Wybór między szkołą a obowiązkiem
Odkąd pamiętam moi rodzice się nie dogadywali. Bez przerwy się kłócili, a tata czasami bił mamę. Mama znosiła to latami dla dobra moich braci i mojego. Poświęciła połowę życia, by nas wychować, więc czułam, że prawdziwie nas kocha i muszę ją szanować, gdy dorosnę. Później mama przyjęła dzieło Boga w dniach ostatecznych i dzieliła się ewangelią ze mną i moimi braćmi. Często spotykaliśmy się, by tańczyć i śpiewać hymny wychwalające Boga. Czułam się wtedy szczęśliwa. Mama nie podążała jednak za prawdą i coraz rzadziej chodziła na spotkania i czytała słowo Boże. Przez kilka kolejnych lat mój ojciec nadal często się z nią kłócił i ją bił, aż w końcu się rozwiedli. Po rozwodzie mama pracowała, by zarobić na czynsz i moją edukację, przez co było mi ciężko na duszy. Obiecałam sobie, że będę się pilnie uczyć, znajdę dobrą pracę, kupię mamie mieszkanie i sprawię, że przez resztę życia będzie szczęśliwsza. Uważałam, że mam taki obowiązek jako córka. By skupić się na nauce, coraz rzadziej chodziłam na spotkania i czytałam słowo Boże. Cały swój czas i energię poświęcałam na edukację.
We wrześniu 2019 r. dostałam się do szkoły zawodowej w innej prowincji. Codziennie pilnie się uczyłam, żeby skończyć szkołę, dostać się na uniwersytet i zapewnić mamie lepsze życie. Życie na kampusie bardzo mnie rozczarowało. Osoby, które potrafiły podlizywać się nauczycielom, zyskiwały ich przychylność i zawsze dostawały wyższe oceny z egzaminów, a naprawdę zdolni uczniowie nie dostawali tak dobrych ocen, jeśli się nie płaszczyli. Z pozoru przyjaźnie nastawieni koledzy z klasy, skorzy do rozmów i śmiechu, wbijali ci nóż w plecy i za twoimi plecami zmieniali się w kogoś innego. Niektórzy nawet otwarcie wdawali się w romanse, nie wstydząc się. Życie na kampusie przygnębiało mnie i nie mogłam tam zostać, ale gdy przypominałam sobie, że obiecałam mamie uczyć się pilnie, zmienić ten świat i jej nie zawieść, musiałam to znosić.
Kiedy wróciłam do domu na ferie w 2020 r., moja ciotka rozmawiała ze mną o słowach Bożych i pokazała mi film zatytułowany: „Ten, który jest Suwerenem Wszechrzeczy”. Nagranie to głęboko mną wstrząsnęło. Poczułam wszechmocną władzę Boga, że jest On Panem losu ludzkości i zawsze nadawał kierunek jej rozwojowi. Pomyślałam o pogarszających się katastrofach i pandemii. Dzieło Boże było prawie skończone, lecz z powodu nauki nie wypełniałam obowiązku, a nawet nie mogłam uczestniczyć w życiu kościoła. Ostatecznie nie osiągnęłabym prawdy, zginęłabym w katastrofach i została ukarana. Rozmowa z ciotką o słowie Bożym pomogła mi, wsparła i ogrzała me serce. Zrozumiałam, że Bóg zawsze był ze mną i pragnęłam uczestniczyć w spotkaniach i wypełniać obowiązek w kościele.
Podczas jednych z ćwiczeń duchowych przeczytałam kilka fragmentów słowa Bożego. Bóg Wszechmogący mówi: „Od chwili, gdy z płaczem przychodzisz na ten świat, zaczynasz wypełniać swój obowiązek. Rozpoczynasz swą życiową podróż i wypełniasz swoją rolę ze względu na Boży plan i Jego przeznaczenie. Bez względu na twe pochodzenie i na to, jaką podróż masz przed sobą, nikt nie jest w stanie uciec przed planowymi działaniami i ustaleniami niebios i nikt nie panuje nad własnym przeznaczeniem, ponieważ tylko Ten, który ma władzę nad wszystkimi rzeczami, jest do tego zdolny. Od dnia, w którym człowiek zaczął istnieć, Bóg stale działał w ten właśnie sposób, zarządzając wszechświatem, kierując zasadami, zgodnie z którymi zmieniają się wszystkie rzeczy i trajektorią ich ruchu. Tak jak wszystkie stworzenia, człowiek po cichu i bezwiednie karmiony jest słodyczą, deszczem i rosą od Boga; jak wszystkie stworzenia, bezwiednie żyje zgodnie z zarządzeniami Bożej ręki” (Bóg jest źródłem ludzkiego życia, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). „Spośród tej ludzkości, o którą Bóg troszczy się dniem i nocą, ani jeden nie kwapi się, by oddać Mu cześć. Bóg, tak jak sobie zaplanował, nie przestaje pracować nad człowiekiem, wobec którego nie ma żadnych oczekiwań. Czyni tak w nadziei, że pewnego dnia człowiek przebudzi się ze swego snu i nagle zda sobie sprawę z wartości i znaczenia życia; z ceny, jaką Bóg zapłacił za wszystko, czym go obdarzył, oraz z żarliwej troskliwości, z jaką Bóg czeka, aby człowiek na powrót się ku Niemu zwrócił” (Bóg jest źródłem ludzkiego życia, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Wzruszyłam się, kontemplując słowo Boże. Pomyślałam, że będąc dzieckiem, przyjęłam z mamą Boże dzieło dni ostatecznych, ale z powodu nauki przestałam uczestniczyć w spotkaniach i czytać słowo Boże, oddalając się od Boga. Kiedy myślałam, że moje życie tak już będzie wyglądać, niespodziewanie moja ciotka przeczytała mi słowo Boże i pokazała film ewangelizacyjny. Zrozumiałam, że taki był plan Boga. Mój los zawsze był w Jego rękach. Od urodzenia żyłam pod Jego władzą i przeznaczeniem. Choć po drodze się od Niego oddaliłam, zorganizował ludzi i okoliczności, by obudzić mego ducha i przywieść z powrotem do Jego domu. Dostrzegłam miłość i ochronę Boga. Ponownie usłyszałam Jego słowa i nie mogłam znów się zbuntować ani Go zranić. Pragnęłam prawdziwie wierzyć w Boga i wypełniać obowiązek istoty stworzonej.
Wciąż się jednak zastanawiałam, co jest prawdziwą wartością i sensem życia? Czy jest nimi pogoń za stopniami i dyplomami? Rozmyślając nad tym, przypomniałam sobie słowo Boże. „Kiedy ktoś nurza się w sławie i zysku, nie szuka już tego, co jasne, tego, co sprawiedliwe, ani rzeczy, które są piękne i dobre. Dzieje się tak dlatego, że kusząca władza, jaką sława i zysk mają nad ludźmi, jest zbyt wielka; rzeczy te stają się czymś, do czego ludzie dążą bez końca przez całe życie, a nawet przez całą wieczność. Czyż tak nie jest? Niektórzy powiedzą, że zdobywanie wiedzy to nic innego, jak czytanie książek lub nauczenie się kilku rzeczy, których jeszcze nie wiedzą, tak by nie zostać z tyłu i dotrzymać tempa światu. Wiedza jest zdobywana tylko po to, by mieli co jeść, z myślą o przyszłości lub z uwagi na podstawowe potrzeby. Czy istnieje ktoś, kto wytrzymałby dziesięć lat intensywnej nauki tylko po to, by zaspokoić podstawowe potrzeby, tylko po to, by rozwiązać kwestię pożywienia? Nie, nie ma takich ludzi. Czemu więc ludzie znoszą takie trudności przez te wszystkie lata? Dla sławy i zysku. Sława i zysk czekają na nich, kuszą ich, a oni wierzą, że tylko poprzez swoją własną pracowitość, poprzez trudy i zmagania, mogą podążać drogą prowadzącą do sławy i bogactwa. Tacy ludzie muszą znosić te trudności z myślą o własnej ścieżce w przyszłości, dla przyszłej przyjemności i dla zyskania lepszego życia. Czymże u licha jest ta wiedza – czy możecie Mi powiedzieć? Czy nie są to zasady i filozofie życia, które szatan wpaja człowiekowi, takie jak: »Kochaj partię, kochaj kraj, kochaj swoją religię« czy »Mądry człowiek poddaje się okolicznościom«? Czyż nie są to »wzniosłe ideały« życia wpojone człowiekowi przez szatana? Weźmy na przykład idee wielkich ludzi, prawość słynnych osób lub odważnego ducha bohaterskich postaci, albo też weźmy rycerstwo i szarmanckość bohaterów i szermierzy w powieściach o sztukach walki – czyż wszystko to nie są sposoby, w jakie szatan wpaja te ideały? Idee te wpływają na jedno pokolenie po drugim, zaś ludzie należący do kolejnych pokoleń są przekonywani, aby je akceptować. Nieustannie walczą w pogoni za »wzniosłymi ideałami«, dla których są w stanie poświęcić nawet swoje życie. Jest to sposób i podejście, za pomocą którego szatan wykorzystuje wiedzę do deprawowania ludzi. Czy zatem po tym, jak szatan wprowadzi ludzi na tę ścieżkę, są oni w stanie być posłuszni Bogu i oddawać Mu cześć? Czy są w stanie przyjąć słowa Boga i dążyć do prawdy? Absolutnie nie – ponieważ zostali sprowadzeni na manowce przez szatana. Przyjrzyjmy się jeszcze raz wiedzy, myślom i opiniom wpojonym ludziom przez szatana: czy są w nich zawarte prawdy o posłuszeństwie Bogu i oddawaniu Mu czci? Czy są tam prawdy o tym, że należy bać się Boga i unikać zła? Czy są w nich jakiekolwiek słowa Boże? Czy jest w nich cokolwiek, co odnosi się do prawdy? Wcale nie – tych rzeczy zupełnie tam nie ma” (Sam Bóg, Jedyny VI, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Ze słowa Bożego pojęłam, że szatan poddaje ludziom pomysły poprzez popychanie ich do ciągłego zdobywania wiedzy. Sprawia, że chcą się wyróżniać i przynosić zaszczyt swojemu nazwisku. Przekonuje, że ich los jest w ich własnych rękach, a wiedza pomoże im go zmienić. Żyjąc według takich pomysłów, ludzie opierają się Bogu i coraz bardziej się od Niego oddalają. Nauczyciele w szkole często mówili nam: „Żeby się wam powodziło, musicie mieć tytuł licencjata i studia podyplomowe. Tylko tak udowodnicie, że jesteście zdolni”. Gdy przyjęłam te idee, zaczęłam szukać sposobów, by poprawić swoje umiejętności, startowałam w konkursach i przygotowywałam się do egzaminów zawodowych. Sądziłam, że tak odmienię swój los. Jednak ta ślepa pogoń za wiedzą i uparte wykorzystywanie wykształcenia i wiedzy, by się wyróżnić sprawiły, że me serce oddaliło się od Boga. Przestałam czytać słowo Boże i rzadko się modliłam. Niczym nie różniłam się od niewierzących. Dostrzegłam, że nie rozumiem prawdy i że zawsze pragnęłam się wyróżnić, ucząc się i zdobywając wiedzę. Dopiero wtedy spostrzegłam, że pogoń za wiedzą to sposób szatana, by nas zdeprawować i oszukać. Im bardziej gonimy za wiedzą, tym bardziej oddalamy się od Boga i Mu opieramy. Na myśl o tych konsekwencjach zaczęłam analizować obraną ścieżkę.
Pewnego dnia przeczytałam fragment słowa Bożego: „Naszą powinnością i obowiązkiem, jako przedstawicieli rasy ludzkiej i pobożnych chrześcijan jest ofiarowanie naszych umysłów i ciał, aby spełniać polecenia Boga, ponieważ w pełni pochodzimy od Niego, a nasze istnienie zawdzięczamy Bożemu zwierzchnictwu. Jeśli nasze umysły i ciała nie będą na polecenie Boga ani słusznej sprawie ludzkości, wówczas nasze dusze poczują się niegodne tych, którzy zginęli śmiercią męczeńską przez spełnianie posłannictwa wyznaczonego przez Boga, a jeszcze bardziej niegodne Boga, który zapewnił nam wszystko” (Dodatek 2: Bóg kieruje losem całej ludzkości, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Po przeczytaniu słowa Bożego ogarnęło mnie poczucie odpowiedzialności. Bóg stworzył człowieka. Wiara w Boga, czczenie Boga i wypełnianie obowiązku istoty stworzonej, to działania właściwe i naturalne. A także zaszczytne. Wolą Bożą jest, byśmy szerzyli ewangelię i przyprowadzili ludzi przed Jego oblicze, by przyjęli Jego zbawienie. Miałam szczęście, że najpierw otrzymałam dzieło Boże, więc uznałam, że spełnię Jego wolę i przyjmę na siebie tę odpowiedzialność. Osoba niewypełniająca obowiązku prawdziwie się buntuje i nie jest godna, by żyć na tym świecie. Tylko osobę wypełniającą obowiązek istoty stworzonej można nazwać człowiekiem. W tamtym czasie usłyszałam hymn słowa Bożego pt. „Do czego dążyć muszą młodzi”. Kilka jego wierszy brzmi: „Młodym ludziom nie powinno brakować determinacji do wykorzystywania w różnych sytuacjach umiejętności rozróżniania oraz determinacji do poszukiwania sprawiedliwości i prawdy. Powinniście poszukiwać wszystkiego, co piękne i dobre, i powinniście otrzymać rzeczywistość wszelkich pozytywnych rzeczy, a także być odpowiedzialnymi w stosunku do życia – nie wolno wam tego lekceważyć” (Podążaj za Barankiem i śpiewaj nowe pieśni). Słowa Boże wskazały mi ścieżkę praktyki. Powinnam podążać za prawdą, wykonywać obowiązek istoty stworzonej i wieść życie pełne sensu. Musiałam być odpowiedzialna za własne życie. Nie chciałam się dalej uczyć. Chciałam wypełniać obowiązek w kościele.
Powiedziałam o tym mamie. Była wściekła. Powiedziała: „Przez lata wydałam krocie na twoją edukację, by zapewnić ci lepszą przyszłość. Będę dobrze wyglądać, gdy skończysz studia i znajdziesz dobrą pracę. Bez względu na to, co powiesz, nie pozwolę ci porzucić szkoły. Chcę dla ciebie jak najlepiej”. Gdy to usłyszałam, ogarnęła mnie złość. Nie spodziewałam się po niej takiej reakcji. Równocześnie czułam się jednak rozdarta, gdyż nie mogłam zapomnieć, co od niej dostałam. Jeśli wybiorę obowiązek, rozczaruję ją i zawiodę. Jeśli jednak zostanę w szkole i porzucę wiarę i obowiązek, będę się czuła winna, a nie chcę tak żyć. Choć się wahałam, nalegałam na porzucenie szkoły. Widząc moją determinację, zgodziła się dopełnić procedur w szkole. Dyrektorka szkoły powiedziała jednak: „Przemyśl to, proszę. Za rok skończysz szkołę i mając dyplom, możesz robić, co chcesz. Zdobycie pracy bez dyplomu jest znacznie trudniejsze. (…)” Widząc, że mnie to nie przekonuje, mama powiedziała szczerze: „Czy mogłabyś zostać w szkole? Mam co do ciebie wielkie nadzieje. Nie musisz martwić się o pieniądze. Zawsze będę łożyła na twoją edukację. Po rozwodzie z twoim ojcem, zostałaś mi tylko ty. Jesteś moją jedyną nadzieją. (…)” Płakała, kiedy to mówiła. Te łzy mamy prawdziwie mnie poruszyły. Pomyślałam: „Kończę szkołę za rok. Czy powinnam zdobyć dyplom? Jeśli za rok zacznę wypełniać obowiązek, mama nie będzie się sprzeciwiać”. Postanowiłam więc zostać w szkole. Ucząc się, nie mogłam wypełniać obowiązku i miałam ogromne poczucie winy. Modliłam się więc do Boga: „Boże, jestem taka słaba i nie wiem, jak kroczyć ścieżką, którą mam przed sobą. Poprowadź mnie, proszę”.
Natknęłam się na fragment słowa Bożego. „Z powodu uwarunkowań tradycyjnej kultury chińskiej, Chińczycy wierzą, że każdy jest zobowiązany do synowskiej nabożności względem swoich rodziców. Osoba, która tego obowiązku nie przestrzega, jest niegodnym dzieckiem. Takie idee wpaja się ludziom od dziecka, naucza się ich w praktycznie każdym domu, szkole i całym społeczeństwie. Kiedy ludzie mają głowy pełne takich twierdzeń, wówczas myślą: »Synowska nabożność jest najważniejsza. Jeśli jej nie przestrzegam, to nie będę dobrym człowiekiem – będę niegodnym dzieckiem i społeczeństwo udzieli mi nagany. Będę osobą pozbawioną sumienia«. Czy taki pogląd jest właściwy? Ludzie widzieli wszystkie prawdy wyrażone przez Boga – czy Bóg wymagał, aby okazywali synowską nabożność swoim rodzicom? Czy jest to jedna z prawd, które wierzący w Boga muszą zrozumieć? Nie. Bóg jedynie omawiał niektóre zasady. Według jakiej zasady słowa Boże nakazują ludziom traktować innych? Kochajcie to, co kocha Bóg, i nienawidźcie, czego Bóg nienawidzi – oto zasada, której należy przestrzegać. Bóg kocha tych, którzy poszukują prawdy i są w stanie podążać za Jego wolą. Są to ludzie, których my również powinniśmy kochać. Ci, którzy nie są w stanie podążać za wolą Bożą, którzy nienawidzą Boga i buntują się przeciwko Niemu, to ludzie, którymi Bóg pogardza, i my także powinniśmy nimi gardzić. O to Bóg prosi człowieka. Jeśli twoi rodzice nie wierzą w Boga, jeśli dobrze wiedzą, że wiara w Boga jest właściwą ścieżką i że może prowadzić do zbawienia, a jednak pozostają niewrażliwi, to nie ma wątpliwości, że są to ludzie, którzy mają dość prawdy, którzy nienawidzą prawdy, i bez wątpienia są to ci, którzy sprzeciwiają się Bogu i Go nienawidzą – a Bóg naturalnie brzydzi się i gardzi nimi. Czy byłbyś w stanie gardzić takimi rodzicami? Są skłonni sprzeciwiać się Bogu i znieważać Go – w takim przypadku z pewnością są demonami i szatanami. Czy ty również jesteś w stanie brzydzić się nimi i ich przeklinać? To są wszystko realne pytania. Gdyby twoi rodzice uniemożliwiali ci wiarę w Boga, jak powinieneś ich traktować? Bóg nakazuje ci kochać to, co Bóg kocha, i nienawidzić tego, czego Bóg nienawidzi. W Wieku Łaski Pan Jezus powiedział: »Któż jest moją matką i kto to są moi bracia?« »Kto bowiem wypełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie, ten jest moim bratem i siostrą, i matką«. Te słowa pojawiły się już w odległym Wieku Łaski, a teraz słowa Boga są jeszcze jaśniejsze: »Miłuj to, co miłuje Bóg, i miej w nienawiści to, czego On nienawidzi«. Słowa te trafiają prosto w sedno, lecz ludzie często nie są w stanie uświadomić sobie ich prawdziwego znaczenia. Jeśli ktoś zaprzecza Bogu i przeciwstawia się Mu, jest przeklęty przez Boga, ale jest twoim rodzicem lub krewnym, o ile wiesz, nie jest złoczyńcą i traktuje cię dobrze, wtedy może się okazać, że nie jesteś w stanie nienawidzić tej osoby, możesz nawet pozostawać z nią w bliskim kontakcie i wasza relacja może pozostać niezmieniona. Słysząc, że Bóg gardzi takimi ludźmi, zmartwisz się, ale nie będziesz zdolny stanąć po stronie Boga i bezlitośnie odrzucić takiego kogoś. Przez cały czas pozostajesz więźniem swoich emocji i nie potrafisz się od nich wyzwolić. Jaki jest tego powód? Dzieje się tak, ponieważ zbyt wysoko cenisz emocje i przeszkadza ci to w praktykowaniu prawdy. Ta osoba jest dla ciebie dobra, więc nie potrafisz się zmusić, by jej nienawidzić. Mógłbyś ją znienawidzić tylko gdyby cię skrzywdziła. Czy ta nienawiść byłaby zgodna z zasadami prawdy? Poza tym jesteś więźniem tradycyjnych pojęć i myślisz, że to twój rodzic albo krewny, więc gdybyś go znienawidził, zostałbyś wzgardzony przez społeczeństwo i oczerniony przez opinię publiczną, potępiony za brak uczuć synowskich, brak sumienia, a nawet brak człowieczeństwa. Sądzisz, że musiałbyś znieść boskie potępienie i karę. Nawet jeśli chcesz ich nienawidzić, twoje sumienie ci na to nie pozwala. Dlaczego twoje sumienie działa w ten sposób? Jest to sposób myślenia wpajany ci od dzieciństwa przez rodzinę; nauczyli cię tego rodzice, przesiąkłeś tym za sprawą tradycyjnej kultury. Bardzo głęboko zakorzeniło się to w twoim sercu, dlatego błędnie wierzysz, że uczucia do rodziców są nakazem Niebios przyjętym na ziemi, że jest to coś, co odziedziczyłeś po przodkach i co zawsze jest dobre. Nauczyłeś się tego na samym początku i to dominujące przekonanie stanowi wielką przeszkodę oraz zaburza twoją wiarę i akceptację prawdy, uniemożliwiając ci wprowadzenie w życie Bożych słów, kochanie tego, co Bóg kocha i nienawidzenie tego, czego Bóg nienawidzi. (…) Czy człowiek nie jest żałosny? Czyż nie potrzebuje Bożego zbawienia? Niektórzy wierzą w Boga od wielu lat, ale wciąż nie rozumieją dogłębnie kwestii synowskiej nabożności. Naprawdę nie rozumieją prawdy” (Naprawdę zmienić można się tylko wtedy, gdy rozpozna się swoje błędne poglądy, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Dzięki słowu Bożemu zrozumiałam, że przy wszechobecnym wpływie kultury tradycyjnej, idea: „Synowskie oddanie jest najważniejszą z cnót” stała się moim kodeksem postępowania. Uważałam, że synowskie oddanie jest najważniejsze, a nie wypełniając go, nie jestem człowiekiem. Wspominając swoje dzieciństwo, widziałam, że mama wiele wycierpiała i nie było jej łatwo, więc postanowiłam jej posłuchać i jej nie krzywdzić. Wiele wycierpiała, by mnie wychować i jeśli nie potrafiłam jej uszanować i być posłuszną, to byłam niewdzięczna i nieczuła. Od dziecka więc postanowiłam pilnie się uczyć i coś osiągnąć, by mamie dobrze się żyło. Robiłam, co chciała, by jej nie krzywdzić. Kiedy przyjęłam Boże dzieło dni ostatecznych, zrozumiałam, że wypełnianie obowiązku i podążanie za prawdą jest warte zachodu i sensowne. Pod wpływem łez i błagań mamy poszłam na kompromis i zostałam w szkole. By ją zadowolić, nie wypełniałam obowiązku, choć chciałam zadowolić Boga. Stałam się zakładnikiem idei, że „Synowskie oddanie jest najważniejszą z cnót”. Bóg wymaga, byśmy kochali to, co On i nienawidzili tego, co On. Tego Bóg od nas wymaga i jest to zasada, której powinnam przestrzegać. Jeśli moi rodzice szczerze wierzyli w Boga, powinnam ich kochać i traktować jak braci i siostry. Jeśli jednak nie wierzą w Boga, prześladują mnie i utrudniają wiarę, wtedy gardzą prawdą, nienawidzą jej i sprzeciwiają się Bogu, więc nie powinnam ślepo ich słuchać. Mama wierzyła w Boga, ale nie podążała za prawdą i przez nią porzuciłam obowiązek. Zrozumiałam, że jest fałszywym wierzącym i wrogiem Boga. Brakowało mi rozeznania i sądziłam, że powinnam szanować rodziców i zawsze ich słuchać, bo tak postępują ludzie z człowieczeństwem i sumieniem. Dopiero wtedy dostrzegłam, że ten błędny pogląd nie pasuje do prawdy. Szanowanie rodziców powinno być zgodne z zasadami, a nie oznaczać ślepe posłuszeństwo. Taka jest zasada praktyki.
Później przeczytałam kolejny fragment słowa Bożego: „Teraz powinieneś wyraźnie widzieć precyzyjną drogę, którą obrał Piotr. Jeżeli potrafisz dostrzec ją wyraźnie, to będziesz miał pewność co do dzieła wykonywanego dzisiaj, a więc nie będziesz narzekał, nie będziesz bierny ani nie będziesz za niczym tęsknił. Powinieneś również doświadczać nastrojów, które odczuwał wówczas Piotr: Przejął go smutek, nie prosił już o przyszłość ani o błogosławieństwa. Nie szukał zysku, szczęścia, sławy, czy fortuny w świecie; starał się jedynie żyć w sposób najbardziej sensowny, który polegał na odwdzięczeniu się za Bożą miłość i poświęceniu Bogu tego, co uważał za absolutnie najcenniejsze. To dawało mu zadowolenie w sercu. (…) Podczas ciężkiej próby Jezus ukazał się mu ponownie i powiedział: »Piotrze, pragnę, abyś był doskonały, abyś stał się owocem, który jest wyrazem udoskonalenia cię przeze Mnie, który sprawi Mi radość. Czy możesz naprawdę świadczyć o Mnie? Czy zrobiłeś to, o co cię prosiłem? Czy żyłeś słowami, które wypowiedziałem? Kiedyś Mnie umiłowałeś, ale chociaż Mnie umiłowałeś, czy Mnie urzeczywistniałeś? Co dla Mnie zrobiłeś? Rozumiesz, że nie jesteś godzien Mojej miłości, ale co zrobiłeś dla Mnie?«. Piotr zobaczył, że nic nie zrobił dla Jezusa i przypomniał sobie swoją poprzednią przysięgę oddania życia Bogu. Wtedy już przestał się uskarżać i od tamtego czasu jego modlitwy stały się o wiele lepsze” (Jak Piotr poznał Jezusa, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). O to Pan Jezus poprosił Piotra, ale miałam wrażenie, że Bóg prosi mnie o to samo. Zadałam sobie pytanie: „Co zrobiłam dla Boga? Piotr tak kochał Boga, że był gotów porzucić wszystko, by podążać za Panem. A ja? Bóg dał mi życie, a co ja dla Niego zrobiłam? Zupełnie nic. Zawsze myślałam tylko o rodzicach i przyszłości. Jestem gotowa poświęcić cały czas i energię na naukę i zarabianie pieniędzy, by odpłacić za ich dobroć. Jeśli nie sprostam ich oczekiwaniom, uznam, że ich zawiodłam i poczuję się winna. Nie wypełniałam obowiązku jako istota stworzona, a jednak nie czuję, że zawodzę Boga. Brak mi sumienia”. Patrząc na doświadczenia Piotra, choć jego rodzice stali mu na drodze, on nie dbał o ich zdanie i porzucił wszystko, by podążać za Panem Jezusem. Był naprawdę kimś, miał sumienie i rozum. Stworzył nas Bóg, więc jest to dla nas właściwe i naturalne, by w Niego wierzyć i Go czcić. Bóg mnie wybrał i przywiódł przed swoje oblicze, dając mi szansę na dostąpienie zbawienia. Miłość Boga jest wielka. Musiałam odpłacić za miłość Boga i tak jak Piotr, porzucić wszystko, by za Nim podążać. Przeczytałam potem kolejne fragmenty słowa Bożego, które mnie zainspirowały. „Przebudźcie się, bracia! Przebudźcie się, siostry! Mój dzień nie będzie spóźniony; czas jest życiem, a uchwycenie czasu oznacza ocalenie życia! Ten czas nie jest odległy! Jeśli nie zdacie egzaminów wstępnych na studia, możecie się uczyć i podchodzić do nich jeszcze wiele razy. Jednak Mój dzień nie toleruje żadnej dalszej zwłoki. Pamiętajcie! Pamiętajcie! Ponaglam was tymi dobrymi słowami. Koniec świata odsłania się przed waszymi oczami, a wielkie klęski szybko nadciągają. Co jest ważniejsze: wasze życie czy wasz sen, jedzenie, picie i ubranie? Nadszedł czas, abyście zważyli te rzeczy” (Wypowiedzi Chrystusa na początku, rozdz. 30, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). „Czuwajcie! Czuwajcie! Czas utracony już nigdy nie wróci – pamiętajcie o tym! Nie ma na świecie leku, który wyleczyłby żal! Jak więc mam do was mówić? Czyż Moje słowo nie jest warte waszego starannego, ponawianego namysłu?” (Wypowiedzi Chrystusa na początku, rozdz. 30, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Każde ze słów Boga trafiało do mego serca. Kończy się czas. Katastrofy stają się coraz dotkliwsze i wrze w krajach na całym świecie. Upływa dzień za dniem, a podążanie za prawdą jest kluczowe. Jeśli nie nadążę za dziełem Bożym i będę podążać za rzeczami cielesnymi, skupiając się na nauce, przyszłości i rodzinie, wówczas będzie już za późno na podążanie za prawdą przed końcem dzieła Bożego. Bez prawdy zginę w katastrofach i zostanę ukarana. Będzie za późno na skruchę. Ponownie dostałam szansę na zbawienie i muszę z niej skorzystać, podążać za prawdą i wypełniać obowiązek istoty stworzonej, by odpłacić za miłość Boga.
Postanowiłam to zrobić. Powiedziałam mamie: „Nie wracam do szkoły. Nie dbam o zdanie innych. Wybieram własną drogę i mam nadzieję, że to uszanujesz”. Powiedziała: „Twoja ciotka obiecała już, że załatwi ci pracę, kiedy zdobędziesz dyplom. Możemy ci potem znaleźć dobrego partnera i będziesz szczęśliwa”. Nie była jednak w stanie mnie przekonać, gdyż rozumiałam już, że nie traktowała mnie z miłością. Dbała tylko o moje doraźne interesy, ale nie o moje życie czy przyszłe przeznaczenie. Pomyślałam wtedy o fragmencie słowa Bożego. „Powiedzcie Mi, od kogo pochodzi wszystko, co ma związek z ludźmi? Kto niesie największe brzemię dla ludzkiego życia? (Bóg). Jedynie Bóg najbardziej kocha ludzi. Czy rodzice i krewni ludzi naprawdę ich kochają? Czy miłość, którą ich darzą, jest prawdziwą miłością? Czy może ona uchronić ludzi przed wpływem szatana? Nie. Ludzie są odrętwiali i tępi, niezdolni do przejrzenia tych spraw, zawsze mówią: »Jak Bóg mnie kocha? Nie czuję tego. Tak czy owak, najbardziej kochają mnie matka i ojciec. Płacą za moje studia, każą mi nabierać umiejętności technicznych, żebym mógł stać się kimś, gdy dorosnę, bym mógł odnieść sukces, zostać gwiazdą, celebrytą. Moi rodzice wydają mnóstwo pieniędzy, ciułają grosz do grosza i oszczędzają na jedzeniu, by mnie wychować i zapewnić mi wykształcenie. Czy to nie jest wielka miłość? Nigdy nie będę w stanie się im odwdzięczyć!«. Czy uważacie, że to jest miłość? Jakie są konsekwencje tego, że rodzice zmuszają cię, byś odniósł sukces, został światowym celebrytą, zdobył dobrą pracę i zasymilował się ze światem? Przez cały czas zmuszają cię do pogoni za sukcesem, do tego, byś przyniósł zaszczyt rodzinie i przystosował się do złych trendów świata, przez co w końcu wpadniesz w wir grzechu, będziesz cierpiał wieczne potępienie i zostaniesz zgładzony, a potem pożarty przez szatana. Czy to jest miłość? To nie jest kochanie ciebie, lecz krzywdzenie cię i niszczenie” (By osiągnąć prawdę, należy uczyć się od pobliskich ludzi, spraw i rzeczy, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Choć wydawało się, że mama robiła wszystko dla mojego dobra, oszczędzała na jedzeniu i ubraniach i zaharowywała się, bym mogła się uczyć, nie rozumiała, że w tym, czego się uczyłam tkwiła szatańska trucizna i błędne przekonania, które oddalały mnie od Boga i negowały Jego istnienie. Studentów idei ateistycznych uczy się, że: „Nigdy nie było żadnego Zbawiciela”, „Człowiek może stworzyć przyjazną ojczyznę swoimi własnymi rękami”, „Bez pracy nie ma kołaczy” i „Wyróżniać się i przynosić zaszczyt przodkom”. Stosując się do tych twierdzeń dążymy do ideału i staramy się wyróżnić, by prześcignąć innych. Ludzie kierują się tymi pomysłami i poglądami, próbując wyrwać się spod Bożej władzy i samodzielnie zmienić swój los. W rezultacie sprzeciwiają się Bogu i Go negują, tracąc szansę na zbawienie. Jest to szatańska ścieżka zła. Podążanie za tymi rzeczami mogłoby mnie tylko oddalić od Boga i sprowadzić w szatańskie zepsucie. Zepchnęłoby mnie do piekła. Zrozumiałam wtedy, że miłość moich rodziców nie była prawdziwa, a prawdziwa jest tylko miłość Boga. Dążenie do wyróżnienia się i przynoszenia zaszczytu nazwisku nie jest właściwą ścieżką. Tylko podążanie za prawdą i wypełnianie obowiązku istoty stworzonej przyniesie ochronę Boga. Kiedy to zrozumiałam, postanowiłam rzucić szkołę i poświęcić się obowiązkowi dla Boga. Powiedziałam mamie: „Chcesz, żebym się uczyła, znalazła pracę, dobrego męża i coś osiągnęła, ale czy zagwarantujesz, że to da mi szczęście? Że czeka mnie dobry los? Nie możesz tego zagwarantować. Nikt nie może. Najlepszą rzeczą, jaką zrobiłaś w życiu było głoszenie nam ewangelii Boga Wszechmogącego i sprowadzenie mnie na właściwą drogę. To było w pełni właściwe”. Mama przez chwilę milczała, po czym odpowiedziała: „Dbaj o siebie. Odzywaj się”. Po tym rzuciłam szkołę. Kiedy z niej wyszłam, stałam się prawdziwie wolna. Nie ograniczała mnie już szkoła ani rodzina i mogłam wypełniać obowiązek w kościele.
Działo się to wiele lat temu, ale gdy to wspominam, czuję zadowolenie. Dzięki kierownictwu Boga wybrałam właściwie pomiędzy obowiązkiem i nauką i kroczyłam właściwą ścieżką w życiu. Naprawdę czułam miłość Boga i Jego poważne intencje. Mogę teraz wypełniać obowiązek istoty stworzonej i nie żyję już na próżno. Jestem prawdziwie szczęśliwa.