ją na bok i wszystko robiłam sama, odbierając jej prawo do wiedzy i wyrażania zdania, czyniąc z niej jedynie figurantkę. Całą pracę wykonywałam sama, nie pozwalając Lilianie na wzięcie w niej udziału. Czyż istota mojego postępowania nie była istotą antychrysta budującego własne królestwo? Pomyślałam o dyktaturze wielkiego, czerwonego smoka, o jego absolutnej kontroli, o tym, że ludzie musieli go słuchać bez zadawania pytań. Ja także chciałam rządzić we wszystkim, co robiłam, dominowałam i nie chciałam niczego z nikim omawiać. Byłam w Kościele jak dyktator, miałam pełną kontrolę. Czym różniłam się od wielkiego, czerwonego smoka? Im więcej o tym myślałam, tym poważniejszy wydawał mi się mój problem nieumiejętności współpracy i zaczęłam się bać. Władzę w kościele sprawują Chrystus i prawda. Bez względu na to, co się dzieje, powinniśmy poszukiwać prawdy i działać zgodnie z zasadami. Jednak ja zawsze chciałam mieć ostatnie słowo w kościele, którym kierowałam. Czy nie zachowywałam się jak „udzielny książę”? Nie zastanawiałem się nad tym, jak praktykować prawdę i dbać o interesy kościoła, natomiast myślałam wyłącznie o zaspokojeniu moich osobistych pragnień. Ostatecznie tylko zakłócałam i hamowałam pracę kościoła i przeze mnie zapanował w niej bałagan. Bożej łasce zawdzięczałam to, że mogę pełnić ten obowiązek. Bóg chciał, bym dążyła do prawdy, współpracowała z braćmi i siostrami i dobrze podlewała nowych członków kościoła, aby mogli szybko zapuścić korzenie w prawdziwej drodze. Ja jednak potraktowałam to jako szansę do popisywania się, do korzystania z mojej władzy, aby inni mnie podziwiali. Zawsze zachowywałam się władczo, popisując się swoimi umiejętnościami. To nie tylko stało na drodze dziełu kościoła, ale też raniło braci i siostry oraz niszczyło moje własne życie.
Obejrzałam film z czytaniem słów Boga, które zmieniły moje błędne poglądy. Bóg Wszechmogący mówi: „Harmonijna współpraca składa się z wielu elementów. Wymaga przynajmniej tego, by dopuścić innych do głosu i pozwolić im na wysuwanie różnych sugestii. Jeśli rzeczywiście jesteś rozsądny, to bez względu na to, jakiego rodzaju pracę wykonujesz, najpierw musisz nauczyć się szukać prawdozasad. Powinieneś również z własnej inicjatywy szukać opinii innych. O ile będziesz traktował wszystkie sugestie poważnie, a potem rozwiązywał problemy z w jedności serca i umysłu, to zasadniczo osiągniesz harmonijną współpracę. Dzięki temu będziesz napotykał znacznie mniej problemów przy wykonywaniu obowiązku. Jakiekolwiek problemy się pojawią, łatwo będzie sobie z nimi poradzić i je rozwiązać. Taki jest efekt harmonijnej współpracy. Czasami banalne sprawy stają się przedmiotem dyskusji, ale o ile nie wpłyną one na pracę, nie będą stanowić problemu. Jednak w kwestiach kluczowych i w istotnych sprawach dotyczących pracy kościoła musicie osiągnąć konsensus i szukać prawdy, by je rozstrzygnąć. Jeśli jako przywódca lub pracownik zawsze stawiasz siebie ponad innymi i upajasz się obowiązkami jak urzędnik państwowy, czerpiesz korzyści ze statusu, snujesz własne plany, zawsze kierujesz się i cieszysz własną sławą i statusem, prowadzisz własną działalność i zawsze dążysz do zdobycia wyższego statusu, do zarządzania i kontrolowania większej liczby ludzi oraz do poszerzania zakresu swojej władzy, to jest to problem. Niebezpiecznie jest traktować ważny obowiązek jako szansę na rozkoszowanie się swoją pozycją niczym urzędnik państwowy. Jeśli zawsze zachowujesz się w ten sposób, nie chcesz pracować z innymi, nie chcesz osłabić swojej władzy ani dzielić się nią z ludźmi, w obawie, że ktokolwiek inny zyska przewagę i cię przyćmi, jeśli chcesz tylko cieszyć się władzą na własną rękę, to jesteś antychrystem. Jeśli jednak często szukasz prawdy, odkładasz na bok cielesność, wyrzekasz się własnych motywów i planów oraz potrafisz podjąć się pracy z innymi, otwierasz serce, by konsultować się z innymi i wspólnie poszukiwać, uważnie słuchasz ich pomysłów i sugestii, akceptujesz rady, które są poprawne i zgodne z prawdą, bez względu na to, od kogo pochodzą, to praktykujesz w mądry i właściwy sposób i jesteś w stanie uniknąć wejścia na błędną drogę, a to stanowi dla ciebie ochronę. Musisz odrzucić tytuł przywódcy, odrzucić nieczystą atmosferę statusu, traktować siebie jak zwykłego człowieka, stojącego na tej samej płaszczyźnie co inni, i odpowiedzialnie podchodzić do swojego obowiązku. Jeśli wciąż będziesz utożsamiał swój obowiązek z oficjalnym tytułem i statusem, z czymś w rodzaju wieńca laurowego, i będziesz sobie wyobrażał, że inni są po to, by służyć twojej pozycji i pracować na nią, spowoduje to kłopoty; Bóg wzgardzicie znienawidzi i poczuje do ciebie odrazę. Jeżeli jednak wierzysz, że jesteś równy innym, tylko po prostu otrzymałeś od Boga nieco większe zlecenie i nieco większą odpowiedzialność, jeśli potrafisz się nauczyć traktować siebie na równi z innymi, a nawet raczysz zapytać, co myślą, a potem szczerze, uważnie i gorliwie słuchać tego, co mówią, to będziesz współpracował w harmonii z innymi. Jakie będą efekty takiej harmonijnej współpracy? Efekty będą wielkie. Zdobędziesz rzeczy, jakich nigdy dotychczas nie miałeś, czyli światło prawdy i rzeczywistość życia; odkryjesz zalety innych i będziesz się uczył z ich mocnych stron. Jest coś jeszcze: uważasz, że inni ludzie są głupi, tępi, nierozgarnięci, gorsi od ciebie, ale gdy wysłuchasz ich opinii albo gdy oni otworzą się przed tobą, mimowolnie przekonasz się, że nikt nie jest tak zwyczajny jak ci się wydaje, że każdy może podsunąć różne pomysły i koncepcje i każdy ma swoje własne zalety. Jeśli nauczysz się harmonijnej współpracy, oprócz tego, że pomoże ci to uczyć się z mocnych stron innych, twoja arogancja i zadufanie w sobie zostaną obnażone, a to powstrzyma cię od wyobrażania sobie, że jesteś bystry. Kiedy już nie będziesz uważał się za bystrzejszego i lepszego od wszystkich innych, przestaniesz żyć w stanie narcystycznego zachwytu nad sobą. A to będzie cię chronić, czyż nie? Takie są korzyści, jakie powinieneś uzyskać, oraz nauka, jaką powinieneś wyciągnąć ze współpracy z innymi” (Punkt ósmy: Chcą, by ludzie podporządkowywali się tylko im, a nie prawdzie lub Bogu (Część pierwsza), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Kiedy to obejrzałam, zrozumiałam, że powód, dla którego nie chciałam współpracować z Lilianą – i dla którego bałam się dzielić swoją władzą – był taki, że nie postrzegałam obowiązku powierzonego mi przez Boga jako mojej odpowiedzialności. Traktowałam go jako oficjalne stanowisko, jakby chodziło o moją pozycję i koronę. Nie chciałam współpracować i zawsze się wywyższałam, chcąc się wyróżniać. To była błędna droga. Ten czas rzeczywiście pokazał, że moje rozumienie prawdy i podejście do problemów było powierzchowne. Nie myślałam o tym, co robimy, całościowo i prawie nie wykonywałam praktycznej pracy. Pomaganie braciom i siostrom w ich problemach z wejściem w życie było walką, a wielu rzeczy nie mogłam zrobić sama. Potrzebowałem kogoś, z kim mogłabym współpracować, dyskutować, dzielić opiniami, uczyć się na jego mocnych stronach i walczyć z własnymi słabościami. Pomyślałam o tym, że wcielony Bóg wyraził tyle prawd dla zbawienia ludzkości, ale nigdy nie okazywał nawet cienia arogancji. W wielu sprawach słuchał sugestii ludzi i nigdy się nie popisywał. Zawsze spokojnie wyrażał prawdy, aby podlewać i podtrzymywać rodzaj ludzki. Istota Boga jest dobra i cudowna. Ale ja byłam skażona przez szatana, pełna szatańskiego usposobienia i nie rozumiałam prawdy. Wielu spraw nie pojmowałam, ale i tak się wywyższałam, myśląc, że jestem kimś wyjątkowym, że mogę dużą część pracy wykonać sama, nie współpracując z innymi i kompletnie na nikogo nie zważając. Byłam niewiarygodnie arogancka i nierozsądna. Dyskutowanie i omawianie spraw dotyczących obowiązku to w rzeczywistości rozsądne i mądre działania, a nie objaw niekompetencji. To uzyskiwanie od innych tego, czego sami nie widzimy czy nie rozumiemy, a także unikanie złych ścieżek, na które może nas zaprowadzić zarozumialstwo. To jedyny sposób, aby dobrze pełnić swój obowiązek i zyskać Bożą ochronę. Teraz rozumiałam Bożą wolę. Omawianie spraw, współpraca, wzajemne rekompensowanie swoich słabych stron – to jedyne sposoby, by dobrze wypełniać obowiązki i zadowolić Boga.
Później trafiłam na inny fragment słów Boga, dzięki któremu znalazłam właściwą ścieżkę. Słowa Boga mówią: „Kiedy współpracujecie z innymi przy wykonywaniu obowiązków, czy jesteście w stanie otworzyć się na odmienne opinie? Czy jesteście w stanie pozwolić innym mówić? (Do pewnego stopnia. Wcześniej często nie słuchałem sugestii braci i sióstr i upierałem się, żeby robić wszystko po swojemu. Dopiero później, kiedy fakty pokazały, że się myliłem, uświadomiłem sobie, że większość ich sugestii była słuszna, że to rozwiązanie, o którym wszyscy dyskutowali, było tym właściwym, że polegając na swoich własnych poglądach nie byłem w stanie jasno postrzegać sytuacji i że miałem braki. Po doświadczeniu tego zdałem sobie sprawę, jak ważna jest harmonijna współpraca). Jaką lekcję możecie z tego wyciągnąć? Czy po tym doświadczeniu odnieśliście jakąś korzyść i zrozumieliście prawdę? Myślicie, że ktokolwiek jest doskonały? Żaden człowiek nie jest doskonały bez względu na swoją siłę, zdolności czy talent. Ludzie muszą to dostrzec – jest to fakt i jest właściwa postawa, jaką ludzie powinni przyjąć wobec swoich własnych zasług i mocnych stron lub wad; takie racjonalne podejście powinni prezentować ludzie. Z takim podejściem możesz odpowiednio postępować ze swoimi mocnymi i słabymi stronami oraz z mocnymi i słabymi stronami innych, a to pozwoli ci harmonijnie z nimi współpracować. Jeśli zrozumiałeś ten aspekt prawdy i możesz wkroczyć w ten aspekt prawdorzeczywistości, wtedy możesz harmonijnie żyć w zgodzie ze swoimi braćmi i siostrami, czerpiąc swoich ich mocnych stron, by równoważyć wszelkie słabości, jakie masz. W ten sposób, bez względu na pełnione obowiązki czy podejmowane działania, zawsze będziesz wykonywać je coraz lepiej i mieć Boże błogosławieństwo” (Część trzecia, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). To prawda. Niezależnie od tego, jak jesteś wielki i kompetentny, nie jesteś osobą doskonałą. Każdy ma swoje mocne i słabe strony, do których należy odpowiednio podchodzić. Musimy nauczyć się słuchać sugestii innych i wzmacniać się wzajemnie. Tylko wtedy, gdy posiadać będziemy taki rozsądek, będziemy potrafili dobrze współpracować z innymi. Wcześniej ja zajmowałam się tylko podlewaniem nowych członków, podczas gdy Liliana – dziełem głoszenia ewangelii. Gdybym miała zająć się całą tą pracą, na pewno nie zdołałabym jej dobrze wykonać. Do tego moje spojrzenie w wielu sprawach dotyczących mojego obowiązku było ograniczone. Działałam pochopnie. Kiedy nasza przywódczyni pytała o moją pracę, wskazywała na wiele pomyłek i rzeczy, które nie były zrobione tak, jak trzeba. Zrozumiałam, że naprawdę nie mogę należycie pełnić swojego obowiązku bez partnerki. Nigdy wcześniej tego nie rozumiałam i nie znałam samej siebie. Byłam arogancka, zawsze chciałam rządzić i nie umiałam współpracować z innymi. To powstrzymywało dzieło kościoła. Zdawszy sobie z tego sprawę, poczułam się bardzo winna, więc w ciszy modliłam się do Boga, mówiąc, że nie chcę dłużej żyć w zepsuciu i jestem gotowa współpracować z Lilianą przy wypełnianiu mojego obowiązku.
Kiedy później pracowałyśmy razem, zauważyłam, że Liliana miała wiele mocnych stron. Była bardziej rozważna niż ja i gdy pojawiały się problemy, poszukiwała prawdozasad. Potrafiła bardzo szczegółowo omawiać prawdę. Byłam przywódczynią od niedawna, więc miałam tylko mgliste pojęcie o tym, jak zarządzać pracą kościoła. Gdy przychodziło do szczegółów pracy i omawiania prawdy w celu rozwiązania problemów, nieco brakowało mi jasności. Nie dorównywałam jej pod tym względem. Była też bardziej kochająca niż ja; kiedy pomagała nowym wiernym, była gotowa rozmawiać z nimi bez końca. Kiedy myślałam, że świetnie sobie z czymś poradziła, ona mówiła, że musi się jeszcze bardziej postarać. Pomyślałam o tym, że nie współpracowałam z nią, ale traktowałam ją jak niepotrzebną. Czasami była zniechęcona, ale szybko zmieniała swój stan i aktywnie wypełniała swój obowiązek. Mimo, że traktowałam ją lekceważąco, ona wciąż zadawała pytania. Była kochająca i cierpliwa, brała na siebie prawdziwą odpowiedzialność za swój obowiązek. Wszystko to były cechy, których mi brakowało. Czułam się strasznie, kiedy zdałam sobie z tego sprawę. Zrozumiałam, jak bardzo moje skażone usposobienie raniło Lilianę i dzieło kościoła. Gdybym od początku chciała z nią współpracować i wszystko z nią omawiać, sprawy potoczyłyby się inaczej. Pełna żalu stanęłam przez Bogiem i modliłam się: „Boże, widzę swoje skażenie i wady, rozumiem już Twoją wolę. Odtąd będę współpracować z Lilianą i żyć zgodnie z moim człowieczeństwem”.
W mojej późniejszej pracy z Lilianą zawsze zadawałam jej na przykład takie pytania: „Czy uważasz, że tak jest dobrze? Masz może jakieś sugestie?”. Raz, kiedy rozmawiałyśmy o naszej pracy, zapytała mnie, jak idzie podlewanie nowych wiernych. Pomyślałam: „Przecież rozmawiałyśmy o tym kilka dni temu, po co do tego wracać? Jeśli pojawi się jakiś problem, dam sobie radę”. Znowu chciałam ją zignorować. Wtedy zdałam sobie sprawę, że mój dawny problem znowu się odzywa, że znowu chcę rządzić. Szybko się pomodliłam, prosząc Boga, aby mnie prowadził, żebym nie działała pod wpływem skażonego usposobienia. Potem pomyślałam o wszystkich błędach, jakie popełniłam, jaka byłam despotyczna i dominująca, jak zawsze chciałam robić wszystko po swojemu i popisywać się. To było wyrażanie się szatana. Musiałam porzucić samą siebie i praktykować słowa Boga, współpracując z nią. Podzieliłam się więc z nią szczerze wszystkim, co wiedziałam o mojej pracy, a kiedy skończyłam, Liliana podzieliła się swoimi przemyśleniami. Wiele się nauczyłam z jej omówienia i czułam, że to wspaniały sposób wypełniania obowiązku.
Kiedy później natrafiałam na problemy w moim obowiązku, sama jej szukałam, aby je omówić, i wspólnie dążyłyśmy do prawdy omawiając te sprawy. Po pewnym czasie mój stan się poprawił i poprawiła się moja skuteczność w pełnieniu obowiązku. Jestem za to bardzo wdzięczna Bogu. Zobaczyłam też, że tylko dzięki temu, iż w moim obowiązku porzuciłam siebie, że potrafię współpracować z innymi i wzajemnie rekompensować nasze braki, mogę otrzymać Boże przewodnictwo!
Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.